XIX
Minęło kilka dni, deszczowych, zimnych i przygnębiających. Podróż
była żmudna i z każdym dniem bardziej nużąca, a popsuty nastrój Toma przez
nieprzyjemną wymianę zdań ze Samuelem, dodatkowo utrudniał rozluźnienie
atmosfery. Alexander tylko raz zapytał, co się stało, ale nie uzyskawszy
odpowiedzi, darował sobie dalszą dociekliwość. Domyślał się, że zły nastój Toma
wywołał wilkołak i już od kilku dni nosił się z zamiarem przeprowadzenia
rozmowy z tym kundlem. Musiał też zapytać go o kilka kwestii, zwłaszcza o
czarodzieja, którego podobno ostatecznie znalazł, ale jednak nie zabrał ze
sobą, skoro Tom robił tak ogromne postępy.
Dlatego
zaraz po tym, jak zatrzymali się, by przygotować obóz na noc, wyszedł z powozu
i poszukał wzrokiem Samuela. Ten zsiadł już ze swojego niepokornego konia,
którego jako tako zdołał okiełznać i prowadził go do pobliskiego jeziora.
Prawdopodobnie chciał napoić zwierzę przed nocą.
– Samuel! – zawołał za nim, na co wilkołak
odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy. Na widok wampira uniósł brew ku górze
z miną wyrażającą co najmniej poirytowanie. Nie miał ochoty na rozmowę z tych
cholernym krwiopijcą. Wampir znalazł się przy nim w ułamku sekundy i uśmiechnął
się sztucznie, jak miał w zwyczaju.
– Pozwól, że zadam ci parę pytań – zaczął, na
co wilkołak niechętnie skinął głową. – Znakomicie. Widzisz, zauważyłem, że
jesteś jakiś markotny. Mam nadzieję, że nie zatrułeś się jakąś padliną? –
zapytał z udawaną troską. Wilkołak prychnął pod nosem, po czym odparł:
– Musiałbym zjeść ciebie, żeby podejrzewać
zatrucie. Nic nie jest równie martwe i zepsute, jak ty – odparł, mrużąc
ostrzegawczo oczy. Wampir zaśmiał się w głos, udając rozbawienie. – Przyszedłeś
mi dożerać, czy masz jakąś konkretną sprawę do omówienia? – zniecierpliwił się Samuel,
rzucając Alexandrowi ostre spojrzenie. Wampir odchrząknął, przyciskając do ust
dłoń zaciśniętą w pięść.
– Cóż, tak się składa, że Tom również jest
jakiś nieswój – powiedział, nie patrząc na wilkołaka. Samuel za to spojrzał na
wampira z niedowierzeniem. Nie sądził, że Tom się tym wszystkim przejął.
Przecież sam powiedział, że to go nic nie obchodzi. Milczał przez chwilę,
analizując słowa krwiopijcy. Dotarli do linii jeziora, przy której zatrzymali
się na suchym, kamienistym brzegu.
– Tak czy siak, nie porozmawiam z nim
dzisiaj. Jest pełnia, więc zaraz się zbieram i wrócę dopiero rano – wyjaśnił.
Wampir przytaknął krótko, dopiero teraz sobie o tym przypomniał. Samuel stał
przy koniu, trzymając jedną dłonią uzdę. Zwierzę piło nieśpiesznie, mocząc pysk
w chłodnej, wzburzonej przez deszcz wodzie. Zerknął na Alexandra, który wciąż
stał obok, milcząc jednak, choć widocznie bardzo chciał coś powiedzieć. – No
wyduś to z siebie – rzucił Sam, zerkając na wampira przelotnie. Zaraz potem
spojrzał na niebo, gdzie różowe chmury zaznaczały miejsce zachodu słońca.
Musiał się śpieszyć. Nie był pewny, kiedy wzejdzie księżyc, ale tak czy owak
powinien oddalić się od obozu.
– Ten czarodziej, którego znalazłeś w
Sarihmas… – zaczął, siląc się na spokój. Trochę się denerwował. – Chciałbym
znać jego imię i miejsce, w którym przebywa – dokończył, patrząc tym razem w
oczy wilkołaka. Samuel był dzisiaj wyjątkowo niespokojny i chętny do jakiejś
krwawej jatki. Dlatego wampir dobierał słowa wyjątkowo ostrożnie, nie chciał
niepotrzebnego przelewu krwi. Nie to, żeby nie pragnął trwale uszkodzić tego
nędznego kundla, jednak Tom mógłby się na niego gniewać. To zdecydowanie go
powstrzymywało.
– Po co? – zapytał bez ogródek wilkołak,
wyczuwając, że coś jest nie tak. Wampir westchnął ciężko, ale stwierdził, że
chociaż namiastka prawdy może uspokoić tego wścibskiego psa.
– W razie konieczności zmiany planów, Samuel.
Nigdy nie możesz być pewny w stu procentach, co się wydarzy – odparł niezwykle
filozoficznie, jak na uczonego wampira przystało. Samuel wywrócił oczami,
nieprzekonany taką odpowiedzią.
– Wcześniej nie miałeś takich wątpliwości –
odparł wilkołak. Wampir odwrócił wzrok w stronę lasu po drugiej stronie
jeziora. Przez nadchodzący zmierzch drzewa spowił mrok, zrobiło się dużo
chłodniej. Nagle wiatr zawiał mocniej i szarpnął ubraniami mężczyzn, którzy
mimo jego prędkości nadal stali w bezruchu, kompletnie niewzruszeni.
– Zależy mi na nim – powiedział w końcu
Alexander, nadal nie patrząc na wilkołaka. Wiedział, co by zobaczył – błysk
gniewu w oczach i zezłoszczony wyraz twarzy. – Wiem, że tobie również jest
bliski. Nie chcę, by stała mu się krzywda, gdyby coś poszło nie tak –
powiedział, na koniec patrząc w oczy Samuelowi. Ten jednak nie wydawał się być
zdenerwowany, co trochę zdziwiło wampira. Miał poważny wyraz twarzy, i podobnie
jak wampir, patrzył prosto w niebieskie oczy swojego rywala.
– Tom na pewno nas nie zawiedzie. Tylko jemu
możemy powierzyć tak ważną misję i ja w niego wierzę. Nastawił się już na to
zadanie, poza tym obaj będziemy przy nim. Nie przesadzasz trochę? Chyba, że
czegoś mi nie mówisz – dokończył, przybierając podejrzliwy wyraz twarzy.
Alexander zauważył to natychmiast. Cwana
bestia – pomyślał, ale był od niego przecież sprytniejszy. Nie pokazał po
sobie żadnej emocji, która mogłaby go zdradzić.
– Masz rację, chyba przesadzam – westchnął
dramatycznie. – W takim razie pójdę już – powiedział i zanim się odwrócił,
usłyszał krzyk Demetriusza. Zerwał się w miejsce obozu, dopadając do namiotu, w
którym przebywał młodzieniec. Wbiegł do środka i zobaczył blondyna trzymanego w
stalowym uścisku przez jakąś zamaskowaną postać. Była to kobieta, sądząc po drobnej
posturze, długiej sukni i czarnych, kręconych włosach, opadających na jej
ramiona. Przyciskała swoją różdżkę do gardła Demetriusza. Kiedy Alexander
zrobił krok w jej stronę, krzyknęła ostrzegawczo:
– Nie zbliżaj się, albo…! – Nie zdążyła
jednak dokończyć, a wampir dopadł do niej i skręcił jej kark jednym ruchem.
Opadła na ziemię bez życia, a Alexander przyciągnął do siebie roztrzęsionego
Demetriusza.
– Jesteś cały? – zapytał, odciągając go od
siebie na odległość ramion i przyglądając mu się uważnie. Słyszał już krzyki na
zewnątrz i odgłosy walki. Wyglądało na to, że zostali napadnięci.
– Tak – odpowiedział, łapiąc z trudem oddech.
– Gdzie jest Tom?! – zapytał Alexander z
paniką w głosie. Myślał, że był z Demetriuszem. Wziął młodzieńca na ręce i
razem z nim wybiegł na zewnątrz. W ciągu paru sekund był już w namiocie Toma,
ale tam go nie było. Warknął rozjuszony i wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się
dookoła, ale nigdzie nie widział czarodzieja. Ruszył w stronę lasu, przyciskając
do siebie blondyna i klnąc w duchu na wszystko wokół. Zatrzymał się przy jakiejś
skarpie i tam odłożył kochanka. Pocałował go w czoło, widząc, że jest
przestraszony. Jednak znał Demetriusza na tyle, by wiedzieć, że jest odważny i
na pewno sobie poradzi.
– Nie ruszaj się stąd, przyjdę po ciebie –
szepnął i sekundę później już go nie było. Demetriusz przełknął ślinę i objął
się ramionami, czując, jak przeszywa go zimno. Deszcz nie przestawał padać,
wiał silny wiatr, a otaczający go mrok w lesie przypominał mu o tym, że został
tu zupełnie sam. Nie zamierzał płakać, bynajmniej, ale śmiać też mu się z
pewnością nie chciało. Rozejrzał się po ziemi wokół siebie w poszukiwaniu
czegoś, co mogło mu się przydać, jako broń w razie potrzeby. Jego spojrzenie
przykuł jakiś długi i gruby patyk. Chwycił go drżącą ręką i zacisnął na nim
palce. Wziął głęboki oddech i nasłuchiwał. Odgłosy walki z obozu były
przytłumione przez szum wiatru, deszczu i otaczającego go, ciemnego lasu.
Pozostało mu czekać i modlić się w duchu, by żaden zbójca nie zawędrował w tę
część lasu, w której on sam się ukrywał.
Alexander
znalazł się po krótkiej chwili w obozie, mordując kolejno napotkanych
przeciwników. Wyczuwał demoniczną aurę, co go zdecydowanie zbiło z tropu.
Spodziewał się, co najwyżej jakichś przestępców. Szukał wzrokiem Toma, ale
wciąż go nie widział. Zobaczył za to Samuela w zmienionej formie. Jego białe
futro zalśniło, gdy światło księżyca wyłoniło się zza pobliskiej góry i warstwy
ciemnych chmur. Nagle wilkołak poderwał łeb do góry i zapatrzył się w księżyc
jak zahipnotyzowany. Zawył głośno i długo, by po chwili przybrać jeszcze inną
formę, niż wcześniej. Jego ciało powiększyło się, sierść wydłużyła, a oczy
nabrały niesamowitej dzikości, jeszcze większej, niż dotąd. Wyglądał tak, jakby
zapomniał, kim jest. I tak zresztą było. Zaczął rzucać się na atakujące go
osoby, rozszarpując ich ciała bez najmniejszej litości. Alexander widział już w
swoim życiu walczące wilkołaki, ale musiał przyznać, że Samuel nawet w swoim
nieokiełznaniu i dzikości posiadał styl. Nie tracił jednak więcej czasu, tylko
podbiegł do jednego ze swoich ludzi.
– Gdzie jest Thomas?! – warknął do
strwożonego mężczyzny, który ściskał w dłoni rękojeść noża.
– Walczy z nimi na środku jeziora! –
odkrzyknął mężczyzna i przebił nożem pierś mężczyzny, który chciał go
zaatakować. Alexander odwrócił się w stronę zbiornika wody. Jezioro było
płytkie, więc rozumiał, że Tom odważył się tam pójść, ale… Zaraz! To nie mogło
być tak! Oni musieli go tam jakoś zaciągnąć, zwabić. Był otoczony z każdej
strony i ledwo nadążał z tym, żeby się bronić. Rzucał zaklęciami, odpierając
atakujących go przeciwników, ale widać było, że nie dawał już sobie rady. Wampir
nie czekał ani chwili dłużej – zaczął biec w stronę Toma, w zawrotnym tempie
pokonując dzielącą ich odległość. Kiedy dopadł do dwóch najbliżej stojących
demonów, złapał ich za włosy i wyrzucił go góry. Zaraz potem wyrwał serce
kolejnemu, który się na niego rzucił. Nagle następny z nich złapał go za rękę,
a wtedy dłoń zapiekła go boleśnie. Syknął na uczucie bólu. Nigdy nikomu nie
udało się go skrzywdzić. Tom zauważył wampira z wielką ulgą na sercu. Miał
wrażenie, że lada moment któryś z tych barbarzyńców go dopadnie. Alexander
wyrwał się z uścisku napastnika i uderzył go z całej siły pięścią w twarz. Ten
poleciał jak długi w wodę, rozchlapując ją dookoła. Tom również wrócił do
walki, ale już po chwili zobaczył pędzącego w ich stronę Samuela w wilczej
formie. Był jednak jakiś inny, niż zwykle.
– Musimy uciekać – powiedział Alexander
stając tuż obok niego. Wziął go na ręce i zaczął biec w stronę lasu, gdzie zostawił
Demetriusza.
– Alex, nie! Puść mnie, muszę mu pomóc! –
krzyczał, wyrywając się z objęć wampira. Ten jednak ani myślał go puścić.
Samuel był niebezpieczny, nie rozpoznawał wrogów od sprzymierzeńców. Mógłby
zrobić im nieodwracalną krzywdę. Zwłaszcza Tomowi, który nie byłby w stanie się
obronić.
– To zbyt niebezpieczne – odparł jedynie,
przekraczając już pierwszą linię drzew. Ruszył prosto w stronę Demetriusza.
Miał tylko nadzieję, że nic mu się nie stało. Nagle poczuł nieprzyjemny prąd
rozchodzący się po ciele, przez co stanął w miejscu i puścił Toma. Czarodziej
od razu zaczął biec do wyjścia z lasu.
– Przepraszam! – krzyknął, już się nawet nie
oglądając. Alex chciał za nim biec, ale usłyszał krzyk Demetriusza. Miał
rozdarte serce. W końcu jednak pobiegł do bezbronnego blondyna z myślą, że Toma
powinien jeszcze zdążyć dogonić. Chłopak wymachiwał kijem przed jednym z
demonów. Była to jakaś dziewczyna z maską na twarzy. Zaszedł ja od tyłu i zabił
w jednej chwili. Kiedy jej ciało opadło bezwładnie na ziemię, Demetriusz rzucił
się na mężczyznę i wtulił się w niego z ciężkim westchnieniem, od dawna tak nie
ciesząc się na jego widok. Myślał, że tu zginie. Alexander objął go mocno i
pocałował w czubek głowy. Potarł jego plecy przez przemoczoną i brudną koszulę,
chcąc swoją silną dłonią trochę go uspokoić i dać poczucie bezpieczeństwa.
– Znalazłeś Toma? – zapytał Demetriusz z
twarzą wciśniętą w pierś wampira. Ten wrzucił go sobie na plecy i zaczął pędzić
na złamanie karku w stronę obozu. Tom już minął brzeg i broczył po kostki w
wodzie, biegnąc do oganiającego się wściekle Samuela. Wilkołak już sobie nie
radził, był cały we krwi, w większości własnej. Tom rzucił jakieś zaklęcie
obronne, powalając jednego z przeciwników. Dwóch ostatnich rozszarpał Samuel.
Czarodziej zatrzymał się w miejscu, patrząc na kochanka z przerażeniem. Był
ranny, rozwścieczony i ewidentnie szykował się do ataku na jego osobę.
To
trwało zaledwie sekundy – wilkołak biegł prosto na niego, ujadając i warcząc
wściekle, a Tom stał w miejscu, kompletnie sparaliżowany. Czekał na ból,
śmierć, cokolwiek, ale nic podobnego się nie stało. Otworzył oczy, widząc, że
stoi przed nim Alexander, przyjmując na siebie cios Samuela.
– Alex! – krzyknął rozpaczliwie, ale wampir w
końcu odparł atak i uderzył wilkołaka z taką mocą, że ten odleciał na drugi
koniec jeziora. Zaraz po tym upadł do wody, tracąc siłę w nogach. Miał rozciętą
pierś, aż po samo podbrzusze. Dosyć głęboko, krew lała się strumieniem, a Alexander
oddychał szybciej, niż zwykle. Tom podbiegł do niego, wołając: –Hej! Pomocy! –
Chwycił wampira pod ramię, ale nie zdołał samodzielnie go dźwignąć. Niemal
natychmiast podbiegł do nich Demetriusz, przyciskając dłoń do ust. Miał łzy w
oczach i był poważnie przerażony. Zaraz po nim przybył jeden z ludzi wampira i
pomógł Tomowi wyciągnąć go z wody. Zaczęli prowadzić rannego do ocalałego
namiotu, a Tom wpatrywał się w skrzywioną w grymasie bólu twarz Alexandra.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał bez zrozumienia.
Nie mógł znieść widoku rannego mężczyzny, który tak się dla niego poświęcił.
– Musiałem… To był odruch – kaszlnął krwią,
na co Demetriusz zaszlochał niekontrolowanie. Tom obejrzał się za siebie,
widząc, że Samuel podźwignął się już z wody i zaczął uciekać w stronę lasu. O
niego też się strasznie martwił i wiedział, że nie mógł zostawić go na pastwę
tamtych zbójców, ale przez niego Alexander był teraz ranny. Czuł się winny. Ale
wiedział, że nie potrafiłby postąpić inaczej. Poza tym nikt nie spodziewał się
tego ataku i prawie nikt nie był na to przygotowany.
Położyli
go na posłaniu, a Tom chwycił za swoją koszulę i zdjął ją z siebie pośpiesznie.
Przycisnął materiał do rany wampira i trzymał tak mocno. Spojrzał na jego twarz,
która była jeszcze bledsza, niż zwykle i lśniła od potu, jak nigdy dotąd.
Czarodziej miał wrażenie, jakby leżał przed nim konający człowiek, a na samą
myśl przeszedł go tak silny i nieprzyjemny dreszcz, że aż łzy stanęły mu w
oczach.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – szepnął
łamiącym się głosem. Alexander uśmiechnął się słabo i dotknął dłonią ręki
czarodzieja, która ściskała mocno materiał.
– Nic mi nie będzie, Tom, spokojnie – odparł
zachrypniętym głosem. Demetriusz stał z boku, przyglądając się całej scenie ze
strachem. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
Tom
zamrugał oczami, przez co łzy spłynęły po jego policzkach. Nagle poczuł, jak
strasznie jest mu zimno. Emocje powoli z niego opadały, mimo to ani myślał
odejść od wampir. Przysunął do jego ust swój nadgarstek i powiedział drżącym
głosem:
–Napij się. – Alexander ani myślał odmawiać. Spojrzał
tylko w oczy chłopaka, jakby chciał się jeszcze upewnić, czy aby ten jest
pewien, że chce to zrobić. Tom jednak wydawał się być zdeterminowany i gotowy. Wampir
uchylił usta i ugryzł Toma, nieprzerwanie się w niego wpatrując. Czarodziej
również nie odwracał wzroku od Alexandra, nie zwracając uwagi na ból, jaki
spowodowało ugryzienie. Poczuł się trochę… dziwnie, ale nie przestawał
wpatrywać się w wampira, dopóki ten sam nie przymknął powiek, rozkoszując się
krwią czarodzieja. Pił ją dopiero drugi raz, a już wiedział, że nie może się
jej oprzeć. Ostatnimi siłami woli przełknął ostatni raz, by wysunąć kły i
polizać nadgarstek Toma. Demetriusz przyglądał się tej scenie, czując
nieprzyjemne ukłucie w piersi. Alexander nigdy tak na nikogo nie patrzył, nawet
na niego. Nigdy dla nikogo tak się nie naraził. Zawsze był dla niego dobry i
okazywał mu ciepło, jak tylko potrafił, ale… Widział, że między wampirem, a
Tomem dzieje się coś, z czego on, Demetriusz z pewnością nie będzie zadowolony.
Zrobiło mu się przykro, więc odwrócił twarz i pośpiesznie wyszedł z namiotu.
Wtedy Alex powiódł tam spojrzenie, marszcząc lekko brwi.
– Gdzie Demetriusz? – zapytał, wyrywając Toma
z dziwnego zapomnienia, które go dosięgło.
– Tutaj… – przerwał, widząc, że młodzieńca
już z nimi nie ma. – Był tutaj przed chwilą – dokończył, zdziwiony. Zaraz
jednak wrócił spojrzeniem do wampira, który mimo własnych zapewnień, nadal nie
wyglądał dobrze. Palcami zagarnął do tyłu jego wilgotne kosmyki i wiedziony
jakąś niejasną dla siebie emocją, pochylił się i pocałował gorące czoło
wampira. Zaskoczony jego temperaturą, przytrzymał usta przy jego skórze,
zaciskając oczy, by tylko się teraz nie rozkleić. Moment później poczuł dłoń na
boku twarzy i drgnął lekko. Odsunął się nieco, a wtedy Alexander wychylił się
do przodu i pocałował go w usta delikatnie. Nie był w stanie utrzymać się długo
w tej pozycji, bo zaogniona rana rwała go niemiłosiernie, dlatego już chwilę
później opadł na posłanie, choć chętnie wymieniłby jeszcze kilka pocałunków z młodzieńcem. Tom otworzył oczy, ze zdziwieniem
odnotowując, że jest… zawiedziony. Nie chciał przerywać. Bez zastanowienia
pochylił się nad wampirem i zajrzał mu w oczy. Sam nie wiedział, co się z nim
działo i dlaczego czuł to, co czuł. Nawet nie umiał tego nazwać. Ale w tamtej
chwili chciał jedynie chociaż raz jeszcze, pocałować Alexandra. Przymknął
powieki i nie zwlekając ani chwili dłużej, złączył ich usta ze sobą. Całował go
nieśpiesznie, delikatnie, jakby to były przeprosiny za jego bezmyślność, i w
dodatku podziękowania za poświęcenie się w jego obronie. Alexander odpowiadał
na te pocałunki, łaknąc więcej, mocniej i szybciej, ale nie ośmielił się po to
sięgnąć. Poza tym z każdą minutą czuł, że może nie podołać zadaniu – jakoś tak…
wszelkie siły go opuszczały. Nagle resztkami świadomości dotknął ramienia
czarodzieja. Wtedy Tom odsunął się trochę, wyczuwając, że coś jest nie tak.
– Tom – szepnął Alexander, jak w amoku, po
czym opuścił bezwładnie rękę, którą chwilę temu trzymał czarodzieja. Osunął się
w ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz