niedziela, 19 czerwca 2016

Cyrograf


Enjoy!


Rozdział 3


                Pokój hotelowy, który Ryan i Patrick wynajęli, okazał się ciut ciasny dla trzech osób. Niestety musieli przetrwać noc na jednym, wąskim łóżku, kiedy ich nowy, tymczasowy lokator zajmował drugie. Patrick jednak nie narzekał, ponieważ często brakowało mu ciepłego ciała obok, a wstydził się prosić Ryana o towarzystwo w nocy. Nie był pewien, czy chłopak by sobie tego życzył, kiedy dodatkowo zapach człowieka pobudzał jego ślinianki i wbrew woli wyostrzał kły. Tym razem jednak nie mieli wyjścia, a książę przekonał się, że młody wampir jest w stanie powstrzymać swoje odruchy. Kto wie, może kiedyś to wykorzysta i w trakcie bezsennej nocy zakradnie mu się do łóżka?
                Ten cały Dorian wydawał się podejrzany i w przekonaniu Patricka, taki z pewnością był. Nie wspominał o tym Ryanowi, zdając sobie sprawę, że i on z pewnością ma podobne odczucia. Jednak skoro już zdeklarowali się mu pomóc, nie zamierzali cofać swoich słów.
                Z samego rana Ryan poszedł po śniadanie dla całej trójki. Dorian nadal spał, ale Patrick przebudził się w podobnym czasie, co młody wampir, więc niedługo potem postanowił wziąć prysznic. Gdy wyszedł z łazienki, zastał ciemnowłosego, który w połowie ubrany szukał swojego podkoszulka. Po chwili znalazł go na ziemi obok łóżka, na którym spał. Przysunął T-shirt do nosa i skrzywił się, czując jego zapach. Patrick widząc całą scenę podszedł w stronę okna, pod którym siedziała jego torba z ubraniami. Wyciągnął z niej nową, nienoszoną jeszcze, szarą bluzkę i podał ją chłopakowi, mówiąc:
– Weź tę. Myślę, że będzie ci podkreślać oczy. – Uśmiechnął się lekko i rozejrzał z niesmakiem po wnętrzu pomieszczenia. No, przynajmniej był tu telewizor. Wziął pilot do ręki i usiadł na jednym z krzeseł przy stole. Włączył telewizor, trafiając na jakiś kanał muzyczny. Kiedy przyglądał się z zaciekawieniem półnagim kobietom wydającym wątpliwie poprawne dźwięki, zaburczało mu w brzuchu. Czuł rosnący głód i pustkę w żołądku i żywił ogromną nadzieję, że Ryan szybko uwinie się z kupnem śniadania. Dorian założył bluzkę bez słowa i usiadł na krześle po drugiej stronie stołu. Przyglądał się Patrickowi niby obojętnie, choć książę wyczuł, że ma do niego kilka pytań, dlatego oderwał wzrok od ekranu i przeniósł go na całkiem ładną twarz chłopaka. Był drobnej budowy, szczuplejszej nawet od niego. Na pierwszy rzut oka wydawał się nieszkodliwy, ale Patrick dostrzegł w jego spojrzeniu, pewne charakterystyczne zacięcie. Jakiś wewnętrzny upór i silną wolę, a także czarne widmo przeszłości, które musiało odcisnąć nad nim spore piętno. Z resztą kto cuchnący piekłem i demonami może być normalny? Patrick nawet nie poddawał tego pod wątpliwość.
– Kim jesteś? – Usłyszał po chwili pytanie z ust ładnego chłopca.
– Wróżem – odparł bez ogródek. Nie było sensu kłamać – istniało spore prawdopodobieństwo, że ten cały Dorian doskonale wie, z kim ma do czynienia.
– Co robisz na ziemi? – Patrick uśmiechnął się i odparł:
– Nie sądzisz, że teraz ja powinienem ci zadać pytanie?
– Nie. Więc jak? Po co tu przybyłeś? – Patrick zamrugał gwałtownie, otrzymując tak niegrzeczną odpowiedzieć ze strony chłopaka. A więc tak zamierza grać? W porządku… – pomyślał Patrick.
– W interesach. A ty, mieszkańcu czeluści piekielnych? Co robisz na Ziemi? – Dorian uśmiechnął się półgębkiem i uniósł wyżej podbródek.
– Obecnie jestem na wygnaniu – powiedział. Patrick uśmiechnął się kpiąco i spojrzał mu w oczy. Dorian przestał się uśmiechać, za to zrobił mało przyjemną i sympatyczną minę.
– Nieprawda. Zmiennokształtnego wysłał ktoś z piekła. A więc sam uciekłeś…? – Dopytał domyślnie Patrick, na co Dorian jeszcze mocniej się skrzywił. W tym samym momencie usłyszeli chrzęst zamka. Po chwili do środka wszedł Ryan z siatkami w dłoniach. Patrickowi aż wywróciło żołądkiem z uciechy na widok jedzenia.
– Dostać śniadanie w centrum o tej porze graniczy z cudem – westchnął ciężko i położył siatki na stole, do których od razu dobrał się książę. Dorian przyglądał mu się, oblizując dyskretnie usta. Nie miał nic w nich od dobrych kilku dni. Patrick wyciągnął zapakowane w papierki ciepłe, cudownie pachnące kanapki i kubek z kawą dla siebie. Reszty nie zamierzał obsługiwać. Ryan zdjął kurtkę, zawiesił ją na wieszaku i usiadł na wolnym i ostatnim krześle. Wyciągnął swoją kanapkę, a ostatnią z nich podsunął Dorianowi. Ten sięgnął po kanapkę powoli, choć miał ochotę połknąć ją w całości, tak koszmarnie był głodny.
                Nie rozmawiali ze sobą podczas posiłku, a ciszę wypełniał dźwięk telewizora i stukot kropel deszczu o szybę. W końcu, kiedy wszyscy zjedli, Ryan pozbierał papierki i puste kubki po kawie, i wrzucił wszystko do jeden z toreb, w których przyniósł śniadanie.
– Dziękuję za pomoc. Na mnie już czas – odezwał się krótko Dorian i wstał z miejsca.
– Masz dokąd pójść? – Zapytał Ryan, odwracając się w jego stronę. Przyjrzał mu się. Chłopak był wręcz niezdrowo chudy. Spojrzał mu w oczy, oczekując odpowiedzi. Widział wahanie na twarzy chłopaka, więc już znał odpowiedź.
– Coś wymyślę – odparł i naciągnął rękawy bluzki Patricka z zamiarem wyjścia. Książę wstał z miejsca i podszedł do Doriana.
– My też się dzisiaj stąd wynosimy. Jeśli nie masz lepszego pomysłu, co ze sobą zrobić, zostań z nami. Może się na coś przydasz – powiedział Patrick i uśmiechnął się do niego w swój łobuzowaty sposób. Ryana zawsze dziwiła postawa chłopaka, który przecież nie wydawał się być zbuntowanym nastolatkiem. Postanowił, że kiedyś go o to delikatnie wypyta.
                 Dorian widocznie się wahał. Patrzył raz na Patricka, raz na Ryana, aż w końcu westchnął i odparł:
– Tylko na kilka dni. – Ryan uśmiechnął się szeroko i przeszedł przez pomieszczenie do swojego łóżka, po czym niemal rzucił się na nie z nadzieja, że zdąży zaznać choć jeszcze chwilę odpoczynku przed kolejną „przeprowadzką”.


***


                Tak jak Claudius zapowiedział, rozeszli się – Claude wyruszył do stolicy, a William i Feliks na zachód do Kanału Liberto. Mieli zamiar przepłynąć nim i dostać się do Alimartis. Właśnie tam chcieli rozpocząć poszukiwania czarownicy, Violetty Talister.
                Minęło kilka dni od pojednawczej nocy, jaką spędzili w gospodzie. Mieli naładowane juki prowiantem i innymi, niezbędnymi rzeczami. Will czuł znużenie przez dłużącą się podróż, która przez pogorszone warunki pogodowe była jeszcze bardziej nieznośna. Żałowali z Feliksem, że nie wynajęli powozu, bo przynajmniej mieliby gdzie się schronić przed deszczem w nocy. Jednak teraz, kiedy czarodziej na nowo dysponował magią, nie zamierzał aż tak narzekać. Co wieczór rozkładali namiot, który dzięki odpowiednim zaklęciom nie przemakał i nie zrywał się podczas silnych podmuchów wiatru. Do granicy zostały im ze dwa dni drogi, a że nie mogli szybko jechać, Feliks przewidywał, że nawet trzy. Oczywiście o ile nic nie wydarzy się po drodze…
                Zbliżali się do granicy, gdzie znajdowała się jedna z prowincji Veronii. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że jest to dość uboga wioska, niezbyt zaludniona. Minęli kilka pierwszych, skromnych domostw, a niedługo potem dojechali do centrum miejscowości, gdzie wybudowało się najwięcej mieszkańców. William przyglądał się im z zaciekawieniem. Na pierwszy rzut oka było widać, że to nie wampiry – ci nigdy nie mieszkaliby w podobnych warunkach. Zastanawiało go, dlaczego ludzie mieszkali w królestwie wampirów z własnej woli, więc zapytał o to Feliksa.
– Dobrze postawiłeś pytanie – odparł na początku czarodziej, by po chwili kontynuować. – Recz w tym, że oni nie mieszkają tu z własnej woli.
– Jak to? – Zapytał szczerze zdziwiony książę.
– Są związani kontraktem krwi. Kilka wieków temu mieszkał tutaj bardzo bogaty hrabia, który zapragnął mieć na własność całą osadę, z którą sąsiadował. Domyślasz się do jakich celów? Niestety nie mógł znaleźć okazji, jak do owego stanu rzeczy doprowadzić. Owa okazja nadarzyła się, gdy uciążliwa od dłuższego czasu stara wiedźma, zamieszkująca skromną posiadłość nieopodal osady, rzuciła klątwę na przywódcę wioski. Mężczyzna był bardzo lubiany przez swoich ludzi, dlatego ci zapragnęli zemsty. Udali się do wpływowego hrabi, który obiecał zabić wiedźmę. W zamian za to powiedział, że chce zostać ich nowym zwierzchnikiem. Ludzie bezmyślnie się zgodzili, podpisując z nim bardzo niewygodny kontrakt, o którego treść o dziwo nie dbali. Myślę, że to z powodu analfabetyzmu, który hrabia perfidnie wykorzystał. Kontrakt zawierał zwięzłą, krótką, jednak dosadną kwestię. Mianowicie, że każdy mieszkaniec osady miał obowiązek powierzyć swoje życie sprawującemu władzę panu, a owy obowiązek przekazuje z pokolenia na pokolenie. To spowodowało, że kontrakt krwi obowiązuje do dzisiaj, pomimo tego, że władzę sprawuje inny hrabia, jego wnuk, czy prawnuk, tego już nie wiem. – William słuchał Feliksa z przejęciem. Zastanawiał się, jak to możliwe, że nikt nadal nic z tym nie zrobił.
– Z prawem krwi nie ma żartów – powiedział zmienionym tonem, który Feliks miał okazję słyszeć jedynie parę razy. Zazwyczaj, kiedy omawiał z chłopakiem jakieś drażliwe sprawy, dotyczące poszkodowanym mieszkańców, jego poddanych, czy też innych, tragicznych historii i legend.
– Zdecydowanie – dodał Feliks, zauważając, że przed jednym z domów rozgrywa się jakaś poruszająca sytuacja. Kobieta w średnim wieku zanosiła się szlochem i szarpała za rękaw jakiegoś mężczyznę w formalnym stroju i z bronią przy pasie. Dwóch pozostałych trzymało roztrzęsionego i widocznie przestraszonego chłopca, na oko Willa nastoletniego i raczej młodszego od niego.
– Błagam! To jeszcze dziecko! Chorowity, słaby, wątły! Błagam, zostawcie go! – krzyknęła, ale w tym samym czasie żołnierz odepchnął kobietę, widocznie zniecierpliwiony. Ta upadła na ziemię i uderzyła głową o drewniany stopień. W tym czasie mężczyźni zaczęli odchodzić, ciągnąc za sobą stawiającego opór chłopaka.
– Mamo! Mamo! – krzyczał płaczliwie i wyrywał się, niestety na próżno. Feliks i Will aż przystanęli, nieco zaniepokojeni i poruszeni sytuacją. Kiedy mężczyźni oddalili się, czarodziej zeskoczył z konia i podbiegł do kobiety, która musiała być trochę ranna, bo trzymała się za głową, nieprzerwanie płacząc i kołysząc się w spazmach.
– Mogę pani pomóc? Zraniła się pani w głowę – powiedział, łapiąc ją ostrożnie za ramię. Ta uniosła na niego mokre od łez spojrzenie, które było w dodatku zdezorientowane jego nagłym pojawieniem się.
– Ach, panie! Zabrali mojego Lucasa! Moje jedyne szczęście! A on taki niewinny, taki zawsze schorowany! Na Boga, za co on jego zabrał?! – Płakała i chowała twarz w dłoniach na przemian. William złapał za uzdę konia czarodzieja i nadal siedząc w siodle, podjechał nieco bliżej. Zmarszczył brwi w zatroskanym wyrazie. Było mu żal tej biednej kobiety. Kiedy był już dostatecznie blisko, zsiadł z konia. Przywiązał zwierzęta do najbliższych drzew, po czym podbiegł do Feliksa. Czarodziej wykonywał jakieś zaklęcie, machając różdżką nad głową kobiety. Will nie mógł się nadziwić z jaką elegancją ta była wykończona. Była prosta, ale przy tym wystarczająco szykowna, by pasować na różne okazje. Chociaż William nie wyobrażał sobie sytuacji, w której Feliks miałby czarować na jakimś balu czy coś… No chyba, że odstawiałby magiczne sztuczki na rynku w Sarihmas. Tego wcześniej nie brał pod uwagę. Tak, ta różdżka zdecydowanie pasowałaby na jakieś przedstawienie ze sztuką iluzji. Feliks włożyłby czarny frak, cylinder i może miałby jeszcze laskę przy boku. Ach, aż go załaskotało w podbrzuszu na samą myśl.
                Jego brudne przemyślenia przerwał głos Feliksa.
– Pomóż mi zaprowadzić tę panią do środka. – Will pokiwał pośpiesznie głową i zaraz obszedł kochanka i kobietę, by złapać ją po drugiej stronie pod ramię. Zaprowadzili ją do środka. W przedsionku stała jedynie miotła i jakaś skrzynka z pustymi słoikami. Gdy weszli głębiej do domu, znaleźli się w kuchni. Tam kazała się zaprowadzić kobieta. Usiadła przy stole i schowała twarz w dłoniach. William dostrzegł, że te były bardzo spracowane, a po skromnym wnętrzu domu mógł wywnioskować, że ledwo wiązała koniec z końcem.
– Dziękuję za pomoc – szepnęła ciężkim i zrezygnowanym głosem. Will stał koło Feliksa i za bardzo nie wiedział, co robić. Zerknął na kochanka, który za to przypatrywał się kobiecie i wyglądał na poruszonego. To nieco zdziwiło Williama. Nie, żeby miał Feliksa za bezuczuciowego dupka, broń Boże. W kwestii jego uczuć wiedział naprawdę wiele, z pewnością więcej, niż Ryan, Patrick czy Claudius. Jednak to była dla nich obca kobieta – oczywiście, jemu też było jej żal, ale nie wydawało mu się, żeby mogli jej w jakiś sposób pomóc.
– Kim byli ci ludzie, którzy zabrali pani syna? – zapytał w końcu czarodziej. Kobieta poderwała na niego wzrok, widocznie nie spodziewając się, że nadal tu są. Przetarła oczy lnianą chusteczką i drżącymi ustami powiedziała:
– To byli strażnicy hrabiego Filipa z rodu Campbellów. Lucas skończył piętnaście lat kilka dni temu. Wydano nowe rozporządzenie… Hrabia wprowadził je w życie po śmierci ojca, hrabiego Charlesa. Mówi ono, że każda młoda osoba po ukończeniu piętnastego roku życia ma obowiązek pełnić służbę we dworze panującego pana na okres przez niego ustalony. A Lucas taki chorowity… Przecież on nie zniesie codziennego oddawania krwi temu… temu… potworowi.  – Na koniec niemal szepnęła.
– Bardzo nam przykro – powiedział Will. Ponownie spojrzał na kochanka, który tym razem przygryzał wargę, widocznie nad czymś intensywnie myśląc.
– Gdzie mieszka hrabia Filip? – zadał pytanie. Kobieta przyjrzała mu się uważniej i wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną, niż poprzednio.
– Na wschód za lasem, na jednym ze wzgórz. Ale co panowie chcą zrobić…? – zapytała nieco zaniepokojona.
– Myślę, że odwiedzimy hrabiego i zorientujemy się, co z pani synem. Tym czasem proszę o siebie dbać. Do widzenia – powiedział, ukłonił się i poczekawszy, aż i Will się pożegna. W końcu zostawili kobietę i wyszli na zewnątrz, gdzie książę uzewnętrznił wszystkie swoje obawy i pytania kotłujące mu się w głowie.
– Mówiłeś serio o tych odwiedzinach u hrabiego? – Feliks zerknął na niego krótko, po czym przytaknął, aż w końcu rzucił:
– Najzupełniej serio. – Will sapnął cicho pod nosem, zmierzając w stronę swojego konia, któremu nadal nie wymyślił imienia. Wahał się nad Kapcio od Kapitana Ameryki i nad Hulkiem. Feliks nie miał podobnych problemów – nazwał swojego konia Lukier. Will nigdy nie podejrzewał go o tak niezwykłą pomysłowość, naprawdę.
– Po co? W dodatku będziemy nadkładać drogi, bo ze słów tej kobiety, pan hrabia mieszka kompletnie dla nas nie po drodze – mówił Will, wsiadając na swojego Kapcio - Hulka.
– Istnieje możliwość, że znam hrabię Filipa i chcę się o tym przekonać – odparł czarodziej i ścisnął w dłoniach lejce. Wbił strzemiona w boki swojego wierzchowca, by ten ruszył i dodał: – Rusz się, Lukier. – Will na początku zrobił zdziwioną minę, kolejno wkurzoną, a następnie… zniechęconą. Znał go? Ach tak. Więc książę już się domyślał, jak Feliks znał hrabiego Filipa i nie miał ochoty nawet o tym myśleć, a co dopiero dyskutować. Dlatego nie odzywał się przez większość drogi, zupełnie nabzdyczony, co oczywiście nie umknęło uwadze Feliksa. Mimo to czarodziej nie zamierzał nic z tym robić. Dlatego jechali w ciszy, jeżeli w jej pojęciu mieścił się szum wiatru, śpiew ptaków, szelest traw i liści wokół.


***

                Już następnego dnia wykupili dwa bilety na lot do Moskwy. Zamierzali jeszcze kupić kilka kompletów ubrań i bielizny, a także najeść się przed lotem.
                Późnym wieczorem, kiedy załatwili już wszystko, poza konkretnym posiłkiem, udali się do najbliższego klubu, gdzie mieli zamiar kogoś upolować. Dymitr, podobnie jak Patrick był zaskoczony unowocześnionym światem. Oczywiście nie okazywał tego aż tak, jak książę. Jednak widział spore różnice i czasem musiał ze wstydem przyznać, że nie wiedział jak reagować w niektórych sytuacjach. Podobnie było w chwili, gdy weszli do klubu… pełnego niemal nagich gejów. Był tak oszołomiony, że ledwo oddychał. Rozglądał się dokoła, nieco przytłoczony światłami, hałasem i muzyką, jakiej nigdy dotąd nie słyszał. Szedł automatycznie za Michaelem, który prowadził ich w stronę baru.
– Co podać? – zapytał barman, zwracając wzrok na nowoprzybyłych gości.
– Dwie whisky  z lodem – rzucił Michael, przyglądając się oczarowanemu i nieco zdezorientowanemu Dymitrowi. W tamtej chwili był jeszcze bardziej uroczy niż zwykle, ale nie śmiał tego powiedzieć na głos. Dymitr nie lubił być uroczy. No, przynajmniej tak ciągle powtarzał. Barman przygotował im napój, postawił przed nimi dwie szklanki z kolorowym płynem, po czym przeszedł wzdłuż baru, by przyjąć kolejne zamówienia. Ani Dymitr, ani Michael nie sięgnęli po alkohol. Z oczywistych powodów nie mogli pić niczego, co nie było krwią.
– Widzisz kogoś interesującego? – zapytał Michael, nadal wpatrując się w kochanka. Był oczarowany jego wyrazem twarzy.
– Michael, to raj na ziemi – westchnął, oblizawszy wargi. Młodszy wampir zaśmiał się i przyciągnął go do swojego boku.
– Wybierz kogoś – zaproponował z nieniknącym uśmiechem. Dymitr zerknął na niego, chcąc się upewnić, że ten mówi poważnie. Kiedy się o tym dostatecznie mocno przekonał, uniósł się na palcach i pocałował mężczyznę. Michael oddał pocałunek, ale nie przedłużał go, chcąc się przekonać, kogo Dymitr dla nich wybierze. Przecież musieli się porządnie posilić przed lotem.
                Blondyn migał co jakiś czas Michaelowi przed oczami, ginąc w tłumie półnagich, młodych i apetycznych ciał mężczyzn tańczących na parkiecie w sposób co najmniej wyuzdany. Nie to żeby narzekał – wręcz przeciwnie, był zachwycony. Od pół roku nie miał okazji odwiedzić podobnego miejsca, więc zamierzał się tym nacieszyć. Ale z drugiej strony przez cały ten czas miał przy sobie Dymitra i to zdecydowanie rekompensowało mu wszelkie niedogodności płynące z przebywania w Sarihmas.
                W końcu Dymitr wrócił, trzymając za rękę młodego, umięśnionego mężczyznę. Był przed trzydziestką, opalony, ciemnowłosy i porządnie wstawiony. Michael zaprowadził ich do wyjścia, przedzierając się przez tłum.
– Gdzie idziemy? – zapytał zdziwionym głosem ich nowy towarzysz. I kolacja w jednym. Dymitr zerknął na niego i uśmiechnął się.
– Do hotelu. Wynajęliśmy tam pokój – wyjaśnił krótko blondyn. Chciał zatopić krwi w jego szyi. Zwrócił na niego uwagę, bo był młody, przystojny, zadbany i ostro wstawiony, a nie miał od bardzo dawna okazji napić się krwi kogoś, kto miał w niej alkohol. To zawsze było inne uczucie. Miał nadzieję, że Michaelowi to odpowiadało. Obserwował jego pierwszą reakcję, kiedy wyłonił się z tłumu przy boku nowopoznanego mężczyzny.
– Czyli… zamierzamy we trzech… – brzmiał, jakby się peszył, na co Dymitr uniósł brwi w zdumieniu.
– Chyba nie jesteś pruderyjny? Bo na nieśmiałego mi nie wyglądasz – zaśmiał się straszy wampir i ponownie przyjrzał się przystojnemu szatynowi. Ten oblizał usta, po czym uśmiechnął się półgębkiem.
– Tak się tylko upewniam – skwitował. – Jestem Paul – przedstawił się po chwili. Michael i Dymitr po chwili zrobili podobnie. Chodniki i ulice były mokre od deszczu, który padał przez cały dzień. Dopiero teraz przestało, co przysunęło na myśl Dymitrowi, że może niebo się nad nimi zlitowało. Ostatecznie wyrzucił z głowy podobny pomysł, dochodząc do wniosku, że nad wampirami, które zamierzają wyssać krew z niewinnego człowieka, niebo na pewno się nie ulituje.
                Pół godziny później byli na miejscu. Ostatecznie wzięli taksówkę, bo żaden z nich nie chciał zwlekać – Dymitr i Michael z oczywistych względów, zaś Paul przez złudną myśl o tym, jak cudownie będzie przespać się z dwoma facetami naraz. Michael wpuścił ich do środka skromnego pokoju. Obaj z kochankiem doszli do wniosku, że nie ma sensu przepłacać za drogie pokoje w równie drogich hotelach. Obaj doświadczyli w życiu luksusu i nędzy, także takie warunki były dla nich zupełnie normalne.
– Skoczę jeszcze do łazienki – oznajmił Paul i zniknął za drzwiami, które znajdowały się naprzeciw wejścia. Dymitr spojrzał na kochanka i uśmiechnął się lekko, po czym opadł na łóżko i położył się na nim z impetem. Michael przysiadł obok niego i pomasował mu udo, swoją męską, dużą dłonią. Dymitr przeciągnął się, mając nadzieję na smaczny posiłek. Przez jego wygibasy pościel się skołtuniła, ale materiał ubrania trochę go powstrzymywał. Po chwili zdjął z siebie koszulę i rozpiął spodnie, bo nieprzyjemnie go uciskały. Przyzwyczaił się do zwiewnych ubrań, które nosił w Sarihmas.
– Jemy od razu, czy dopiero po wszystkim? – zapytał Michael. Dymitr uniósł na niego spojrzenie swoich jasnym i wąskich oczu, a w końcu po krótkim namyśle odparł.
– Jemy w trakcie. Potem jeden z nas go zahipnotyzuje, żeby nie panikował, a dokończymy zabawę we dwóch. Odpowiada ci taki scenariusz? – zapytał z rozbawieniem, uśmiechając się do kochanka. Michael zamruczał z aprobatą i pochylił się do chłopaka, by cmoknąć jego różowe i pełne usta. Pogłaskał mu policzek swoją dużą i silną dłonią, ale mimo to zrobił to czule i delikatnie. Dymitr przyciągnął go do siebie bliżej, przez co Michael zawisnął nad nim i był bardzo, bardzo blisko. Niestety nadal w ubraniach, co blondyn potraktował pomrukiem dezaprobaty. Chciał go już. Nagiego, gotowego i tylko jego. Przez chwilę przebiegła mu na myśl pierwsza z wymienionych przez Michaela opcji, by zjeść tego całego Paula od razu i zająć się tylko sobą. Ale wtedy przypomniał sobie, jaki ten śniady mężczyzna jest przystojny i jak się na niego napalił w tym klubie.
                Pocałował go, wyciągając się nieco w górę, ale młodszy wampir zaraz odpowiedział na pocałunek, więc Dymitr ponownie oparł głowę o poduszkę i tylko objął kochanka ramionami wokół szyi. Był już na tyle twardy, że nawet bielizna mu przeszkadzała.
                Drzwi otworzyły się i stanął w nich Paul, nowy towarzysz tej nocy, dwóch wiekowych wampirów, którzy chcieli napić się jego krwi, a o czym on nie miał o tym bladego pojęcia.
– Nie poczekaliście na mnie – zarzucił im, stojąc już zupełnie nago. Widocznie zostawił swoje ubrania w łazience. Michael oderwał się niechętnie od ust Dymitra, by obejrzeć się za siebie i zlustrować wzrokiem ciało młodego mężczyzny. Był opalony i umięśniony. Dość łagodnie, ale to nie sprawiało, że tracił na swojej posturze. Wciąż wyglądał na typowego byczka.
– Chodź do nas, to może zdążysz nadrobić wszystko, co cię ominęło – powiedział mrukliwie Dymitr, wyciągając się pod Michaelem, ocierając się przy tym z błogą miną. Paul nie czekał nawet sekundy. Podszedł do łóżka luźnym krokiem i położył się po drugiej stronie blondyna. Sięgnął ręką do jego uda i pomasował je z wprawą, choć w odczuciu starszego wampira, jego ukochany robił to lepiej. Mimo wszystko nie zamierzał narzekać, bynajmniej. Chciał ich obu przy sobie, żeby się nim zajęli i zrobili mu najlepiej, jak tylko umieją. Michael odsunął się na chwilę, by ściągnąć z siebie ubranie. Paul zdjął z Dymitra bieliznę i od razu zaczął masować już lekko sztywnego członka blondyna. Michael przyjrzał się temu z mieszanymi uczuciami, ale z drugiej strony wiedział, że dla Dymitra to nic nie znaczy. Przeciwnie było w przypadku Patricka. Ale całe szczęście księcia tu teraz nie było, więc wampir nie musiał się niczym przejmować. Był dla Dymitra najważniejszy i nie śmiał w to wątpić.
                W pokoju było ciemno, jedynie przez okna wpadały światła dobiegające z zewnątrz. Paul leżał na łóżku, ujeżdżany przez Dymitra, a Michael siedział obok z przymkniętymi oczami, zaspokojony i odprężony. Teraz do pełni upojenia brakowało mu tylko krwi. Nie musiał długo czekać, bo po chwili usłyszał słowa kochanka. Wtedy też uchylił powieki i spojrzał na niego, łaknąc  te słowa tak mocno, jakby sam miał być zahipnotyzowany.
– Nie bój się, Paul – szepnął Dymitr, by chwilę później zatrzymać się na moment i złapać twarz mężczyzny w swoje dłonie. – Nie krzycz i nie wyrywaj się – dodał, patrząc głęboko w oczy ich bezbronnej ofiary. Mężczyzna patrzył mu w oczy bez słowa. Widać hipnoza zadziałała. – Wszystko będzie dobrze – szepnął na koniec Dymitr i zerwał kontakt wzrokowy, by przesunąć usta na szyję mężczyzny i zatopić w niej kły. Zamruczał, czując przyjemnie ciepłą i smaczną krew rozlewającą mu się w ustach. Michael przełknął ślinę, czując ten cudowny zapach. Przysunął się trochę i chwycił rękę Paula. Pogładził palcami odstające żyły, aż w końcu nie zwlekając dłużej, pochylił głowę i zatopił zęby w nadgarstku mężczyzny. Westchnął błogo. Był taki głodny!
                Przerwali posiłek, zanim Paul stracił kontakt z rzeczywistością. Nie chcieli go zabijać, bo nie mieli w tym żadnego celu. Tego uczył Alexander Dymitra, i tego Dymitr uczył Michaela. Nie brudzić rąk, kiedy to nie było konieczne. Wystarczy, że usta mieli usmarowane.
                Dymitr opadł na łóżko, nadal ze wzwodem i uczuciem potęgującego podniecenia. Czuł, że nawet temperatura jego ciała wzrosła i miał świadomość, że podobnie musiało być z Michaelem. Nie było szans, żeby pozwolił mu teraz zostawić siebie samemu sobie, więc gdy tylko młodszy wampir za pomocą hipnozy kazał zasnąć Paulowi, blondyn przywołał go do siebie gestem dłoni, zachęcająco rozkładając nogi i uśmiechając się przy tym bezwstydnie. Michael odpowiedział podobnym wyrazem twarzy, aż w końcu w zawrotnym tempie dopadł kochanka i przycisnął go do pościeli zdecydowanym ruchem. Dymitr sapnął z podniecenia i odetchnął głębiej. Przez tę krew czuł się niemal tak samo, jak wtedy, kiedy był jeszcze człowiekiem. To było dziesiątki wieków temu, a mimo to miał wrażenie, jakby wcale nie minęło tak dużo czasu. Poczuł palce kochanka między pośladkami. Te wsunęły się w niego bez problemu, robiąc mu dobrze i doprowadzając go do końca szybciej, niż się spodziewał. W dodatku wampir cały czas był blisko niego. Nie całował go i nie pieścił nigdzie indziej, ale sam fakt, że przez cały ten czas wpatrywał się w blondyna z tą swoją dzikością i nieprzewidywalnością, budził w nim zapomniane uczucie kruchości i bezbronności. Niby wiedział, że gdyby chciał, mógłby jednym ciosem połamać kości Michaelowi, ale nawet z tą świadomością czuł się tej nocy inaczej. To było cudowne, ale też trochę straszne. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu takie podniecające.


***


                Nie mieli za bardzo pomysłu, gdzie zacząć poszukiwania Jamesa Blacka. Opowiedzieli pół prawdy Dorianowi na temat tego, co robią na Ziemi. Mianowicie, że szukają mężczyzny, który z pewnością jest powiązany z magicznym wymiarem, a dodatku ma coś, co jest im potrzebne. Dorian logicznie osądził, że najlepiej będzie zacząć szukać w miejscach, gdzie przewijają się osoby powiązane z magią i innymi światami. W dodatku znał takie miejsca i do jednego z nich postanowił zaprowadzić chłopaków. Oni się zgodzili, nie mając w zanadrzu żadnego, lepszego pomysłu.
                Trafili pod obskurną kamienicękamienicyod obskurnezauważone. oczucie zostanie w końcu zauważone. obą tego przyznać. , położoną w dzielnicy, której mieszkańcy zdecydowanie mogli budzić mieszane uczucia. Patrick oglądał się na każdego podejrzanie. Zwłaszcza na dzieci, które na pozór niewinne, często próbowały dobrać mu się do kieszeni podczas wesołego obskakiwania wokół i robienia chaosu. Dostał lekkiej migreny, nie będąc przyzwyczajonym do ogólnego huku miasta, a już w ogóle do kolejnych atrakcji w postaci zdemoralizowanych maluchów. Szedł blisko Ryana, mając nadzieję, że ten uratuje go z pieprzonej opresji. Jednak Ryan był zbyt mocno zaabsorbowany tyłkiem Doriana, który kręcił się na boki trochę nęcąco. Patrick to zauważył i czuł lekką zazdrość, ale nie zamierzał przed sobą tego przyznać. Jedyne, co zrobił, to naburmuszył się i cały czas milczał. Miał nadzieję, że jego złe samopoczucie zostanie dostrzeżone.
                Weszli do klatki, równie zaniedbanej, co cały budynek zewnątrz. Pachniało też średnio, czego Patrick nie zamierzał nawet ukrywać, bo wydał z siebie jęk obrzydzenia, po czym zasłonił nos rękawem bluzy. W najgorszych dzielnicach Sarihmas tak nie cuchnie, a arystokraci skarżą się na biedę – pomyślał oburzony. Zaczęli wspinać się po drewnianych i trzeszczących schodach na górę. Patrick stawiał kroki ostrożnie, nie chcąc utknąć w tym spróchniałym, starym drewnie. Ryan podobnie, szedł dość ostrożnie, za to Dorian stawiał pewnie kroki, choć nadal robił to ze znaną sobie gracją i wdziękiem. Patrick też by tak umiał, na pewno. Po prostu mu się nie chciało. Zauważył, że młody wampir nadal gapił się na tyłek chłopaka, który gdzieś ich prowadził i z każdą chwilą był coraz bardziej wnerwiony.
– Odwiedzimy Edvarda, czarnoksiężnika, który może wam pomóc. Oczywiście nic za darmo, pewnie sobie czegoś zażyczy, ale spokojnie – wyjaśnił w końcu Dorian, wciąż krocząc i pokonując kolejne schody i piętra. Przerwał na parę minut, aż w końcu zatrzymał się przed drzwiami z numerem 69. Ryan uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Miał wątpliwości, czy aby jego towarzysze załapią, o co w ogóle mu chodzi.  – Niczego nie dotykajcie – dodał, zerkając na nich przez ramię. Minę miał śmiertelnie poważną, toteż Ryan postanowił wziąć sobie tę radę do serca. Oczywiście Patrick zdawał sobie sprawę z konsekwencji ruszania rzeczy czarnoksiężnika. Klątwy nigdy nie były niczym dobrym. Przekonał się o tym na własnej skórze. A jeszcze lepiej jego dziadek, wuj i ojciec.
                Drzwi otworzył im młody, czarnoskóry mężczyzna. Uśmiechnął się bokiem ust do Doriana, który oparł o futrynę jego ramię. Dłoń drugiej ręki wsunął do kieszeni spodni. Przez kilka długich sekund po prostu patrzył na mężczyznę z podobnym uśmiechem, aż w końcu powiedział:
– Witaj, Edvard. Kopę lat – parsknął z ironiczną miną, po czym przeszedł obok mężczyzny, ocierając się o niego i bynajmniej nie czekając na zaproszenie. Czarnoksiężnik, ubrany w proste, materiałowe spodnie i rozpiętą marynarkę bez koszuli pod spodem, obdarzył ich wyniosłym spojrzeniem, po czym przepuścił w drzwiach. Weszli do środka, gdzie pachniało już zdecydowanie lepiej, ale wciąż podejrzanie. Wnętrze za to było nieco przyjemniejsze dla oka. Ryan przyglądał się dziwnym przedmiotom wiszącym z sufitu, a także meblom zapchanym książkami, figurkami i przedmiotami, których Ryan nie umiał nawet… nazwać.
– Tędy – powiedział Edvard, niskim, ale łagodnym głosem. Głosem, który zdawał się wdzierać do najgłębszych zakątków duszy.
                Przeszli przed jedno pomieszczenie, by trafić do jakiejś… kaplicy! To już kompletnie zbiło Ryana z tropu. Od chwili, gdy zobaczył ołtarz, na którym paliły się świece i jakieś dziwne pachnidła, poważnie zastanawiał się, czy to dobrze, że tutaj trafili. Zerknął na Patricka, który również wydawał się odrobinę zdziwiony, ale książę wciąż był spokojny. Więc i Ryan odetchnął. Na razie. Mimo to postanowił nadal być czujnym. Bardziej czujnym, niż na początku zakładał.
                Dorian już siedział wygodnie rozpostarty na jednej z wielkich poduch rozłożonych na ziemi wyłożonej wzorzystym dywanem, wykończonym złotymi frędzlami. Całe… mieszkanie, choć bardziej cholerna świątynia, była urządzona z przepychem i rozmachem. Wszędzie było wszystkiego pełno, na dodatek to wszystko było zwykle kolorowe i wzorzyste. Ryan dostawał oczopląsu.
– Czego chcesz, Dorian? – zapytał ciemnoskóry czarnoksiężnik i założył ramiona na piersi. Nie wydawał się być szczególnie zadowolony z obecności chłopaka w swoim domu.
– Moi przyjaciele potrzebują drobnej przysługi. I tymczasowego schronienia – dodał już z milszą miną. Widać nie miał zbyt wielu opcji, jak niby wcześniej zakładał.
– Skoro oni go potrzebują, ty nie jesteś tutaj potrzebny – zauważył Edvard, łapiąc za słowa demona. Dorian wstał ze swojego miejsca i podszedł do mężczyzny w tym swoim zmysłowym stylu. Oparł dłonie na jego piersi i zajrzał mu w oczy z dołu.
– Wręcz przeciwnie. Z chęcią dotrzymam im towarzystwa – odparł, po czym zabrał dłonie z nagiej i ciepłej skóry mężczyzny z zamiarem odejścia, ale czarnoksiężnik przytrzymał go przy sobie, łapiąc za oba nadgarstki.
– Niczego jeszcze nie obiecałem. – Po tych słowach puścił chłopaka, wręcz odpychając od siebie jego ręce. Dorian odsunął się z niewzruszoną miną, by podejść do lustra z grawerowaną, srebrną ramą. Przejrzał się w nim z uśmiechem wyrażającym samozachwyt, jak ocenił w duchu Patrick. – Czego chcecie? – zapytał czarnoksiężnik i przeniósł swój ciemny wzrok na Ryana i Patricka. Wampir i książę spojrzeli po sobie, chcąc niewerbalnie ustalić, który z nich będzie mówił. Padło na Patricka, jako że on wykazywał się większą elokwencją. Niestety też nie przebierał zbytnio w słowach.
– Szukamy mężczyzny o nazwisku James Black. Jest on w posiadaniu czegoś, co nas interesuje. Niestety nie wyczuwam od ciebie zbyt silnej energii, czarnoksiężniku, więc wątpię, że będziesz w stanie nam pomóc. Sprawa dotyczy zaawansowanych czarów, więc dziękujemy za gościnę, ale nie sądzę, byś…
– James Black, który ma Kamień Wyzwolenia, nie przebywa w Stanach – powiedział mężczyzna beznamiętnym tonem. Patrick spojrzał na niego z szokiem. Skąd on…? – Zawrzyjmy umowę. Powiem wam więcej, ale musicie coś dla mnie zrobić – dodał Edvard, przyglądając się obu młodzieńcom.
– O co chodzi? – zapytał Ryan, będąc w mniej zdezorientowanym stanie, niż książę. Cóż, na początku nie zapowiadało się to w ten sposób. To właśnie wampir wyglądał na tego spłoszonego i niedowierzającego. Ostatecznie właśnie Patrickowi zabrakło języka w buzi. Czarnoksiężnik, gdy tylko usłyszał pytanie Ryana, uśmiechnął się profesjonalnie i splótł dłonie na plecach. Przeszedł przez pomieszczenie, rzucając przy okazji krótkie spojrzenie Dorianowi. Zaraz jednak odparł:
– To nic wielkiego… Zaledwie drobna przysługa – zaczął, zwracając tym samym uwagę Doriana. Chłopak przyjrzał mu się badawczo, analizując jego słowa i zachowanie. Już wiedział, że z pewnością nie było to coś błahego. – Znajdźcie Królika, to powiem wam, co wiem. – Ryan uniósł brwi, zaskoczony absurdalnym wydźwiękiem słów mężczyzny. Ten jednak wyglądał dość poważnie, przynajmniej taką miał minę, zaś jego postawa emanowała wręcz powagą. Ton też miał oficjalny i pewny siebie.
– Kim on jest? – zapytał Patrick, odzyskując na nowo głos. Dorian wyglądał na zaniepokojonego. Wyręczył Edvarda i wyjaśnił krótko
– To jego siostra. – Patrick tego nie skomentował. Obawiał się, że tym razem nie odezwie się tak szybko, jak przed chwilą. Siostra, na którą ktoś mówi Królik. Aha. Nie no, super. – To niby nic takiego? Jest potężniejsza od ciebie, nikt z naszych nie chce z nią zadzierać – powiedział Dorian innym głosem, niż ten, którego używał najczęściej. Był widocznie spięty i czujny.
– Chcę jedynie, byście jej coś przekazali, nic więcej. To raczej nie doprowadzi do uszczerbku na zdrowiu któregoś z was, bo rozumiem, że i ty, Dorianie, bierzesz udział w misji. Jakże bezinteresownie z twojej strony – zakpił z niego czarnoksiężnik, uśmiechając się złośliwie, co Dorian skwitował tylko fałszywie uroczym uśmiechem.
– Nie mylisz się, znalazłem w życiu nową drogę – odparł z przekornym uśmiechem, chcąc subtelnie załagodzić między nimi spór, którego sam był inicjatorem. Przynajmniej na samym początku. – Wyjaśnij, proszę, o co chodzi – dodał, oczekując, że czarnoksiężnik nakreśli im chociaż to, czego od nich żąda.
– Dostałem informację, że Królik wróciła do Nowego Jorku. Chciałbym się z nią skontaktować, ale niestety, jak wiesz Dorianie, mam tymczasowy areszt domowy – syknął w jego stronę ze średnio przyjemną miną. Patrick i Ryan wymienili znaczące spojrzenia. Cóż, nawet ten drugi domyślił się, że sprawcą kłopotów czarnoksiężnika był nie kto inny, jak sam Dorian. W końcu Edvard odchrząknął, by kontynuować.
– Od jutra zaczniecie poszukiwania. Dam wam namiary na człowieka, u którego Królik być może się zatrzymała. Jeśli nie, będziecie musieli dać sobie radę sami. Przebiegła złośnica rzuciła czar blokujący, przez co nie jestem w stanie jej zlokalizować – wyjaśnił ze zniesmaczoną miną. Dorian uśmiechnął się bokiem ust. Podszedł do mężczyzny i zatrzymał się w niewielkiej odległości od niego. Nie dotknął go jednak, mimo że nęcił swoją bliskością. Ryan już miał okazję przekonać się parę razy, jak to jest być blisko Doriana. Cóż, było… elektryzująco.
– To wszystko ustalone, możesz na nas liczyć – powiedział Ryan, uśmiechając się przyjaźnie. Patrick zerknął na niego. Tak, to spojrzenie zdecydowanie można było nazwać spojrzeniem Ryana. Tylko on się tak uśmiechał. Beztrosko, szczerze i chłopięco.
– Nie do końca – zaprzeczył Dorian, spoglądając na dwójkę swoich nowych towarzyszy. – Uważam, że najlepiej będzie sporządzić umowę – oznajmił, na powrót zerkając w stronę Edvarda. Ten uśmiechnął się kpiąco, ale pokiwał głową.
– Chytrze, jak na ciebie przystało – skwitował, odchodząc w stronę futryny przysłoniętej pozłacanymi i wiszącymi do ziemi frędzlami. Zniknął za nimi, by wrócić po krótkiej chwili z gotowym świstkiem i piórem ze srebrną stalówką. Cała czwórka złożyła swój podpis pod krótkim i rzeczowym tekstem zawierającym warunki i zobowiązania obu stron.
                Edvard przyszykował im posłanie w holu. Dość prowizoryczne, ale nie zamierzali narzekać. Nie przed czarnoksiężnikiem, który jakimś cudem miał całą tę wiedzę o Kamieniu Wyzwolenia i Jamesie Blacku. Patrick był trochę zaniepokojony, bo naprawdę nie wyczuł, by mag miał jakieś szczególne umiejętności. Widocznie dobrze je maskował. W dodatku książę opowiedział mu o tym, że jego magia jest zablokowana. Edvard zgodził się to naprawić z samego rana, przez co książę nie mógł długo zasnąć, ekscytując się jak dziecko, że znów będzie mógł czarować. Bardzo za tym tęsknił.
                Zerknął na Ryana, który spał tuż obok, spokojnie i miarowo przy tym oddychając. Wciąż się trochę na niego złościł, że tak pożerał wzrokiem Doriana, nawet się z tym specjalnie nie kryjąc. Przewrócił się na drugi bok, tyłem do wampira i przygryzł wargę z udręczeniem. Nie rozumiał siebie i wolał chyba nie rozumieć.
                Nagle usłyszał krótki dźwięk uderzenia czegoś twardego o ziemię, a zaraz potem stłumiony śmiech Doriana. Zmarszczył brwi, nasłuchując przez jakiś czas, skoro i tak nie mógł zasnąć. Jednak po dłuższej chwili, gdy tylko zorientował się, że mężczyźni w sąsiednim pokoju uprawiają seks, przycisnął jedną z poduszek do ucha, robią minę iście cierpiętniczą i na powrót odwrócił się przodem do Ryana. Zapowiadała się długa i bezsenna noc. Wypełniona dzikimi dźwiękami seksu i niejasnymi uczuciami, które wypełniały Patricka od jakiegoś czasu. A żeby tego było mało, gdy tylko zamykał oczy, widział Claudiusa. Żyć mu się odechciewało. Pocieszał go jedynie fakt, że już jutro odzyska swoje moce. Tak, choćby dla tej jednej rzeczy był w stanie wytrzymać do rana.

1 komentarz:

  1. First! Nareszcie Will! Kocham cię za to.
    Świetny rozdział, znalazłam błąd, ale jeden i nie chce mi się go szukać.
    Trochę szkoda mi Michaela. Ten Dymitr...
    Hihi, trójkącik. Lubię takie niecodzienne klimaty.
    Wysłałam ci maila, ale jest już nieaktualny. Napiszę nowy ;)
    Żegnam i weny życzę. ..

    OdpowiedzUsuń