Enjoy!
Rozdział 3
Pokój hotelowy,
który Ryan i Patrick wynajęli, okazał się ciut ciasny dla trzech osób. Niestety
musieli przetrwać noc na jednym, wąskim łóżku, kiedy ich nowy, tymczasowy
lokator zajmował drugie. Patrick jednak nie narzekał, ponieważ często brakowało
mu ciepłego ciała obok, a wstydził się prosić Ryana o towarzystwo w nocy. Nie
był pewien, czy chłopak by sobie tego życzył, kiedy dodatkowo zapach człowieka
pobudzał jego ślinianki i wbrew woli wyostrzał kły. Tym razem jednak nie mieli
wyjścia, a książę przekonał się, że młody wampir jest w stanie powstrzymać
swoje odruchy. Kto wie, może kiedyś to wykorzysta i w trakcie bezsennej nocy
zakradnie mu się do łóżka?
Ten cały Dorian
wydawał się podejrzany i w przekonaniu Patricka, taki z pewnością był. Nie
wspominał o tym Ryanowi, zdając sobie sprawę, że i on z pewnością ma podobne
odczucia. Jednak skoro już zdeklarowali się mu pomóc, nie zamierzali cofać
swoich słów.
Z samego rana
Ryan poszedł po śniadanie dla całej trójki. Dorian nadal spał, ale Patrick
przebudził się w podobnym czasie, co młody wampir, więc niedługo potem
postanowił wziąć prysznic. Gdy wyszedł z łazienki, zastał ciemnowłosego, który w
połowie ubrany szukał swojego podkoszulka. Po chwili znalazł go na ziemi obok
łóżka, na którym spał. Przysunął T-shirt do nosa i skrzywił się, czując jego
zapach. Patrick widząc całą scenę podszedł w stronę okna, pod którym siedziała
jego torba z ubraniami. Wyciągnął z niej nową, nienoszoną jeszcze, szarą bluzkę
i podał ją chłopakowi, mówiąc:
– Weź tę. Myślę, że będzie ci podkreślać oczy. – Uśmiechnął się lekko
i rozejrzał z niesmakiem po wnętrzu pomieszczenia. No, przynajmniej był tu
telewizor. Wziął pilot do ręki i usiadł na jednym z krzeseł przy stole. Włączył
telewizor, trafiając na jakiś kanał muzyczny. Kiedy przyglądał się z
zaciekawieniem półnagim kobietom wydającym wątpliwie poprawne dźwięki,
zaburczało mu w brzuchu. Czuł rosnący głód i pustkę w żołądku i żywił ogromną
nadzieję, że Ryan szybko uwinie się z kupnem śniadania. Dorian założył bluzkę
bez słowa i usiadł na krześle po drugiej stronie stołu. Przyglądał się
Patrickowi niby obojętnie, choć książę wyczuł, że ma do niego kilka pytań,
dlatego oderwał wzrok od ekranu i przeniósł go na całkiem ładną twarz chłopaka.
Był drobnej budowy, szczuplejszej nawet od niego. Na pierwszy rzut oka wydawał
się nieszkodliwy, ale Patrick dostrzegł w jego spojrzeniu, pewne
charakterystyczne zacięcie. Jakiś wewnętrzny upór i silną wolę, a także czarne
widmo przeszłości, które musiało odcisnąć nad nim spore piętno. Z resztą kto
cuchnący piekłem i demonami może być normalny? Patrick nawet nie poddawał tego
pod wątpliwość.
– Kim jesteś? – Usłyszał po chwili pytanie z ust ładnego chłopca.
– Wróżem – odparł bez ogródek. Nie było sensu kłamać – istniało spore
prawdopodobieństwo, że ten cały Dorian doskonale wie, z kim ma do czynienia.
– Co robisz na ziemi? – Patrick uśmiechnął się i odparł:
– Nie sądzisz, że teraz ja powinienem ci zadać pytanie?
– Nie. Więc jak? Po co tu przybyłeś? – Patrick zamrugał gwałtownie,
otrzymując tak niegrzeczną odpowiedzieć ze strony chłopaka. A więc tak zamierza grać? W porządku… –
pomyślał Patrick.
– W interesach. A ty, mieszkańcu czeluści piekielnych? Co robisz na
Ziemi? – Dorian uśmiechnął się półgębkiem i uniósł wyżej podbródek.
– Obecnie jestem na wygnaniu – powiedział. Patrick uśmiechnął się
kpiąco i spojrzał mu w oczy. Dorian przestał się uśmiechać, za to zrobił mało
przyjemną i sympatyczną minę.
– Nieprawda. Zmiennokształtnego wysłał ktoś z piekła. A więc sam
uciekłeś…? – Dopytał domyślnie Patrick, na co Dorian jeszcze mocniej się
skrzywił. W tym samym momencie usłyszeli chrzęst zamka. Po chwili do środka
wszedł Ryan z siatkami w dłoniach. Patrickowi aż wywróciło żołądkiem z uciechy
na widok jedzenia.
– Dostać śniadanie w centrum o tej porze graniczy z cudem – westchnął
ciężko i położył siatki na stole, do których od razu dobrał się książę. Dorian
przyglądał mu się, oblizując dyskretnie usta. Nie miał nic w nich od dobrych
kilku dni. Patrick wyciągnął zapakowane w papierki ciepłe, cudownie pachnące
kanapki i kubek z kawą dla siebie. Reszty nie zamierzał obsługiwać. Ryan zdjął
kurtkę, zawiesił ją na wieszaku i usiadł na wolnym i ostatnim krześle.
Wyciągnął swoją kanapkę, a ostatnią z nich podsunął Dorianowi. Ten sięgnął po
kanapkę powoli, choć miał ochotę połknąć ją w całości, tak koszmarnie był
głodny.
Nie rozmawiali ze
sobą podczas posiłku, a ciszę wypełniał dźwięk telewizora i stukot kropel
deszczu o szybę. W końcu, kiedy wszyscy zjedli, Ryan pozbierał papierki i puste
kubki po kawie, i wrzucił wszystko do jeden z toreb, w których przyniósł
śniadanie.
– Dziękuję za pomoc. Na mnie już czas – odezwał się krótko Dorian i
wstał z miejsca.
– Masz dokąd pójść? – Zapytał Ryan, odwracając się w jego stronę.
Przyjrzał mu się. Chłopak był wręcz niezdrowo chudy. Spojrzał mu w oczy,
oczekując odpowiedzi. Widział wahanie na twarzy chłopaka, więc już znał
odpowiedź.
– Coś wymyślę – odparł i naciągnął rękawy bluzki Patricka z zamiarem
wyjścia. Książę wstał z miejsca i podszedł do Doriana.
– My też się dzisiaj stąd wynosimy. Jeśli nie masz lepszego pomysłu,
co ze sobą zrobić, zostań z nami. Może się na coś przydasz – powiedział Patrick
i uśmiechnął się do niego w swój łobuzowaty sposób. Ryana zawsze dziwiła
postawa chłopaka, który przecież nie wydawał się być zbuntowanym nastolatkiem.
Postanowił, że kiedyś go o to delikatnie wypyta.
Dorian widocznie się wahał. Patrzył raz na
Patricka, raz na Ryana, aż w końcu westchnął i odparł:
– Tylko na kilka dni. – Ryan uśmiechnął się szeroko i przeszedł przez
pomieszczenie do swojego łóżka, po czym niemal rzucił się na nie z nadzieja, że
zdąży zaznać choć jeszcze chwilę odpoczynku przed kolejną „przeprowadzką”.
***
Tak jak Claudius
zapowiedział, rozeszli się – Claude wyruszył do stolicy, a William i Feliks na
zachód do Kanału Liberto. Mieli zamiar przepłynąć nim i dostać się do
Alimartis. Właśnie tam chcieli rozpocząć poszukiwania czarownicy, Violetty
Talister.
Minęło kilka dni
od pojednawczej nocy, jaką spędzili w gospodzie. Mieli naładowane juki
prowiantem i innymi, niezbędnymi rzeczami. Will czuł znużenie przez dłużącą się
podróż, która przez pogorszone warunki pogodowe była jeszcze bardziej
nieznośna. Żałowali z Feliksem, że nie wynajęli powozu, bo przynajmniej mieliby
gdzie się schronić przed deszczem w nocy. Jednak teraz, kiedy czarodziej na
nowo dysponował magią, nie zamierzał aż tak narzekać. Co wieczór rozkładali
namiot, który dzięki odpowiednim zaklęciom nie przemakał i nie zrywał się
podczas silnych podmuchów wiatru. Do granicy zostały im ze dwa dni drogi, a że
nie mogli szybko jechać, Feliks przewidywał, że nawet trzy. Oczywiście o ile nic
nie wydarzy się po drodze…
Zbliżali się do
granicy, gdzie znajdowała się jedna z prowincji Veronii. Na pierwszy rzut oka
można było stwierdzić, że jest to dość uboga wioska, niezbyt zaludniona. Minęli
kilka pierwszych, skromnych domostw, a niedługo potem dojechali do centrum
miejscowości, gdzie wybudowało się najwięcej mieszkańców. William przyglądał
się im z zaciekawieniem. Na pierwszy rzut oka było widać, że to nie wampiry –
ci nigdy nie mieszkaliby w podobnych warunkach. Zastanawiało go, dlaczego
ludzie mieszkali w królestwie wampirów z własnej woli, więc zapytał o to Feliksa.
– Dobrze postawiłeś pytanie – odparł na początku czarodziej, by po
chwili kontynuować. – Recz w tym, że oni nie mieszkają tu z własnej woli.
– Jak to? – Zapytał szczerze zdziwiony książę.
– Są związani kontraktem krwi. Kilka wieków temu mieszkał tutaj bardzo
bogaty hrabia, który zapragnął mieć na własność całą osadę, z którą sąsiadował.
Domyślasz się do jakich celów? Niestety nie mógł znaleźć okazji, jak do owego
stanu rzeczy doprowadzić. Owa okazja nadarzyła się, gdy uciążliwa od dłuższego
czasu stara wiedźma, zamieszkująca skromną posiadłość nieopodal osady, rzuciła
klątwę na przywódcę wioski. Mężczyzna był bardzo lubiany przez swoich ludzi,
dlatego ci zapragnęli zemsty. Udali się do wpływowego hrabi, który obiecał
zabić wiedźmę. W zamian za to powiedział, że chce zostać ich nowym
zwierzchnikiem. Ludzie bezmyślnie się zgodzili, podpisując z nim bardzo
niewygodny kontrakt, o którego treść o dziwo nie dbali. Myślę, że to z powodu
analfabetyzmu, który hrabia perfidnie wykorzystał. Kontrakt zawierał zwięzłą,
krótką, jednak dosadną kwestię. Mianowicie, że każdy mieszkaniec osady miał
obowiązek powierzyć swoje życie sprawującemu władzę panu, a owy obowiązek
przekazuje z pokolenia na pokolenie. To spowodowało, że kontrakt krwi
obowiązuje do dzisiaj, pomimo tego, że władzę sprawuje inny hrabia, jego wnuk,
czy prawnuk, tego już nie wiem. – William słuchał Feliksa z przejęciem.
Zastanawiał się, jak to możliwe, że nikt nadal nic z tym nie zrobił.
– Z prawem krwi nie ma żartów – powiedział zmienionym tonem, który
Feliks miał okazję słyszeć jedynie parę razy. Zazwyczaj, kiedy omawiał z
chłopakiem jakieś drażliwe sprawy, dotyczące poszkodowanym mieszkańców, jego
poddanych, czy też innych, tragicznych historii i legend.
– Zdecydowanie – dodał Feliks, zauważając, że przed jednym z domów
rozgrywa się jakaś poruszająca sytuacja. Kobieta w średnim wieku zanosiła się
szlochem i szarpała za rękaw jakiegoś mężczyznę w formalnym stroju i z bronią
przy pasie. Dwóch pozostałych trzymało roztrzęsionego i widocznie
przestraszonego chłopca, na oko Willa nastoletniego i raczej młodszego od
niego.
– Błagam! To jeszcze dziecko! Chorowity, słaby, wątły! Błagam,
zostawcie go! – krzyknęła, ale w tym samym czasie żołnierz odepchnął kobietę,
widocznie zniecierpliwiony. Ta upadła na ziemię i uderzyła głową o drewniany
stopień. W tym czasie mężczyźni zaczęli odchodzić, ciągnąc za sobą stawiającego
opór chłopaka.
– Mamo! Mamo! – krzyczał płaczliwie i wyrywał się, niestety na próżno.
Feliks i Will aż przystanęli, nieco zaniepokojeni i poruszeni sytuacją. Kiedy
mężczyźni oddalili się, czarodziej zeskoczył z konia i podbiegł do kobiety,
która musiała być trochę ranna, bo trzymała się za głową, nieprzerwanie płacząc
i kołysząc się w spazmach.
– Mogę pani pomóc? Zraniła się pani w głowę – powiedział, łapiąc ją
ostrożnie za ramię. Ta uniosła na niego mokre od łez spojrzenie, które było w
dodatku zdezorientowane jego nagłym pojawieniem się.
– Ach, panie! Zabrali mojego Lucasa! Moje jedyne szczęście! A on taki
niewinny, taki zawsze schorowany! Na Boga, za co on jego zabrał?! – Płakała i
chowała twarz w dłoniach na przemian. William złapał za uzdę konia czarodzieja
i nadal siedząc w siodle, podjechał nieco bliżej. Zmarszczył brwi w zatroskanym
wyrazie. Było mu żal tej biednej kobiety. Kiedy był już dostatecznie blisko,
zsiadł z konia. Przywiązał zwierzęta do najbliższych drzew, po czym podbiegł do
Feliksa. Czarodziej wykonywał jakieś zaklęcie, machając różdżką nad głową
kobiety. Will nie mógł się nadziwić z jaką elegancją ta była wykończona. Była
prosta, ale przy tym wystarczająco szykowna, by pasować na różne okazje. Chociaż
William nie wyobrażał sobie sytuacji, w której Feliks miałby czarować na jakimś
balu czy coś… No chyba, że odstawiałby magiczne sztuczki na rynku w Sarihmas.
Tego wcześniej nie brał pod uwagę. Tak, ta różdżka zdecydowanie pasowałaby na
jakieś przedstawienie ze sztuką iluzji. Feliks włożyłby czarny frak, cylinder i
może miałby jeszcze laskę przy boku. Ach, aż go załaskotało w podbrzuszu na
samą myśl.
Jego brudne
przemyślenia przerwał głos Feliksa.
– Pomóż mi zaprowadzić tę panią do środka. – Will pokiwał pośpiesznie
głową i zaraz obszedł kochanka i kobietę, by złapać ją po drugiej stronie pod
ramię. Zaprowadzili ją do środka. W przedsionku stała jedynie miotła i jakaś
skrzynka z pustymi słoikami. Gdy weszli głębiej do domu, znaleźli się w kuchni.
Tam kazała się zaprowadzić kobieta. Usiadła przy stole i schowała twarz w
dłoniach. William dostrzegł, że te były bardzo spracowane, a po skromnym
wnętrzu domu mógł wywnioskować, że ledwo wiązała koniec z końcem.
– Dziękuję za pomoc – szepnęła ciężkim i zrezygnowanym głosem. Will
stał koło Feliksa i za bardzo nie wiedział, co robić. Zerknął na kochanka,
który za to przypatrywał się kobiecie i wyglądał na poruszonego. To nieco
zdziwiło Williama. Nie, żeby miał Feliksa za bezuczuciowego dupka, broń Boże. W
kwestii jego uczuć wiedział naprawdę wiele, z pewnością więcej, niż Ryan,
Patrick czy Claudius. Jednak to była dla nich obca kobieta – oczywiście, jemu
też było jej żal, ale nie wydawało mu się, żeby mogli jej w jakiś sposób pomóc.
– Kim byli ci ludzie, którzy zabrali pani syna? – zapytał w końcu
czarodziej. Kobieta poderwała na niego wzrok, widocznie nie spodziewając się, że
nadal tu są. Przetarła oczy lnianą chusteczką i drżącymi ustami powiedziała:
– To byli strażnicy hrabiego Filipa z rodu Campbellów. Lucas skończył
piętnaście lat kilka dni temu. Wydano nowe rozporządzenie… Hrabia wprowadził je
w życie po śmierci ojca, hrabiego Charlesa. Mówi ono, że każda młoda osoba po
ukończeniu piętnastego roku życia ma obowiązek pełnić służbę we dworze
panującego pana na okres przez niego ustalony. A Lucas taki chorowity… Przecież
on nie zniesie codziennego oddawania krwi temu… temu… potworowi. – Na koniec niemal szepnęła.
– Bardzo nam przykro – powiedział Will. Ponownie spojrzał na kochanka,
który tym razem przygryzał wargę, widocznie nad czymś intensywnie myśląc.
– Gdzie mieszka hrabia Filip? – zadał pytanie. Kobieta przyjrzała mu
się uważniej i wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną, niż poprzednio.
– Na wschód za lasem, na jednym ze wzgórz. Ale co panowie chcą
zrobić…? – zapytała nieco zaniepokojona.
– Myślę, że odwiedzimy hrabiego i zorientujemy się, co z pani synem.
Tym czasem proszę o siebie dbać. Do widzenia – powiedział, ukłonił się i
poczekawszy, aż i Will się pożegna. W końcu zostawili kobietę i wyszli na
zewnątrz, gdzie książę uzewnętrznił wszystkie swoje obawy i pytania kotłujące
mu się w głowie.
– Mówiłeś serio o tych odwiedzinach u hrabiego? – Feliks zerknął na
niego krótko, po czym przytaknął, aż w końcu rzucił:
– Najzupełniej serio. – Will sapnął cicho pod nosem, zmierzając w
stronę swojego konia, któremu nadal nie wymyślił imienia. Wahał się nad Kapcio
od Kapitana Ameryki i nad Hulkiem. Feliks nie miał podobnych problemów – nazwał
swojego konia Lukier. Will nigdy nie podejrzewał go o tak niezwykłą
pomysłowość, naprawdę.
– Po co? W dodatku będziemy nadkładać drogi, bo ze słów tej kobiety,
pan hrabia mieszka kompletnie dla nas nie po drodze – mówił Will, wsiadając na
swojego Kapcio - Hulka.
– Istnieje możliwość, że znam hrabię Filipa i chcę się o tym przekonać
– odparł czarodziej i ścisnął w dłoniach lejce. Wbił strzemiona w boki swojego
wierzchowca, by ten ruszył i dodał: – Rusz się, Lukier. – Will na początku
zrobił zdziwioną minę, kolejno wkurzoną, a następnie… zniechęconą. Znał go? Ach
tak. Więc książę już się domyślał, jak Feliks znał hrabiego Filipa i nie miał
ochoty nawet o tym myśleć, a co dopiero dyskutować. Dlatego nie odzywał się
przez większość drogi, zupełnie nabzdyczony, co oczywiście nie umknęło uwadze
Feliksa. Mimo to czarodziej nie zamierzał nic z tym robić. Dlatego jechali w
ciszy, jeżeli w jej pojęciu mieścił się szum wiatru, śpiew ptaków, szelest traw
i liści wokół.
***
Już następnego
dnia wykupili dwa bilety na lot do Moskwy. Zamierzali jeszcze kupić kilka
kompletów ubrań i bielizny, a także najeść
się przed lotem.
Późnym wieczorem,
kiedy załatwili już wszystko, poza konkretnym posiłkiem, udali się do
najbliższego klubu, gdzie mieli zamiar kogoś upolować. Dymitr, podobnie jak
Patrick był zaskoczony unowocześnionym światem. Oczywiście nie okazywał tego aż
tak, jak książę. Jednak widział spore różnice i czasem musiał ze wstydem
przyznać, że nie wiedział jak reagować w niektórych sytuacjach. Podobnie było w
chwili, gdy weszli do klubu… pełnego niemal nagich gejów. Był tak oszołomiony,
że ledwo oddychał. Rozglądał się dokoła, nieco przytłoczony światłami, hałasem
i muzyką, jakiej nigdy dotąd nie słyszał. Szedł automatycznie za Michaelem,
który prowadził ich w stronę baru.
– Co podać? – zapytał barman, zwracając wzrok na nowoprzybyłych gości.
– Dwie whisky z lodem – rzucił
Michael, przyglądając się oczarowanemu i nieco zdezorientowanemu Dymitrowi. W
tamtej chwili był jeszcze bardziej uroczy niż zwykle, ale nie śmiał tego
powiedzieć na głos. Dymitr nie lubił być uroczy. No, przynajmniej tak ciągle
powtarzał. Barman przygotował im napój, postawił przed nimi dwie szklanki z
kolorowym płynem, po czym przeszedł wzdłuż baru, by przyjąć kolejne zamówienia.
Ani Dymitr, ani Michael nie sięgnęli po alkohol. Z oczywistych powodów nie
mogli pić niczego, co nie było krwią.
– Widzisz kogoś interesującego? – zapytał Michael, nadal wpatrując się
w kochanka. Był oczarowany jego wyrazem twarzy.
– Michael, to raj na ziemi – westchnął, oblizawszy wargi. Młodszy
wampir zaśmiał się i przyciągnął go do swojego boku.
– Wybierz kogoś – zaproponował z nieniknącym uśmiechem. Dymitr zerknął
na niego, chcąc się upewnić, że ten mówi poważnie. Kiedy się o tym dostatecznie
mocno przekonał, uniósł się na palcach i pocałował mężczyznę. Michael oddał
pocałunek, ale nie przedłużał go, chcąc się przekonać, kogo Dymitr dla nich
wybierze. Przecież musieli się porządnie posilić przed lotem.
Blondyn migał co
jakiś czas Michaelowi przed oczami, ginąc w tłumie półnagich, młodych i
apetycznych ciał mężczyzn tańczących na parkiecie w sposób co najmniej wyuzdany.
Nie to żeby narzekał – wręcz przeciwnie, był zachwycony. Od pół roku nie miał
okazji odwiedzić podobnego miejsca, więc zamierzał się tym nacieszyć. Ale z
drugiej strony przez cały ten czas miał przy sobie Dymitra i to zdecydowanie
rekompensowało mu wszelkie niedogodności płynące z przebywania w Sarihmas.
W końcu Dymitr
wrócił, trzymając za rękę młodego, umięśnionego mężczyznę. Był przed
trzydziestką, opalony, ciemnowłosy i porządnie wstawiony. Michael zaprowadził
ich do wyjścia, przedzierając się przez tłum.
– Gdzie idziemy? – zapytał zdziwionym głosem ich nowy towarzysz. I
kolacja w jednym. Dymitr zerknął na niego i uśmiechnął się.
– Do hotelu. Wynajęliśmy tam pokój – wyjaśnił krótko blondyn. Chciał
zatopić krwi w jego szyi. Zwrócił na niego uwagę, bo był młody, przystojny,
zadbany i ostro wstawiony, a nie miał od bardzo dawna okazji napić się krwi
kogoś, kto miał w niej alkohol. To zawsze było inne uczucie. Miał nadzieję, że
Michaelowi to odpowiadało. Obserwował jego pierwszą reakcję, kiedy wyłonił się
z tłumu przy boku nowopoznanego mężczyzny.
– Czyli… zamierzamy we trzech… – brzmiał, jakby się peszył, na co
Dymitr uniósł brwi w zdumieniu.
– Chyba nie jesteś pruderyjny? Bo na nieśmiałego mi nie wyglądasz –
zaśmiał się straszy wampir i ponownie przyjrzał się przystojnemu szatynowi. Ten
oblizał usta, po czym uśmiechnął się półgębkiem.
– Tak się tylko upewniam – skwitował. – Jestem Paul – przedstawił się
po chwili. Michael i Dymitr po chwili zrobili podobnie. Chodniki i ulice były
mokre od deszczu, który padał przez cały dzień. Dopiero teraz przestało, co
przysunęło na myśl Dymitrowi, że może niebo się nad nimi zlitowało. Ostatecznie
wyrzucił z głowy podobny pomysł, dochodząc do wniosku, że nad wampirami, które
zamierzają wyssać krew z niewinnego człowieka, niebo na pewno się nie ulituje.
Pół godziny
później byli na miejscu. Ostatecznie wzięli taksówkę, bo żaden z nich nie
chciał zwlekać – Dymitr i Michael z oczywistych względów, zaś Paul przez złudną
myśl o tym, jak cudownie będzie przespać się z dwoma facetami naraz. Michael
wpuścił ich do środka skromnego pokoju. Obaj z kochankiem doszli do wniosku, że
nie ma sensu przepłacać za drogie pokoje w równie drogich hotelach. Obaj
doświadczyli w życiu luksusu i nędzy, także takie warunki były dla nich zupełnie
normalne.
– Skoczę jeszcze do łazienki – oznajmił Paul i zniknął za drzwiami,
które znajdowały się naprzeciw wejścia. Dymitr spojrzał na kochanka i
uśmiechnął się lekko, po czym opadł na łóżko i położył się na nim z impetem.
Michael przysiadł obok niego i pomasował mu udo, swoją męską, dużą dłonią.
Dymitr przeciągnął się, mając nadzieję na smaczny posiłek. Przez jego wygibasy
pościel się skołtuniła, ale materiał ubrania trochę go powstrzymywał. Po chwili
zdjął z siebie koszulę i rozpiął spodnie, bo nieprzyjemnie go uciskały.
Przyzwyczaił się do zwiewnych ubrań, które nosił w Sarihmas.
– Jemy od razu, czy dopiero po wszystkim? – zapytał Michael. Dymitr
uniósł na niego spojrzenie swoich jasnym i wąskich oczu, a w końcu po krótkim
namyśle odparł.
– Jemy w trakcie. Potem jeden z nas go zahipnotyzuje, żeby nie
panikował, a dokończymy zabawę we dwóch. Odpowiada ci taki scenariusz? –
zapytał z rozbawieniem, uśmiechając się do kochanka. Michael zamruczał z
aprobatą i pochylił się do chłopaka, by cmoknąć jego różowe i pełne usta.
Pogłaskał mu policzek swoją dużą i silną dłonią, ale mimo to zrobił to czule i
delikatnie. Dymitr przyciągnął go do siebie bliżej, przez co Michael zawisnął
nad nim i był bardzo, bardzo blisko. Niestety nadal w ubraniach, co blondyn potraktował
pomrukiem dezaprobaty. Chciał go już. Nagiego, gotowego i tylko jego. Przez
chwilę przebiegła mu na myśl pierwsza z wymienionych przez Michaela opcji, by
zjeść tego całego Paula od razu i zająć się tylko sobą. Ale wtedy przypomniał
sobie, jaki ten śniady mężczyzna jest przystojny i jak się na niego napalił w
tym klubie.
Pocałował go,
wyciągając się nieco w górę, ale młodszy wampir zaraz odpowiedział na
pocałunek, więc Dymitr ponownie oparł głowę o poduszkę i tylko objął kochanka
ramionami wokół szyi. Był już na tyle twardy, że nawet bielizna mu
przeszkadzała.
Drzwi otworzyły
się i stanął w nich Paul, nowy towarzysz tej nocy, dwóch wiekowych wampirów,
którzy chcieli napić się jego krwi, a o czym on nie miał o tym bladego pojęcia.
– Nie poczekaliście na mnie – zarzucił im, stojąc już zupełnie nago.
Widocznie zostawił swoje ubrania w łazience. Michael oderwał się niechętnie od
ust Dymitra, by obejrzeć się za siebie i zlustrować wzrokiem ciało młodego
mężczyzny. Był opalony i umięśniony. Dość łagodnie, ale to nie sprawiało, że
tracił na swojej posturze. Wciąż wyglądał na typowego byczka.
– Chodź do nas, to może zdążysz nadrobić wszystko, co cię ominęło –
powiedział mrukliwie Dymitr, wyciągając się pod Michaelem, ocierając się przy
tym z błogą miną. Paul nie czekał nawet sekundy. Podszedł do łóżka luźnym
krokiem i położył się po drugiej stronie blondyna. Sięgnął ręką do jego uda i
pomasował je z wprawą, choć w odczuciu starszego wampira, jego ukochany robił
to lepiej. Mimo wszystko nie zamierzał narzekać, bynajmniej. Chciał ich obu
przy sobie, żeby się nim zajęli i zrobili mu najlepiej, jak tylko umieją.
Michael odsunął się na chwilę, by ściągnąć z siebie ubranie. Paul zdjął z
Dymitra bieliznę i od razu zaczął masować już lekko sztywnego członka blondyna.
Michael przyjrzał się temu z mieszanymi uczuciami, ale z drugiej strony
wiedział, że dla Dymitra to nic nie znaczy. Przeciwnie było w przypadku
Patricka. Ale całe szczęście księcia tu teraz nie było, więc wampir nie musiał
się niczym przejmować. Był dla Dymitra najważniejszy i nie śmiał w to wątpić.
W pokoju było
ciemno, jedynie przez okna wpadały światła dobiegające z zewnątrz. Paul leżał
na łóżku, ujeżdżany przez Dymitra, a Michael siedział obok z przymkniętymi
oczami, zaspokojony i odprężony. Teraz do pełni upojenia brakowało mu tylko
krwi. Nie musiał długo czekać, bo po chwili usłyszał słowa kochanka. Wtedy też
uchylił powieki i spojrzał na niego, łaknąc
te słowa tak mocno, jakby sam miał być zahipnotyzowany.
– Nie bój się, Paul – szepnął Dymitr, by chwilę później zatrzymać się
na moment i złapać twarz mężczyzny w swoje dłonie. – Nie krzycz i nie wyrywaj
się – dodał, patrząc głęboko w oczy ich bezbronnej ofiary. Mężczyzna patrzył mu
w oczy bez słowa. Widać hipnoza zadziałała. – Wszystko będzie dobrze – szepnął
na koniec Dymitr i zerwał kontakt wzrokowy, by przesunąć usta na szyję
mężczyzny i zatopić w niej kły. Zamruczał, czując przyjemnie ciepłą i smaczną
krew rozlewającą mu się w ustach. Michael przełknął ślinę, czując ten cudowny
zapach. Przysunął się trochę i chwycił rękę Paula. Pogładził palcami odstające
żyły, aż w końcu nie zwlekając dłużej, pochylił głowę i zatopił zęby w
nadgarstku mężczyzny. Westchnął błogo. Był taki głodny!
Przerwali
posiłek, zanim Paul stracił kontakt z rzeczywistością. Nie chcieli go zabijać,
bo nie mieli w tym żadnego celu. Tego uczył Alexander Dymitra, i tego Dymitr
uczył Michaela. Nie brudzić rąk, kiedy to nie było konieczne. Wystarczy, że
usta mieli usmarowane.
Dymitr opadł na
łóżko, nadal ze wzwodem i uczuciem potęgującego podniecenia. Czuł, że nawet
temperatura jego ciała wzrosła i miał świadomość, że podobnie musiało być z
Michaelem. Nie było szans, żeby pozwolił mu teraz zostawić siebie samemu sobie,
więc gdy tylko młodszy wampir za pomocą hipnozy kazał zasnąć Paulowi, blondyn
przywołał go do siebie gestem dłoni, zachęcająco rozkładając nogi i uśmiechając
się przy tym bezwstydnie. Michael odpowiedział podobnym wyrazem twarzy, aż w
końcu w zawrotnym tempie dopadł kochanka i przycisnął go do pościeli
zdecydowanym ruchem. Dymitr sapnął z podniecenia i odetchnął głębiej. Przez tę
krew czuł się niemal tak samo, jak wtedy, kiedy był jeszcze człowiekiem. To
było dziesiątki wieków temu, a mimo to miał wrażenie, jakby wcale nie minęło
tak dużo czasu. Poczuł palce kochanka między pośladkami. Te wsunęły się w niego
bez problemu, robiąc mu dobrze i doprowadzając go do końca szybciej, niż się
spodziewał. W dodatku wampir cały czas był blisko niego. Nie całował go i nie
pieścił nigdzie indziej, ale sam fakt, że przez cały ten czas wpatrywał się w
blondyna z tą swoją dzikością i nieprzewidywalnością, budził w nim zapomniane
uczucie kruchości i bezbronności. Niby wiedział, że gdyby chciał, mógłby jednym
ciosem połamać kości Michaelowi, ale nawet z tą świadomością czuł się tej nocy
inaczej. To było cudowne, ale też trochę straszne. Prawdopodobnie właśnie z
tego powodu takie podniecające.
***
Nie mieli za
bardzo pomysłu, gdzie zacząć poszukiwania Jamesa Blacka. Opowiedzieli pół
prawdy Dorianowi na temat tego, co robią na Ziemi. Mianowicie, że szukają
mężczyzny, który z pewnością jest powiązany z magicznym wymiarem, a dodatku ma
coś, co jest im potrzebne. Dorian logicznie osądził, że najlepiej będzie zacząć
szukać w miejscach, gdzie przewijają się osoby powiązane z magią i innymi
światami. W dodatku znał takie miejsca i do jednego z nich postanowił
zaprowadzić chłopaków. Oni się zgodzili, nie mając w zanadrzu żadnego, lepszego
pomysłu.
Trafili pod
obskurną kamienicę ,
położoną w dzielnicy, której mieszkańcy zdecydowanie mogli budzić mieszane
uczucia. Patrick oglądał się na każdego podejrzanie. Zwłaszcza na dzieci, które
na pozór niewinne, często próbowały dobrać mu się do kieszeni podczas wesołego
obskakiwania wokół i robienia chaosu. Dostał lekkiej migreny, nie będąc
przyzwyczajonym do ogólnego huku miasta, a już w ogóle do kolejnych atrakcji w
postaci zdemoralizowanych maluchów. Szedł blisko Ryana, mając nadzieję, że ten
uratuje go z pieprzonej opresji. Jednak Ryan był zbyt mocno zaabsorbowany
tyłkiem Doriana, który kręcił się na boki trochę nęcąco. Patrick to zauważył i
czuł lekką zazdrość, ale nie zamierzał przed sobą tego przyznać. Jedyne, co
zrobił, to naburmuszył się i cały czas milczał. Miał nadzieję, że jego złe
samopoczucie zostanie dostrzeżone.
Weszli do klatki,
równie zaniedbanej, co cały budynek zewnątrz. Pachniało też średnio, czego
Patrick nie zamierzał nawet ukrywać, bo wydał z siebie jęk obrzydzenia, po czym
zasłonił nos rękawem bluzy. W najgorszych dzielnicach Sarihmas tak nie cuchnie,
a arystokraci skarżą się na biedę – pomyślał oburzony. Zaczęli wspinać się po
drewnianych i trzeszczących schodach na górę. Patrick stawiał kroki ostrożnie,
nie chcąc utknąć w tym spróchniałym, starym drewnie. Ryan podobnie, szedł dość
ostrożnie, za to Dorian stawiał pewnie kroki, choć nadal robił to ze znaną
sobie gracją i wdziękiem. Patrick też by tak umiał, na pewno. Po prostu mu się
nie chciało. Zauważył, że młody wampir nadal gapił się na tyłek chłopaka, który
gdzieś ich prowadził i z każdą chwilą był coraz bardziej wnerwiony.
– Odwiedzimy Edvarda, czarnoksiężnika, który może wam pomóc.
Oczywiście nic za darmo, pewnie sobie czegoś zażyczy, ale spokojnie – wyjaśnił
w końcu Dorian, wciąż krocząc i pokonując kolejne schody i piętra. Przerwał na
parę minut, aż w końcu zatrzymał się przed drzwiami z numerem 69. Ryan
uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Miał wątpliwości, czy aby
jego towarzysze załapią, o co w ogóle mu chodzi. – Niczego nie dotykajcie – dodał, zerkając na
nich przez ramię. Minę miał śmiertelnie poważną, toteż Ryan postanowił wziąć
sobie tę radę do serca. Oczywiście Patrick zdawał sobie sprawę z konsekwencji
ruszania rzeczy czarnoksiężnika. Klątwy nigdy nie były niczym dobrym. Przekonał
się o tym na własnej skórze. A jeszcze lepiej jego dziadek, wuj i ojciec.
Drzwi otworzył im
młody, czarnoskóry mężczyzna. Uśmiechnął się bokiem ust do Doriana, który oparł
o futrynę jego ramię. Dłoń drugiej ręki wsunął do kieszeni spodni. Przez kilka
długich sekund po prostu patrzył na mężczyznę z podobnym uśmiechem, aż w końcu
powiedział:
– Witaj, Edvard. Kopę lat – parsknął z ironiczną miną, po czym
przeszedł obok mężczyzny, ocierając się o niego i bynajmniej nie czekając na
zaproszenie. Czarnoksiężnik, ubrany w proste, materiałowe spodnie i rozpiętą
marynarkę bez koszuli pod spodem, obdarzył ich wyniosłym spojrzeniem, po czym
przepuścił w drzwiach. Weszli do środka, gdzie pachniało już zdecydowanie
lepiej, ale wciąż podejrzanie. Wnętrze za to było nieco przyjemniejsze dla oka.
Ryan przyglądał się dziwnym przedmiotom wiszącym z sufitu, a także meblom
zapchanym książkami, figurkami i przedmiotami, których Ryan nie umiał nawet…
nazwać.
– Tędy – powiedział Edvard, niskim, ale łagodnym głosem. Głosem, który
zdawał się wdzierać do najgłębszych zakątków duszy.
Przeszli przed
jedno pomieszczenie, by trafić do jakiejś… kaplicy! To już kompletnie zbiło
Ryana z tropu. Od chwili, gdy zobaczył ołtarz, na którym paliły się świece i
jakieś dziwne pachnidła, poważnie zastanawiał się, czy to dobrze, że tutaj
trafili. Zerknął na Patricka, który również wydawał się odrobinę zdziwiony, ale
książę wciąż był spokojny. Więc i Ryan odetchnął. Na razie. Mimo to postanowił
nadal być czujnym. Bardziej czujnym, niż na początku zakładał.
Dorian już
siedział wygodnie rozpostarty na jednej z wielkich poduch rozłożonych na ziemi
wyłożonej wzorzystym dywanem, wykończonym złotymi frędzlami. Całe… mieszkanie,
choć bardziej cholerna świątynia, była urządzona z przepychem i rozmachem.
Wszędzie było wszystkiego pełno, na dodatek to wszystko było zwykle kolorowe i
wzorzyste. Ryan dostawał oczopląsu.
– Czego chcesz, Dorian? – zapytał ciemnoskóry czarnoksiężnik i założył
ramiona na piersi. Nie wydawał się być szczególnie zadowolony z obecności
chłopaka w swoim domu.
– Moi przyjaciele potrzebują drobnej przysługi. I tymczasowego
schronienia – dodał już z milszą miną. Widać nie miał zbyt wielu opcji, jak
niby wcześniej zakładał.
– Skoro oni go potrzebują, ty nie jesteś tutaj potrzebny – zauważył
Edvard, łapiąc za słowa demona. Dorian wstał ze swojego miejsca i podszedł do
mężczyzny w tym swoim zmysłowym stylu. Oparł dłonie na jego piersi i zajrzał mu
w oczy z dołu.
– Wręcz przeciwnie. Z chęcią dotrzymam im towarzystwa – odparł, po
czym zabrał dłonie z nagiej i ciepłej skóry mężczyzny z zamiarem odejścia, ale
czarnoksiężnik przytrzymał go przy sobie, łapiąc za oba nadgarstki.
– Niczego jeszcze nie obiecałem. – Po tych słowach puścił chłopaka,
wręcz odpychając od siebie jego ręce. Dorian odsunął się z niewzruszoną miną,
by podejść do lustra z grawerowaną, srebrną ramą. Przejrzał się w nim z
uśmiechem wyrażającym samozachwyt, jak ocenił w duchu Patrick. – Czego chcecie?
– zapytał czarnoksiężnik i przeniósł swój ciemny wzrok na Ryana i Patricka.
Wampir i książę spojrzeli po sobie, chcąc niewerbalnie ustalić, który z nich
będzie mówił. Padło na Patricka, jako że on wykazywał się większą elokwencją.
Niestety też nie przebierał zbytnio w słowach.
– Szukamy mężczyzny o nazwisku James Black. Jest on w posiadaniu
czegoś, co nas interesuje. Niestety nie wyczuwam od ciebie zbyt silnej energii,
czarnoksiężniku, więc wątpię, że będziesz w stanie nam pomóc. Sprawa dotyczy
zaawansowanych czarów, więc dziękujemy za gościnę, ale nie sądzę, byś…
– James Black, który ma Kamień Wyzwolenia, nie przebywa w Stanach –
powiedział mężczyzna beznamiętnym tonem. Patrick spojrzał na niego z szokiem.
Skąd on…? – Zawrzyjmy umowę. Powiem wam więcej, ale musicie coś dla mnie zrobić
– dodał Edvard, przyglądając się obu młodzieńcom.
– O co chodzi? – zapytał Ryan, będąc w mniej zdezorientowanym stanie,
niż książę. Cóż, na początku nie zapowiadało się to w ten sposób. To właśnie
wampir wyglądał na tego spłoszonego i niedowierzającego. Ostatecznie właśnie
Patrickowi zabrakło języka w buzi. Czarnoksiężnik, gdy tylko usłyszał pytanie
Ryana, uśmiechnął się profesjonalnie i splótł dłonie na plecach. Przeszedł
przez pomieszczenie, rzucając przy okazji krótkie spojrzenie Dorianowi. Zaraz
jednak odparł:
– To nic wielkiego… Zaledwie drobna przysługa – zaczął, zwracając tym
samym uwagę Doriana. Chłopak przyjrzał mu się badawczo, analizując jego słowa i
zachowanie. Już wiedział, że z pewnością nie było to coś błahego. – Znajdźcie
Królika, to powiem wam, co wiem. – Ryan uniósł brwi, zaskoczony absurdalnym
wydźwiękiem słów mężczyzny. Ten jednak wyglądał dość poważnie, przynajmniej
taką miał minę, zaś jego postawa emanowała wręcz powagą. Ton też miał oficjalny
i pewny siebie.
– Kim on jest? – zapytał Patrick, odzyskując na nowo głos. Dorian
wyglądał na zaniepokojonego. Wyręczył Edvarda i wyjaśnił krótko
– To jego siostra. – Patrick tego nie skomentował. Obawiał się, że tym
razem nie odezwie się tak szybko, jak przed chwilą. Siostra, na którą ktoś mówi
Królik. Aha. Nie no, super. – To niby nic takiego? Jest potężniejsza od ciebie,
nikt z naszych nie chce z nią zadzierać – powiedział Dorian innym głosem, niż
ten, którego używał najczęściej. Był widocznie spięty i czujny.
– Chcę jedynie, byście jej coś przekazali, nic więcej. To raczej nie
doprowadzi do uszczerbku na zdrowiu któregoś z was, bo rozumiem, że i ty,
Dorianie, bierzesz udział w misji. Jakże bezinteresownie z twojej strony –
zakpił z niego czarnoksiężnik, uśmiechając się złośliwie, co Dorian skwitował
tylko fałszywie uroczym uśmiechem.
– Nie mylisz się, znalazłem w życiu nową drogę – odparł z przekornym
uśmiechem, chcąc subtelnie załagodzić między nimi spór, którego sam był
inicjatorem. Przynajmniej na samym początku. – Wyjaśnij, proszę, o co chodzi –
dodał, oczekując, że czarnoksiężnik nakreśli im chociaż to, czego od nich żąda.
– Dostałem informację, że Królik wróciła do Nowego Jorku. Chciałbym
się z nią skontaktować, ale niestety, jak wiesz Dorianie, mam tymczasowy areszt
domowy – syknął w jego stronę ze średnio przyjemną miną. Patrick i Ryan
wymienili znaczące spojrzenia. Cóż, nawet ten drugi domyślił się, że sprawcą
kłopotów czarnoksiężnika był nie kto inny, jak sam Dorian. W końcu Edvard
odchrząknął, by kontynuować.
– Od jutra zaczniecie poszukiwania. Dam wam namiary na człowieka, u
którego Królik być może się zatrzymała. Jeśli nie, będziecie musieli dać sobie
radę sami. Przebiegła złośnica rzuciła czar blokujący, przez co nie jestem w
stanie jej zlokalizować – wyjaśnił ze zniesmaczoną miną. Dorian uśmiechnął się
bokiem ust. Podszedł do mężczyzny i zatrzymał się w niewielkiej odległości od
niego. Nie dotknął go jednak, mimo że nęcił swoją bliskością. Ryan już miał
okazję przekonać się parę razy, jak to jest być blisko Doriana. Cóż, było…
elektryzująco.
– To wszystko ustalone, możesz na nas liczyć – powiedział Ryan,
uśmiechając się przyjaźnie. Patrick zerknął na niego. Tak, to spojrzenie
zdecydowanie można było nazwać spojrzeniem Ryana. Tylko on się tak uśmiechał.
Beztrosko, szczerze i chłopięco.
– Nie do końca – zaprzeczył Dorian, spoglądając na dwójkę swoich
nowych towarzyszy. – Uważam, że najlepiej będzie sporządzić umowę – oznajmił,
na powrót zerkając w stronę Edvarda. Ten uśmiechnął się kpiąco, ale pokiwał
głową.
– Chytrze, jak na ciebie przystało – skwitował, odchodząc w stronę
futryny przysłoniętej pozłacanymi i wiszącymi do ziemi frędzlami. Zniknął za
nimi, by wrócić po krótkiej chwili z gotowym świstkiem i piórem ze srebrną
stalówką. Cała czwórka złożyła swój podpis pod krótkim i rzeczowym tekstem
zawierającym warunki i zobowiązania obu stron.
Edvard
przyszykował im posłanie w holu. Dość prowizoryczne, ale nie zamierzali
narzekać. Nie przed czarnoksiężnikiem, który jakimś cudem miał całą tę wiedzę o
Kamieniu Wyzwolenia i Jamesie Blacku. Patrick był trochę zaniepokojony, bo
naprawdę nie wyczuł, by mag miał jakieś szczególne umiejętności. Widocznie
dobrze je maskował. W dodatku książę opowiedział mu o tym, że jego magia jest
zablokowana. Edvard zgodził się to naprawić z samego rana, przez co książę nie
mógł długo zasnąć, ekscytując się jak dziecko, że znów będzie mógł czarować.
Bardzo za tym tęsknił.
Zerknął na Ryana,
który spał tuż obok, spokojnie i miarowo przy tym oddychając. Wciąż się trochę
na niego złościł, że tak pożerał wzrokiem Doriana, nawet się z tym specjalnie
nie kryjąc. Przewrócił się na drugi bok, tyłem do wampira i przygryzł wargę z
udręczeniem. Nie rozumiał siebie i wolał chyba nie rozumieć.
Nagle usłyszał
krótki dźwięk uderzenia czegoś twardego o ziemię, a zaraz potem stłumiony
śmiech Doriana. Zmarszczył brwi, nasłuchując przez jakiś czas, skoro i tak nie
mógł zasnąć. Jednak po dłuższej chwili, gdy tylko zorientował się, że mężczyźni
w sąsiednim pokoju uprawiają seks, przycisnął jedną z poduszek do ucha, robią
minę iście cierpiętniczą i na powrót odwrócił się przodem do Ryana. Zapowiadała
się długa i bezsenna noc. Wypełniona dzikimi dźwiękami seksu i niejasnymi
uczuciami, które wypełniały Patricka od jakiegoś czasu. A żeby tego było mało,
gdy tylko zamykał oczy, widział Claudiusa. Żyć mu się odechciewało. Pocieszał
go jedynie fakt, że już jutro odzyska swoje moce. Tak, choćby dla tej jednej
rzeczy był w stanie wytrzymać do rana.
First! Nareszcie Will! Kocham cię za to.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, znalazłam błąd, ale jeden i nie chce mi się go szukać.
Trochę szkoda mi Michaela. Ten Dymitr...
Hihi, trójkącik. Lubię takie niecodzienne klimaty.
Wysłałam ci maila, ale jest już nieaktualny. Napiszę nowy ;)
Żegnam i weny życzę. ..