Sorrki za tę przerwę. ;) Miał się pojawić William i pojawi się niebawem, tak sądzę. Nie przewidziałam niektórych spraw, jakie niedawno wypłynęły, wytrącając mnie nieco z dotychczasowej równowagi. Wybaczcie, proszę!
Enjoy!
XI
Wydawało mu się, że przebrnięcie
przez te księgi będzie trwało wieki, ale wieczorem kończył je obie i musiał
stwierdzić, że to była… łatwizna.
W południe zjawił się służący i
zaprosił go na obiad. Czarodziej zgodził się, czując, że od wysilania umysłu
zdecydowanie zgłodniał.
– Jak ci
idzie? – zapytał go Demetriusz. Siedzieli w przestronnym, gustownie urządzonym
pokoju z innymi żywicielami, jedząc podany przez służbę obiad. Razem było tu z
tuzin osób, ale Tom nie zdążył ich nawet dokładnie policzyć. Na ciemnych,
mahoniowym blacie stołu stało kilkanaście półmisków, wypełnionych po brzegi
smakowitymi i ciepłymi potrawami. Tom był tutaj dopiero od wczoraj, a już miał
wrażenie, że trochę przytył.
– Dobrze.
Jak dotąd wszystko zrozumiałem – odpowiedział i uśmiechnął się. Blondyn
siedzący obok wyszczerzył się do niego, a po chwili odparł:
– Alexander
się nie ucieszy. – Tom zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
– Co masz na
myśli? – zapytał. Demetriusz rozejrzał się konspiracyjnie, po czym pochylił nad
Tomem i szepnął mu na ucho:
– Założyłem
się z nim. On stawiał, że będziesz miał trudności, ja, że wręcz przeciwnie –
poradzisz sobie świetnie – wyjaśnił czarodziejowi. Ten uniósł brwi w zdumieniu.
– Aż tak
nikłe nadzieje we mnie pokłada? – zaśmiał się, czując wewnątrz siebie lekkie
ukłucie żalu. Czy naprawdę aż tak żałośnie się prezentował, by od razu
zakładać, że jest ostatnią ofiarą losu?
– Tak czy
owak, ja wygrałem. Zemści mu się to, obiecuję ci – powiedział z diabelskim
uśmiechem. Tom uśmiechnął się szerzej, rozbawiony miną Demetriusza.
Dochodziła północ, kiedy
skończył czytać drugą księgę. Obie nie zawierały konkretnych zaklęć, a
właściwie teorię na temat żywiołów i ich wykorzystania w magii. Zawsze się tym
interesował, ale nigdy dotąd nie miał potrzebnych materiałów, by się tego
nauczyć. Tym razem miał taką szansę i z ochotą ją wykorzystał. Zamknął książkę
i odłożył ją na bok. Przeciągnął się z długim ziewnięciem. Po chwili wstał z krzesła
i rozejrzał się wokół.
– Egredi – szepnął. W bibliotece zrobiło
się ciemno i nie znalazłby drogi do wyjścia, gdyby nie miał przy sobie
świeczki. Nie zgasił jej płomienia, kiedy wszystkie inne światła pod wpływem
jego zaklęcia ugasły. Ruszył w stronę drzwi, rozglądając się uważnie, czy nic
nie stoi mu na drodze. Kiedy udało mu się przedrzeć do wyjścia, otworzył powoli
drzwi. Te zaskrzypiały szkaradnie, przyprawiając go o ciarki. Wziął się w
garść, starając się wyprzeć z głowy myśl, że przebywa pod jednym dachem z
zgrają wampirów. W zasadzie żadnego z nich dziś nie spotkał, oprócz Alexandra.
A nawet i z nim miał przyjemność rozmawiać tylko rano.
Nie był do końca pewny, czy
dobrze pamięta, gdzie jest jego komnata. Przekonał się, że nie ma bladego
pojęcia o jej położeniu, kiedy po dwudziestu minutach błądzenia po ciemnych
korytarzach ponownie trafił pod bibliotekę. Zatrzymał się przy jej drzwiach i
oparł o ścianę, czując, jak zmęczenie uderza w niego ze zdwojoną siłą. Wosk
świeczki kapał mu na dłoń i poparzył mu skórę, co dodatkowo go dekoncentrowało.
Jednak zebrał w sobie resztki sił i przeanalizował drogę, jaką rano z
Alexandrem odbyli. Spod jego komnaty ruszyli korytarzem, skręcili w lewo i
doszli do schodów. Zeszli nimi na dół, przeszli przez hol na prawo od schodów i
dotarli pod drzwi biblioteki. Tu właśnie był Tom i stąd musiał trafić do swojej
komnaty. Odetchnął ciężko, strzepnął wosk z dłoni i ruszył przed siebie.
Zatrzymał się w holu i spojrzał na schody. Jak to było możliwe, że wspinał się
na nie trzeci raz i za każdym razem trafiał na parter, kiedy nie przypominał
sobie, żeby po nich schodził? Coś mu nie pasowało. Mimo to spróbował wspiąć się
po schodach, a kiedy był u ich szczytu zatrzymał się na moment. Odwrócił się w
prawo i rozejrzał. Wysunął dopalającą się już świeczkę przed siebie i
dostrzegł, że kilka metrów od niego na ścianie wisiał dokładnie taki sam pejzaż,
jaki widział na dole nieopodal biblioteki. Odwrócił się i przeszedł kilka
wolnych kroków, aż do balustrady po drugiej stronie, po czym zatrzymał się.
Podobnie, jak przed chwilą, wysunął świeczkę przed siebie. Jak bardzo się
zdziwił, gdy zobaczył ten sam obraz, co na ścianie za sobą, wie tylko on sam.
Zmarszczył brwi i zaklął pod nosem, kiedy kolejne krople gorącego wosku
zapiekły go w skórę. Odwrócił się i przeszedł na drugą stronę szczytu schodów.
Chwycił się balustrady i ponownie wyjrzał przed siebie, dostrzegając po raz
kolejny ten sam pejzaż. A więc jednak magia. Uśmiechnął się krzywo pod nosem, a
zaraz potem szepnął:
– Solutio… – Korytarz przed nim lekko
zamigotał, a obraz zniknął ze ściany, która również trochę zmieniła fakturę.
Ruszył ostrożnie przed siebie i z każdą chwilą przyśpieszał. Świeczka zgasła w
połowie drogi, a jemu z nerwów nie przyszło do głowy, by zapalić te rozstawione
na korytarzu. Usłyszał czyjś śmiech i kroki niedaleko, a kiedy chwycił za
klamkę, miał wrażenie, że ktoś chuchnął mu w szyję. Zadrżał, trochę
przestraszony. Wszedł pośpiesznie do środka. W pomieszczeniu paliły się świece,
mimo to niewiele wokół siebie widział. Odrobinę uspokojony zaczął się
rozbierać. Nadal miał jednak dziwne uczucie obecności w pomieszczeniu kogoś
innego, oprócz niego. Odłożył koszulę na najbliższy fotel. Przeszedł przez
pomieszczenie. Zatrzymał się przy łóżku i chwycił za rzemienie, chcąc je
rozplątać, kiedy usłyszał szmer. Odwrócił się gwałtownie, ale nic nie zobaczył.
Naprawdę chciałby to zignorować, ale jego intuicja i rozum, po prostu
podpowiadali mu, że nie powinien tego robić. Zostawił swoje spodnie w spokoju i
rozejrzał się dookoła. Jego uwagę przyciągnął dziwny cień na ścianie niedaleko
okna. Zbliżył się ostrożnie w to miejsce, zdając sobie sprawę, że cokolwiek, co
rzuca ten cień, musi stać na szafce zaraz za nim. Odwrócił się z szaleńczo
bijącym sercem i potem roszącym kark. Nagle małe, czarne i włochate coś syknęło
na niego, a on krzyknął, jak poparzony:
– Aaa! Na
Boga, co to za stwór?! – „Stwór” nastroszył się i skoczył z szafki, zrzucając z
niej kilka bibelotów. Tom odsunął się gwałtownie i przylgnął nagimi plecami do
zimnej ściany. Odskoczył od niej tak szybko, jak się o nią oparł i dopiero po
chwili zorientował się, że owym stworem była kotka Demetriusza. Usiadł na ziemi
i odetchnął ciężko uspokojony. Chwilę później zwierzę miauknęło i podeszło do niego
ostrożnie. Zaśmiał się cicho, nie dowierzając, że dał się tak przestraszyć
kotu. Pogłaskał czarne futerko, na co zwierzę zamruczało rozkosznie i zaczęło
ocierać się o niego. Chwilę później drzwi otworzyły się i stanął w ich
Alexander.
–
Znakomicie! – Tom wstał z podłogi gwałtownie i uchylił usta w zdumieniu. – Z
samego rana stawisz się w holu na dole i rozpoczniemy lekcje czarów –
powiedział i odwrócił się na pięcie z zamiarem wyjścia.
– Ej! –
zdołał wydukać oszołomiony Tom.
– Tak? –
zapytał wampir, zerkając na niego przez ramię.
– Co to
wszystko… To był jakiś… pieprzony test?! – krzyknął wzburzony. Alexander uniósł
brwi, widocznie zdziwiony. Odwrócił się przodem do młodzieńca i w ułamku
sekundy stał tuż przed nim. Tom cofnął się automatycznie, prawie tracąc
równowagę. Wampir przytrzymał go, chwytając jego ramię w mocnym uścisku. Z
lekko zmarszczonymi brwiami cofnął rękę i przełknął ślinę. Blondyn przyjrzał mu
się uważniej, jeszcze bardziej zdezorientowany. Poczuł niespotykany dreszcz,
tak jak za pierwszym razem, kiedy Alexander podał mu rękę.
– Byłem
przekonany, że zdążyłeś już do tego dojść – odparł z kpiącą miną, choć Tom
wciąż widział, że jest jakby… zmieszany. Odetchnął, czując, że puszczają mu
nerwy.
– To zadam
inne pytanie. Po co to zrobiłeś? I co to miało na celu? – Alexander oparł prawą
rękę na biodrze a drugą uniósł powietrzu, przesadnie nią gestykulując.
– Tom, nie
rozśmieszaj mnie. Znasz podstawy magii i niektóre bardziej zaawansowane
zaklęcia bez pomocy kogokolwiek innego, a nie umiesz odpowiedzieć sobie na tak
proste pytania? Tak czy inaczej, odpowiadając na twoje pierwsze pytanie:
chciałem cię sprawdzić, na drugie zaś: to miało na celu sprawdzenie ciebie.
Zrozumiałeś? Znakomicie! Na twoim miejscu zapytałbym, jak mi poszło, wiesz? –
Blondyn nastroszył się niemal tak samo, jak Pandora przed chwilą, ale
powstrzymał się przed wydrapaniem oczu temu krwiopijcy. Czy on zawsze tak dużo gadał?
– Zatem
Alexandrze, jak mi poszło? – Wampir uśmiechnął się krzywo i odparł:
– Znośnie. –
Tom zrobił urażoną minę. Ale czego miał się spodziewać, kiedy widocznie
zirytował mężczyznę? – Radzę ci się wyspać. Dobrej nocy – powiedział i zniknął
z oczu czarodziejowi w ułamku sekundy. Drzwi zamknęły się za nim z świstem, a
młodzieniec potarł twarz, czując, że jeśli za moment nie padnie twarzą na ziemię,
to będzie istny cud. Jakby tego było mało, usłyszał miauknięcie pod drzwiami.
Ten cholerny wampir zostawił tu kota! Podszedł do „stwora” i wziął go na ręce.
Pandora otarła się pyszczkiem o jego szczękę i zamruczała. Otworzył drzwi i
zawołał, mając nadzieję, ze wyczulony na dźwięk Alexander wszystko usłyszy:
– Alexander!
Zostawiłeś kota! – Po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że nawet jeśli wampir
go słyszy, to widocznie ma go gdzieś. Zabrał kotkę do środka i zamknął drzwi. Tak, z pewnością się wyśpię z kotem w jednym
pokoju – pomyślał.
~∞~
Gdy tylko się obudził, wstał z
łóżka i poszedł do łazienki, chcąc się odświeżyć. Tak jak przewidywał, kot nie
pozwolił mu zażyć odpowiedniej ilości snu. Nie miał innego wyjścia, niż wziąć
się w garść i zrobić wszystko, by doprowadzić się do względnego porządku.
Wyszedł z łazienki i zobaczył na
stoliku tacę z cudownie pachnącym śniadaniem. Zabrał się do jedzenia pieczywa i
kawałka białego sera. Obok w osobnej miseczce było kilka zielonych oliwek.
Kawałek białego pieczywa leżał na dwóch liściach sałaty. Do tego wszystkiego
miał jeszcze ugotowane na twardo jajko i kawałki soczystych owoców, a nawet
łuskane orzechy. W dzbanku było coś gorącego i ładnie pachnącego, czego do tej
pory Tom nie pił i nawet nie widział na oczy. Wziął do ręki kawałek pieczywa i
żując je, nalał sobie do niewielkiej, ręcznie malowanej filiżanki trochę
ciemnego, aromatycznego płynu. Omal nie wylał jej zawartości, kiedy Pandora
wyskoczyła na krzesło obok stolika załadowanego tacą z śniadaniem. Kot wychylił
się, chcąc ukraść coś smacznego dla siebie, ale Tom odgonił ją na czas. Nie
spodobało się to kotce, która miauknęła na niego i z prychnięciem uciekła pod
łóżko.
Zaczął jeść z apetytem,
popijając ciemnym płynem, który był gorzki, ale jemu samemu bardzo smakował.
Gdy skończył jeść, z pełnym brzuchem zszedł do holu, gdzie czekał już Alexander
z nieciekawą miną.
– Dzień
dobry – przywitał się Tom i skinął mu głową. Ten odpowiedział cichym
mruknięciem i poprowadził go do ogrodu. Na zewnątrz było przyjemnie rześko, słońce
świeciło, a nieba nie zasłaniała nawet najmniejsza chmurka. Czarodziej
podejrzewał, że to będzie jeden z ostatnich ciepłych dni tego lata. Była połowa
września i niektóre liście drzew zdążyły pożółknąć. Wciągnął powietrze do płuc
i uśmiechnął się, ale kiedy dostał w twarz babim latem, trochę się skrzywił.
Okropnie tego nie lubił. Alexander, widząc jego zabawną minę, trochę się
rozchmurzył. Zaprowadził go do przestronnej altany, w której były ustawione
dwie ławy z stolikiem pośrodku. Kiedy wchodzili do środka, przy wejściu stały
dwa posążki jakichś magicznych stworzeń. Tom przyjrzał się jednemu z nic i
doszedł do wniosku, że to feniks. Nie miał więcej czasu na kontemplację rzeźby,
bo Alexander pośpieszył go słowami:
– No chodź,
nie mam całego dnia. – Nie był jednak aż tak oschły, jakby mógł. Widocznie coś
się stało zanim Tom zszedł do niego na dół. Wampir usiadł po jednej stronie
stołu i wskazał dłonią miejsce naprzeciw siebie. Czarodziej usiadł bez słowa i
spojrzał na Alexandra. – Dzisiaj poćwiczysz magię żywiołów. – Tom kiwnął głową
i spojrzał na to, co robił Alexander. Położył na stole niewielki bukiet
białych, drobnych kwiatów z korzeniami. Obok nich gliniany pojemnik z wodą i
woreczek wypełniony czymś, czego Tom jeszcze nie zidentyfikował. Po chwili
wyciągnął zza szaty niewielki pergamin prawdopodobnie zapisany zaklęciami.
Młodzieniec przekonał się o tym, kiedy wziął go ręki i zaczął czytać.
– Od czego
mam zacząć? – zapytał Alexandra, który oparł się wygodniej i odpowiedział
spokojnym tonem:
– Sam coś
wymyśl. Byłbym najbardziej zadowolony, gdybyś przećwiczył magię wszystkich
żywiołów za pierwszym razem – odparł i przymknął oczy, być może mając ochotę
zdrzemnąć się, kiedy Tom będzie rwał włosy z głowy, próbując dojść do tego,
czego od niego chce wampir.
Zastanowił się przez moment, co
mógł zrobić z tym wszystkim, co miał przed sobą. No tak, miał kwiatki, wodę i
po sprawdzeniu zawartości woreczka, przekonał się, że była to ziemia. A więc
trzy z czterech żywiołów. Ogień prawdopodobnie miał sobie wytworzyć sam. To nie
było problemem, bo znał odpowiednie zaklęcie, a poza tym wszystkie potrzebne
miał wypisane na pergaminie. Tylko co miał zrobić z tymi wszystkimi rzeczami?
No dobra, miał je wykorzystać, to było proste. Ale jakim sposobem miał zrobić
to za jednym razem?! Odłożył z bukietu jedną stokrotkę i wysypał trochę ziemi
obok niej. Zerknął na pergamin i szepnął:
– Floret. – W porządku, teraz mógł jeszcze
wykorzystać wodę. Ale co z ogniem i wiatrem? Alexander uchylił powieki na kilka
sekund, ale widząc, że nie dzieje się nic interesującego, przymknął je
ponownie. Tom zastanowił się jeszcze przez moment. Ogień. Jedyne, co mógł z nim
zrobić, to wykorzystać go do spalenia kwiatu. Potem mógłby go ugasić wodą, a
następnie odtworzyć za pomocą żywiołu ziemi. Ale co z wiatrem?! Jak miał
nauczyć się z niego korzystać przy wykorzystaniu takich składników? Myślał,
kombinował, kiedy po raz kolejny dostał babim latem w twarz. Wiatr zawiał
mocniej i poruszył kwiatami na stoliku. Sfrustrowany potarł skórę, próbując
pozbyć się cholernej pajęczyny, kiedy zatrzymał wzrok na turlających się po
stole roślinkach. Popiół na wietrze rozniesie się w powietrzu, a on za pomocą
ziemi uchwyci go i odnowi! Miał ochotę krzyknął tryumfalnie, ale powstrzymał
się, zerkając na wampira. Ten nadal go ignorował. Dlatego postanowił zrobić to,
co przyszło mu do głowy, mając nadzieję, że trafił w tok myślenia mężczyzny.
Wyciągnął stokrotkę z ziemi i odłożył ją tam, gdzie leżały pozostałe. Gdy
ułożył je tak, jak były ułożone poprzednio, wysypał całą zawartość woreczka.
Gdy upewnił się, że wszystko gotowe, zerknął na pergamin, po czym szepnął:
– Ignis. – Kwiaty zajęły się ogniem, ale
Tom nie pozwolił im doszczętnie spłonąć. – Aqua
– powiedział i przyjrzał się popiołowi. Nie zauważył, że wampir otworzył
oczy i patrzył na niego uważnie. – Ventus
– szepnął kolejnie i patrzył jak oczarowany, jak popiół kwiatów ucieka pod
wpływem podmuchu wiatru, jaki wytworzył. Zauważył też, że Alexander mu się
przygląda. Spojrzał na niego, a ten kiwnął mu głową z aprobatą wymalowaną na
twarzy. Tom uśmiechnął się i znowu spojrzał na pergamin. Tym razem zaklęcie
było dłuższe i chyba trudniejsze: - Renascentia
flos- powiedział, a popiół w powietrzu zaczął się łączyć i przypominać
kształtem kwiaty, które przed chwilą spalił. W chwili, gdy odzyskały swoją
poprzednią formę, Tom powiedział: - Floret.
– Kwiaty powoli opadły na powierzchnię kupki ziemi i zaraz zaczęły
zapuszczać korzenie. Kiedy proces dobiegł końca, Alexander powiedział cicho:
–
Znakomicie. – Tom uśmiechnął się do siebie lekko, przyglądając się białym i
uroczym roślinkom. – Teraz przydałoby, żebyś się dowiedział, jak walczyć z
wykorzystaniem żywiołów – dodał i wstał z miejsca. – Chodź, skoro poszło ci
nawet dobrze, to musimy przynieść kolejną księgę zaklęć – oznajmił i nie
czekając na młodzieńca, ruszył w stronę domu. Tom również wstał i pobiegł za
nim, chcąc go dogonić. O tak, to był dopiero początek, a on już czuł to
niesamowite podekscytowanie na myśl o czarowaniu.
~∞~
Do jedynego otwartego i
funkcjonującego portu w Sarihmas dopłynął niewielki, wojskowy statek. Jego
pasażerowie, żołnierze króla Francisco, władcy Alimartis, i jak dotąd, wciąż
zwierzchnik Krainy Smoków, mieli misję na tej ziemi i dlatego wyruszyli do domu
wroga.
–
Poruczniku! – krzyknął jeden z szeregowych.
– Co jest,
szeregowy? Zaś musicie za potrzebą? – Zaśmiał się Martin, porucznik
niewielkiego oddziału, którym tymczasowo dowodził wraz z pułkownikiem Johnem.
– Nie,
poruczniku – zaprzeczył, czerwony na twarzy. – Znalazłem gospodę, jedyną w
okolicy – wyjaśnił. Martin pokiwał głową i odgarnął przetłuszczone włosy z
czoła, kiedy wiatr przegonił mu je na oczy.
– Zatem
zaprowadź nas tam. Potrzebujemy odpoczynku – powiedział pułkownik i razem z
oddziałem ruszyli w stronę gospody. Miejsce z zewnątrz wyglądało na przeciętne,
ale gdy zawitali do środka, uderzyła w nich bieda i brud, choć sami nie
grzeszyli czystością. Przywitał ich oschle tęgi i starszy wiekiem mężczyzna.
Kiedy mówił, poruszał zabawnie bujnym wąsem.
–
Potrzebujemy noclegu na kilka dni – oznajmił Martin. Gdy mężczyzna uniósł na
niego wzrok, jego nieprzyjemny stosunek od razu uległ zmianie. Uśmiechnął się,
pogłębiając zmarszczki na swojej pulchnej twarzy.
– Och
dobrze, dobrze. Już panów przeliczę. Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć…
– Jest nas
czternastu – powiedział pułkownik. Wąsaty gospodarz pokiwał głową i wyciągnął
grubą księgę na ladę. Otworzył ją i powiedział:
– Jeden z
panów się wpisze – powiedział i wyciągnął pióro przed siebie. Martin stał
najbliżej, więc chwycił pióro w dłoń i zerknął na zapisaną stronę w księdze.
Przebiegł automatycznie wzrokiem po ostatnich nazwiskach, a kiedy natrafił na Thomas Black serce stanęło mu w piersi.
W zasadzie, Thomasów Blacków na świecie na pewno było wiele, jednak nie znalazł
go w Argentum. Na początku myślał, że ten zginął, bo gospoda spłonęła
doszczętnie, ale nie potrafił stłamsić w sobie nadziei, że jego brat jednak
żyje. Z chwilą, gdy zobaczył nazwisko na kartce, ta nadzieja jeszcze mocniej w
nim zapłonęła. Spojrzał na gospodarza, chcąc go wypytać o osobę, która się tak
podpisała, ale poczuł silną dłoń na ramieniu. Obejrzał się za siebie i zobaczył
pułkownika, który patrzył na niego wymownie. Wrócił wzrokiem do księgi,
podpisał się pośpiesznie i oddał pióro gospodarzowi.
– Wszystko w
porządku, poruczniku? – zapytał John i puścił jego ramię.
– Tak, tak –
odparł zamyślonym tonem i ze zmarszczonymi brwiami.
Przed chwilą przeczytałam ten rozdział i muszę powiedzieć ci,że był genialny.Ta próba zaplanowana przez Alexa,żeby sprawdzić umiejętnośći Toma była niespodziewana,myślałam przez chwilę,że zaraz ktoś go zaatakuje.Lekcja o żywiołach też mi się podobała,jak widać czarodziej coraz szybciej się uczy.Zaciekawił mnie też brat Toma,bo chyba przedtem nie mieliśmy o nim informacji...
OdpowiedzUsuńŻyczę weny autorko i czekam na kolejny rozdział :D
Miło mi to czytać. ;) Tak, Martin pojawił się pierwszy raz. :D Dzięki za komentarz!
UsuńHaha :D dziwnie i miło jest zobaczyć komentarz osoby, z którą dzielisz imię i nazwisko ;)
UsuńSUPER rozdział. Choć mieszkanie w domu wypełnionym wampirami trochę wywołuje u mnie dreszcze. Czary z żywiołami były super.:-)
OdpowiedzUsuńChyba zostanę magiem ognia. W każdym opowiadaniu główny bohater nim jest.
OdpowiedzUsuńBraciszek się znalazł! Hurra! Będziemy świętować?
Jak Tom szukał pokoju to chciałam uciekać. Serio. A gdy Pandora wyskoczył uszło ze mnie powietrze.
Żegnam i weny życzę...