sobota, 14 maja 2016

Sekrety


Hej! :D Rozdział drugi, życzę miłego czytania. :)

Enjoy!


Rozdział 2


             Minął tydzień od dnia, kiedy Ryan, Patrick, Dymitr i Michael wyruszyli na Ziemię. Od tamtej pory zdążyli się już rozdzielić i ruszyć w poszukiwaniu mężczyzn, którzy byli w posiadaniu fragmentu Kamienia Wyzwolenia. Para wampirów właśnie jechała pociągiem do Harrisburgu w stanie Pensylwania. Dymitr pamiętał, że jego stwórca wybudował tam willę podczas wielkich kolonii. Być może właśnie tam się zatrzymał obecnie? Pewności nie miał, ale żywił nadzieję, że nawet jeśli go tam nie zastaną, uda im się znaleźć jakieś wskazówki.
– Głodny jestem – zamarudził Dymitr. Nudził się niemiłosiernie i miał ochotę napić się ciepłej, smacznej krwi.  Michael uchylił powieki i spojrzał na niego. Sam był znużony i chciał się chwilę przespać, ale kochanek odwiódł go od tego pomysłu.
– Niedługo dojedziemy na miejsce – odparł Michael i uśmiechnął się delikatnie do mężczyzny. Dymitr odpowiedział skinieniem głowy i przesiadł się na miejsce obok kochanka. Siedzieli sami w przedziale, więc zbytnio się nie przejmował. Przytulił się do jego ramienia, myśląc sobie, że ostatnio dobrze się dogadują. Musiał przyznać, że taki stan rzeczy był naprawdę przyjemny. Michael zerknął na niego i objął go, przyciskając mocniej do swojego boku.
– Zastanawiam się, dlaczego Alexander ukrywał przed nami, że żyje. Źle się z tym czuję – przyznał, otwierając się przed kochankiem, jak rzadko kiedy. Młodszy wampir pocałował go w czubek głowy i pomasował go swoją dużą, męską dłonią po ramieniu, za które go trzymał.
– Na pewno wszystko się wyjaśni, gdy się spotkacie – powiedział z przekonaniem w głosie, choć w rzeczywistości nie był tego taki pewien. Nawet nie wiedział, czy chce, by znajomość Dymitra i jego stwórcy wróciła na dawne tory. Oczywiście nie mógł mu tego powiedzieć, kochanek by się na niego zapewne obraził.
– Mam nadzieję – powiedział Dymitr i przymknął powieki. Znudził mu się monotonny krajobraz i pomyślał, że może uda mu się zdrzemnąć, zanim dotrą na miejsce.


***


             Nieprzyjemna przygoda z Leśnymi Duszkami miała miejsce kilka dni temu. Od tamtej pory Feliks był milczący i trochę oschły w stosunku do towarzyszy. Will bał się nawet do niego zbliżać bardziej, niż to było konieczne. Nie wiedział, czy mężczyzna ma ochotę na jego towarzystwo. Wszystko wskazywało na to, że raczej nie, bo nie mówił za wiele i każdego wieczoru kładł swoje posłanie nieco dalej od Willa, niż do tej pory. To wszystko zasmucało księcia i miał nadzieję, że obecny stan nie potrwa zbyt długo. Tęsknił do bliskości kochanka i chciał mieć z nim tak dobry kontakt, jak wcześniej. Okazało się, że jego pragnienia zostały wysłuchane. W czwartkowy wieczór trójce towarzyszy udało się dotrzeć do stolicy Veronii. Tam mieli zaopatrzyć się w niezbędne zapasy, rozdzielić z Claudiusem i niedługo wyruszyć w dalszą drogę. Zanim jednak do tego wszystkiego doszli, musieli na początek wynająć pokoje w jakiejś gospodzie, gdyż zbliżał się zmrok, a oni byli już mocno zmęczeni. Nie zastanawiali się zbytnio nad wybraniem odpowiedniego miejsca na tymczasowy pobyt w mieście. Mieli ku temu kilka powodów, od ciążącego już uczucia zmęczenia, po ogólną niechęć zagłębiania się w miasto, kiedy nie mieli tutaj większego interesu. Jednak najistotniejszym z nich był właśnie fakt, że nie zamierzali się tutaj zatrzymać na dłużej. Dlatego wybrali skromną gospodę niedaleko granicy miasta, gdzie zabudowania nie były jeszcze tak gęsto usadowione.
Dotarli pod drzwi przybytku i zsiedli z koni. Młody chłopak podszedł do nich i obiecał, że zajmie się końmi. Pozwolili mu na to i weszli do środka. Ledwo minęli próg, a ładna i miła dziewczyna podeszła do nich i zaproponowała, że zabierze ich wierzchnie odzienie. To ich trochę zdezorientowało, bo rzadko mieli do czynienia z podobną obsługą. Nie zamierzali jednak narzekać, bynajmniej. Dali się nawet poprowadzić do baru, gdzie Claudius miał zamiar zamówić pokoje i jakiś posiłek. Za kontuarem stała tęga i sympatyczna z twarzy kobieta. Uśmiechnęła się do nich przyjaźnie i powiedziała:
– Słucham panów?
– Chcę wynająć trzy pokoje – powiedział Claude.
– Po co trzy? Wystarczą dwa – oznajmił Feliks oczywistym tonem. Claudius obejrzał się na niego. Cóż, w świetle ostatnich dni i jego stosunku wobec Williama miał spore wątpliwości, czy to faktycznie było takie oczywiste. Pokiwał ostatecznie głową do mężczyzny i zerknął na Willa, który był tą informacją równie zaskoczony, co urzeczony.
– W takim razie dwa – poprawił się i dodał: – W dodatku ciepłą i sytą kolację. Najlepiej z mięsem. – Kobieta pokiwała głową i odwróciła się, wołając:
– Trzy razy ziemniaki ze stekiem i surówkami. – Po chwili podała im dwa klucze i oznajmiła, by zjawili się wnet na posiłek.
       Wszyscy trzej udali się na górę. Schody były stare, trzeszczące i strome. William czuł potęgujące zmęczenie i musiał przed samym sobą przyznać, że dotarł na piętro z niemałym trudem. Powietrze w gospodzie było gęste i ciężkie. Miał nadzieję, że w pokoju będzie choć odrobinę świeższe. Niestety gdy weszli z Feliksem do środka, przekonał się, że jego nadzieje raczej nie znajdą miejsca w rzeczywistości. W pokoju pachniało wilgocią, spróchniałym drewnem krokiew i zwyczajnie kurzem. W dodatku było koszmarnie duszno. Pierwszym, co Will zrobił, było otworzenie ogromnego, brudnego okna i wpuszczenie do środka tlenu. Zarejestrował, że rozbolała go głowa i gdyby nie był tak okrutnie głodny, położyłby się od razu do łóżka. Ale… właściwie miał nadzieję na rozmowę z Feliksem. Chciał po prostu z nim pogadać, niekoniecznie o tym, co się stało.
       Feliks poinformował go krótko, żeby zeszli na dół i posilili się przed snem. Will miał jeszcze nadzieję się wykąpać. Nienawidził brudu. Po prostu nienawidził. 
         W głównej izbie, gdzie podawano jedzenie, stało z tuzin stolików otoczonych krzesłami. Większość z nich była zajęta, ale w końcu znaleźli jeden blisko okna. Widok z niego wychodził na gościniec, który o tej porze był opustoszały. Ściemniało się, kiedy tu dotarli, więc o tej porze było już zupełnie ciemno. Gdyby nie światła nielicznych latarni, na zewnątrz byłoby kompletnie mrocznie.
       Usiedli i po chwili dostali posiłek. Will zabrał się za jedzenie z ochotą, podobnie jak pozostali towarzysze. Pili do tego grzane piwo, które niezbyt smakowało Williamowi, ale miał nadzieję, że procenty pozwolą mu się trochę rozluźnić.
– Myślę, że jutro was opuszczę – oznajmił Claude, wpatrując się w swój talerz. Znalazła się na nim surówka z buraków, których całe życie nie lubił. Odsunął je na bok z zniesmaczoną miną i zabrał się za jedzenie ziemniaków.
– Gdzie masz zamiar iść na początek? – zapytał William. Był ciekawy, co planował Claude. Wiedział tylko tyle, że ma zamiar znaleźć demona, który był w posiadaniu jednego z fragmentów. Nic o nim nie mówił, nie tłumaczył. Will wstydził się dopytywać, ale skamłałby, gdyby powiedział, że go to nie interesuje.
– W stolicy Veronii jest pewna świątynia. Kapłani ją zamieszkujący mogą posiadać informację o Sheridanie. Jeśli wyszedł z Podziemia, to na pewno pojawił się w tej świątyni – wyjaśnił spokojnym tonem Claude, nie patrząc na księcia.
– Demon w świątyni? Dlaczego? – zapytał zdziwiony chłopak. Feliks nadal milczał skupiając się na pochłanianiu ciepłego posiłku. Wszystko, co miał na talerzu, mu smakowało i był naprawdę zadowolony. Nie pokazywał tego po sobie. Właściwie wydawał się zupełnie spokojny, nawet nieco… obojętny.
– To miejsce nie jest prawdziwą świątynią. Przynajmniej nigdy nie czczono tam Boga. Jeśli już organizują jakieś rytuały, to robią to prędzej dla Lucyfera. – Ton Claudiusa był lekko kpiący. Will wytrzeszczył oczy w zdumieniu. Sataniści nawet w Krainie Pięciu Królestw?! Tego się nie spodziewał. Właściwie nie miał okazji bardziej zagłębić się w religie, jakie istniały w Sarihmas. Wiedział tyle, że większość wierzy w Boga, ale nawet ci, którzy wierzyli, nie zawsze oddawali mu cześć. Wróżowie na przykład nigdy niczego konkretnego nie czcili. Czarodzieje z niższych stanów pokładali wiarę w Boga, natomiast tacy, którym dobrze się w życiu powodziło, wierzyli we wszystko, co dawało im szansę na większe zyski i szczęście. Elfy wierzyły w naturę i tym samym w Boga, którego miały za ojca wszystkiego, co żyje. Jedynym, co William bardziej zgłębił, była wiara aniołów. W jego mniemaniu to nawet nie była wiara. Oni po prostu byli żołnierzami swoich zwierzchników, którzy nigdy nie opuszczali nieba. Jeśli naprawdę kiedyś widziały Boga, to musiało to być wiele tysięcy lat temu. Miały dziwny system wartości i były strasznymi hipokrytami. To poważnie dziwiło Williama. Zawsze miał nieco inne wyobrażenie o aniołach – wydawało mu się, że są pełne miłości i troski o ludzi. Prawda była taka, że bezustannie prowadzili wojny z siłami Lucyfera, a to wszystko działo się tak daleko stąd, że w rzeczywistości nikt nie miał o tym większego pojęcia. Wiedział też, że Podziemie było jakby samym przedsionkiem piekła, jakich nie brakowało w innych wymiarach. Inne wymiary… Rok temu William słyszał o nich tylko w wypowiedziach szalonych naukowców, którzy przedstawiali swoje teorie w namiętny i nieco przyprawiający o dreszcze niepokoju sposób. Teraz Will wiedział – ba, on nawet był w innym wymiarze i to niejednym. W każdym razie, jeśli taki Lorcan był tak potężny i okrutny, a panował jedynie nad niewielką częścią krainy zła, to jakim okrutnikiem i bestią musiał być sam Lucyfer? Wolał sobie tego nawet nie wyobrażać.
– Myślisz, że tam go zastaniesz? – zapytał Will, na co Claude, kończąc swój ostatni kęs jedzenia, oparł się wygodniej i spojrzał na księcia.
– Raczej nie. Ale może dowiem się czegoś użytecznego od kogoś, kto miał z nim kontakt – wyjaśnił i dopił resztki piwa. Feliks i Will również kończyli jeść. Kiedy odetchnęli po wielkim i pysznym posiłku, wstali z miejsca i ruszyli na górę, by zabrać potrzebne rzeczy do kąpieli.
           Pierwszy umył się Claudius, następny w kolejce był William, a na samym końcu Feliks. Gdy czarodziej się mył, William leżał już pod kołdrą na średnio wygodnym łóżku i myślał o tym, co będzie, gdy jego kochanek wróci. Czuł zmęczenie, ale z powodu zdenerwowania nie chciał nawet myśleć o pójściu spać.
           Kilkanaście minut później Feliks wszedł do pokoju i krzątał się bez słowa, porządkując swoje rzeczy i pakując brudne ubrania do juków. William przyglądał mu się w półmroku, który panował w pokoju tylko dzięki płomieniowi świecy palącej się na stoliku przy oknie. Feliks miał na sobie lniane spodnie i jasną, prześwitującą koszulę, wiązaną rzemieniami pod samą szyję. W tej chwili wszystkie opadały luźno w dół piersi czarodzieja, a Will miał szansę zobaczyć skrawek opalonej skóry kochanka. Feliks nie potrzebował słońca, żeby zachować olśniewającą opaleniznę. Prawdopodobnie wiele robiły geny. W dodatku przeczytał gdzież, że w Złotym Mieście temperatura jest znacznie wyższa, a fauna i flora bardziej tropikalna, niż na wschodnich ziemiach Krainy Pięciu Królestw.
            W końcu Feliks odwrócił się w jego stronę i podszedł do łóżka. W pomieszczeniu było tylko jedno, na szczęście nie takie małe, jak na standardy równie skromnego miejsca. Wsunął się pod kołdrę i położył głowę na poduszce i z przymkniętymi powiekami westchnął błogo. Widać, że też był zmęczony. Po krótkiej chwili otworzył oczy i zerknął na Williama, który mu się ciągle przyglądał.
– O co chodzi? – zapytał spokojnie, przyglądając się księciu tak, jak sam książę przyglądał się jemu – po prostu łagodnie.
– Jesteś milczący – powiedział Will. – Martwi mnie to. – Feliks odwrócił od niego wzrok i zapatrzył się w sufit. Obaj milczeli – Feliks gapiąc się nieostrym spojrzeniem w górę, a Will badając jego twarz tak dokładnie, jakby miał okazję się jej przyglądać pierwszy raz w życiu. Słyszał oddech Feliksa i jego spokojny rytm serca. Mężczyzna był wręcz niepokojąco cichy. Nigdy nie okazywał swoich emocji w przesadny sposób, ale tym razem wydawał się Williamowi… smutny. W końcu odwrócił twarz w jego stronę i, patrząc na niego swoimi ciemnymi oczami, szepnął:
– Przepraszam. – William poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca. Bez zastanowienia przylgnął do mężczyzny i pocałował go delikatnie.
– Jest dobrze, Feliks. Po prostu brakuje mi twojej moralizatorskiej paplaniny – zażartował, muskając nosem jego pokryty zarostem policzek. Kiedy odsunął głowę, dostrzegł, że Feliks się uśmiecha. Brakowało mu tego widoku.
– Nie wiedziałem, że taki dzień nastąpi – odparł czarodziej i sam pocałował chłopaka.
– A jednak – powiedział Will, gdy Feliks zostawił jego wargi, by zająć się szczęką, na której zakwitł delikatny zarost.
– Komuś koperek rośnie – zaśmiał się czarodziej i pocałował go w nos. Will zrobił oburzoną minę, choć w rzeczywistości rozbawiła go uwaga kochanka. – Mój książę – szepnął Feliks i przytulił go do siebie mocno. William zrobił nieco zdziwioną minę. Tego się nie spodziewał. Objął czarodzieja jedną ręką w pasie. Głowę schował w zagłębienie szyi Feliksa i z ustami przy jego ciepłej skórze odparł:
– Twój. – Czarodziej tulił go do siebie w ciszy przez długą chwilę. Will nie narzekał, lubił bliskość czarodzieja. Nagle poczuł, jak ten muska palcami jego ramię, które wysunęło się spod materiału niebieskiej koszuli. Feliks lubił, gdy Will miał na sobie niebieskie ubrania. Ale zdecydowanie wolał, kiedy był zupełnie nagi. Uniósł się na łokciu i zawisł nad Williamem tak szybko, że ten zdążył tylko westchnąć ze zaskoczenia. Złapał za róg rozchełstanej koszuli i podciągnął ją do góry. Will pomógł mu trochę w pozbyciu się jej, unosząc się na moment i ściągając ją przez głowę. Feliks odrzucił ją gdzieś na bok, niespecjalnie przywiązując do tego wagę. Pocałował Williama w mostek, po czym uniósł głowę i zerknął na niego. Uśmiechnął się w prosty sposób. Nie robił tego często. Will odwzajemnił uśmiech i wyciągnął do niego ręce. Feliks poprawnie odczytał jego gest, dlatego pochylił się i dał objąć szczupłymi ramionami księcia. Przytknął swoje czoło do jego i przejechał jedną dłonią po boku Williama. Miał spięty wyraz twarzy, zaciśnięte usta i powieki. Will patrzył na niego, przejęty jego zachowaniem. Uniósł dłoń i dotknął jego policzka. Wtedy Feliks drgnął i zajrzał mu w oczy. Jego spojrzenie różniło się od wszystkich, jakimi kiedykolwiek obdarował księcia. Ta niecodzienna chwila nie trwała jednak długo, bo po chwili czarodziej pocałował go tak delikatnie, jak jeszcze nigdy go nie całował.
– To się nie może powtórzyć – powiedział dziwnym tonem i zamknął oczy. William nigdy nie widział go tak poruszonego.
– Co takiego? – zapytał, przejęty zachowaniem kochanka. Feliks położył się na nim, kładąc głowę na jego nagiej piersi. William wsunął mu dłonie we włosy, czując dotkliwy ból w piersi na widok tak smutnego Feliksa. A przecież imię Feliks oznacza szczęśliwy.
– Jeśli jeszcze raz, kiedykolwiek, podniosę na ciebie rękę, to ja… nigdy sobie tego nie wybaczę – powiedział, nie patrząc na niego.
– Feliks… – szepnął Will i złapał jego dłoń. Splótł ich palce, nie wiedząc, co może zrobić, powiedzieć… Czuł się taki mały i głupi. Niby wiedział, co może czuć czarodziej, ale jednocześnie nie miał pojęcia, co działo się w jego głowie. Podobno kiedyś kochał Corneliusa, a wtedy w lesie… Cóż, nie wyglądało mu to na miłość. Raczej na ogromny żal i wściekłość. Gdyby wiedział, co między nimi zaszło, może wtedy zrozumiałby, co czuje Feliks. Ale nie miał o niczym pojęcia. To było jedyne, z czego w pełni zdawał sobie sprawę.
               Nagle Feliks zsunął się w dół, puszczając jego dłoń i po drodze cmokając bladą pierś, brzuch. Zatrzymał się nad jego kroczem. Podniósł się do klęczek i spojrzał na Williama. Chwycił jego nogi i oparł o swoje ramiona. Przesunął dłonią po jego napiętym udzie, przez łydkę i aż do kostki, by na koniec odwrócić głowę i nie odwracając przy tym wzroku od oczu księcia, pocałować jasną skórę stopy. William zadrżał i odetchnął głębiej. Ręce miał ułożone swobodnie wzdłuż siebie. Patrzył na kochanka wyczekująco, ale nie trwało to długo, bo po chwili Feliks złapał jego członka w dłoń i zaczął go powoli masować.
– Uch… – sapnął Will i napiął brzuch. Łagodne mięśnie zarysowały się pod jasną skórą, co nie umknęło uwadze czarodzieja. Feliks drugą dłonią sięgnął pomiędzy jego pośladki. Palce miał śliskie i wilgotne, choć Will nie zauważył, by użył nawilżacza. Cóż, odkąd czarodziej znowu posiadał magię, nie ograniczał się w jej stosowaniu. I Will mu się wcale nie dziwił. Sam czarował dopiero jakieś pół roku, a już nie wyobrażał sobie życia bez magii. Kiedy Feliks pomasował mocniej jego wejście, książę westchnął głośniej i wyprężył się na łóżku. Chwilę później jeden z palców czarodzieja wsunął się w niego i zaczął poszerzać jego dziurkę. Will polubił to uczucie. Kiedyś podobne czynności przyprawiały go o dreszcz obrzydzenia. Jednak teraz było inaczej. Odgarnął dłonią włosy z czoła i jęknął niekontrolowanie, kiedy Feliks musnął jego czuły punkt tam w środku.
– W porządku? – zapytał, zerkając na Williama czujnie. Chłopak pokiwał głową ze zamkniętymi oczami, będąc coraz bardziej pochłoniętym przez przyjemność. Podrygiwał co raz biodrami i podkurczał palce u stóp. Feliks poruszył jeszcze kilka razy jednym palcem, by po chwili dołączyć drugi. Widział, jak taka pieszczota działa na księcia. Uwielbiał doprowadzać go na skraj. Ścisnął mocniej jego członka i podobnie potraktował prostatę.
– Ach! – wyrwało się Williamowi. Zatkał sobie usta dłonią, ale niewiele to pomogło. I tak wydobywał z siebie zawstydzające dźwięki. Palce jednej ręki miał wplątane w swoje ciemne włosy. Drugą zacisnął na pościeli. Oddychał coraz szybciej i głośniej, czując, jak palce Feliksa poruszają się w jego wrażliwym wnętrzu. Były na tyle wilgotne, że nie ocierały się o jego skórę w nieprzyjemny sposób. Ledwo się zorientował, kiedy czarodziej wsunął w niego trzeci palec. Było mu tak niesamowicie dobrze i ciepło, że bał się nagłego wytrysku. W dodatku ręka czarodzieja puściła jego członka. Will zerknął na niego, chcąc sprawdzić, co jest tego przyczyną. Feliks sam zaczął się dotykać, choć nawet w tych warunkach książę widział, że jego penis stoi i jest zdecydowanie twardy. Chciał go poczuć w sobie. Zaraz. Już.
               Długo nie musiał czekać, bo po chwili czarodziej wyciągnął z niego palce i ostatni raz pomasował jego wejście z zewnątrz. Poprawił sobie nogi Willa na ramionach, po czym pochylił się. Jedną dłonią przytrzymał swojego członka, by łatwiej mu było naprowadzić go na wejście chłopaka. Drugą podparł się obok głowy Williama i spojrzał mu w oczy. Były zielone, jak zwykle, choć w tym świetle wydawały się nieco ciemniejsze. W dodatku niesamowicie błyszczały. Podniecony bliskością Feliksa, Will zamrugał oczami i jedną ręką objął go za szyję. Nagle poczuł, jak gorący, twardy i wilgotny penis otarł się o jego wejście. Wstrzymał oddech, wciąż wpatrując się w ciemne oczy kochanka. Gdy poczuł, jak główka penisa przedostaje się przez jego ciasne mięśnie, wypuścił powietrze ze sykiem i zacisnął palce na karku kochanka.
– Jakby coś było nie tak… – zaczął Feliks, ale przerwały mu usta Williama, które skradły mu nieoczekiwany pocałunek.
– Jest cudownie – sapnął książę i odchylił głowę w tył, przymykając oczy. – Weź mnie już – poprosił szeptem i zmarszczył brwi, kiedy czarodziej pchnął, wchodząc głębiej. Nie bolało, ale uczucie rozpierania było intensywne. Oddychał przez uchylone wargi, które co raz oblizywał, przez co były wilgotne i czerwieńsze, niż zwykle. Czarodziej pochylił się niżej i zaczął całować go po szyi, wywołując u chłopaka kolejne, przyjemne dreszcze. William drugą dłoń wsunął mu we włosy, poruszając biodrami. Mężczyzna zaczął się powoli poruszać, przesuwając przy tym usta na szczękę księcia. Czuł lekko kłujący zarost i uśmiechnął się z wargami przytkniętymi do twarzy Willa. Ten w takiej pozycji był praktycznie zgięty wpół, ale nie narzekał. Odwrócił twarz tak, by znaleźć usta czarodzieja. Zaczęli się całować – powoli, delikatnie, inaczej, niż dotąd. Feliks był tym razem wyjątkowo czuły. William domyślał się, że to miało coś wspólnego z jego poczuciem winy. Poruszał się w nim płynnie, wchodził głęboko i wysuwał się prawie do końca. Taki seks był dla Williama nowością. Zwykle namiętność między nimi brała górę i nie potrafili kochać się powoli. Czuł, jak przyjemność powoli rośnie, jak każdy ruch bioder Feliksa zbliża go do końca. Oddychał coraz szybciej, przez co musiał przerywać pocałunek, by zaczerpnąć powietrza. Pot pokrywał jego ciało i widział, że podobnie dzieje się z Feliksem.
                Nagle kochanek uniósł się do klęczek, zsunął jego nogi z ramion i powiedział:
– Opleć nogami moje biodra. – William zrobił, jak mu kazano, czując pulsowanie członka i własnego wnętrza. Wtedy Feliks ponownie się nad nim pochylił, tym razem praktycznie kładąc się na nim. Will objął jego kark ramionami i zakręcił się pod nim. Chciał więcej. Czarodziej dotknął dłonią boku jego twarzy, przyglądając mu się. Zaraz pocałował go delikatnie, ledwo muskając wargami jego usta. Przyśpieszył trochę, wchodząc nieco płycej. William przesunął dłonią po jego umięśnionych ramionach, wracając na kark, potem sięgając za łopatki. Każdy ruch wykonywał powoli, dokładnie masując napotkany mięsień. Feliks przesunął dłonią po jego piersi i potarł jasny, sztywny sutek chłopaka. Z jego ust wyrywały się coraz głośniejsze stęknięcia, a William pojękiwał już prawie nieprzerwanie.
– Daj mi rękę – poprosił Will, kładąc jedną dłoń na poduszce obok głowy. Feliks splótł z nim palce i przytknął swoje czoło do jego czoła. Patrzył mu w oczy, wykonując ostatnie pchnięcia i tym samym doprowadzając księcia do końca. William szarpnął się, ocierając o brzuch kochanka. Dochodził dłużej, niż zwykle, a przyjemność rozchodziła się po całym jego ciele. Po chwili zorientował się, że Feliks z niego wyszedł, choć sam jeszcze nie skończył. Dotykał się dłonią, oddychając płytko. William złapał jego dłoń.
– Will…?
– Włóż go – powiedział twardym tonem, na którego dźwięk Feliks zadrżał. Czarodziej zawahał się przez moment, ale ostatecznie zrobił, jak książę rozkazał. Nie trwało to długo, ale wystarczająco, by William mógł objąć dłońmi twarz mężczyzny i delektować się jej widokiem podczas szczytowania. Feliks na koniec wtulił się w niego i szepnął cicho jakieś zaklęcie, którego książę nie znał. Wsunął palce we włosy czarodzieja i oddychał głęboko, czując narastające zmęczenie.
             Żaden z nich się nie odzywał. William zasnął niedługo później, a Feliks leżał na nim do chwili, aż poczuł, że zmarzły mu pośladki. Zsunął się z chłopaka, położył obok i naciągnął na nich kołdrę, na którą ktoś zaciągnął tę nieświeżą pościel. Patrzył na księcia, czując tak ogromny żal do siebie, że ledwo mógł oddychać. Gdyby tylko William wiedział, co się wtedy wydarzyło… Na pewno odsunąłby się od niego, nawet się nie zastanawiając. A Feliks nie miałby prawa go zatrzymywać. Potwory nie zasługują na szczęśliwe zakończenie.


***


               Ryan był pod wrażeniem entuzjazmu Patricka. Książę, przedzierając się przez mokre od deszczu ulice w towarzystwie młodego wampira, rozglądał się ciekawie po witrynach sklepów, błyszczących i jaskrawych ekranach telebimów. Najbardziej jego uwagę przyciągali inni ludzie. Nie mógł się nadziwić niektórym strojom, fryzurom, albo sprzętom, które mieli przy sobie. O wszystko skrupulatnie wypytywał Ryana, który starał mu się tłumaczyć frapujące go kwestie jak najprzystępniej. Ale okazało się, że z każdym kolejnym pytaniem, a właściwie z każdą kolejną odpowiedzią wampira, Patrick miał coraz więcej wątpliwości, i co tu dużo mówić – Ryan powoli tracił cierpliwość.
– Ale jak ona może słyszeć czyjś głos w takim małym pudełku? Przecież to musi być magia! – wykrzyknął z pełnym przekonaniem książę. Ryan potarł czoło, mijając po drodze latarnie i o mały włos nie nabijając sobie o nią guza.
– To nie jest magia, Patrick, tylko technologia – powiedział, siląc się na spokojny ton. Książę nie dawał za wygraną. Przedstawiał swoje kolejne argumenty, które kompletnie nie przemawiały do wampira. Podobnie było ze słowami Ryana – co by nie tłukł do głowy Patrickowi, ten kompletnie nie rozumiał, o co mu chodzi. Tak dyskutowali do końca ulicy, którą właśnie kroczyli w akompaniamencie deszczu, pośpiesznych kroków ludzi i warczących silników samochodów. Nagle książę stanął jak wryty i zmarszczył brwi. Odwrócił głowę w stronę ślepego zaułka, który wyglądał na nich z lewej strony. Ryan przyglądał mu się ze zniecierpliwioną miną, aż sam usłyszał coś, co… zdecydowanie nie brzmiało normalnie jak na standardy Ziemi. Nagle Patrick ruszył przed siebie bez ostrzeżenia, a zaskoczony wampir zerwał się za nim, nie mając pojęcia, co ten planuje.
– Błagam… błagam, nie… – szeptał ktoś chrypliwym głosem. Ryan napiął się w gotowości, a Patrick przyśpieszył kroku. Za jednym z przepełnionych kontenerów dostrzegli dwie spowite w mroku postacie. Jedna z nich miała na sobie długi czarny płaszcz, a na głowie kaptur. Górowała nad skulonym, przerażonym chłopakiem.
– Hej! – krzyknął Ryan i ruszył w stronę oprawcy, który, gdy tylko się odwrócił, zmroził mu krew w żyłach. Był tak odrażający, że nie sposób było się nie skrzywić. Po chwili zniknął w kłębie czarnego dymu. W tym czasie Patrick podbiegł do roztrzęsionego chłopaka, który poderwał się z ziemi i chciał uciec.
– Zaczekaj! – zawołał książę i złapał go za nadgarstek. Młody chłopak spojrzał na niego przestraszonym wzrokiem. Chciał się wyrwać, ale nie miał zbytniego pola do manewru. Patrzył na obu chłopaków z bezbronnością wymalowaną na twarzy. Podobnie oni czuli narastający niepokój, bo nie wiedzieli, czego się spodziewać.
– Nie jesteś ranny? – zapytał Patrick i powoli puścił jego rękę, chcąc dać mu poczucie bezpieczeństwa i choć namiastkę swobody. Ten ogarnął się ramionami, trzęsąc się wyraźnie. Miał przeszklone i zaczerwienione oczy. Szczękał zębami, a deszcz przesiąknął mu przez ubranie. Ryan zdjął z siebie kurtkę, którą nosił jedynie dla zachowania pozorów. Obaj z Patrickiem musieli zmienić swoją garderobę, dlatego teraz wyglądali jak każdy, przeciętny nastolatek – proste jeansy, top, a na wierzchu kurtka. Podszedł do tajemniczego chłopaka, którego ciemne włosy oklapły na blade czoło i przysłoniły czarne, wąskie brwi. Szare oczy zerknęły na niego niepewnie, ale kiedy zobaczył, że nieznajomy chce tylko dać mu swoją kurtkę, rozluźnił się odrobinę i przyjął odzienie. Wciągnął pośpiesznie rękawy i opatulił się nią najszczelniej, jak był w stanie.
– Nie, nie zdążył nic… zrobić – odparł i rozejrzał się dokoła niepewnie. Patrickowi było go żal, choć nic przecież o nim nie wiedział. Mimo to… chciał mu jakoś pomóc. I czuł, że Ryan też.
– To był… zmiennokształtny, prawda? – zapytał Patrick, chcąc wybadać, czy chłopak ma jakiekolwiek pojęcie o tym, co go zaatakowało. Ciemnowłosy spojrzał na niego żywiej i zmarszczył swoje wąskie brwi.
– Skąd wiesz…? – Patrick przestąpił z nogi na nogę. A więc miał do czynienia z kimś, kto nie pochodził z tego świata. Teraz musiał szybko przekalkulować, co powinien powiedzieć i na ile to będzie bezpieczne.
– W moim świecie widziałem to i owo. – Chłopak spojrzał na niego nieco inaczej. Ciężko stwierdzić, czy było to spojrzenie świadczące o zmniejszeniu się nieufności, czy też jej zwiększeniu. Jedno było pewne – chłopak nie wiedział, co ze sobą zrobić, dlatego Ryan się odezwał:
– Jeśli nie masz się gdzie zatrzymać, to my wynajęliśmy pokój w jednym z hoteli. Jak na Nowy Jork nie jest to niewiadomo jak luksusowe miejsce, jednak warunki są całkiem znośne. To jak? – zapytał, uśmiechając się do niego lekko. Tajemniczy, ciemnowłosy chłopak przyjrzał mu się dokładniej, lustrując go z góry do dołu. W końcu odpowiedział:
– Dobrze. Odpowiada mi ta propozycja. – W innych okolicznościach Patrick uniósłby wysoko brwi, zdziwiony tak protekcjonalnym tonem. Tym razem się powstrzymał, a jedynie ruszył z dwójką towarzyszy w drogę powrotną do hotelu.
– Jak masz na imię? – spytał po chwili ciemnowłosego, który zerknął na niego swoim szarym spojrzeniem.
– Dorian – odparł i zapatrzył się przed siebie. Biła od niego dziwna aura, którą Patrick doskonale znał. Dorian, jak to się przedstawił – Dorian pachniał piekłem.


***


                Kiedy dotarli na miejsce, było wczesne popołudnie. Dymitr pamiętał, że posiadłość Alexandra znajdowała się na jednym ze wzgórz, porośniętym zewsząd drzewami. Na zewnątrz było wietrznie i zimno, choć oczywiście oni nie czuli różnicy. Dopiero, kiedy nastała ulewa, mogli zacząć narzekać. Śliska i grząska ziemia utrudniała szybkie poruszanie się po lesie. Dlatego ich podróż przedłużyła się. Na miejsce dotarli wieczorem. Gdyby nie ich wampirze zdolności, nie byliby w stanie odnaleźć dworu, w którym przed dwustoma laty mieszkał Dymitr wraz ze swoim stwórcą.
                W końcu dotarli na miejsce. Ogród, który pamiętał Dymitr zniknął. Zarósł zupełnie dzikimi i nieokiełznanymi roślinami. W dodatku miejsce było widocznie opuszczone, co zasmuciło Dymitra. Oczywiście spodziewał się, że może tak być, ale również miał nadzieję, że szybko odnajdzie Alexandra i otrzyma odpowiedzi na nurtujące go pytania.
– Mimo to wejdźmy do środka. Może zjawił się tu choć razu od… pożaru – powiedział niepewnie Michael. Od domniemanej, jak się okazało, śmierci Alexandra bał się poruszać ten temat przy kochanku. Pamiętał, jak ten bardzo to przeżył i nigdy nie chciał przysparzać mu więcej bólu. Dymitr zadrżał i nie patrząc na mężczyznę pokiwał powoli głową. Zmierzenie się z przeszłością nigdy nie było dla niego proste. Kiedy był młody i walczył z kompleksem pochodzenia ze zniewolonej i zubożałej rodziny, a także później, gdy nie czuł się godny miłości Alexandra – zawsze, ale to zawsze próbował wypierać podobne rzeczy z głowy. Niestety tym razem musiał zmierzyć się z przeszłością, choć miał wyraźną drogę ucieczki. Mimo to teraz bardziej pragnął poznać prawdę, niż uciec przed bolesnymi wspomnieniami.
        W środku pachniało stęchlizną, pustką i kurzem. Meble były przykryte jasnymi płótnami, które po tylu latach zostały pokryte ogromną warstwą szarego pyłu. Drewniana posadzka skrzypiała im pod stopami. Ten dom był dużo skromniejszy od wszelkich innych, jakie do tej pory zapewnił sobie i swojej świcie Alexander. Niewiele osób o nim wiedziało. Czas, jaki tu spędził, wspominał niezbyt przyjemnie. Przyjechał tutaj po jednej z wielkich kłótni, jaką mieli z Michaelem. Po niej też na pewien czas się… rozstali. Opuścił Alexandra tylko z jego powodu. Wampir żywił do niego ogromny żal po tym, jak Dymitr postanowił wyjechać z ukochanym i go zostawić. Jednak wtedy Dymitr był załamany i bardzo go potrzebował. Mimo strachu przed jego gniewem, zdecydował, by wrócić. Miał wtedy rozdarte serce, a jedyną osobą, która mogła zapewnić mu schronienie i bezpieczeństwo, był Alexander. Dymitr miał przed oczami wyraz jego twarzy, kiedy stanął przed drzwiami dworu. Alexander wyglądał jak surowy ojciec, który na widok nieposłusznego i długo nieobecnego syna ma ochotę mu przyłożyć, ale też przygarnąć do siebie i przytulić. Pamiętał też pierwszą noc we dworze, kiedy leżał na łóżku z wampirem, tuląc się do niego i płacząc całą noc. Z niczego się nie tłumaczył i nic nie mówił – jedynie szlochał. Alexander też o nic nie pytał. Głaskał go po włosach, plecach, całował po czole i głowie, złorzecząc na Michaela w duchu i planując jego długą oraz bolesną śmierć.
          Po kilku miesiącach Michael go odnalazł, ostatecznie się pogodzili, ale tym razem Dymitr nie odszedł od Alexandra. Po paru latach wszyscy przenieśli się do Rosji, gdzie zostali już do samego pożaru.
               Przyjrzał się ścianom, drzwiom, oknom – wszystko to doskonale pamiętał i wszystko to przywodziło mu na myśl wiele wspomnień – tych przyjemnych, zabawnych, strasznych i smutnych. W tamtym okresie Alexander cierpiał na głęboką depresję, o czym z nikim nie chciał rozmawiać. Dymitr podejrzewał, że miało to związek z Tomem Blackiem. Ale dlaczego po niemal dwóch tysiącleciach Alexander zaczął to od nowa, i co gorsza, ze zdwojoną siłą, przeżywać? Nie miał pojęcia i nigdy się nie dowiedział.
              Obejrzał się na kochanka, który ruszył schodami na górę. Nie poszedł za nim, mając nadzieję na kilka chwil samotności. Czuł się przytłoczony wspomnieniami i uczuciami, a dodatkowo zawstydzony swoim zachowaniem. Tak bardzo chciał już zobaczyć Alexandra, przekonać się na własne oczy, że naprawdę żyje, objąć go, wypytać o wszystko, nawet okrzyczeć. Nie mieściło mu się w głowie jak mógł postąpić w podobny sposób i zataić przed nim fakt, że wcale nie spłonął. Miał nadzieje, że kiedy już go odnajdzie, stwórca wyjaśni mu to i okaże się, że miał sensowe motywy do pojęcia tak okrutnej wobec Dymitra decyzji.
– Dymitr! Znalazłem coś! – krzyknął Michael z pierwszego piętra. Nieco ożywiony słowami kochanka, ruszył we zwiększonym tempie na górę. Zatrzymał się w progu drzwi, patrząc na Michaela, który trzymał w dłoni jego pamiętnik. Pożółkłe już, zapisane kartki zostały przewrócone na przednią stronę skórzanej okładki, a Michael wpatrywał się w ostatnią stronę. Dymitr pamiętał, że kilku ostatnich stron nie zdążył zapisać, bo pamiętnik nagle zniknął, a on nie mógł go znaleźć.
– To mój pamiętnik – powiedział i podszedł do kochanka. Zabrał od niego swoją rzecz, a jego wzrok przykuły słowa napisane zgrabnym, starannym i pochyłym pismem, które Dymitr doskonale znał.


„Rosja, Demetriuszu. Zawsze wracałem do Rosji.” 

3 komentarze:

  1. Rozdział świetny...Skłania do przemyśleń.Zastanawia mnie kim tak naprawde jest Dorian i jaką rolę bedzie odgrywał w opowiadaniu...Cieszę się też,że Feliks I Will jako tako się pogodzili,ale mam nadzieję,że jednak Feliks zwierzy się Willowi ze swoich problemów.Weny życzę i czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam! Miło mi, kiedy ktoś nowy komentuje rozdziały. Zawsze mi miło, kiedy ktoś komentuje, ale wiadomo, jeśli jest to ktoś, kto jeszcze tego nie robił, jest to o tyle fajniejsze, że to ktoś nowy, dotąd przeze mnie nieznany. :D Mam nadzieję, że nikt z komentujących nie poczuł się dyskryminowany, czy coś, nie taki był mój zamiar. xd Cieszę się, że Ci się spodobał. ;) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. :D

      Usuń
  2. Sorki, że dopiero teraz, ale byłam w Warszawie.
    Rozdział świetny!
    O matko, teraz zamiast skupiać się na sprawdzianach to będę myśleć o ty, Co zrobił Feliks, jak spotkanie Claudiusa z byłym kochankiem oraz losy wampirów.
    I ta kartka pod koniec, przez ciebie będę mieć schizę na punkcie Rosji i wampirów, choć z tym Dymitrem i buntem w Rosji świetnie wymyśliłaś.
    Żegnam i weny życzę...

    OdpowiedzUsuń