Hej! :D Rozdział drugi, życzę miłego czytania. :)
Enjoy!
Rozdział 2
Minął tydzień od
dnia, kiedy Ryan, Patrick, Dymitr i Michael wyruszyli na Ziemię. Od tamtej pory
zdążyli się już rozdzielić i ruszyć w poszukiwaniu mężczyzn, którzy byli w
posiadaniu fragmentu Kamienia Wyzwolenia. Para wampirów właśnie jechała
pociągiem do Harrisburgu w stanie Pensylwania. Dymitr pamiętał, że jego stwórca
wybudował tam willę podczas wielkich kolonii. Być może właśnie tam się
zatrzymał obecnie? Pewności nie miał, ale żywił nadzieję, że nawet jeśli go tam
nie zastaną, uda im się znaleźć jakieś wskazówki.
– Głodny jestem – zamarudził Dymitr. Nudził się niemiłosiernie i miał
ochotę napić się ciepłej, smacznej krwi.
Michael uchylił powieki i spojrzał na niego. Sam był znużony i chciał
się chwilę przespać, ale kochanek odwiódł go od tego pomysłu.
– Niedługo dojedziemy na miejsce – odparł Michael i uśmiechnął się
delikatnie do mężczyzny. Dymitr odpowiedział skinieniem głowy i przesiadł się
na miejsce obok kochanka. Siedzieli sami w przedziale, więc zbytnio się nie
przejmował. Przytulił się do jego ramienia, myśląc sobie, że ostatnio dobrze
się dogadują. Musiał przyznać, że taki stan rzeczy był naprawdę przyjemny.
Michael zerknął na niego i objął go, przyciskając mocniej do swojego boku.
– Zastanawiam się, dlaczego Alexander ukrywał przed nami, że żyje. Źle
się z tym czuję – przyznał, otwierając się przed kochankiem, jak rzadko kiedy. Młodszy
wampir pocałował go w czubek głowy i pomasował go swoją dużą, męską dłonią po
ramieniu, za które go trzymał.
– Na pewno wszystko się wyjaśni, gdy się spotkacie – powiedział z
przekonaniem w głosie, choć w rzeczywistości nie był tego taki pewien. Nawet
nie wiedział, czy chce, by znajomość Dymitra i jego stwórcy wróciła na dawne
tory. Oczywiście nie mógł mu tego powiedzieć, kochanek by się na niego zapewne
obraził.
– Mam nadzieję – powiedział Dymitr i przymknął powieki. Znudził mu się
monotonny krajobraz i pomyślał, że może uda mu się zdrzemnąć, zanim dotrą na
miejsce.
***
Nieprzyjemna
przygoda z Leśnymi Duszkami miała miejsce kilka dni temu. Od tamtej pory Feliks
był milczący i trochę oschły w stosunku do towarzyszy. Will bał się nawet do
niego zbliżać bardziej, niż to było konieczne. Nie wiedział, czy mężczyzna ma
ochotę na jego towarzystwo. Wszystko wskazywało na to, że raczej nie, bo nie
mówił za wiele i każdego wieczoru kładł swoje posłanie nieco dalej od Willa,
niż do tej pory. To wszystko zasmucało księcia i miał nadzieję, że obecny stan
nie potrwa zbyt długo. Tęsknił do bliskości kochanka i chciał mieć z nim tak
dobry kontakt, jak wcześniej. Okazało się, że jego pragnienia zostały
wysłuchane. W czwartkowy wieczór trójce towarzyszy udało się dotrzeć do stolicy
Veronii. Tam mieli zaopatrzyć się w niezbędne zapasy, rozdzielić z Claudiusem i
niedługo wyruszyć w dalszą drogę. Zanim jednak do tego wszystkiego doszli,
musieli na początek wynająć pokoje w jakiejś gospodzie, gdyż zbliżał się zmrok,
a oni byli już mocno zmęczeni. Nie zastanawiali się zbytnio nad wybraniem
odpowiedniego miejsca na tymczasowy pobyt w mieście. Mieli ku temu kilka
powodów, od ciążącego już uczucia zmęczenia, po ogólną niechęć zagłębiania się
w miasto, kiedy nie mieli tutaj większego interesu. Jednak najistotniejszym z
nich był właśnie fakt, że nie zamierzali się tutaj zatrzymać na dłużej. Dlatego
wybrali skromną gospodę niedaleko granicy miasta, gdzie zabudowania nie były
jeszcze tak gęsto usadowione.
Dotarli pod drzwi przybytku i zsiedli z koni. Młody chłopak podszedł
do nich i obiecał, że zajmie się końmi. Pozwolili mu na to i weszli do środka.
Ledwo minęli próg, a ładna i miła dziewczyna podeszła do nich i zaproponowała,
że zabierze ich wierzchnie odzienie. To ich trochę zdezorientowało, bo rzadko
mieli do czynienia z podobną obsługą. Nie zamierzali jednak narzekać,
bynajmniej. Dali się nawet poprowadzić do baru, gdzie Claudius miał zamiar
zamówić pokoje i jakiś posiłek. Za kontuarem stała tęga i sympatyczna z twarzy
kobieta. Uśmiechnęła się do nich przyjaźnie i powiedziała:
– Słucham panów?
– Chcę wynająć trzy pokoje – powiedział Claude.
– Po co trzy? Wystarczą dwa – oznajmił Feliks oczywistym tonem.
Claudius obejrzał się na niego. Cóż, w świetle ostatnich dni i jego stosunku
wobec Williama miał spore wątpliwości, czy to faktycznie było takie oczywiste.
Pokiwał ostatecznie głową do mężczyzny i zerknął na Willa, który był tą
informacją równie zaskoczony, co urzeczony.
– W takim razie dwa – poprawił się i dodał: – W dodatku ciepłą i sytą
kolację. Najlepiej z mięsem. – Kobieta pokiwała głową i odwróciła się, wołając:
– Trzy razy ziemniaki ze stekiem i surówkami. – Po chwili podała im
dwa klucze i oznajmiła, by zjawili się wnet na posiłek.
Wszyscy trzej
udali się na górę. Schody były stare, trzeszczące i strome. William czuł
potęgujące zmęczenie i musiał przed samym sobą przyznać, że dotarł na piętro z
niemałym trudem. Powietrze w gospodzie było gęste i ciężkie. Miał nadzieję, że
w pokoju będzie choć odrobinę świeższe. Niestety gdy weszli z Feliksem do
środka, przekonał się, że jego nadzieje raczej nie znajdą miejsca w
rzeczywistości. W pokoju pachniało wilgocią, spróchniałym drewnem krokiew i
zwyczajnie kurzem. W dodatku było koszmarnie duszno. Pierwszym, co Will zrobił,
było otworzenie ogromnego, brudnego okna i wpuszczenie do środka tlenu.
Zarejestrował, że rozbolała go głowa i gdyby nie był tak okrutnie głodny,
położyłby się od razu do łóżka. Ale… właściwie miał nadzieję na rozmowę z
Feliksem. Chciał po prostu z nim pogadać, niekoniecznie o tym, co się stało.
Feliks
poinformował go krótko, żeby zeszli na dół i posilili się przed snem. Will miał
jeszcze nadzieję się wykąpać. Nienawidził brudu. Po prostu nienawidził.
W głównej izbie, gdzie podawano jedzenie, stało z tuzin stolików otoczonych
krzesłami. Większość z nich była zajęta, ale w końcu znaleźli jeden blisko
okna. Widok z niego wychodził na gościniec, który o tej porze był opustoszały.
Ściemniało się, kiedy tu dotarli, więc o tej porze było już zupełnie ciemno.
Gdyby nie światła nielicznych latarni, na zewnątrz byłoby kompletnie mrocznie.
Usiedli i po
chwili dostali posiłek. Will zabrał się za jedzenie z ochotą, podobnie jak
pozostali towarzysze. Pili do tego grzane piwo, które niezbyt smakowało
Williamowi, ale miał nadzieję, że procenty pozwolą mu się trochę rozluźnić.
– Myślę, że jutro was opuszczę – oznajmił Claude, wpatrując się w swój
talerz. Znalazła się na nim surówka z buraków, których całe życie nie lubił.
Odsunął je na bok z zniesmaczoną miną i zabrał się za jedzenie ziemniaków.
– Gdzie masz zamiar iść na początek? – zapytał William. Był ciekawy,
co planował Claude. Wiedział tylko tyle, że ma zamiar znaleźć demona, który był
w posiadaniu jednego z fragmentów. Nic o nim nie mówił, nie tłumaczył. Will
wstydził się dopytywać, ale skamłałby, gdyby powiedział, że go to nie
interesuje.
– W stolicy Veronii jest pewna świątynia. Kapłani ją zamieszkujący
mogą posiadać informację o Sheridanie. Jeśli wyszedł z Podziemia, to na pewno
pojawił się w tej świątyni – wyjaśnił spokojnym tonem Claude, nie patrząc na
księcia.
– Demon w świątyni? Dlaczego? – zapytał zdziwiony chłopak. Feliks
nadal milczał skupiając się na pochłanianiu ciepłego posiłku. Wszystko, co miał
na talerzu, mu smakowało i był naprawdę zadowolony. Nie pokazywał tego po
sobie. Właściwie wydawał się zupełnie spokojny, nawet nieco… obojętny.
– To miejsce nie jest prawdziwą świątynią. Przynajmniej nigdy nie
czczono tam Boga. Jeśli już organizują jakieś rytuały, to robią to prędzej dla
Lucyfera. – Ton Claudiusa był lekko kpiący. Will wytrzeszczył oczy w zdumieniu.
Sataniści nawet w Krainie Pięciu Królestw?! Tego się nie spodziewał. Właściwie
nie miał okazji bardziej zagłębić się w religie, jakie istniały w Sarihmas.
Wiedział tyle, że większość wierzy w Boga, ale nawet ci, którzy wierzyli, nie
zawsze oddawali mu cześć. Wróżowie na przykład nigdy niczego konkretnego nie
czcili. Czarodzieje z niższych stanów pokładali wiarę w Boga, natomiast tacy,
którym dobrze się w życiu powodziło, wierzyli we wszystko, co dawało im szansę
na większe zyski i szczęście. Elfy wierzyły w naturę i tym samym w Boga,
którego miały za ojca wszystkiego, co żyje. Jedynym, co William bardziej
zgłębił, była wiara aniołów. W jego mniemaniu to nawet nie była wiara. Oni po
prostu byli żołnierzami swoich zwierzchników, którzy nigdy nie opuszczali
nieba. Jeśli naprawdę kiedyś widziały Boga, to musiało to być wiele tysięcy lat
temu. Miały dziwny system wartości i były strasznymi hipokrytami. To poważnie
dziwiło Williama. Zawsze miał nieco inne wyobrażenie o aniołach – wydawało mu
się, że są pełne miłości i troski o ludzi. Prawda była taka, że bezustannie
prowadzili wojny z siłami Lucyfera, a to wszystko działo się tak daleko stąd,
że w rzeczywistości nikt nie miał o tym większego pojęcia. Wiedział też, że
Podziemie było jakby samym przedsionkiem piekła, jakich nie brakowało w innych
wymiarach. Inne wymiary… Rok temu William słyszał o nich tylko w wypowiedziach
szalonych naukowców, którzy przedstawiali swoje teorie w namiętny i nieco
przyprawiający o dreszcze niepokoju sposób. Teraz Will wiedział – ba, on nawet
był w innym wymiarze i to niejednym. W każdym razie, jeśli taki Lorcan był tak
potężny i okrutny, a panował jedynie nad niewielką częścią krainy zła, to jakim
okrutnikiem i bestią musiał być sam Lucyfer? Wolał sobie tego nawet nie
wyobrażać.
– Myślisz, że tam go zastaniesz? – zapytał Will, na co Claude, kończąc
swój ostatni kęs jedzenia, oparł się wygodniej i spojrzał na księcia.
– Raczej nie. Ale może dowiem się czegoś użytecznego od kogoś, kto
miał z nim kontakt – wyjaśnił i dopił resztki piwa. Feliks i Will również
kończyli jeść. Kiedy odetchnęli po wielkim i pysznym posiłku, wstali z miejsca
i ruszyli na górę, by zabrać potrzebne rzeczy do kąpieli.
Pierwszy umył się
Claudius, następny w kolejce był William, a na samym końcu Feliks. Gdy
czarodziej się mył, William leżał już pod kołdrą na średnio wygodnym łóżku i myślał
o tym, co będzie, gdy jego kochanek wróci. Czuł zmęczenie, ale z powodu
zdenerwowania nie chciał nawet myśleć o pójściu spać.
Kilkanaście minut
później Feliks wszedł do pokoju i krzątał się bez słowa, porządkując swoje
rzeczy i pakując brudne ubrania do juków. William przyglądał mu się w półmroku,
który panował w pokoju tylko dzięki płomieniowi świecy palącej się na stoliku
przy oknie. Feliks miał na sobie lniane spodnie i jasną, prześwitującą koszulę,
wiązaną rzemieniami pod samą szyję. W tej chwili wszystkie opadały luźno w dół
piersi czarodzieja, a Will miał szansę zobaczyć skrawek opalonej skóry
kochanka. Feliks nie potrzebował słońca, żeby zachować olśniewającą opaleniznę.
Prawdopodobnie wiele robiły geny. W dodatku przeczytał gdzież, że w Złotym
Mieście temperatura jest znacznie wyższa, a fauna i flora bardziej tropikalna,
niż na wschodnich ziemiach Krainy Pięciu Królestw.
W końcu Feliks
odwrócił się w jego stronę i podszedł do łóżka. W pomieszczeniu było tylko
jedno, na szczęście nie takie małe, jak na standardy równie skromnego miejsca.
Wsunął się pod kołdrę i położył głowę na poduszce i z przymkniętymi powiekami
westchnął błogo. Widać, że też był zmęczony. Po krótkiej chwili otworzył oczy i
zerknął na Williama, który mu się ciągle przyglądał.
– O co chodzi? – zapytał spokojnie, przyglądając się księciu tak, jak
sam książę przyglądał się jemu – po prostu łagodnie.
– Jesteś milczący – powiedział Will. – Martwi mnie to. – Feliks
odwrócił od niego wzrok i zapatrzył się w sufit. Obaj milczeli – Feliks gapiąc
się nieostrym spojrzeniem w górę, a Will badając jego twarz tak dokładnie,
jakby miał okazję się jej przyglądać pierwszy raz w życiu. Słyszał oddech
Feliksa i jego spokojny rytm serca. Mężczyzna był wręcz niepokojąco cichy.
Nigdy nie okazywał swoich emocji w przesadny sposób, ale tym razem wydawał się
Williamowi… smutny. W końcu odwrócił twarz w jego stronę i, patrząc na niego
swoimi ciemnymi oczami, szepnął:
– Przepraszam. – William poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca.
Bez zastanowienia przylgnął do mężczyzny i pocałował go delikatnie.
– Jest dobrze, Feliks. Po prostu brakuje mi twojej moralizatorskiej
paplaniny – zażartował, muskając nosem jego pokryty zarostem policzek. Kiedy
odsunął głowę, dostrzegł, że Feliks się uśmiecha. Brakowało mu tego widoku.
– Nie wiedziałem, że taki dzień nastąpi – odparł czarodziej i sam
pocałował chłopaka.
– A jednak – powiedział Will, gdy Feliks zostawił jego wargi, by zająć
się szczęką, na której zakwitł delikatny zarost.
– Komuś koperek rośnie – zaśmiał się czarodziej i pocałował go w nos.
Will zrobił oburzoną minę, choć w rzeczywistości rozbawiła go uwaga kochanka. –
Mój książę – szepnął Feliks i przytulił go do siebie mocno. William zrobił
nieco zdziwioną minę. Tego się nie spodziewał. Objął czarodzieja jedną ręką w
pasie. Głowę schował w zagłębienie szyi Feliksa i z ustami przy jego ciepłej
skórze odparł:
– Twój. – Czarodziej tulił go do siebie w ciszy przez długą chwilę.
Will nie narzekał, lubił bliskość czarodzieja. Nagle poczuł, jak ten muska palcami
jego ramię, które wysunęło się spod materiału niebieskiej koszuli. Feliks
lubił, gdy Will miał na sobie niebieskie ubrania. Ale zdecydowanie wolał, kiedy
był zupełnie nagi. Uniósł się na łokciu i zawisł nad Williamem tak szybko, że
ten zdążył tylko westchnąć ze zaskoczenia. Złapał za róg rozchełstanej koszuli
i podciągnął ją do góry. Will pomógł mu trochę w pozbyciu się jej, unosząc się
na moment i ściągając ją przez głowę. Feliks odrzucił ją gdzieś na bok,
niespecjalnie przywiązując do tego wagę. Pocałował Williama w mostek, po czym
uniósł głowę i zerknął na niego. Uśmiechnął się w prosty sposób. Nie robił tego
często. Will odwzajemnił uśmiech i wyciągnął do niego ręce. Feliks poprawnie
odczytał jego gest, dlatego pochylił się i dał objąć szczupłymi ramionami
księcia. Przytknął swoje czoło do jego i przejechał jedną dłonią po boku
Williama. Miał spięty wyraz twarzy, zaciśnięte usta i powieki. Will patrzył na
niego, przejęty jego zachowaniem. Uniósł dłoń i dotknął jego policzka. Wtedy
Feliks drgnął i zajrzał mu w oczy. Jego spojrzenie różniło się od wszystkich,
jakimi kiedykolwiek obdarował księcia. Ta niecodzienna chwila nie trwała jednak
długo, bo po chwili czarodziej pocałował go tak delikatnie, jak jeszcze nigdy
go nie całował.
– To się nie może powtórzyć – powiedział dziwnym tonem i zamknął oczy.
William nigdy nie widział go tak poruszonego.
– Co takiego? – zapytał, przejęty zachowaniem kochanka. Feliks położył
się na nim, kładąc głowę na jego nagiej piersi. William wsunął mu dłonie we
włosy, czując dotkliwy ból w piersi na widok tak smutnego Feliksa. A przecież
imię Feliks oznacza szczęśliwy.
– Jeśli jeszcze raz, kiedykolwiek, podniosę na ciebie rękę, to ja…
nigdy sobie tego nie wybaczę – powiedział, nie patrząc na niego.
– Feliks… – szepnął Will i złapał jego dłoń. Splótł ich palce, nie
wiedząc, co może zrobić, powiedzieć… Czuł się taki mały i głupi. Niby wiedział,
co może czuć czarodziej, ale jednocześnie nie miał pojęcia, co działo się w
jego głowie. Podobno kiedyś kochał Corneliusa, a wtedy w lesie… Cóż, nie
wyglądało mu to na miłość. Raczej na ogromny żal i wściekłość. Gdyby wiedział,
co między nimi zaszło, może wtedy zrozumiałby, co czuje Feliks. Ale nie miał o
niczym pojęcia. To było jedyne, z czego w pełni zdawał sobie sprawę.
Nagle Feliks
zsunął się w dół, puszczając jego dłoń i po drodze cmokając bladą pierś,
brzuch. Zatrzymał się nad jego kroczem. Podniósł się do klęczek i spojrzał na
Williama. Chwycił jego nogi i oparł o swoje ramiona. Przesunął dłonią po jego
napiętym udzie, przez łydkę i aż do kostki, by na koniec odwrócić głowę i nie
odwracając przy tym wzroku od oczu księcia, pocałować jasną skórę stopy. William
zadrżał i odetchnął głębiej. Ręce miał ułożone swobodnie wzdłuż siebie. Patrzył
na kochanka wyczekująco, ale nie trwało to długo, bo po chwili Feliks złapał
jego członka w dłoń i zaczął go powoli masować.
– Uch… – sapnął Will i napiął brzuch. Łagodne mięśnie zarysowały się
pod jasną skórą, co nie umknęło uwadze czarodzieja. Feliks drugą dłonią sięgnął
pomiędzy jego pośladki. Palce miał śliskie i wilgotne, choć Will nie zauważył,
by użył nawilżacza. Cóż, odkąd czarodziej znowu posiadał magię, nie ograniczał
się w jej stosowaniu. I Will mu się wcale nie dziwił. Sam czarował dopiero
jakieś pół roku, a już nie wyobrażał sobie życia bez magii. Kiedy Feliks
pomasował mocniej jego wejście, książę westchnął głośniej i wyprężył się na
łóżku. Chwilę później jeden z palców czarodzieja wsunął się w niego i zaczął
poszerzać jego dziurkę. Will polubił to uczucie. Kiedyś podobne czynności
przyprawiały go o dreszcz obrzydzenia. Jednak teraz było inaczej. Odgarnął
dłonią włosy z czoła i jęknął niekontrolowanie, kiedy Feliks musnął jego czuły
punkt tam w środku.
– W porządku? – zapytał, zerkając na Williama czujnie. Chłopak pokiwał
głową ze zamkniętymi oczami, będąc coraz bardziej pochłoniętym przez
przyjemność. Podrygiwał co raz biodrami i podkurczał palce u stóp. Feliks
poruszył jeszcze kilka razy jednym palcem, by po chwili dołączyć drugi.
Widział, jak taka pieszczota działa na księcia. Uwielbiał doprowadzać go na
skraj. Ścisnął mocniej jego członka i podobnie potraktował prostatę.
– Ach! – wyrwało się Williamowi. Zatkał sobie usta dłonią, ale niewiele
to pomogło. I tak wydobywał z siebie zawstydzające dźwięki. Palce jednej ręki
miał wplątane w swoje ciemne włosy. Drugą zacisnął na pościeli. Oddychał coraz
szybciej i głośniej, czując, jak palce Feliksa poruszają się w jego wrażliwym
wnętrzu. Były na tyle wilgotne, że nie ocierały się o jego skórę w nieprzyjemny
sposób. Ledwo się zorientował, kiedy czarodziej wsunął w niego trzeci palec.
Było mu tak niesamowicie dobrze i ciepło, że bał się nagłego wytrysku. W dodatku
ręka czarodzieja puściła jego członka. Will zerknął na niego, chcąc sprawdzić,
co jest tego przyczyną. Feliks sam zaczął się dotykać, choć nawet w tych
warunkach książę widział, że jego penis stoi i jest zdecydowanie twardy. Chciał
go poczuć w sobie. Zaraz. Już.
Długo nie musiał
czekać, bo po chwili czarodziej wyciągnął z niego palce i ostatni raz pomasował
jego wejście z zewnątrz. Poprawił sobie nogi Willa na ramionach, po czym
pochylił się. Jedną dłonią przytrzymał swojego członka, by łatwiej mu było
naprowadzić go na wejście chłopaka. Drugą podparł się obok głowy Williama i
spojrzał mu w oczy. Były zielone, jak zwykle, choć w tym świetle wydawały się
nieco ciemniejsze. W dodatku niesamowicie błyszczały. Podniecony bliskością
Feliksa, Will zamrugał oczami i jedną ręką objął go za szyję. Nagle poczuł, jak
gorący, twardy i wilgotny penis otarł się o jego wejście. Wstrzymał oddech,
wciąż wpatrując się w ciemne oczy kochanka. Gdy poczuł, jak główka penisa
przedostaje się przez jego ciasne mięśnie, wypuścił powietrze ze sykiem i
zacisnął palce na karku kochanka.
– Jakby coś było nie tak… – zaczął Feliks, ale przerwały mu usta
Williama, które skradły mu nieoczekiwany pocałunek.
– Jest cudownie – sapnął książę i odchylił głowę w tył, przymykając
oczy. – Weź mnie już – poprosił szeptem i zmarszczył brwi, kiedy czarodziej
pchnął, wchodząc głębiej. Nie bolało, ale uczucie rozpierania było intensywne.
Oddychał przez uchylone wargi, które co raz oblizywał, przez co były wilgotne i
czerwieńsze, niż zwykle. Czarodziej pochylił się niżej i zaczął całować go po
szyi, wywołując u chłopaka kolejne, przyjemne dreszcze. William drugą dłoń
wsunął mu we włosy, poruszając biodrami. Mężczyzna zaczął się powoli poruszać,
przesuwając przy tym usta na szczękę księcia. Czuł lekko kłujący zarost i
uśmiechnął się z wargami przytkniętymi do twarzy Willa. Ten w takiej pozycji
był praktycznie zgięty wpół, ale nie narzekał. Odwrócił twarz tak, by znaleźć
usta czarodzieja. Zaczęli się całować – powoli, delikatnie, inaczej, niż dotąd.
Feliks był tym razem wyjątkowo czuły. William domyślał się, że to miało coś
wspólnego z jego poczuciem winy. Poruszał się w nim płynnie, wchodził głęboko i
wysuwał się prawie do końca. Taki seks był dla Williama nowością. Zwykle
namiętność między nimi brała górę i nie potrafili kochać się powoli. Czuł, jak
przyjemność powoli rośnie, jak każdy ruch bioder Feliksa zbliża go do końca.
Oddychał coraz szybciej, przez co musiał przerywać pocałunek, by zaczerpnąć
powietrza. Pot pokrywał jego ciało i widział, że podobnie dzieje się z
Feliksem.
Nagle kochanek
uniósł się do klęczek, zsunął jego nogi z ramion i powiedział:
– Opleć nogami moje biodra. – William zrobił, jak mu kazano, czując
pulsowanie członka i własnego wnętrza. Wtedy Feliks ponownie się nad nim
pochylił, tym razem praktycznie kładąc się na nim. Will objął jego kark
ramionami i zakręcił się pod nim. Chciał więcej. Czarodziej dotknął dłonią boku
jego twarzy, przyglądając mu się. Zaraz pocałował go delikatnie, ledwo muskając
wargami jego usta. Przyśpieszył trochę, wchodząc nieco płycej. William
przesunął dłonią po jego umięśnionych ramionach, wracając na kark, potem
sięgając za łopatki. Każdy ruch wykonywał powoli, dokładnie masując napotkany
mięsień. Feliks przesunął dłonią po jego piersi i potarł jasny, sztywny sutek
chłopaka. Z jego ust wyrywały się coraz głośniejsze stęknięcia, a William
pojękiwał już prawie nieprzerwanie.
– Daj mi rękę – poprosił Will, kładąc jedną dłoń na poduszce obok
głowy. Feliks splótł z nim palce i przytknął swoje czoło do jego czoła. Patrzył
mu w oczy, wykonując ostatnie pchnięcia i tym samym doprowadzając księcia do
końca. William szarpnął się, ocierając o brzuch kochanka. Dochodził dłużej, niż
zwykle, a przyjemność rozchodziła się po całym jego ciele. Po chwili
zorientował się, że Feliks z niego wyszedł, choć sam jeszcze nie skończył.
Dotykał się dłonią, oddychając płytko. William złapał jego dłoń.
– Will…?
– Włóż go – powiedział twardym tonem, na którego dźwięk Feliks
zadrżał. Czarodziej zawahał się przez moment, ale ostatecznie zrobił, jak
książę rozkazał. Nie trwało to długo, ale wystarczająco, by William mógł objąć
dłońmi twarz mężczyzny i delektować się jej widokiem podczas szczytowania.
Feliks na koniec wtulił się w niego i szepnął cicho jakieś zaklęcie, którego
książę nie znał. Wsunął palce we włosy czarodzieja i oddychał głęboko, czując
narastające zmęczenie.
Żaden z nich się
nie odzywał. William zasnął niedługo później, a Feliks leżał na nim do chwili,
aż poczuł, że zmarzły mu pośladki. Zsunął się z chłopaka, położył obok i
naciągnął na nich kołdrę, na którą ktoś zaciągnął tę nieświeżą pościel. Patrzył
na księcia, czując tak ogromny żal do siebie, że ledwo mógł oddychać. Gdyby
tylko William wiedział, co się wtedy wydarzyło… Na pewno odsunąłby się od
niego, nawet się nie zastanawiając. A Feliks nie miałby prawa go zatrzymywać.
Potwory nie zasługują na szczęśliwe zakończenie.
***
Ryan był pod
wrażeniem entuzjazmu Patricka. Książę, przedzierając się przez mokre od deszczu
ulice w towarzystwie młodego wampira, rozglądał się ciekawie po witrynach
sklepów, błyszczących i jaskrawych ekranach telebimów. Najbardziej jego uwagę
przyciągali inni ludzie. Nie mógł się nadziwić niektórym strojom, fryzurom,
albo sprzętom, które mieli przy sobie. O wszystko skrupulatnie wypytywał Ryana,
który starał mu się tłumaczyć frapujące go kwestie jak najprzystępniej. Ale
okazało się, że z każdym kolejnym pytaniem, a właściwie z każdą kolejną
odpowiedzią wampira, Patrick miał coraz więcej wątpliwości, i co tu dużo mówić
– Ryan powoli tracił cierpliwość.
– Ale jak ona może słyszeć czyjś głos w takim małym pudełku? Przecież
to musi być magia! – wykrzyknął z pełnym przekonaniem książę. Ryan potarł
czoło, mijając po drodze latarnie i o mały włos nie nabijając sobie o nią guza.
– To nie jest magia, Patrick, tylko technologia – powiedział, siląc
się na spokojny ton. Książę nie dawał za wygraną. Przedstawiał swoje kolejne
argumenty, które kompletnie nie przemawiały do wampira. Podobnie było ze
słowami Ryana – co by nie tłukł do głowy Patrickowi, ten kompletnie nie
rozumiał, o co mu chodzi. Tak dyskutowali do końca ulicy, którą właśnie kroczyli
w akompaniamencie deszczu, pośpiesznych kroków ludzi i warczących silników
samochodów. Nagle książę stanął jak wryty i zmarszczył brwi. Odwrócił głowę w
stronę ślepego zaułka, który wyglądał na nich z lewej strony. Ryan przyglądał
mu się ze zniecierpliwioną miną, aż sam usłyszał coś, co… zdecydowanie nie
brzmiało normalnie jak na standardy Ziemi. Nagle Patrick ruszył przed siebie
bez ostrzeżenia, a zaskoczony wampir zerwał się za nim, nie mając pojęcia, co
ten planuje.
– Błagam… błagam, nie… – szeptał ktoś chrypliwym głosem. Ryan napiął
się w gotowości, a Patrick przyśpieszył kroku. Za jednym z przepełnionych
kontenerów dostrzegli dwie spowite w mroku postacie. Jedna z nich miała na
sobie długi czarny płaszcz, a na głowie kaptur. Górowała nad skulonym, przerażonym
chłopakiem.
– Hej! – krzyknął Ryan i ruszył w stronę oprawcy, który, gdy tylko się
odwrócił, zmroził mu krew w żyłach. Był tak odrażający, że nie sposób było się
nie skrzywić. Po chwili zniknął w kłębie czarnego dymu. W tym czasie Patrick
podbiegł do roztrzęsionego chłopaka, który poderwał się z ziemi i chciał uciec.
– Zaczekaj! – zawołał książę i złapał go za nadgarstek. Młody chłopak
spojrzał na niego przestraszonym wzrokiem. Chciał się wyrwać, ale nie miał
zbytniego pola do manewru. Patrzył na obu chłopaków z bezbronnością wymalowaną
na twarzy. Podobnie oni czuli narastający niepokój, bo nie wiedzieli, czego się
spodziewać.
– Nie jesteś ranny? – zapytał Patrick i powoli puścił jego rękę, chcąc
dać mu poczucie bezpieczeństwa i choć namiastkę swobody. Ten ogarnął się
ramionami, trzęsąc się wyraźnie. Miał przeszklone i zaczerwienione oczy.
Szczękał zębami, a deszcz przesiąknął mu przez ubranie. Ryan zdjął z siebie
kurtkę, którą nosił jedynie dla zachowania pozorów. Obaj z Patrickiem musieli
zmienić swoją garderobę, dlatego teraz wyglądali jak każdy, przeciętny
nastolatek – proste jeansy, top, a na wierzchu kurtka. Podszedł do tajemniczego
chłopaka, którego ciemne włosy oklapły na blade czoło i przysłoniły czarne,
wąskie brwi. Szare oczy zerknęły na niego niepewnie, ale kiedy zobaczył, że
nieznajomy chce tylko dać mu swoją kurtkę, rozluźnił się odrobinę i przyjął
odzienie. Wciągnął pośpiesznie rękawy i opatulił się nią najszczelniej, jak był
w stanie.
– Nie, nie zdążył nic… zrobić – odparł i rozejrzał się dokoła
niepewnie. Patrickowi było go żal, choć nic przecież o nim nie wiedział. Mimo
to… chciał mu jakoś pomóc. I czuł, że Ryan też.
– To był… zmiennokształtny, prawda? – zapytał Patrick, chcąc wybadać,
czy chłopak ma jakiekolwiek pojęcie o tym, co go zaatakowało. Ciemnowłosy
spojrzał na niego żywiej i zmarszczył swoje wąskie brwi.
– Skąd wiesz…? – Patrick przestąpił z nogi na nogę. A więc miał do
czynienia z kimś, kto nie pochodził z tego świata. Teraz musiał szybko
przekalkulować, co powinien powiedzieć i na ile to będzie bezpieczne.
– W moim świecie widziałem to i owo. – Chłopak spojrzał na niego nieco
inaczej. Ciężko stwierdzić, czy było to spojrzenie świadczące o zmniejszeniu
się nieufności, czy też jej zwiększeniu. Jedno było pewne – chłopak nie
wiedział, co ze sobą zrobić, dlatego Ryan się odezwał:
– Jeśli nie masz się gdzie zatrzymać, to my wynajęliśmy pokój w jednym
z hoteli. Jak na Nowy Jork nie jest to niewiadomo jak luksusowe miejsce, jednak
warunki są całkiem znośne. To jak? – zapytał, uśmiechając się do niego lekko.
Tajemniczy, ciemnowłosy chłopak przyjrzał mu się dokładniej, lustrując go z
góry do dołu. W końcu odpowiedział:
– Dobrze. Odpowiada mi ta propozycja. – W innych okolicznościach
Patrick uniósłby wysoko brwi, zdziwiony tak protekcjonalnym tonem. Tym razem
się powstrzymał, a jedynie ruszył z dwójką towarzyszy w drogę powrotną do
hotelu.
– Jak masz na imię? – spytał po chwili ciemnowłosego, który zerknął na
niego swoim szarym spojrzeniem.
– Dorian – odparł i zapatrzył się przed siebie. Biła od niego dziwna
aura, którą Patrick doskonale znał. Dorian, jak to się przedstawił – Dorian
pachniał piekłem.
***
Kiedy dotarli na
miejsce, było wczesne popołudnie. Dymitr pamiętał, że posiadłość Alexandra
znajdowała się na jednym ze wzgórz, porośniętym zewsząd drzewami. Na zewnątrz
było wietrznie i zimno, choć oczywiście oni nie czuli różnicy. Dopiero, kiedy
nastała ulewa, mogli zacząć narzekać. Śliska i grząska ziemia utrudniała
szybkie poruszanie się po lesie. Dlatego ich podróż przedłużyła się. Na miejsce
dotarli wieczorem. Gdyby nie ich wampirze zdolności, nie byliby w stanie
odnaleźć dworu, w którym przed dwustoma laty mieszkał Dymitr wraz ze swoim
stwórcą.
W końcu dotarli
na miejsce. Ogród, który pamiętał Dymitr zniknął. Zarósł zupełnie dzikimi i
nieokiełznanymi roślinami. W dodatku miejsce było widocznie opuszczone, co zasmuciło
Dymitra. Oczywiście spodziewał się, że może tak być, ale również miał nadzieję,
że szybko odnajdzie Alexandra i otrzyma odpowiedzi na nurtujące go pytania.
– Mimo to wejdźmy do środka. Może zjawił się tu choć razu od… pożaru –
powiedział niepewnie Michael. Od domniemanej, jak się okazało, śmierci
Alexandra bał się poruszać ten temat przy kochanku. Pamiętał, jak ten bardzo to
przeżył i nigdy nie chciał przysparzać mu więcej bólu. Dymitr zadrżał i nie
patrząc na mężczyznę pokiwał powoli głową. Zmierzenie się z przeszłością nigdy
nie było dla niego proste. Kiedy był młody i walczył z kompleksem pochodzenia
ze zniewolonej i zubożałej rodziny, a także później, gdy nie czuł się godny
miłości Alexandra – zawsze, ale to zawsze próbował wypierać podobne rzeczy z
głowy. Niestety tym razem musiał zmierzyć się z przeszłością, choć miał wyraźną
drogę ucieczki. Mimo to teraz bardziej pragnął poznać prawdę, niż uciec przed
bolesnymi wspomnieniami.
W środku
pachniało stęchlizną, pustką i kurzem. Meble były przykryte jasnymi płótnami,
które po tylu latach zostały pokryte ogromną warstwą szarego pyłu. Drewniana
posadzka skrzypiała im pod stopami. Ten dom był dużo skromniejszy od wszelkich
innych, jakie do tej pory zapewnił sobie i swojej świcie Alexander. Niewiele
osób o nim wiedziało. Czas, jaki tu spędził, wspominał niezbyt przyjemnie.
Przyjechał tutaj po jednej z wielkich kłótni, jaką mieli z Michaelem. Po niej
też na pewien czas się… rozstali. Opuścił Alexandra tylko z jego powodu. Wampir
żywił do niego ogromny żal po tym, jak Dymitr postanowił wyjechać z ukochanym i
go zostawić. Jednak wtedy Dymitr był załamany i bardzo go potrzebował. Mimo
strachu przed jego gniewem, zdecydował, by wrócić. Miał wtedy rozdarte serce, a
jedyną osobą, która mogła zapewnić mu schronienie i bezpieczeństwo, był
Alexander. Dymitr miał przed oczami wyraz jego twarzy, kiedy stanął przed
drzwiami dworu. Alexander wyglądał jak surowy ojciec, który na widok
nieposłusznego i długo nieobecnego syna ma ochotę mu przyłożyć, ale też
przygarnąć do siebie i przytulić. Pamiętał też pierwszą noc we dworze, kiedy
leżał na łóżku z wampirem, tuląc się do niego i płacząc całą noc. Z niczego się
nie tłumaczył i nic nie mówił – jedynie szlochał. Alexander też o nic nie
pytał. Głaskał go po włosach, plecach, całował po czole i głowie, złorzecząc na
Michaela w duchu i planując jego długą oraz bolesną śmierć.
Po kilku
miesiącach Michael go odnalazł, ostatecznie się pogodzili, ale tym razem Dymitr
nie odszedł od Alexandra. Po paru latach wszyscy przenieśli się do Rosji, gdzie
zostali już do samego pożaru.
Przyjrzał się
ścianom, drzwiom, oknom – wszystko to doskonale pamiętał i wszystko to
przywodziło mu na myśl wiele wspomnień – tych przyjemnych, zabawnych,
strasznych i smutnych. W tamtym okresie Alexander cierpiał na głęboką depresję,
o czym z nikim nie chciał rozmawiać. Dymitr podejrzewał, że miało to związek z
Tomem Blackiem. Ale dlaczego po niemal dwóch tysiącleciach Alexander zaczął to
od nowa, i co gorsza, ze zdwojoną siłą, przeżywać? Nie miał pojęcia i nigdy się
nie dowiedział.
Obejrzał się na
kochanka, który ruszył schodami na górę. Nie poszedł za nim, mając nadzieję na
kilka chwil samotności. Czuł się przytłoczony wspomnieniami i uczuciami, a
dodatkowo zawstydzony swoim zachowaniem. Tak bardzo chciał już zobaczyć
Alexandra, przekonać się na własne oczy, że naprawdę żyje, objąć go, wypytać o
wszystko, nawet okrzyczeć. Nie mieściło mu się w głowie jak mógł postąpić w
podobny sposób i zataić przed nim fakt, że wcale nie spłonął. Miał nadzieje, że
kiedy już go odnajdzie, stwórca wyjaśni mu to i okaże się, że miał sensowe
motywy do pojęcia tak okrutnej wobec Dymitra decyzji.
– Dymitr! Znalazłem coś! – krzyknął Michael z pierwszego piętra. Nieco
ożywiony słowami kochanka, ruszył we zwiększonym tempie na górę. Zatrzymał się w
progu drzwi, patrząc na Michaela, który trzymał w dłoni jego pamiętnik.
Pożółkłe już, zapisane kartki zostały przewrócone na przednią stronę skórzanej
okładki, a Michael wpatrywał się w ostatnią stronę. Dymitr pamiętał, że kilku
ostatnich stron nie zdążył zapisać, bo pamiętnik nagle zniknął, a on nie mógł
go znaleźć.
– To mój pamiętnik – powiedział i podszedł do kochanka. Zabrał od
niego swoją rzecz, a jego wzrok przykuły słowa napisane zgrabnym, starannym i
pochyłym pismem, które Dymitr doskonale znał.
„Rosja, Demetriuszu.
Zawsze wracałem do Rosji.”
Rozdział świetny...Skłania do przemyśleń.Zastanawia mnie kim tak naprawde jest Dorian i jaką rolę bedzie odgrywał w opowiadaniu...Cieszę się też,że Feliks I Will jako tako się pogodzili,ale mam nadzieję,że jednak Feliks zwierzy się Willowi ze swoich problemów.Weny życzę i czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńWitam! Miło mi, kiedy ktoś nowy komentuje rozdziały. Zawsze mi miło, kiedy ktoś komentuje, ale wiadomo, jeśli jest to ktoś, kto jeszcze tego nie robił, jest to o tyle fajniejsze, że to ktoś nowy, dotąd przeze mnie nieznany. :D Mam nadzieję, że nikt z komentujących nie poczuł się dyskryminowany, czy coś, nie taki był mój zamiar. xd Cieszę się, że Ci się spodobał. ;) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. :D
UsuńSorki, że dopiero teraz, ale byłam w Warszawie.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny!
O matko, teraz zamiast skupiać się na sprawdzianach to będę myśleć o ty, Co zrobił Feliks, jak spotkanie Claudiusa z byłym kochankiem oraz losy wampirów.
I ta kartka pod koniec, przez ciebie będę mieć schizę na punkcie Rosji i wampirów, choć z tym Dymitrem i buntem w Rosji świetnie wymyśliłaś.
Żegnam i weny życzę...