Wesołych Walentynek! :*
Bonus walentynkowy
Szyby autobusu były tak mocno zaparowane, że zaczęły się na nich
tworzyć pierwsze krople wody. Płynęły w dół, torując sobie drogę i formując
pionowe, krzywe linie. I to wszystko wewnątrz pojazdu.
Will przetarł
szybę dłonią, ale zaraz pomyślał, że cała ta woda wzięła się od tych wszystkich
ludzi przebywających wraz z nim w środku. Oni sapali i oddychali, wypluwając z
ust olbrzymie ilości pary, a on tego właśnie dotknął. Skrzywił się i otarł dłoń
o plecak, który trzymał na kolanach.
Autobus zatrzymał
się na kolejnym przystanku, a William zerknął z roztargnieniem na zegarek.
Nosił go codziennie na dłoni od ostatnich urodzin. Czyli właściwie od miesiąca.
Przez ten
cholerny śnieg i ogólnie okropne warunki pogodowe spóźni się do szkoły. Do
środka weszło kilkoro ludzi, ale nie zwrócił na nich uwagi. Wciąż myślał o
ostatnim koszmarze, który był tak okropny, że wołałby o nim zapomnieć. Niestety
paskudny obraz ciemnych i ponurych otchłani, z których wydobywały się niskie,
chrapliwe głosy, nie chciał opuścić jego głowy. Był tak głęboko zamyślony, że
wzdrygnął się, gdy ktoś obok niego usiadł.
Poderwał głowę i
pierwszym, co zobaczył, była para ciemnych, brązowych i błyszczących oczu
wpatrzonych w niego z taką uwagą i koncentracją, że aż mu się cieplej zrobiło.
Zarumienił się lekko i odwrócił wzrok. Wpatrzył się w swoje dłonie nieosłonięte
żadnymi rękawiczkami. Kiedy czekał na autobus, trochę zmarzł i właśnie potarł
ręce o siebie, czując, że jeszcze nie zdążył się rozgrzać.
Chłopak obok
niego jeszcze chwilę mu się przyglądał, ale gdy autobus ruszył, odwrócił wzrok
i wyciągnął swój telefon, przeglądając
Instagram. Will był trochę zainteresowany jego osobą. Zauważył, że pod
kurtką ma ten sam mundurek, który on nosił. Jednak nigdy wcześniej nie widział
go w szkole.
Jechali w
milczeniu całą drogę, aż autobus zatrzymał się niedaleko szkoły i uczniowie
zaczęli wysiadać. Will wstał zaraz za chłopakiem, który z nim siedział i gdy
wyszedł na zewnątrz, poczuł chłodny powiew lutowego powietrza. Był dwa tysiące
jedenasty rok, czternasty luty, poniedziałek i… Walentynki. Nie miał powodów,
by obchodzić to święto, ale wierzył, że jego koleżanki obsypią go karteczkami,
jak to było w szóstej i siódmej klasie. Teraz chodził do ósmej, miał trzynaście
lat rocznikowo i nigdy nie był zakochany. Nikt mu się nawet dotąd nie podobał.
Ale ten chłopak obok… był naprawdę…
Zatrzymał się,
kiedy zobaczył, że w jego stronę idzie jeden z szkolnych osiłków wraz ze swoją
małą bandą. W zeszłym tygodniu chciał go zbić i zabrać mu pieniądze na obiad.
Postawił się, choć wiedział, że sam ma nikłe szanse. Już miał wizję podbitego
oka i burczenia w brzuchu, ale uratował go jedynie fakt, że tata przyjechał po
niego wcześniej, niż miał w zwyczaju. Tym razem nie było takiej możliwości, a
on nie miał w tej szkole nikogo, kto chciałby mu pomóc. Rozejrzał się za
ewentualną drogą ucieczki, ale było już za późno. Chris dopadł go zaraz przy
bramie od szkoły i pchnął go na ogrodzenie. Chłopak, który szedł kawałek przed
nim obejrzał się. Wcześniej stał przed szkołą i rozmawiał z kimś, kogo albo
znał, albo dopiero co zaczepił. Teraz ruszył w stronę Chrisa i złapał go za
rękę, którą ten miał zaciśniętą w pięść i wycelowaną w Willa.
- Hej! – krzyknął i szarpnął osiłka w swoją stronę. Ten,
zdezorientowany, odwrócił się w jego stronę. Kiedy zdał sobie sprawę, z kim ma
do czynienia, warknął rozzłoszczonym tonem:
- Co się wtrącasz, palancie?! Zjeżdżaj stąd!
- Zostaw go w spokoju, to może ci nie przyłożę – odparł spokojnie i
puścił go, wyciągając za to rękę do Williama. Wszedł między niego i Chrisa, po
czym złapał Willa za rękaw niezapiętej kurtki i pociągnął za sobą. Chris
popchnął nieznajomego Willowi chłopaka i wydawało się, że zaraz rozpocznie się
bójka, ale pod szkołę podjechał samochód dyrektora i wszyscy się rozeszli. Will
poszedł za chłopakiem, który nadal trzymał go za rękaw i prowadził za sobą. Zatrzymali
się przed wejściem do szkoły, gdzie stało mnóstwo ludzi oczekujących na
pierwszy dzwonek. Wtedy ciemnooki chłopak puścił rękaw Williama i spojrzał na
niego uważnie. Tak samo, jak wtedy, gdy ich oczy spotkały się w autobusie.
- Dzięki – powiedział Will i rozejrzał się panicznie wokół. Co miał
mówić, robić i… i!
- Nelson – rzucił chłopak i podał dłoń Williamowi, dodając: - Ryan
Nelson.
- William Hanson – odparł Will i podał mu swoją zmarzniętą rękę. Ryan
miał rękawiczki, ale przed momentem jedną z nich ściągnął, by przywitać się
należycie z nowopoznanym chłopakiem.
- Wiesz może gdzie jest klasa numer siedemnaście? Właśnie tam mam iść
i nie wiem, gdzie to jest. Jestem nowy – powiedział Ryan z przyjaznym
uśmiechem, przyglądając się Willowi, który, co by nie mówić, był zawstydzony.
Miał nadzieję, że jego dziwne odczucia wkrótce znikną. Kiedy dotarły do niego
słowa nowego kolegi, zrozumiał, że to przecież ta sama klasa, w której on miał
dziś pierwsze zajęcia. Drugi semestr już się zaczął, ale nie trwał zbyt długo.
- Tak, wiem. Mam tam zaraz lekcję. Mogę cię zaprowadzić – oznajmił i
otworzył drzwi. Zerknął na chłopaka przez ramię i uśmiechnął się delikatnie. To
było niespodziewane. Wydawało mu się, że nigdy nie znajdzie kolegi. Odpychał od
siebie ludzi, czasem celowo, czasem nie. Nie zdarzyło mu się, by ktoś pierwszy wyciągnął do niego rękę. To było nowe
i… przyjemne. Był ciekaw, jak szybko Ryan zniechęci się do niego i poszuka
sobie innego kolegi. Na razie mógł się cieszyć jego towarzystwem, bo wydawał
się sympatyczny i był… przyjemny dla oka. Choć tego wolał na głos nie mówić.
Ruszył wraz z nim korytarzem do szatni, gdzie odłożyli swoje zwierzchne
odzienie, a następnie ruszyli na pierwszą lekcję cudownego, walentykowego
poniedziałku.
***
Siedemset
trzydzieści jeden dni później Ryan i Will chodzili do szkoły średniej i
zaprzyjaźnili się ze sobą. Do tej pory poznali też Lolę, która dołączyła do
nich w dziesiątej klasie. Trzymali się razem i Will w końcu poczuł, że ma przy
sobie prawdziwych przyjaciół.
Dziś też były
walentynki, ale nie jechał autobusem, ale samochodem Ryana, który przyjechał do
niego pod dom. Dziś obchodził urodziny. Wsiadł do środka i przywitał się z
przyjacielem lekkim stuknięciem pięści, przybijając mu tak zwanego żółwika. Po
raz kolejny leciała płyta Radiohead. Piosenka „Just”, którą Will znał już na
pamięć. Kupił Ryanowi na urodziny płytę RED. Zorientował się, że nie wziął jej ze sobą, ale postanowił, że wręczy mu ją przed imprezą. Nie to, żeby nie lubił
Radiohead, ale jak Ryan miał na coś fazę, tak ciężko mu było z tej fazy wyjść.
Muzyka leciała tak głośno, że nie rozmawiali, aż zatrzymali się pod domem Loli.
Tak jak zwykle, musieli na nią trochę poczekać, a nie chcieli pobudzić sąsiadów
głośną muzyką, więc wyłączyli radio.
- Wyspałeś się? – zapytał Ryan i spojrzał na chłopaka z uśmiechem.
Miał ładny uśmiech. Był jedną z rzeczy, które William w nim lubił.
- Nie – odpowiedział chłopak i uśmiechnął się krzywo. Znów miał
koszmary.
- Śpisz u mnie dziś, nie? Jest impreza walentynkowa u Jessici, tej z
jedenastej klasy. Mam zamiar się dziś zdrowo najebać – zaśmiał się i zerknął na
telefon. Miał nieodebrane połączenie od mamy.
- Tak, już mówiłem rodzicom – odparł Will i oparł się wygodniej.
Przymknął oczy, czując, jak okropnie jest zmęczony. Ryan pokiwał głową, w duchu
szczerząc się jak opętany. Naprawdę chciał imprezy. Chciał się napić i chciał
być blisko… Willa. Nie śmiał tego powiedzieć na głos, ale nie mógł nic poradzić
na to, że czuł to, co czuł. W dodatku nastrój Walentynek zdecydowanie mu się
udzielał. Lola wkrótce przyszła, wsiadła na tył samochodu, po czym pojechali do
szkoły na kilka nudnych i żmudnych lekcji, by kilka godzin później przygotować
się na imprezę, o której już od kilku dni myśleli.
***
Ryan był
wniebowzięty, Lola zachwycona, a Will… zmęczony. Naprawdę chciał się dobrze
bawić, ale oczy same mu się zamykały. Dlatego stronił od alkoholu, bo po nim
zwykle robił się senny. W tej sytuacji to tylko pogorszyłoby sprawę. Nie
skarżył się jednak, ponieważ chciał, by przyjaciele się dobrze bawili. Usiadł
na kanapie w salonie, rejestrując wcześniej, czy aby jest wystarczająco czysto
i w ogóle w porządku. Nie lubił brudu. Właściwie nie znosił.
- Przynieść ci piwo? – zapytał Ryan, pochylając się nad nim nisko.
Muzyka była głośna i był pewien, że Will by go nie zrozumiał.
- Nie, dzięki. Może później – odparł i uśmiechnął się wymuszenie. Ryan
zrobił stroskaną minę i usiadł obok niego. Znał go nie od dziś i widział, że
coś jest nie tak.
- Nie bawisz się dobrze – stwierdził, nawet nie dopytując. Will już
chciał zaprzeczyć, ale gdy spojrzał w oczy przyjaciela, jakoś nie mógł skłamać.
W końcu nie powiedział nic, bo podeszła do nich Lola i zaciągnęła ich do tańca.
Ryan pochłaniał niesamowite ilości alkoholu. Pił prawie bez przerwy, ale jadł
też całkiem sporo, nawet jak na siebie. Od razu wczuł się w rytm muzyki. Will
nie miał ochoty tańczyć, ale nie chciał robić przykrości przyjaciółce.
Przetańczył koślawo dwie piosenki i odszedł, uprzednio tłumacząc, że chce się
przewietrzyć.
- Idę z tobą! – krzyknął, rozpalony od procentów i temperatury w
pokoju. Will wziął ich kurtki. Na zewnątrz był mróz i padał śnieg, a Ryan był
widocznie spocony. Przecisnęli się przez tłum i wyszli na taras domu Jessici.
Zeszli po schodach i ruszyli do otwartej bramy, chcąc wydostać się z posesji.
Will potrzebował świeżego powietrza, przestrzeni i spaceru. Ryan trochę się
zataczał, ale nie na tyle groźne, żeby Will musiał zacząć się martwić. Chwycił
jednak przyjaciela za łokieć, czując się trochę spokojniej. Mimo wszystko na
chodnikach mógł być lód, a nie trzeba było być pijanym, żeby się poślizgnąć.
- Jak się czujesz? Mocno ci szumi? – zapytał, śmiejąc się z
przyjaciela, który był się poważnie pijany. Spojrzał na Willa szklistym
wzrokiem i uśmiechnął się szeroko.
- Wspaniale się czuję. A szumi mi tak, jak radio twojej mamy w kuchni –
parsknął śmiechem, widocznie rozbawiony swoim porównaniem. William też się
zaśmiał, ale jego zdecydowanie bardziej śmieszyło zachowanie przyjaciela, niż
same słowa. Chociaż ton też miał zabawny.
- Rzeczywiście mocno. – Ryan zerkał na niego dziwnym wzrokiem i Will
zaczął się zastanawiać, czy wszystko w porządku.
- Jak zwykle nie założyłeś szalika – zauważył Ryan i zastąpił drogę
chłopakowi. Ściągnął swój własny i zaczął okręcać nim szyję Williama. Ten
wytrzeszczył na niego oczy i zamarł kompletnie, zapominając nawet o oddychaniu.
Kiedy przyjaciel skończył go opatulać wełnianym, miękkim materiałem, spojrzał
mu w oczy błyszczącym i czarnym wzrokiem, a Will nie mógł przestać się gapić.
Zdarzało mu się to od początku ich znajomości, ale ostatnim czasem częściej.
Już jakiś czas temu odkrył, że Ryan mu się podoba, ale trzymał to w sobie tak
mocno, jakby od tego zależało jego życie. Wstydził się tego i trochę go to
brzydziło. W dodatku ojciec zawsze źle się wyrażał o osobach homoseksualnych.
Ale Ryan był taki przystojny, dobry, zabawny, ciepły i wyrozumiały, że jak nie
mógł czuć tego wszystkiego, co czuł?
- Dzięki – sapnął i odwrócił wzrok. Ryan też się odsunął i ruszył
przed siebie, zostawiając Williama w tyle. Chłopak spojrzał za nim i pobiegł w
jego stronę, nie chcąc zostawiać go samego. Wciągnął nosem jego zapach, którym
przesiąknął szalik. Zarumienił się mimo panującego chłodu. Znał ten zapach
doskonale, ale z tak bliska przyprawiał go o gorąco i ciasnotę w spodniach.
Ryan mu się tak podobał!
Po jakimś czasie
wrócili na imprezę, ale nie siedzieli tam długo. Około pierwszej przyjechał po
nich brat Loli, Sean, i odwiózł wszystkich do domu.
William pomógł
rozebrać się Ryanowi, przy okazji oglądając sobie jego ciało. Chłopak
koszmarnie się upił, ale Will nie miał mu tego za złe. Dziś były jego urodziny.
Zaciągnął go do łóżka i położył się obok. Nieraz spał u Ryana i wiedział, gdzie
szukać piżamy, pasty czy dodatkowej kołdry. Chłopak zapomniał włączyć
ogrzewanie w domu, więc było nieprzyjemnie zimno. Trochę drżał z zimna i
wyczuł, że Ryan podobnie, bo wtulił się w niego i pocałował go w szyję. Will
zesztywniał i zajrzał mu w oczy. Przyjaciel patrzył wprost na niego, tymi
swoimi oczami z ciemną i gęstą oprawą.
- Will… - szepnął i wychylił się do jego ust.
***
Trzysta sześćdziesiąt
pięć dni później spędzali Walentynki w łóżku. Kolejnego dnia wypadała sobota,
więc zaraz po szkole pojechali do domu Ryana, który znowu miał wolną chatę.
William przez cały rok odkrywał siebie w roli geja i musiał przyznać, że w
rzeczywistości nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mogła się mu podobać
dziewczyna.
Ryan usiadł na
jego biodrach i pomasował go po nagiej piersi. Potarł mocniej oba sutki,
wyrywając z ust przyjaciela przeciągłe westchnięcie. Williamowi stał już w
samochodzie Ryana. Cały dzień myślał o tym, że chłopak wsadzi mu rękę w spodnie
i zrobi bardzo, bardzo dobrze.
Zbytnio się nie
przeliczył, bo jedyne, czym się jego marzenie różniło od rzeczywistości, było
to, że Ryan nie musiał mu nigdzie wkładać ręki. No chyba, że między uda, bo Will
był nagi. Ale nie zaciskał ich, o nie. Rozłożył całkiem szeroko, jak na siebie
i czekał, aż przyjaciel zacznie mu trzepać. Ryan nie śpieszył się zbytnio.
Zaczął go całować, ale nie na długo, bo już po chwili przyssał się do jego
szyi. Następnie obcałowywał jego ramiona i obojczyki, by w końcu zadrzeć głowę i
spojrzeć Williamowi w twarz. Ten był zarumieniony, podniecony i widocznie w
dobrym humorze. Ryan uśmiechnął się do niego i cmoknął lekko jego usta, by
następnie zanurkować pod koc, którym się okryli.
- Ryan! – Wykrzyknął chłopak, podrywając się do siadu. Nie zdążył
jednak nic zrobić. Niemal w tej samej chwili poczuł gorący oddech przyjaciela,
jego mokry język i miękkie, przyjemne usta. Jęknął głośno i zacisnął dłonie na
prześcieradle. Odchylił głowę w tył i mocno zamknął oczy. To było tak samo
cudowne, jak obrzydliwe i ledwo ogarniał, co się dzieje. Ryan ssał go, lizał,
całował i wpychał całkiem głęboko, przyprawiając Williama o taką rozkosz,
jakiej nigdy w życiu nie czuł. Do tej pory dotykali się jedynie dłońmi, bo Will
był koszmarnie oporny na wszelkie nowości. Wsunął palce w gęste włosy przyjaciela
i podrygiwał biodrami, chcąc, by wziął go głębiej. Ryan podpierał się jedną
ręką, drugą zaś masował wnętrze jego uda na przemian ściskając jądra. Will był
kompletnie rozpalony. Prawie doszedł,
ale Ryan odsunął się i popchnął go na poduszki. Chciał go pocałować, ale do tej
pory zdążył się zorientować, że Will ma pewne problemy ze seksem i brudem z nim
związanym. Na pewno nie ucieszyłby się, gdyby usta Ryana, które przed momentem
namiętnie obciągały jego członka, zaczęłyby całować go z pasją we wykrzywione z
obrzydzenia wargi. Powstrzymał się, za to chwycił go za dłoń, dając mu znak, że
chce, by ten się zajął jego penisem. William nie protestował, aż takich oporów
nie miał. Przynajmniej zazwyczaj. Ryan westchnął błogo, czując dłoń przyjaciela
tak blisko swojego najczulszego miejsca. Wcisnął twarz w jego szyję i oddychał
coraz szybciej. W końcu nie wytrzymał i położył się na boku obok niego. William
też się przewrócił przodem do przyjaciela i cmoknął go w nos z uśmiechem.
- Weź mojego do ręki – poprosił szeptem i przymknął oczy. Chciał już
dojść. I doszedł, wraz z Ryanem, po kilku długich i niesamowicie przyjemnych
chwilach. Tamte Walentynki były przyjemne i przez cały rok wspominał je z
uśmiechem na ustach.
***
W dwa tysiące piętnastym
roku William zapomniał o Walentynkach. Tym samym, zapomniał o urodzinach
przyjaciela. Od kilku tygodni miał najgorsze jak dotąd koszmary i ledwo funkcjonował.
Przestał nawet chodzić do szkoły, a rodzice zbytnio się nie czepiali, widząc, w
jakim jest stanie. W nocy z trzynastego na czternastego lutego udało mu się
zasnąć. Postanowił odespać wszystkie stracone godziny, przez co obudził się
późnym popołudniem w sobotę. Kilka dni temu wyłączył telefon, nie mając siły
tłumaczyć się Loli i Ryanowi. I przez to zapomniał o urodzinach Ryana.
Kiedy się
obudził, wstał z łóżka i poszedł do kuchni, by zrobić sobie coś do picia. Radio
tym razem jakimś cudem działało i właśnie kończyła się piosenka Ellie Goulding „Love
me like you do”, którą Will już zdążył znielubieć. Niedługo miała być premiera „Pięćdziesięciu
twarzy Graya” i słyszał o niej już od tygodnia, ale obaj z Ryanem nie byli za
bardzo zainteresowani. Nagle piosenka się skończyła i zaczął mówić jeden z
dziennikarzy muzycznych, że kwiaciarnie będą dziś otwarte nieco dłużej, niż
zwykle, ale należy się śpieszyć, by zdążyć kupić kwiaty dla swojej drugiej
połówki. Will wtedy upuścił woreczek z herbatą i oparł się o blat.
WALENTYNKI!!! Zerwał się do swojego pokoju, poszukując Iphona, ale nigdzie go
nie było. Zatrzymał się na środku pokoju i rozejrzał dookoła. Nie, nie miał go
tutaj, musiał zostawić go gdzieś indziej. Zszedł ponownie na dół i pobiegł do
salonu. Rodzice oglądali jakiś romantyczny film, a on widząc, że ci widocznie
pamiętali o tym święcie, wypalił:
- Dlaczego mi nie przypomnieliście?! – Oboje obejrzeli się na niego ze
zdziwionymi minami. Mama jakimś cudem domyśliła się, o co chodzi, po czym
odpowiedziała:
- Przecież nie masz dziewczyny. Nie masz, prawda? – zapytała, nagle
strwożona. Chłopak zrobił przerażoną minę, po czym odparł:
- Nie o tym! Ryan ma dziś urodziny, a że wypadają w Walentynki, to tak
się właśnie beznadziejnie złożyło! – Ojciec odezwał się:
- Spokojnie, na pewno się nie obrazi. Przecież wie, że jesteś chory,
nie? – Jednak William nie potwierdził słów ojca. W zasadzie nie poinformował
Ryana o swoim stanie zdrowia. Nikogo nie poinformował. Przygryzł dolną wargę i
zaczął rozglądać się za telefonem. – A więc nie wie – odpowiedział sobie sam i
pokręcił głową z niedowierzeniem. Mama Willa wstała z miejsca i zapytała: - Czego szukasz?
- Iphona – odparł i zajrzał pod sofę. Nie dostrzegł go jednak, więc
zaczął rozglądać się po wszystkich szafkach w salonie, gdzie mógł go
potencjalnie zostawić.
- Schowałam go do szuflady, bo
leżał od kilku dni na wierzchu – wyjaśniła, wyjmując z drewnianej komody
telefon syna. William niemal do niej podbiegł, wziął telefon i w drodze na górę
podziękował jej.
Gdy wszedł do
sypialni, włączył Iphona i zobaczył pierdylion SMS’ów, nieodebranych połączeń,
wiadomości na fejsie i Twitterze. Zaczął od SMS’ów i zauważył, że więcej było
od Loli, niż Ryana. Ten zdecydowanie więcej dzwonił i pisał na fejsie, za to
Lola twitnęła do niego chyba z dwadzieścia razy. Ostatecznie postanowił napisać
do Ryana jako pierwszego. Dzisiaj on był ważniejszy.
Przepraszam, miałem ciężki okres. If you
know what I mean xD Spotkamy się dziś?
Odpowiedź
otrzymał od razu w postaci krótkiej wiadomości:
Umówiłem się z Sarą. Wybacz, innym razem.
Kto to Sara?
William nigdy o niej nie słyszał. A więc
Ryan był zły. A William smutny. A gdyby to były ich ostatnie wspólne
Walentynki? Nawet nie chciał o tym myśleć. Z popsutym humorem i bólem brzucha
położył się do łóżka i przykrył kołdrą. Było mu p r z y k r o. Ale zasłużył sobie, doskonale o tym wiedział.
Około jedenastej w
nocy otrzymał wiadomość:
Wyjdź przed dom.
Oczywiście
wiadomość była od Ryana. William nie spał, bo gdy wcześniej udało mu się
zasnąć, znów miał potworne sny. Zabrał do kieszeni maleńki prezent w postaci
przewieszki na szyję. Miała kształt srebrnej, błyszczącej gwiazdki.
Przypominała trochę blask oczu przyjaciela, kiedy ten się bardzo z czegoś
cieszył, albo kochał się z Williamem. Dlatego Will ją wybrał. Wciągnął na
siebie płaszcz, tradycyjnie go nie zapinając. Co z tego, że na zewnątrz
koszmarnie wiało? Miał to gdzieś. Chciał jak najszybciej pogodzić się z
przyjacielem.
Ryan stał przed
swoim samochodem. Był… inny niż zwykle. Miał napięty wyraz twarzy i dłonie
wciśnięte w kieszenie kurki. W przeciwieństwie do Williama był porządnie
ubrany. W dodatku nie zwrócił mu uwagi w kwestii niedbałości o tak podstawowe
rzeczy, jak ciepłe odzienie w wietrzne drzwi. To już źle wróżyło, bardzo źle.
Jednak Will nie chciał się wycofać. Tym razem on sam zawalił i to na całej
linii.
- Cześć – powiedział niepewnym tonem, przyglądając się Ryanowi.
- Hej – odparł. I nic więcej. Cisza. Poza wiatrem, odgłosami
samochodów i rozmów pijanych imprezowiczów. Ale Will tym razem to ignorował.
To, że Ryan nic nie mówił, oznaczało ciszę. Straszną, okropną i bolesną ciszę.
- Mam coś dla ciebie – oznajmił, wyjmując granatowe, małe pudełeczko ozdobione
białą i niewielką wstążeczką. Wyciągnął prezent do Ryana, a ten po chwili
wahania wyjął dłonie z kieszeni i wziął od Willa podarunek. Jego wyraz twarzy
się zmienił. Odrobinę, ale zawsze. Will cicho odetchnął. Przynajmniej nie
cisnął pudełkiem w śnieg, który zalegał wszędzie wokół nich.
Ryan zdjął
wieczko i przyjrzał się przewieszce. Uśmiechnął się delikatnie, ładnie, ale
smutno.
- Dlaczego gwiazdka? – zapytał, widocznie nie rozumiejąc. William
zarumienił się. Powinien powiedzieć prawdę? Boże, to był bardzo zły pomysł. Za
bardzo się wstydził! Ale… dziś był wyjątkowy dzień. Nigdy nie powiedział
Ryanowi, że go kocha, bo nigdy tego tak naprawdę nie czuł. Jednak kłamstwem
byłoby stwierdzenie, że ten nie jest dla niego bardzo ważny.
- Bo błyszczy jak twoje oczy – odparł, nie patrząc na przyjaciela. Gdyby
jednak patrzył, dostrzegłby, jak mocno Ryan był poruszony. W przeciwieństwie do
Williama był zakochany do szaleństwa w przyjacielu. W jego ciemnych, bujnych
lokach, zielonych, dużych oczach, jasnych, ledwo widocznych piegach i miękkich,
jasnoróżowych ustach. A poza tym w jego uśmiechu, głosie, wrażliwości,
cierpliwości, odwadze, dumie, introwertyzmie i niewinności. Właściwie we
wszystkim, czym był William. Dlatego jego słowa bardzo chwyciły go za serce i
na nowo rozpaliły nadzieję, jaka ostatnio zaczęła wygasać. Podszedł do Williama
i złapał go wolną dłonią za tył głowy. Chłopak zdążył tylko spojrzeć mu krótko
w oczy, aż poczuł wargi Ryana na swoich ustach. Automatycznie przymknął powieki
i po chwili objął przyjaciela za szyję. W tamtej chwili nie przejmował się
rodzicami w domu, którzy mogli podglądać go przez okno, ani ludźmi, którzy z każdą
chwilą byli coraz bliżej nich. Miał to wszystko gdzieś, chciał Ryana z powrotem.
A gdy dziś go zobaczył, smutnego, złego i… rozczarowanego, przez pewien czas
naprawdę myślał, że tym razem ostatecznie przegiął.
***
Rok później
przekonał się, że jego zachowanie sprzed trzystu sześćdziesięciu pięciu dni
było niczym w porównaniu do tego, co odwalił parę miesięcy temu. Siedział w
swojej komnacie, wiedząc, że kilka pokoi dalej Ryan przygotowuje się do
imprezy, jaką zorganizował dla niego Patrick. Chciał pomóc bratu, ale ich
stosunki były dalekie od dobrych. Właściwie były nijakie, bo Patrick od niego
stronił, a Will nie należał do osób, które się komukolwiek narzucają.
Ostatecznie wiedział, że jest zaproszony i zjawić się zamierzał, jednak czuł
się nieswojo z myślą, że nie będzie już tak, jak dawniej. Lola zamieszkała w
mieście, Feliks nadal nie wrócił z ostatniej wyprawy i William w zasadzie był
tutaj sam. Sam jak palec, bo niby z Ryanem się pogodzili, ale to jego brat
absorbował najwięcej czasu przyjaciela. Z jednej strony było mu przykro, z
drugiej zdawał sobie sprawę, że inaczej być nie może. Kiedy nadeszła pora
imprezy, zszedł na dół do sali balowej. Miał na sobie elegancki garnitur i
zieloną muszkę przypiętą u szyi. W kieszeni marynarki schował drobny podarunek
w postaci niewielkiej, mieniącej się w świetle kuli. Wydawała mu się urocza i w
jakiś sposób pasowała do Ryana, ale nie zastanawiał się, dlaczego. Zobaczył
przyjaciela rozmawiającego z Lolą, która też się zjawiła. Już miał do nich
podejść, kiedy ujrzał, jak Patrick pojawia się przy nim znikąd i wskakuje mu
na plecy. Przeraził się, zdając sobie sprawę, że często sam robił podobnie.
Jednak tym razem osoba, która to zrobiła, nie była nim, choć wyglądała myląco
podobnie.Will wiedział, że bardzo różni się od Patricka – przede wszystkim
tym, że Patrick nigdy nie skrzywdził Ryana. A on to zrobił. I to niejeden raz.
Stał w miejscu, jak głupi, gdy poczuł dłoń na ramieniu. To był Elaren, który
przyglądał mu się z troską na twarzy. William otrząsnął się i uśmiechnął do
niego wymuszenie.
- Wszystko w porządku? – zapytał elf. Will pokiwał głową, po czym
dodał:
- Jasne, właśnie zamierzałem dać Ryanowi prezent.
- To chodź, nie ma sensu zwlekać, zaraz zacznie się obiad, potem tańce
i wiesz, ciężko będzie ci go złapać. - Will pokiwał głową i ruszył wraz z
Elarenem w stronę przyjaciela. Ten spojrzał na niego z napięciem, ale nie
było one takie, jak w zeszłym roku. Czegoś w nim brakowało.
- Mam coś dla ciebie - powiedział William z delikatnym uśmiechem.
Wyciągnął jedwabny woreczek zawiązany białą wstążką i dał go Ryanowi. Ten uśmiechnął
się do niego szeroko i rozwiązał wstążkę. Wyjął błyszczącą kulę i zamarł.
- Jest… piękna. Dziękuję – powiedział.
- Mieni się jak twoje oczy, wiesz? – powiedział Patrick, zaglądając mu
przez ramię. Wciąż obejmował go od tyłu i opierał brodę o jego ramię. William
poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku, ale zachował twarz. Już wiedział, czego brakowało
w napięciu Ryana. Brakowało nadziei.
- Cieszę się, że ci się podoba – wydusił Will i odwrócił się na
pięcie. Było mu dziwnie. Wolał odetchnąć, niż, nie daj Boże, rozpłakać się przy
nich wszystkich.
Wyszedł
najwcześniej, widząc, że Ryan świetnie się bawi i tylko co raz zerka w jego
stronę strapionym wzrokiem. Will domyślał się, że wygląda jak ostatnia kupka
nieszczęścia. Wolał nie psuć nikomu zabawy, zwłaszcza Ryanowi i poszedł do
siebie.
Długo nie mógł zasnąć.
Świtało, gdy zaczął zapadać w płytki sen. Obudził go dźwięk otwieranych drzwi,
które trochę skrzypiały. Odwrócił głowę, zaciekawiony. Dzięki temu, że na
zewnątrz było nieco jaśniej, rozpoznał Feliksa. Mężczyzna zdziwił się widząc,
że książę nie śpi.
- Coś nie tak? – zapytał czarodziej. Will uśmiechnął się, pierwszy raz
od kilku dni prawdziwie rozbawiony.
- Wchodzisz do mojej sypialni o świcie i pytasz, czy coś nie tak. To
nie ja powinienem spytać? – zaśmiał się, siadając na łóżku. Feliks
uśmiechnął się, rozbawiony i podszedł do niego. Usiadł obok i odparł:
- Zależy. – William zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Od czego? – Feliks pochylił się nad nim nisko i sięgnął dłonią za
tył jego głowy. William zamarł, zszokowany. Czy Feliks chciał go…
- Od tego, czy moja wizyta w ogóle cię dziwi – wyjaśnił, wyciągając z
włosów księcia niewielki, owalny przedmiot. William zerknął na dół,
rejestrując, że to kompas. Ładny, niewielki i chyba magiczny kompas. Czasem czarodziejskie sztuczki Feliksa przypominały mu te, które oferowali pseudo magicy na
ulicach albo w telewizyjnych talk showach. Podniósł wzrok na mężczyznę, który
nadal był cholernie blisko niego.
- Za każdym razem coraz mniej – odparł. Wziął kompas do ręki i
podziękował czarodziejowi. To był miły prezent. I właśnie uświadomił sobie, że
jeśli kiedykolwiek w życiu się zakochał, to tylko i wyłącznie w tym jednym
mężczyźnie. Feliks był jego pieprzoną miłością i nic nie mógł na to poradzić.
:-)
OdpowiedzUsuńNie wiem kogo mi bardziej szkoda. Ryana, bo ma nieodwzajemnioną miłość, czy Willa, bo ma wyrzuty sumienia.
OdpowiedzUsuńNo, chociaż Feliks go pocieszył. A gdzie Claudius? Byłby wściekły gdyby zobaczył Patricka tulącego się do Ryana hihihi
Hej!
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiałam, gdzie najlepiej skomentować Ci całość... I chyba najlepiej pod ostatnim postem, który na dodatek jest bonusem. Od razu mówię, że przeczytałam dopiero tom I WtS! Ale czytać i komentować trzeba po kolei!
Po pierwsze... Dlaczego tu jest tak mało komentarzy?! Średnio pewnie po 2-3 pod każdym rozdziałem (nie licząc Twoich odpowiedzi). Naprawdę tego nie rozumiem. Bo opowiadanie ma świetną historię, wciąga i ciągle coś się dzieje.
Ogólnie to... Przyszłam to w poszukiwaniu historii o związkach homo. Zostałam, bo spodobała mi się fabuła. I, co może wielu zdziwić, niespecjalnie lubię którąkolwiek parę tutaj. XD (I chcę, żeby Feliks zginął!) Z początku miałam nadzieję, że między Willem i Ryanem coś jednak się ułoży, ale kiedy z każdym kolejnym rozdziałem widziałam, że jednak NIE, to miałam ochotę porzucić to opowiadanie. Ale jednak ciekawość CO DALEJ zwyciężyła. I Ryan też mnie przekonał. Rany, JAK JA GO UWIELBIAM. I chyba też przez to coraz mniej trawię Willa, bo jednak dupek go zranił i był przy tym tak cholernie egocentryczny, że tylko myślał o sobie o tym, że ON potrzebuje swojego przyjaciela. A tym, co może czuć Ryan już jakoś niezbyt się przejmował... A Feliks? Zadufany w sobie palant. Miałam ogromną nadzieję, że go polubię, bo uwielbiam jego imię i zapowiadał się dobrze, ale... Nie. NIE. Nie znoszę go. XD I jakoś... Nie czuję żadnej chemii między Willem a Feliksem. :x Ale cóż. Jak już mówiłam, ZOSTAŁAM DLA HISTORII!
Oh, i chyba najbardziej zawiodłam się na Claudiusie. I nie dlatego, że to źle stworzona postać, nie! Pod tym względem jest naprawdę super, mimo że tak niewiele o nim wiadomo. Kiedy tylko się pojawił odniosłam wrażenie, że będę go uwielbiać. Ale potem, jak się tak znęcał nad moim kochanym Ryanem. :c Nie, temu panu jednak podziękuję!
I w ogóle jest mi tak szkoooda Ryana! Stracił najlepszego wieloletniego przyjaciela (bo to, co jet teraz między nim a Willem ciężko nazwać prawdziwą przyjaźnią...), został zraniony prosto w serduszko i jest taki... samiuśki. :c Jasne, zaprzyjaźnił się z Patrickiem, no ale jednak... To nie to samo. :c Niech on w końcu pozna swoje pochodzenie, pójdzie do rodziców i zostanie tam na stałe. ;___; Pozna może w końcu kogoś wartościowego i będzie mu w końcu dobrze. ;___; Biedaczysko.
Ale dobra, może więcej nie będę mówić o Ryanie, bo to trochę bez sensu. XD Przejdę do kwestii technicznych! Zgaduję, że bety nie masz, prawda? Czasem pojawiają Ci się literówki, jakieś dziwnie brzmiące zdania czy niejasności, które można by jednym wtrąconym gdzieś zdaniem wyjaśnić. Nie przeszkadza to może jakoś bardzo, ale jednak czasami zaburza płynność czytania. Fajnie by było, gdyby przed wstawieniem przejrzał Ci tekst ktoś, kto mniej więcej ogarnia na czym betowanie polega, gwarantuję, że tekst będzie wtedy jeszcze lepszej jakości! ;) No i zapis dialogów (powinno się zaczynać od pauz lub półpauz, a nie jak u Ciebie od dywizów) i brak wcięć w nowych akapitach. To ostatnie już całkiem boli, bo robi się blok tekstu i przy tak małej czcionce i długich opisach to czasem robi się męczące. :c
Ale poza tym to naprawdę jestem pod wrażeniem, że to taki kawał dobrego tekstu! Bo o takie ostatnio ciężko w internetach... Mam nadzieję, że długo nie będzie trzeba czekać na drugi tom, już chcę wiedzieć co dalej! :D Zabieram się za Bitwę, a Tobie życzę duuużo weny, czasu i cierpliwości do pisania! :)
Pozdrawiam,
Lotopałanka
PS I przepraszam za taki chaotyczny komentarz. XD Dopiero skończyłam czytać całość, myśli szaleją i trudno jest napisać coś sensownego. XD
Boziu! Mam ten blog już drugi rok (te szalone rymy xd) i to jest pierwsza krytyka, jaką ktoś mi zaserwował! Ale, co istotniejsze, należy do tych konstruktywnych i za to bardzo, ale to bardzo dziękuję! :D I poza tym niesamowite jest to, że kolejna osoba została wciągnięta w tę historię i pisze o tym z taką... pasją! Jejciu! To mnie zawsze strasznie cieszy i napawa no, dumą. xD Betę mam, jednak zajęłyśmy się na poważnie tym odpowiadaniem jakiś rok temu. Poprawiałyśmy kilka pierwszych rozdziałów, ale brak czasu i nie ma co ukrywać - sił z powodu lenistwa, spowodował, że niestety stoimy w miejscu. W dodatku zwróciłaś uwagę na kilka innych błędów i czuję, że będziemy musiały wrócić do początku... :C Ale to nic! Czego się nie robi dla czytelników? <3 Nie wiem, kiedy uda nam się edytować cały tom, tym bardziej, że pracuję nad innymi tekstami i na tę chwilę to one mnie wciągnęły. :P W dodatku jak mało kto nie cieszysz się z powodu Willa i Feliksa! Mam nawet czytelników, którzy nienawidzą Ryana. xD A Ty go uwielbiasz! :D Coś niesamowitego. ;) "I chcę, żeby Feliks zginął" - śmiechłam! serio śmiechłam, jak mało kiedy! xD Dziękuję za ten "chaotyczny komentarz". Bardzo miło czytać takie słowa (nawet jeśli gnoisz głównego bohatera hahahhaha xD) i liczę, że jeszcze nie raz sypniesz dla chciwej wszelakich opinii autorki jakimś sensownym słowem. ;)
UsuńZ własnego doświadczenia wiem, że konstruktywna krytyka tylko pomaga w dalszym rozwoju, dlatego kiedy tylko mogę, staram się w ten sposób pomóc innym. ^^ Wiadomo, że samemu niektórych rzeczy się nie dostrzega, a tak wiadomo na czym ewentualnie należy skupić się bardziej, co poprawić, a co wyszło dobrze. :) Dobrze, że betę masz, ale nie można oddać się lenistwu! To co już jest opublikowane możecie poprawić kiedyś w wolnej chwili, jak będą chęci, jasne, ale zdecydowanie nie odpuszczajcie nowych rozdziałów. Lepiej też pracować nad czymś do czego ma się wenę i więcej ochoty, wszystko wtedy łatwiej idzie i człowiek tak się nie męczy. Mnie cieszy sam fakt, że dalej piszesz i nie porzuciłaś tej historii, tego świata! Bo jednak trzeba przyznać, że wiele autorów po jakimś czasie nudzi się swoim pomysłem i zostawia takie niedokończone teksty. :c
OdpowiedzUsuńTak jeszcze co do Willa, ja ogólnie zazwyczaj nie lubię głównych bohaterów. XD Często są mi obojętni, czasem jestem do nich bardziej negatywnie nastawiona. W przypadku Willa bywa różnie, chociaż pod koniec opowiadania stał mi się bardziej obojętny. XD A on i Feliks... Cóż, akceptuję ich relacje, ale nie popieram! XD
Całą nienawiść do Ryana innych czytelników zamienię w miłość, moim zdaniem nie zrobił nic, czym zasłużyłby na nienawiść. XD Wręcz przeciwnie, jest tu, jak dla mnie, największym poszkodowanym!
Możesz na mnie liczyć, będę wpadać co jakiś czas i zostawiać kilka słów od siebie. :) I cieszę się, że mój komentarz Cię ucieszył! :D