Hello! :3 I oto nadeszła ta chwila, kiedy wstawiłam ostatni rozdział pierwszego tomu :D Jak się z tym czuję? Szczerze mówiąc całkiem dobrze. Niewiele razy udało mi się doprowadzić coś do końca i za każdym razem, kiedy udaje mi się to osiągnąć, jest to dla mnie spory sukces. Oczywiście przede mną jeszcze wiele słów i stron w wordzie, szaleńczego stukania w klawiaturę, a także przyprawiającej o dreszcze białej stroy z mrugającym kursorem, kiedy zawita mnie tzw. brak weny :') Jednak mam nadzieję, że nic nie stanie mi na drodze i będę mogła doprowadzić tę historię do końca :D Nie zawracam Wam już głowy, miłego czytania i obgryzania pazurków z emocji XD
Enjoy!
PS.
W zakładce Galeria pojawiło się zdjęcie rysunku. Zainteresowanych zapraszam, nawet wrzucę link dla tych równie leniwych, co ja xd:
Rozdział 29
William obudził się wczesnym rankiem. Zobaczył uśmiechniętą twarz Feliksa, który patrzył na niego w taki sposób, że chłopak zarumienił się lekko i odwrócił spojrzenie, od razu przeciągając się i ziewając rozkosznie.
William obudził się wczesnym rankiem. Zobaczył uśmiechniętą twarz Feliksa, który patrzył na niego w taki sposób, że chłopak zarumienił się lekko i odwrócił spojrzenie, od razu przeciągając się i ziewając rozkosznie.
- Dzień dobry.
Jak się spało, mój książę? – zapytał mężczyzna i pogładził młodzieńca po nagim brzuchu. Will prychnął pod nosem
rozbawiony i przykrył swoją dłonią rękę kochanka.
- Hej… Dobrze,
miałem przyjemne sny – odpowiedział i zerknął na niego krótko, by zaraz potem
na nowo przymknąć powieki. – A tobie?
- Też miałem
przyjemny sen. – William ponownie na niego spojrzał i tym razem uniósł do góry
jedną brew, po czym zapytał:
- Tak? A o
czym, jeśli mogę wiedzieć? – Feliks odwrócił twarz w stronę sufitu i przymknął
oczy.
- Śnił mi się
pewien młody, przystojny mężczyzna. Miał ciemne włosy, jasne, piękne oczy i
cudowny, ciasny tyłek. – Will przysłuchiwał mu się z wyczekiwaniem. Opis mógł
wskazywać na niego, ale przecież mało to chłopaków miało ciemne włosy i jasne
oczy?
- Znam go? –
Feliks parsknął cicho pod nosem i spojrzał na niego.
- O tak, znasz.
– Przesunął dłonią po udzie Willa i wychylił się do jego ust, cmokając go
krótko. – Czas wstać, Wasza Wysokość. Obowiązki wzywają – powiedział i ściągnął
z księcia kołdrę. Ten zaburczał na znak protestu, ale wiedział, że nie ma
wyjścia. Dziś był wielki dzień - Festyn Wiosenny. I jego wielkie przemówienie
do ludu. Gdy o tym pomyślał, poczuł lekki skurcz żołądka.
- Mógłbyś
zawołać służącego? Nie do końca radzę sobie z tymi wszystkimi szatami. – Feliks
uśmiechnął się delikatnie i wstał z łóżka. Zaczął się ubierać tyłem do chłopaka
i odpowiedział:
- Najpierw
chodź na śniadanie w normalnych ubraniach. Służba wczoraj przyniosła świeże
koszule, leżą w drugiej części komnaty. – William słysząc to, ruszył w wskazanym
przez kochanka kierunku i po chwili chwycił w dłoń jedną z leżących na brzegu
koszul. Ubierając ją na siebie, wrócił do części sypialnianej i z koszulą na
sobie rozejrzał się za bielizną. Dostrzegł ją po lewej stronie łóżka, gdzie
stał Feliks. Podszedł do porzuconej wczoraj bielizny i postanowil ją ubrać.
Wczoraj był w niej na tyle krótko, że ciągle pachniała specyfikami, jakich
służki używały do prania. Schylił się po nią, mimowolnie wypinając się w stronę
mężczyzny, czego ten nawet nie rozważał przeoczyć. Nawet wyciągnął dłoń i
szczypnął nagi pośladek chłopaka.
- Feliks! –
krzyknął Will, ale zaraz zaśmiał się z wielkimi majtkami w ręce i odwrócił do
mężczyzny z udawanym oburzeniem. Czarodziej z zadowoleniem i szerokim uśmiechem
przyciągnął go za biodra, już prawie cały ubrany. Przesunął dłonie na jego
tyłek i pomasował go mocno, rozchylając je i ściskając naprzemian.
- Kiedy to
wszystko się skończy i będziesz miał więcej czasu, zabiorę cię gdzieś –
powiedział i pocałował go delikatnie, zaprzestając przy tym masować mu
pośladki. Przesunął dłońmi po jego bokach a Will zamruczał, zadowolony i
przyległ do niego mocniej.
- A dokąd? –
Feliks wsunął jedną dłoń w jego włosy i przeczesał je. Od wczoraj zdążyły
wyschnąć i jeszcze mocniej się skręcić. Naprawdę wyglądał jak Serafin, co tylko
mocniej utrzymywało Feliksa w przekonaniu, że był mieszańcem. Wróża i Anioła. A
przynajmniej jakiejś jego części.
- Gdzieś, gdzie
będziemy sami. Co myślisz? – Will odchylił policzek od jego piersi i przyjrzał
się twarzy kochanka. Oparł ręce na jego ramionach i pogładził gładką, śniadą
skórę.
- Myślę, że do
cudowny pomysł. Nie mogę się doczekać – odpowiedział. Patrzył na niego takim
rozkochanym wzrokiem, że po chwili chyba zawstydzony Feliks odchrząknął,
cmoknął go krótko w usta i się odsunął. Will zmarszczył lekko brwi, nieco
zdziwiony, ale nic nie powiedział. Wciągnął na siebie bieliznę i poszedł po
spodnie. Kiedy i je założył, Feliks odezwał się:
- Zjemy na
zewnątrz? Ładna pogoda jest dzisiaj. – William potaknął i razem poszli na
taras, wcześniej informując służbę, by podała im śniadanie.
***
Ryan właśnie podawał Patrickowi
napar z ziół, który otrzymali od starego medyka. Gdy nieco
ochłonęli, zauważyli, że książę czuł się dużo gorzej, niż wcześniej. Miał
gorączkę i dreszcze, więc wypytali o kogoś, kto mógłby mu pomóc. Trafili do
apteki, gdzie właściciel a zarazem pracownik zechciał udzielić im pomocy.
Odwiedził chłopaka w pokoju, który wynajmowali i dał im za należną kwotę
potrzebne medykamenty. Już po pierwszej dawce Patrick czuł się lepiej, dlatego
byli dobrej myśli. Gdy Michael i Dymitr przyswoili wszystko, czego dowiedzieli
się od syren, musieli podjąć decyzję, co zrobią dalej. Obaj uważali, że
najrozsądniej byłoby wrócić do Sarihmas i naradzić się z resztą, jednak czas ich
gonił. A jeśli Alexander zamieszkiwał aktualnie Ziemię, powinni wyruszyć tam
już teraz. Zastanawiali się tylko, co zrobić z Ryanem i Patrickiem. Z jednej
strony bezpieczniej by było, gdyby wrócili do zamku. Bali się jednak puścić ich
samych, a wspólny powrót nie wchodził w grę, gdyż wiązał się z dodatkowym
czasem, którego przecież nie mieli za wiele.
- Gdy Patrick
wyzdrowieje, wyruszymy na Ziemię – powiedział Michael, ostatecznie podejmując
taką, a nie inną decyzję. Ryan odwrócił się w jego stronę z uniesionymi
brwiami, totalnie zaskoczony taką informacją. Z resztą, nie można było mu się
dziwić – wszelkie rozmowy, jakie Michael podejmował z Dymitrem odbywały się na
osobności, nigdy w towarzystwie chłopców. Książę również był zaskoczony, ale
dużo bardziej pozytywnie, bo mimo choroby i ogólnego zmęczenia uśmiechnął się,
widocznie zadowolony. Po chwili odezwał się Dymitr, który siedział na krześle
pod zasłoniętym oknem i bawił się kamieniem zawieszonym na szyi.
- Podejrzewamy,
że kolejny fragment jest w posiadaniu mojego stwórcy, Alexandra. Od czasu Bitwy
Pięciu Królestw nie pojawił się na tych ziemiach i zapewne dotąd tego nie
zrobił. Nie wiemy jednak, gdzie się aktualnie znajduje, dlatego jego
poszukiwania mogą nas nieco opóźnić. Jutro z samego rana wyślę wiadomość do
zamku z wszystkimi informacjami, jakie otrzymaliśmy od Seleny. Wtedy i oni będą
mogli rozpocząć poszukiwania. – Patrick nieco ściągnął brwi i zachrypniętym
głosem zapytał:
- To nie jest
zbyt niebezpieczne? A jeśli ta wiadomość trafi w niepowołane ręce? – Michael
uśmiechnął się pobłażliwie i odpowiedział za kochanka.
- Będzie
zaszyfrowana. W dodatku osobie, która przekaże ją Williamowi i reszcie, możemy
ufać. Nie musisz się o to martwić. – Patrick pokiwał głową, ale w duchu
skrzywił się, słysząc ironię z ust wampira. Michael go chyba nie lubił, a on
nie miał pojęcia, czym sobie zasłużył na takie traktowanie.
- Och, z
pewnością jest zaufana, Michael ma o tym dogłębne pojęcie – syknął Dymitr i
wstał z łóżka gwałtownie. Zaraz potem w wampirzym tempie sięgnął po płaszcz,
zarzucił go na ramiona i wyszedł, niemal trzaskając drzwiami.
- A jemu co się
stało? – zapytał Ryan, gapiąc się na drzwi, w których dosłownie przed chwilą
stał Dymitr. Michael pokiwał głową i prychnął pod nosem zirytowany.
- Pokłóciliśmy
się – odparł i sam sięgnął po płaszcz, bo na zewnątrz lało jak z cebra. – Pójdę
go poszukać. – Zaraz zniknął w ślad za kochankiem, a chłopcy zostali w pokoju
sami. Patrick dokończył swój napar w ciszy, po czym odłożył drewnianą miskę na
stolik dostawiony do łóżka. Ułożył się wygodniej i naciągnął na siebie kołdrę.
- Położysz się
ze mną? – zapytał, zerkając na chłopaka. Ten kiwnął głowa i obszedł łóżko, by
położyć się po drugiej stronie. Patrick odchylił kołdrę. Poszwa była świeża, bo
dzisiaj przyszła kobieta, która o to zadbała. Inaczej bałby się w ogóle
sugerować Ryanowi, by dotknął materiału, bo w nocy okropnie się pocił. I tak
doskonale zdawał sobie sprawę, że musi strasznie śmierdzieć, ale naprawdę
chciał poleżeć z chłopakiem obok. Brakowało mu czyjeś bliskości.
- Ciekawe, o co
im poszło – zastanowił się na głos Ryan. Patrick, gdy tylko przyjaciel się
ułożył, przytknął policzek do jego ramienia.
- Zapewne o
tego zaufanego człowieka. Przynajmniej oficjalnie. Bo wiesz, tak naprawdę chyba
chodzi o Alexandra. Zawsze, jak o nim wspominają, atmosfera od razu gęstnieje.
– Ryan pokiwał energicznie głową, zgadzając się z chłopakiem. Sam by na to
nigdy nie wpadł, a Patrick tak łatwo łączył wszystko w spójną całość. Podziwiał
go, jego intelekt i umiejętność dedukcji.
- Możliwe,
możliwe. Mam nadzieję, że się dogadają, jakoś nie mam ochoty ich znosić przez
całą naszą wyprawę – powiedział pół żartem pół serio. Patrick pokiwał głową,
rozumiejąc, co Ryan ma na myśli. Mężczyźni starali się nie kłócić w ich obecności,
ale przecież mogły wystąpić różne okoliczności.
- A więc… będę
miał okazję zobaczyć Ziemię – zmienił temat książę. Ryan zerknął na niego. –
Liczę, że mnie oprowadzisz – dodał i zaraz mocno się rozkasłał, odrywając przy
tym głowę od ramienia chłopaka. Zasłonił usta dłonią i zacisnął oczy. Kiedy
kaszel ustał, ponownie położył się przy chłopaku, tym razem jednak nie wtulając
się w niego. Obawiał się, że jego stan może obrzydzać Ryana. Jakby młodemu
wampirowi nie wystarczało to, że miał problematycznego kochanka - Claudiusa -
dziwne potrzeby łóżkowe i popieprzoną klątwę nad całym swoim rodem. Skrzywił
się w duchu, choć nagłą zmianę nastroju musiał zauważyć Ryan, bo sam się do
niego przysunął i szturchnął go łokciem, jednak nie za mocno, mając na względzie
jego tymczasowo słabe zdrowie.
- Oczywiście,
że tak. Pokaże ci wszystko, co będziesz chciał zobaczyć – powiedział w końcu i
uśmiechnął się do przyjaciela. Książę był widocznie senny, bo odpowiedział
słabym uśmiechem i przymknął powieki. Ryan patrzył jak ten powoli zasypia,
zastanawiając się, co jeszcze ich czeka.
Michael znalazł kochanka w
jednym z ciemnych zaułków. Właśnie żywił się na jakimś wyrośniętym byczku,
który był pod wpływem jego hipnozy i chyba miał wrażenie, że te krwawe
pocałunki, jakie mu Dymitr fundował, były częścią gry wstępnej. Michael
skrzywił się brzydko, gdy mężczyzna ociężałymi dłońmi dotknął pośladków
blondyna i zaczął je nieco nieudolnie, ale jednak, masować. Po chwili wampir
skończył, odsunął się i otarł usta. Powiedział coś szeptem do mężczyzny z
uroczym uśmiechem, po czym ten odszedł bez słowa w swoją stronę. Dopiero wtedy
też odwrócił się do kochanka z niewzruszoną miną. Michael zaczął do niego
podchodzić, a kiedy był już przy kochanku na wyciągnięcie ręki, ten zaczął się
cofać pod ścianę. Michael jednak nie ustępował, aż w końcu starszy wampir
natrafił na ścianę i nie miał większego pola manewru. Oczywiście, gdyby chciał,
umknąłby mężczyźnie w ułamku sekundy, ale… nie chciał. Wolał dojść z nim do
porozumienia. Choć nie miał pojęcia jak to zrobić.
- Nie
pieprzyłem się z nim – powiedział spokojnie Michael. Dymitr prychnął pod nosem
i uniósł głowę w górę by spojrzeń kochankowi w oczy. To go często denerwowało –
że Michael patrzył na niego z góry. Bywały takie chwile, że było to wręcz
okrutnie podniecające, jednak czasem, zwłaszcza, gdy się kłócili, potwornie
denerwujące.
- Bo ci w tym
przeszkodziłem – odparł kpiącym tonem i odwrócił spojrzenie. Było mu przykro.
Michael naprawdę przeleciałby kogoś innego tuż pod jego nosem? Bez pytania go o
zdanie? Nie mógł w to uwierzyć.
- Nieprawda.
Doskonale wiesz, że musiałem go zahipnotyzować. A żeby to zrobić, trzeba kogoś
uwieść. I napić się jego krwi. – Dymitr przytaknął, jednak dalej w to brnął,
trwając we własnym przekonaniu.
- Nie mogę zaprzeczyć. Ale jednak nie trzeba
nikogo rozbierać i być rozebranym, by do owej hipnozy doszło. Tego mi nie
wmówisz – odparł, ponownie zerkając w oczy mężczyźnie. Tak bardzo go kochał, że
to aż… bolało.
- Dymitr…
Niczego ci nie wmawiam. Był strasznie oporny, gdy odkrył, że jestem wampirem. A
tylko on już jutro wyrusza do Sarihmas z pocztą – wyjaśnił. Dymitr spojrzał na
niego zupełnie inaczej, niż wcześniej, widocznie zaskoczony.
- Dlaczego nie
powiedziałeś mi od razu? – zapytał, choć przecież sam świetnie zdawał sobie
sprawę, dlaczego. Bo nawet nie dopuścił kochanka do słowa, kiedy okładał go
pięściami i wyzwiskami w szale i wściekłości. Zrobiło mu się wstyd, gdy to
sobie przypomniał. Spuścił wzrok. – Dobra, nie odpowiadaj. Przepraszam – dodał
skruszony i nie wiedział, co ze sobą zrobić.
- W porządku,
rozumiem. Już wcześniej byłeś zły… o Alexandra. Za dużo się ostatnio dzieje –
dodał. Stali przez chwilę w niezręczniej ciszy – Michael gapiąc się na Dymitra,
który zaś unikał jego wzroku jak ognia. W końcu to starszy wampir wychylił się,
stając na palcach i pocałował mężczyznę. Ten oddał pocałunek i objął go
delikatnie. To wszystko było takie trudne. A w dodatku Michael martwił się
jeszcze jednym faktem – Alexander jednak żył. A Dymitr przez wiele lat go kochał.
Był mu oddany i bardzo cierpiał, gdy ten umarł. Przynajmniej, gdy myślał, że
jego stwórca nie żyje. A co jeśli postanowi zostać u jego boku? Tego Michael
bał się najbardziej.
***
Było kilka minut przed
czternastą, kiedy William stał za kulisami sceny. Już za chwilę miał wyjść i
przemówić do swoich poddanych. Denerwował się, to oczywiste, jednak powtarzał w
głowie to, co chciał im przekazać setki razy. I w dodatku Feliks ciągle mówił,
że na pewno świetnie mu pójdzie, bo po prostu ma to we krwi. Poza tym na resztę
imprezy miał dokładnie zaplanowaną. Miał wziąć udział w wielu akcjach i zabawach,
by zdobyć lepszą opinię poddanch i ich do siebie przekonać. Doskonale zdawał
sobie sprawę, że w królestwie były osoby, które nie popierały jego rządów. W dodatku
napływ do miasta nowych osób, nieczystych
mieszańców, za jakich niektórzy wciąż ich uznawali, mógł to tylko pogorszyć, bo
przecież odkąd bezrobotni zaczęli szukać pracy i zgadzali się na niższe
zarobki, automatycznie zabierali pracę innym, co często budziło wobec nich
wrogość. William chciał to wszystko naprawić. Jednak wiedział, że Sarihmas jest
zadłużone, więc wskazane byłoby podnieść podatki. Ale nie zamierzał dzisiaj
informować o tym ludzi. Dzisiaj mieli się cieszyć i do niego przekonać.
Usłyszał, jak mężczyzna ze sceny go zapowiada, więc wziął głębszy oddech i
spojrzał po sobie, upewniając się, że wszystko ma na swoim miejscu. Już miał
ruszyć na scenę, kiedy zauważył dziwnego mężczyznę o azjatyckich rysach. Ten
szedł w jego stronę i kiedy się z nim mijał, posłał mu długie i nieco…
niepokojące spojrzenie. Zaraz jednak sobie poszedł, a Will nie miał czasu
zastanawiać się kim był, bo właściwie już powinien być na scenie. Ruszył się z
miejsca w chwili, gdy mężczyzna, który przed chwilą go zapowiadał wszedł za kulisy,
zapewne chcąc sprawdzić, czy książę nie zwiał lub też nie zemdlał z powodu
tremy. Podszedł do niego i minął ciężką, bordową kotarę. Dostrzegł scenę i
poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. W gardle też mu nieco zaschło, ale przecież
nie mógł się poddać. Zrobił pierwszy krok, nabierając gwałtownie powietrza w
płuca, a zaraz za nim kolejny, aż w końcu ukazał się zebranym pod scenom
ludziom, na co oni zaczęli klaskać i wiwatować. Uśmiechnął się i powitał ich
gestem dłoni, którego uczył go pan Charles na swoich długich i żmudnych
lekcjach. W tej chwili był jednak wdzięczny za to wszystko, czego go nauczył.
Zatrzymał się na środku sceny i zaplótł ręce z tyłu na plecach.
- Witajcie,
jestem książę William, syn króla Jamesa II i Isabel z rodu Demort. – Przerwał
na moment i spojrzał po tych wszystkich ludziach. Od większości z nich biła
taka bieda… Wszystko to, co miał powiedzieć, stało się nagle … puste. Bo co im
po jego zapewnieniach? Nie zmieni ich życia z dnia na dzień, ba, może się ono
jeszcze pogorszyć na skutek podwyższenia podatków, co będzie nieuniknione. Te
wszystkie pary oczu wpatrujące się w niego… Czego oni oczekiwali? Hojnego,
sprawiedliwego i rozsądnego króla? Zapewne. Ale czy był w stanie dać im to
wszystko? Nie miał pojęcia. W końcu odetchnął, by się uspokoić i nabrał
powietrza. Wtedy kontynuował – Przybyłem tu niedawno i wraz z moim przybyciem
wiele się zmieniło. Od kilkunastu lat w Sarihmas bardzo pogorszyła się sytuacja
gospodarki, ekonomii i polityki, tej wewnętrznej, ale i międzynarodowej. Odkąd
rebelianci wkroczyli do miasta wielu z was musiało zapewnić im nocleg,
wyżywienie, stanowisko pracy, lub nawet czasem je dla nich ustąpić. To
niewątpliwie niesprawiedliwe, jednak muszę powiedzieć jasno i wyraźnie, że to
nie jest ich wina! Mieszańcy niczym nie zapracowali sobie na to, co ich
spotkało! Dlatego proszę was, pomóżcie mi odbudować królestwo i naprawić
szkody, jakich dokonali mój ojciec i wuj. Nie wińcie rebeliantów za to
wszystko, co złe, bo to nie oni są przyczyną tego, co dzieje się w naszej
ojczyźnie, a okrutne siły zła, które w ciągu tych wszystkich lat tak bardzo
popsuły nasze królestwo. Ja wierzę, że nam się uda, ale bez waszej wiary i
determinacji sam nie dam rady nic zdziałać. Dlatego ja, książę William wzywam
moich poddanych do ratowania naszego królestwa Sarihmas! – Przerwał, a wtedy
podniosły się oklaski, krzyki, wiwaty. Kobiety rzucały na scenę kwiatami,
mężczyźni gwizdali lub unosili wysoko pięści na znak aprobaty dla księcia. Ten
uśmiechnął się i rozejrzał po tłumie. Wszyscy byli pełni nadziei i przypomniało
mu się, jak przemawiał w obozowisku, gdy pierwszy raz trafił do Krainy Pięciu
Królestw. Uczucie było podobne, ale dopiero teraz poczuł brzemię
odpowiedzialności, jakie na nim spoczywało. Widział w tłumie dziesiątki małych,
często pewnie głodnych dzieci, które dzisiaj tutaj przyszły, by chociaż
zobaczyć atrakcje, których w większości nie będą w stanie wykorzystać z powodu
braku pieniędzy. Dlatego w tej jednej chwili, widząc te często niemal
wychudzone maluchy, postanowił ogłosić jeszcze jedną rzecz. Uniósł rękę w górę,
chcąc nieco uciszyć tłum, który po chwili się go posłuchał. Wtedy ponownie
zabrał głos – Wszystkie dzieci mają zapewnione atrakcje za darmo! Koszty
pokryją arystokracji z własnej kieszeni, by dać tym maluchom choć jeden
wspaniały dzień zabawy i beztroski! – Wtedy podniosły się krzyki maluchów i
niekiedy ich matek, które zapewne często ledwo wiązały koniec z końcem.
Domyślał się, że Claude nie poprze jego decyzji, a co tu dopiero mówić o
arystokratach, jednak uważał, że nie uszczupli to aż tak ich kieszeni, a tym
biedakom da wiele radości. Gdy gwar nieco ucichnął, ponownie się odezwał –
Życzę wszystkim miłej zabawy i zapewniam, że sam będę w tym dniu uczestniczył w
wszystkich tradycyjnych konkursach i zabawach, choć liczę na małe fory z waszej
strony – powiedział i mrugnął z uśmiechem do zebranych. Ci ponownie zaczęli
klaskać i wiwatować, a William machając im z nieniknącym uśmiechem zaczął
wycofywać się z sceny na kulisy. Tam zastał Feliksa, Claudiusa i grupę
wkurzonych arystokratów. Nie dał jednak po sobie poznać lekkiego zdenerwowania,
a jedynie podszedł do nich spokojnym krokiem i z poważną miną oczekując
słownego ataku.
- Postradałeś
zmysły książę?! – warknął jeden z zamożnych mężczyzn. William spojrzał na niego
zimno i odpowiedział mężczyźnie:
- Póki co nie,
więc na twoim miejscu bym się tak nie denerwował. Być może zyskasz większą
przychylność tych biedaków, którzy ciężko dla ciebie pracują. Koszty też nie
będą nie wiadomo jak wysokie, także spuść z tonu z łaski swojej i nie
zapominaj, do kogo mówisz. – Wyminął ich wszystkich i ruszył ku schodom, by
zejść ze sceny. Ci podążyli w ślad za nim, choć żaden nie odezwał się nawet
słowem, więc podejrzewał, że spalił ich butne zapały na panewce. Po chwili
podbiegł do niego jeden z organizatorów imprezy i powiedział:
- Wasza
Wysokość, pierwszy konkurs odbędzie się o godzinie siedemnastej. Do tej pory
może książę angażować się w mniejsze atrakcje, myślę, że to spodoba się
poddanym. Zwłaszcza dzieci będą wniebowzięte – podkreślił, dając mu jasny
sygnał, co powinien zrobić. I tak też uczynił.
Malował
kolorową kredą ulice wraz z dziećmi, tworząc wymyślne wzory. Nie wspomagał się
magią, więc dzieci były zachwycone jego umiejętnościami artystycznymi. Grał z
chłopcami w piłkę, a dziewczynkom wyczarował wielki, dmuchany zamek. Wszyscy
byli zszokowani tworem, jaki stworzył, więc musiał dla przykładu pierwszy wejść
do środka i przekonać dzieci, że to fajna zabawa. Widział jak Feliks niemal
płakał ze śmiechu na jego widok, gdy skakał w różowym zamku. Czarodziej ciągle
był w pobliżu i przyglądał mu się z uśmiechem. Poszedł nawet na karuzelę, która
była tak ogromna, że sam nieco się niepokoił, gdy czekał w kolejce, ale dzieci
wokół niego nie wydawały się w ogóle przejmować, więc ostatecznie sam sobie
darował. Przekonał się dopiero o słuszności swoich małych obiekcji, gdy
siedział w wagoniku. Prędkość była tak oszałamiająca, że musiał zaciskać usta,
by opór powietrza nie rozwarł mu ust odsłaniając całe dziąsła i uzębienie. Gdy
szalona podróż się skończyła, wyszedł w rozchełstanych ubraniach i potarganych
włosach cały ogłupiały, kiedy inne dzieci ustawiały się w kolejne po raz
kolejny, jakby kompletnie niewzruszone tak oszałamiającą przejażdżką. Feliks,
który czekał pod karuzelą, podszedł do niego ze śmiechem i zaczął poprawiać mu
ubrania i włosy.
- Jak było,
Wasza Wysokość? – zapytał, nadal chichocząc. Will zamrugał kilkukrotnie i
dopiero odpowiedział:
- To było
mocniejsze, niż Rollercoaster – odparł, po czym uśmiechnął się do kochanka.
Dzieci rozeszły się widząc chwilowe niezainteresowanie księcia. Nie były jednak
specjalnie przejęte. William też chciał chwilę odetchnąć. Bo jeśli mieli się
bawić do rana, to potrzebował więcej energii.
- Przejdziemy
się? – zaproponował mag, wskazując podbródkiem most, który stąd było ledwo
widać przez kramy z słodyczami i innymi smakołykami, a także stoiska z
zabawkami i innymi atrakcjami.
- Pewnie –
odparł i ruszył pierwszy tyłem, a przodem do mężczyzny. Kiedy ten się z nim
zrównał, dopiero zaczął iść normalnie. Na dłuższą metę nie było to do końca
mądre przez wzgląd na tłum, jaki dziś się tutaj zjawił. Mógłby na kogoś wpaść i
się nieźle poturbować.
- Twoja przemowa
nieco odbiegała od tego, co przygotował ci Claudius – powiedział spokojnie.
Przez to Will nie bardzo mógł zgadnąć, co też mężczyzna o tym myśli. Dlatego
zapytał:
- To źle? –
Feliks pokręcił przecząco głową, ale zaraz też dodał:
- Uważam, że
nie. Dzięki temu brzmiałeś przekonująco. Z resztą, byłeś przekonujący i mówiłeś
szczerą prawdę. Myślę, że do nich trafiłeś, a o to przecież chodziło. – William
uśmiechnął się pod nosem ucieszony taką opinią. Bardzo sobie cenił zdanie
Feliksa.
- Mam taką
nadzieję. Nie chcę krzywdy dla tych ludzi. Chciałbym dać im wszystko, czego
potrzebują. – Feliks zatrzymał się, przez co i William to zrobił. Oparł dłoń na
jego ramieniu i powiedział:
- Wierzę, że ci
się uda. Choć pomysł z darmowymi biletami był nieco pochopny, sam przyznaj. –
William pokiwał głową i nic nie powiedział. Wiedział, że jego decyzja mogła
wiązać się z wieloma nieprzyjemnościami, ale był pewien, że Feliks go rozumie.
Przebywał w obozie, w którym ciągle czegoś brakowało. Często nawet dzieciom, o
które to przecież dbało się w pierwszej kolejności. Dlatego uśmiechnął się do
kochanka i chwycił go za nadgarstek, lekko go ściskając. Nie mogli sobie
pozwolić na większą poufałość publicznie, dlatego zaraz go puścił i razem
ruszyli dalej. Ludzie kłaniali mu się, czasem krótko go witali, a on im
odpowiadał z uśmiechem. Na początku nie chciał być władcą. A teraz nie
wyobrażał sobie, żeby w przyszłości nie miał nim zostać. Zmienił się i to chyba
na lepsze.
O godzinie
siedemnastej odbył się pierwszy konkurs. Miał on dużo wspólnego z magią, bowiem
trzeba było wyczarować rzecz przeciwną tej, którą dana osoba wylosowała.
Wygrała dziewczyna, która wylosowała ciemność, więc stworzyła niesamowitą,
iskrzącą się, ogromną kulę światła. Nikt nie mógł wyjść z podziwu, wszyscy byli
zachwyceni, więc werdykt był jednoznaczny. Sędzia wręczył jej medal i wszyscy
się rozeszli.
Kolejny konkurs miał miejsce o dwudziestej drugiej. Nie było już dzieci i większości tych osób, które były rodzicami, więc zabawa miała nieco… dojrzalszy charakter. Był to taniec z dziewczyną, którą partner sobie wybrał. Feliks na początku odradzał mu ten konkurs, tłumacząc mu, że przecież średnio lubi tańczyć, a co dopiero z dziewczętami, jednak Will był zdeterminowany. Wtedy czarodziej ostrzegł go, że ta para, która wygra, musi się pocałować. To trochę ostudziło zapał Williama, ale w sumie pierwszy raz widział, żeby Feliks tak bardzo przejął się jego interakcją z inną dziewczyną. Przecież wiedział o jego orientacji, więc o co się tak martwił? Bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że o jego komfort psychiczny. Przecież nieraz potrafił mu dokuczać i opowiadać o damskich częściach ciała, o których wolałby nie mieć nawet pojęcia. To go zaintrygowało i utrzymało w przekonaniu, by wziąć udział w konkursie. Właśnie stał z grupą młodych mężczyzn i jako pierwszy miał wybrać dziewczynę, z którą będzie tańczył. Wybrał najładniejszą z wszystkich, przynajmniej tak mu się wydawało, bo znać się na tym specjalnie nie znał. Ta wyglądała na bardzo zadowoloną i chyba niezbyt zaskoczoną, więc miał nadzieję, że dobrze trafił. Podszedł do niej, ukłonił się, wyciągnął rękę i gdy ona wysunęła swoją dłoń w jego stronę, krotko dygając, pochylił się i lekko ucałował delikatną, jasną skórę. Ta zarumieniła się delikatnie i uśmiechnęła uroczo, po czym przeszła z księciem na wskazane przez sędzię miejsce. Gdy pozostali uczestnicy dobrali się w pary i zajęli swoje miejsca, rozpoczęły się pierwsze dźwięki orkiestry, która im przygrywała. Była to spokojna melodia, przypominająca Williamowi walc wiedeński, ale chyba nie mogła nim być, prawda? Dziewczyna dawała się prowadzić, tańczyła zgrabnie i potrafiła się dopasować do chłopaka. Ten patrzył na nią z uśmiechem, a ona wydawała się być wniebowziętą. W połowie piosenki wszystkie pary zaczęły unosić się w powietrzu, nieprzerwanie tańcząc, a małe, czarodziejskie światełka migały wokół wszystkich par, by pod koniec otoczyć tę parę, która była najlepsza. Co zdecydowanie zdziwiło Williama, pod koniec utworu wszystkie światełka otoczyły właśnie jego i dziewczynę, z którą tańczył. Ta uśmiechnęła się szeroko i kiedy utwór się skończył, a muzyka zmieniła, wszystkie inne pary wróciły na ziemię, oprócz nich. Will przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że musi pocałować dziewczynę. Dziewczynę! Jednak odetchnął krótko i spojrzał na jej ładne, różowe i lekko wydęte wargi. Miała przymknięte powieki, więc i on zamknął swoje oczy i przytknął usta do jej ust, lekko je pocierając. Odliczał w myślach sekundy i kiedy doliczył do pięciu, odsunął się powoli. Wtedy i oni wrócili na ziemię, przyjęli oklaski, medale i uściski dłoni. Pożegnał się z dziewczyną krótkim uściskiem i podszedł do Feliksa, który stał nieco z tyłu, oparty o jeden z budynków. Patrzył na Williama nieodgadnionym wzrokiem, a po chwili złapał go za rękę i pociągnął w stronę zaułku, gdzie przytrzasnął go do ściany, po czym pocałował namiętnie i głęboko.
- Um… Feliks –
wydukał Will w przerwie między jednym a drugim pocałunkiem. Mężczyzna przesunął
usta na jego policzek, potem na szczękę, aż wreszcie wcisnął wargi w jego
szyję, wcześniej odsuwając kołnierz płaszcza. Mówił Willowi, żeby założył
szalik, a ten go nie posłuchał, za co w sumie był mu teraz wdzięczny. – Co ty
tak nagle…? – zaśmiał się krótko i objął mężczyznę za kark. Ten odsunął się na
chwilę od jego szyi i spojrzał mu w oczy ciężkim wzrokiem. Wtedy Will przestał
się tak szeroko uśmiechać i sam zerknął na niego poważniej.
- Mógłbyś być
wymarzonym księciem każdej królewny – powiedział smutnym tonem i przytulił się
do chłopaka, chowając twarz w jego włosach. Być może tylko się Willowi
wydawało, że Feliks przejął się tym tańcem, jednak, jeśli naprawdę tak było,
wolał utrzymać czarodzieja w jednym, prawdziwym przekonaniu. Dlatego
powiedział:
- Chcę być
wymarzonym księciem dla ciebie. Pytanie, czy ty tego chcesz, Feliks. –
Czarodziej zesztywniał, zszokowany. Tak bardzo zdziwiły go słowa chłopaka, że
nie miał pojęcia, co powiedzieć. – Kocham cię. – Williama trochę przeraził
wydźwięk własnych słow. Feliks nadal nie odpowiadał. – Więc zostań moją
wymarzoną królewną – zaśmiał się sztywno i oczekiwał. Czarodziej nadal go
obejmował, prawie w ogóle się nie ruszając i Will zaczął się naprawdę
denerwować, że przesadził i przestraszył mężczyznę. Ten w końcu jednak odchylił
głowę i spojrzał na niego wzruszonym wzrokiem. Miał uchylone usta i drżący
oddech, podobnie jak książę.
- Will… ja… -
Nie zdążył jednak dokończyć myśli, kiedy usłyszał głośny wybuch, a zaraz za nim
przeraźliwy krzyk. Obaj wybiegli z wąskiej uliczki i rozejrzeli się. Jedno z
stoisk stało w ogniu. Wszyscy biegali i krzyczeli w panice, niemal taranując
się nawzajem.
- Co się
stało?! – krzyknął Will w stronę jednego z chłopaków, który właśnie go mijał.
Ten był przerażony i widocznie nie podobało mu się to, że został zatrzymany,
ale widząc księcia odpowiedział mu pośpiesznie:
- Nagle
stoisko… wybuchło! Dobrze, że nikt tam nie stał, nawet sprzedawcy tam nie było!
Ale nikt nie wie, co było przyczyną i… - Nie skończył, bo nagle wystąpił
kolejny wybuch kawałek dalej i tym razem oberwało kilka osób, które stały najbliżej.
Chłopak, który jeszcze przed chwilą przy nich stał, teraz biegł przed siebie,
wymijając kolejne osoby.
- Chodź Will!
Nie możemy tu… - Tym razem wybuchnął stragan obok nich. Huk eksplozji i
porażające światło ognia ogłuszył i oślepił chłopaka. Czuł, że ma mokre włosy i
pomyślał, że musiał wpaść w kałużę. Sięgnął do swoich włosów, po czym otworzył
oczy i gdy spojrzał na rękę, spostrzegł, że była cała we krwi. Rzeczywistość
zaczęła do niego powoli docierać. W końcu zorientował się, co się stało. Feliks
leżał na nim, nieprzytomny i poparzony, a chłopak nie mógł się spod niego
wydostać. Nadal słabo słyszał i rozglądał się zdezorientowany.
- Feliks –
wyrzęził, ledwie słysząc własny głos. Dotknął mężczyzny drżącymi dłońmi i
załkał rozpaczliwie, nie wierząc w to, co widzi. – Kochanie… - Nagle usłyszał
równy i zgrany bieg grupy żołnierzy. Ci dotarli do niego i podnieśli ostrożnie
Feliksa, po czym pomogli wstać Willowi. Otoczyli ich i zaczęli szybkim krokiem
prowadzić w stronę zamku. Podczas drogi niewiele mógł zobaczyć, ale to, co
słyszał przerażało go na wskroś. Nagle wybuchnął kolejny stragan, ten, który
właśnie mijali. Jeden z żołnierzy, który był najbliżej, zajął się ogniem i
zaczął krzyczeć. Wtedy dwóch innych rzuciło na niego zaklęcia, które ugasiły ogień.
Jeszcze bardziej przyśpieszyli kroku. Will miał wrażenie, że droga do zamku
trwa wiecznie, płuca paliły go niemiłosiernie, ale nie poddawał się. Musiał
pomóc Feliksowi. Zerknął na kochanka, który wciąż był nieprzytomny i w tej
chwili niemal wleczony przez strażników. Ci jednak nie byli w stanie nieść go
inaczej. Jeden z bystrzejszych żołnierzy rzucił zaklęcie ochronne i w ten
sposób uniknęli kolejnego wybuchu, który mógłby przynieść skutki śmiertelne.
- Kto za tym
stoi?! – zapytał William, chcąc wiedzieć, czy cokolwiek wiadomo.
- Nikt nie wie,
Wasza Wysokość! – odparł jeden z żołnierzy, który go podtrzymywał. – Inne
jednostki nadal są w mieście i próbują pomóc cywilom wydostać się z głównej
ulicy! Wybuchają jedynie stragany, więc w pozostałej części miasta powinno być
spokojnie! – Musiał podnieść głos, bo nadal panowała wrzawa. Minęli jednak most
i już mieli się wspinać po schodach, by dotrzeć do zamku, gdy zjawił się Claude
i oznajmił:
- Aportuję ich
do zamku, wy wracajcie do miasta pomóc ludziom! – Strażnicy odkrzyknęli jedynie
„tak jest”, przekazali Claudowi Feliksa i ruszyli w swoją stronę. Mężczyzna
złapał czarodzieja mocniej, patrząc z przerażeniem na jego rany, po czym
chwycił za rękę Williama i z sykiem aportował się do gabinetu Albana.
- Na Boga, co
tu się dzieje?! – krzyknął, przestraszony staruszek, a kiedy zobaczył Feliksa,
wrzasnął jeszcze głośniej. – Połóż go tutaj, Claudiusie – powiedział i wskazał
na białą, szeroką kozetkę. – Na brzuchu. – Claude wykonał polecenie bez słowa.
– Zabierz księcia do Charlesa, niech go opatrzy. – Staruszek mimo wcześniejszej
reakcji, teraz zdawał się zachowywać spokój. William przez chwilę się opierał,
nie chcąc zostawiać Feliksa, ale Claude był nieustępliwy. W końcu wyprowadził
chłopaka niemal siłą z pomieszczenia, nie bacząc na jego protesty. Już mieli
skręcić, gdy zza ściany wyszła zakapturzona postać. Stanęli jak wryci, niemal
od razu przyjmując pozycję bojową, ale to Claude zasłonił swoim ciałem
Williama. Tajemnicza postać powoli zdjęła kaptur z głowy i ukazała swoje
oblicze. William kojarzył tę twarz. To on! Widział go zaraz przed swoim
wystąpieniem.
- Przeczuwałem,
że to twoja sprawka – powiedział Claude. A więc on go znał?!
- Oddaj mi
fragment, Williamie, a nikt więcej nie ucierpi – odezwał się wypranym z emocji
głosem przybysz, nawet nie patrząc na Claudiusa, za to przyglądając się pustym
spojrzeniem Williamowi. Chłopaka przeszedł zimny dreszcz. Ten koleś był
przerażający i najprawdopodobniej to on stał za tym wszystkim, co się
wydarzyło. To przez niego Feliks może lada moment umrzeć!
- Ty draniu! –
krzyknął i przepchnął się obok Claudiusa, dopadając z pięściami do mężczyzny.
Zalała go tak ogromna fala wściekłości, że nie mógł prawie oddychać. Mężczyzna
nie zdążył go zatrzymać i ten wymierzył cios z pięści w szczękę nieznajomego. –
Jak śmiałeś?! – Kolejny cios zablokował i wykręcił rękę Willowi. Ten jęknął z
bólu i zacisnął zęby.
- Oddaj
fragment, Williamie, a nikt więcej nie ucierpi – powtórzył po raz kolejny.
- Nie mam
pojęcia, o czym mówisz, psycholu! Puszczaj! – Wyszarpnął rękę i cofnął się o
krok, dodatkowo strwożony.
- Czego od
niego chcesz, Sheridan? – odezwał się Claude, stając obok Willa. – Nie mamy
pojęcia o czym mówisz. - Ciemnowłosy mężczyzna zwrócił spojrzenie na Claudiusa
i przez krótką chwilę jego twarz zmieniła swój wyraz. Przemknął po niej cień
smutku, ale po chwili zniknął, zastąpiony złością. Sheridan popchnął Claudiusa
z taką siłą, że ten wylądował po drugiej stronie korytarza, uderzając mocno o
ścianę. William spojrzał z przerażeniem na mężczyznę, w głowie powtarzając
najsilniejsze zaklęcia obronne. Już miał jakieś rzucić, kiedy zobaczył, jak
ciemnowłosy zgina się w pół, a dosłownie chwilę później znika w czarnym i
gęstym dymie. Gdy ten całkowicie zniknął, zobaczył pana Charlesa, który
podbiegł do niego i zapytał:
- Wszystko w
porządku książę? Co się dzieje, do czorta?! – Gdy upewnił się, że Will ma się
względnie dobrze, podbiegł do Claudiusa, ale i jemu nic nie dolegało, był tylko
nieco poobijany i oszołomiony. Zabrał ich do swojego gabinetu i tam dokładniej
obejrzał Williama i wypytał ich o wszystko. Był szczerze zdumiony, a dodatkowo
się zadziwił, gdy usłyszał tę część, w której ten cały Sheridan domagał się od
nich jakiegoś fragmentu, o jakim nie mieli w ogóle pojęcia. Dopiero teraz, gdy
ochłonęli, przyszło im do głowy, o co może chodzić.
- Przecież ja
nie mam żadnego… - zaczął i przerwał w połowie zdania, uświadamiając sobie, że
przecież ma coś, co Feliks zabrał mu jakiś czas temu, tłumacząc, że ma dziwne
właściwości i woli to sprawdzić. – Właściwie… jest coś takiego – dokończył i
spojrzał na Claudiusa poważnie. Ten zmarszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc.
- Co masz na
myśli? – zapytał. William podparł czoło ręką i nie patrząc na mężczyznę
odpowiedział:
- Chyba mam to,
czego szuka ten chory pojeb, Sheridan. – Claude skrzywił się, słysząc to
określenie, jednak nie upomniał chłopaka. Nikt przecież nie wiedział, że ma
związek z tym demonem i wolał, żeby na razie tak zostało. Czuł, że teraz sprawy
skomplikują się jeszcze bardziej.
Dlaczego?! Przerywać w takim momencie! Teraz będę myśleć nad dalszą częścią i nie będę mogła się skupić!
OdpowiedzUsuńWENY!
Wybacz że tak późno. Jak mogłaś skończy w taki sposób pierwszy tom :'(. Proszę, nie żądam byś jak najszybciej zaczęła publikację drugiego tomu. Nie możesz tak tego zostawić >_<. Przez ciebie nie mam już paznokci 8-).
OdpowiedzUsuń