sobota, 16 stycznia 2016

Wybuchowy Festyn Wiosenny

Hello! :3 I oto nadeszła ta chwila, kiedy wstawiłam ostatni rozdział pierwszego tomu :D Jak się z tym czuję? Szczerze mówiąc całkiem dobrze. Niewiele razy udało mi się doprowadzić coś do końca i za każdym razem, kiedy udaje mi się to osiągnąć, jest to dla mnie spory sukces. Oczywiście przede mną jeszcze wiele słów i stron w wordzie, szaleńczego stukania w klawiaturę, a także przyprawiającej o dreszcze białej stroy z mrugającym kursorem, kiedy zawita mnie tzw. brak weny :') Jednak mam nadzieję, że nic nie stanie mi na drodze i będę mogła doprowadzić tę historię do końca :D Nie zawracam Wam już głowy, miłego czytania i obgryzania pazurków z emocji XD


Enjoy!



PS.



W zakładce Galeria pojawiło się zdjęcie rysunku. Zainteresowanych zapraszam, nawet wrzucę link dla tych równie leniwych, co ja xd:






Rozdział 29


William obudził się wczesnym rankiem. Zobaczył uśmiechniętą twarz Feliksa, który patrzył na niego w taki sposób, że chłopak zarumienił się lekko i odwrócił spojrzenie, od razu przeciągając się i ziewając rozkosznie. 
- Dzień dobry. Jak się spało, mój książę? – zapytał mężczyzna i pogładził młodzieńca  po nagim brzuchu. Will prychnął pod nosem rozbawiony i przykrył swoją dłonią rękę kochanka.
- Hej… Dobrze, miałem przyjemne sny – odpowiedział i zerknął na niego krótko, by zaraz potem na nowo przymknąć powieki. – A tobie?
- Też miałem przyjemny sen. – William ponownie na niego spojrzał i tym razem uniósł do góry jedną brew, po czym zapytał:
- Tak? A o czym, jeśli mogę wiedzieć? – Feliks odwrócił twarz w stronę sufitu i przymknął oczy.
- Śnił mi się pewien młody, przystojny mężczyzna. Miał ciemne włosy, jasne, piękne oczy i cudowny, ciasny tyłek. – Will przysłuchiwał mu się z wyczekiwaniem. Opis mógł wskazywać na niego, ale przecież mało to chłopaków miało ciemne włosy i jasne oczy?
- Znam go? – Feliks parsknął cicho pod nosem i spojrzał na niego.
- O tak, znasz. – Przesunął dłonią po udzie Willa i wychylił się do jego ust, cmokając go krótko. – Czas wstać, Wasza Wysokość. Obowiązki wzywają – powiedział i ściągnął z księcia kołdrę. Ten zaburczał na znak protestu, ale wiedział, że nie ma wyjścia. Dziś był wielki dzień - Festyn Wiosenny. I jego wielkie przemówienie do ludu. Gdy o tym pomyślał, poczuł lekki skurcz żołądka.
- Mógłbyś zawołać służącego? Nie do końca radzę sobie z tymi wszystkimi szatami. – Feliks uśmiechnął się delikatnie i wstał z łóżka. Zaczął się ubierać tyłem do chłopaka i odpowiedział:
- Najpierw chodź na śniadanie w normalnych ubraniach. Służba wczoraj przyniosła świeże koszule, leżą w drugiej części komnaty. – William słysząc to, ruszył w wskazanym przez kochanka kierunku i po chwili chwycił w dłoń jedną z leżących na brzegu koszul. Ubierając ją na siebie, wrócił do części sypialnianej i z koszulą na sobie rozejrzał się za bielizną. Dostrzegł ją po lewej stronie łóżka, gdzie stał Feliks. Podszedł do porzuconej wczoraj bielizny i postanowil ją ubrać. Wczoraj był w niej na tyle krótko, że ciągle pachniała specyfikami, jakich służki używały do prania. Schylił się po nią, mimowolnie wypinając się w stronę mężczyzny, czego ten nawet nie rozważał przeoczyć. Nawet wyciągnął dłoń i szczypnął nagi pośladek chłopaka.
- Feliks! – krzyknął Will, ale zaraz zaśmiał się z wielkimi majtkami w ręce i odwrócił do mężczyzny z udawanym oburzeniem. Czarodziej z zadowoleniem i szerokim uśmiechem przyciągnął go za biodra, już prawie cały ubrany. Przesunął dłonie na jego tyłek i pomasował go mocno, rozchylając je i ściskając naprzemian.
- Kiedy to wszystko się skończy i będziesz miał więcej czasu, zabiorę cię gdzieś – powiedział i pocałował go delikatnie, zaprzestając przy tym masować mu pośladki. Przesunął dłońmi po jego bokach a Will zamruczał, zadowolony i przyległ do niego mocniej.
- A dokąd? – Feliks wsunął jedną dłoń w jego włosy i przeczesał je. Od wczoraj zdążyły wyschnąć i jeszcze mocniej się skręcić. Naprawdę wyglądał jak Serafin, co tylko mocniej utrzymywało Feliksa w przekonaniu, że był mieszańcem. Wróża i Anioła. A przynajmniej jakiejś jego części.
- Gdzieś, gdzie będziemy sami. Co myślisz? – Will odchylił policzek od jego piersi i przyjrzał się twarzy kochanka. Oparł ręce na jego ramionach i pogładził gładką, śniadą skórę.
- Myślę, że do cudowny pomysł. Nie mogę się doczekać – odpowiedział. Patrzył na niego takim rozkochanym wzrokiem, że po chwili chyba zawstydzony Feliks odchrząknął, cmoknął go krótko w usta i się odsunął. Will zmarszczył lekko brwi, nieco zdziwiony, ale nic nie powiedział. Wciągnął na siebie bieliznę i poszedł po spodnie. Kiedy i je założył, Feliks odezwał się:
- Zjemy na zewnątrz? Ładna pogoda jest dzisiaj. – William potaknął i razem poszli na taras, wcześniej informując służbę, by podała im śniadanie.


***


Ryan właśnie podawał Patrickowi napar z ziół, który otrzymali od starego medyka. Gdy nieco ochłonęli, zauważyli, że książę czuł się dużo gorzej, niż wcześniej. Miał gorączkę i dreszcze, więc wypytali o kogoś, kto mógłby mu pomóc. Trafili do apteki, gdzie właściciel a zarazem pracownik zechciał udzielić im pomocy. Odwiedził chłopaka w pokoju, który wynajmowali i dał im za należną kwotę potrzebne medykamenty. Już po pierwszej dawce Patrick czuł się lepiej, dlatego byli dobrej myśli. Gdy Michael i Dymitr przyswoili wszystko, czego dowiedzieli się od syren, musieli podjąć decyzję, co zrobią dalej. Obaj uważali, że najrozsądniej byłoby wrócić do Sarihmas i naradzić się z resztą, jednak czas ich gonił. A jeśli Alexander zamieszkiwał aktualnie Ziemię, powinni wyruszyć tam już teraz. Zastanawiali się tylko, co zrobić z Ryanem i Patrickiem. Z jednej strony bezpieczniej by było, gdyby wrócili do zamku. Bali się jednak puścić ich samych, a wspólny powrót nie wchodził w grę, gdyż wiązał się z dodatkowym czasem, którego przecież nie mieli za wiele.
- Gdy Patrick wyzdrowieje, wyruszymy na Ziemię – powiedział Michael, ostatecznie podejmując taką, a nie inną decyzję. Ryan odwrócił się w jego stronę z uniesionymi brwiami, totalnie zaskoczony taką informacją. Z resztą, nie można było mu się dziwić – wszelkie rozmowy, jakie Michael podejmował z Dymitrem odbywały się na osobności, nigdy w towarzystwie chłopców. Książę również był zaskoczony, ale dużo bardziej pozytywnie, bo mimo choroby i ogólnego zmęczenia uśmiechnął się, widocznie zadowolony. Po chwili odezwał się Dymitr, który siedział na krześle pod zasłoniętym oknem i bawił się kamieniem zawieszonym na szyi.
- Podejrzewamy, że kolejny fragment jest w posiadaniu mojego stwórcy, Alexandra. Od czasu Bitwy Pięciu Królestw nie pojawił się na tych ziemiach i zapewne dotąd tego nie zrobił. Nie wiemy jednak, gdzie się aktualnie znajduje, dlatego jego poszukiwania mogą nas nieco opóźnić. Jutro z samego rana wyślę wiadomość do zamku z wszystkimi informacjami, jakie otrzymaliśmy od Seleny. Wtedy i oni będą mogli rozpocząć poszukiwania. – Patrick nieco ściągnął brwi i zachrypniętym głosem zapytał:
- To nie jest zbyt niebezpieczne? A jeśli ta wiadomość trafi w niepowołane ręce? – Michael uśmiechnął się pobłażliwie i odpowiedział za kochanka.
- Będzie zaszyfrowana. W dodatku osobie, która przekaże ją Williamowi i reszcie, możemy ufać. Nie musisz się o to martwić. – Patrick pokiwał głową, ale w duchu skrzywił się, słysząc ironię z ust wampira. Michael go chyba nie lubił, a on nie miał pojęcia, czym sobie zasłużył na takie traktowanie.
- Och, z pewnością jest zaufana, Michael ma o tym dogłębne pojęcie – syknął Dymitr i wstał z łóżka gwałtownie. Zaraz potem w wampirzym tempie sięgnął po płaszcz, zarzucił go na ramiona i wyszedł, niemal trzaskając drzwiami.
- A jemu co się stało? – zapytał Ryan, gapiąc się na drzwi, w których dosłownie przed chwilą stał Dymitr. Michael pokiwał głową i prychnął pod nosem zirytowany.
- Pokłóciliśmy się – odparł i sam sięgnął po płaszcz, bo na zewnątrz lało jak z cebra. – Pójdę go poszukać. – Zaraz zniknął w ślad za kochankiem, a chłopcy zostali w pokoju sami. Patrick dokończył swój napar w ciszy, po czym odłożył drewnianą miskę na stolik dostawiony do łóżka. Ułożył się wygodniej i naciągnął na siebie kołdrę.
- Położysz się ze mną? – zapytał, zerkając na chłopaka. Ten kiwnął głowa i obszedł łóżko, by położyć się po drugiej stronie. Patrick odchylił kołdrę. Poszwa była świeża, bo dzisiaj przyszła kobieta, która o to zadbała. Inaczej bałby się w ogóle sugerować Ryanowi, by dotknął materiału, bo w nocy okropnie się pocił. I tak doskonale zdawał sobie sprawę, że musi strasznie śmierdzieć, ale naprawdę chciał poleżeć z chłopakiem obok. Brakowało mu czyjeś bliskości.
- Ciekawe, o co im poszło – zastanowił się na głos Ryan. Patrick, gdy tylko przyjaciel się ułożył, przytknął policzek do jego ramienia.
- Zapewne o tego zaufanego człowieka. Przynajmniej oficjalnie. Bo wiesz, tak naprawdę chyba chodzi o Alexandra. Zawsze, jak o nim wspominają, atmosfera od razu gęstnieje. – Ryan pokiwał energicznie głową, zgadzając się z chłopakiem. Sam by na to nigdy nie wpadł, a Patrick tak łatwo łączył wszystko w spójną całość. Podziwiał go, jego intelekt i umiejętność dedukcji.
- Możliwe, możliwe. Mam nadzieję, że się dogadają, jakoś nie mam ochoty ich znosić przez całą naszą wyprawę – powiedział pół żartem pół serio. Patrick pokiwał głową, rozumiejąc, co Ryan ma na myśli. Mężczyźni starali się nie kłócić w ich obecności, ale przecież mogły wystąpić różne okoliczności.
- A więc… będę miał okazję zobaczyć Ziemię – zmienił temat książę. Ryan zerknął na niego. – Liczę, że mnie oprowadzisz – dodał i zaraz mocno się rozkasłał, odrywając przy tym głowę od ramienia chłopaka. Zasłonił usta dłonią i zacisnął oczy. Kiedy kaszel ustał, ponownie położył się przy chłopaku, tym razem jednak nie wtulając się w niego. Obawiał się, że jego stan może obrzydzać Ryana. Jakby młodemu wampirowi nie wystarczało to, że miał problematycznego kochanka - Claudiusa - dziwne potrzeby łóżkowe i popieprzoną klątwę nad całym swoim rodem. Skrzywił się w duchu, choć nagłą zmianę nastroju musiał zauważyć Ryan, bo sam się do niego przysunął i szturchnął go łokciem, jednak nie za mocno, mając na względzie jego tymczasowo słabe zdrowie.
- Oczywiście, że tak. Pokaże ci wszystko, co będziesz chciał zobaczyć – powiedział w końcu i uśmiechnął się do przyjaciela. Książę był widocznie senny, bo odpowiedział słabym uśmiechem i przymknął powieki. Ryan patrzył jak ten powoli zasypia, zastanawiając się, co jeszcze ich czeka.

Michael znalazł kochanka w jednym z ciemnych zaułków. Właśnie żywił się na jakimś wyrośniętym byczku, który był pod wpływem jego hipnozy i chyba miał wrażenie, że te krwawe pocałunki, jakie mu Dymitr fundował, były częścią gry wstępnej. Michael skrzywił się brzydko, gdy mężczyzna ociężałymi dłońmi dotknął pośladków blondyna i zaczął je nieco nieudolnie, ale jednak, masować. Po chwili wampir skończył, odsunął się i otarł usta. Powiedział coś szeptem do mężczyzny z uroczym uśmiechem, po czym ten odszedł bez słowa w swoją stronę. Dopiero wtedy też odwrócił się do kochanka z niewzruszoną miną. Michael zaczął do niego podchodzić, a kiedy był już przy kochanku na wyciągnięcie ręki, ten zaczął się cofać pod ścianę. Michael jednak nie ustępował, aż w końcu starszy wampir natrafił na ścianę i nie miał większego pola manewru. Oczywiście, gdyby chciał, umknąłby mężczyźnie w ułamku sekundy, ale… nie chciał. Wolał dojść z nim do porozumienia. Choć nie miał pojęcia jak to zrobić.
- Nie pieprzyłem się z nim – powiedział spokojnie Michael. Dymitr prychnął pod nosem i uniósł głowę w górę by spojrzeń kochankowi w oczy. To go często denerwowało – że Michael patrzył na niego z góry. Bywały takie chwile, że było to wręcz okrutnie podniecające, jednak czasem, zwłaszcza, gdy się kłócili, potwornie denerwujące.
- Bo ci w tym przeszkodziłem – odparł kpiącym tonem i odwrócił spojrzenie. Było mu przykro. Michael naprawdę przeleciałby kogoś innego tuż pod jego nosem? Bez pytania go o zdanie? Nie mógł w to uwierzyć.
- Nieprawda. Doskonale wiesz, że musiałem go zahipnotyzować. A żeby to zrobić, trzeba kogoś uwieść. I napić się jego krwi. – Dymitr przytaknął, jednak dalej w to brnął, trwając we własnym przekonaniu.
 - Nie mogę zaprzeczyć. Ale jednak nie trzeba nikogo rozbierać i być rozebranym, by do owej hipnozy doszło. Tego mi nie wmówisz – odparł, ponownie zerkając w oczy mężczyźnie. Tak bardzo go kochał, że to aż… bolało.
- Dymitr… Niczego ci nie wmawiam. Był strasznie oporny, gdy odkrył, że jestem wampirem. A tylko on już jutro wyrusza do Sarihmas z pocztą – wyjaśnił. Dymitr spojrzał na niego zupełnie inaczej, niż wcześniej, widocznie zaskoczony.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? – zapytał, choć przecież sam świetnie zdawał sobie sprawę, dlaczego. Bo nawet nie dopuścił kochanka do słowa, kiedy okładał go pięściami i wyzwiskami w szale i wściekłości. Zrobiło mu się wstyd, gdy to sobie przypomniał. Spuścił wzrok. – Dobra, nie odpowiadaj. Przepraszam – dodał skruszony i nie wiedział, co ze sobą zrobić.
- W porządku, rozumiem. Już wcześniej byłeś zły… o Alexandra. Za dużo się ostatnio dzieje – dodał. Stali przez chwilę w niezręczniej ciszy – Michael gapiąc się na Dymitra, który zaś unikał jego wzroku jak ognia. W końcu to starszy wampir wychylił się, stając na palcach i pocałował mężczyznę. Ten oddał pocałunek i objął go delikatnie. To wszystko było takie trudne. A w dodatku Michael martwił się jeszcze jednym faktem – Alexander jednak żył. A Dymitr przez wiele lat go kochał. Był mu oddany i bardzo cierpiał, gdy ten umarł. Przynajmniej, gdy myślał, że jego stwórca nie żyje. A co jeśli postanowi zostać u jego boku? Tego Michael bał się najbardziej.


***


Było kilka minut przed czternastą, kiedy William stał za kulisami sceny. Już za chwilę miał wyjść i przemówić do swoich poddanych. Denerwował się, to oczywiste, jednak powtarzał w głowie to, co chciał im przekazać setki razy. I w dodatku Feliks ciągle mówił, że na pewno świetnie mu pójdzie, bo po prostu ma to we krwi. Poza tym na resztę imprezy miał dokładnie zaplanowaną. Miał wziąć udział w wielu akcjach i zabawach, by zdobyć lepszą opinię poddanch i ich do siebie przekonać. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w królestwie były osoby, które nie popierały jego rządów. W dodatku napływ do miasta nowych osób, nieczystych mieszańców, za jakich niektórzy wciąż ich uznawali, mógł to tylko pogorszyć, bo przecież odkąd bezrobotni zaczęli szukać pracy i zgadzali się na niższe zarobki, automatycznie zabierali pracę innym, co często budziło wobec nich wrogość. William chciał to wszystko naprawić. Jednak wiedział, że Sarihmas jest zadłużone, więc wskazane byłoby podnieść podatki. Ale nie zamierzał dzisiaj informować o tym ludzi. Dzisiaj mieli się cieszyć i do niego przekonać. Usłyszał, jak mężczyzna ze sceny go zapowiada, więc wziął głębszy oddech i spojrzał po sobie, upewniając się, że wszystko ma na swoim miejscu. Już miał ruszyć na scenę, kiedy zauważył dziwnego mężczyznę o azjatyckich rysach. Ten szedł w jego stronę i kiedy się z nim mijał, posłał mu długie i nieco… niepokojące spojrzenie. Zaraz jednak sobie poszedł, a Will nie miał czasu zastanawiać się kim był, bo właściwie już powinien być na scenie. Ruszył się z miejsca w chwili, gdy mężczyzna, który przed chwilą go zapowiadał wszedł za kulisy, zapewne chcąc sprawdzić, czy książę nie zwiał lub też nie zemdlał z powodu tremy. Podszedł do niego i minął ciężką, bordową kotarę. Dostrzegł scenę i poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. W gardle też mu nieco zaschło, ale przecież nie mógł się poddać. Zrobił pierwszy krok, nabierając gwałtownie powietrza w płuca, a zaraz za nim kolejny, aż w końcu ukazał się zebranym pod scenom ludziom, na co oni zaczęli klaskać i wiwatować. Uśmiechnął się i powitał ich gestem dłoni, którego uczył go pan Charles na swoich długich i żmudnych lekcjach. W tej chwili był jednak wdzięczny za to wszystko, czego go nauczył. Zatrzymał się na środku sceny i zaplótł ręce z tyłu na plecach.
- Witajcie, jestem książę William, syn króla Jamesa II i Isabel z rodu Demort. – Przerwał na moment i spojrzał po tych wszystkich ludziach. Od większości z nich biła taka bieda… Wszystko to, co miał powiedzieć, stało się nagle … puste. Bo co im po jego zapewnieniach? Nie zmieni ich życia z dnia na dzień, ba, może się ono jeszcze pogorszyć na skutek podwyższenia podatków, co będzie nieuniknione. Te wszystkie pary oczu wpatrujące się w niego… Czego oni oczekiwali? Hojnego, sprawiedliwego i rozsądnego króla? Zapewne. Ale czy był w stanie dać im to wszystko? Nie miał pojęcia. W końcu odetchnął, by się uspokoić i nabrał powietrza. Wtedy kontynuował – Przybyłem tu niedawno i wraz z moim przybyciem wiele się zmieniło. Od kilkunastu lat w Sarihmas bardzo pogorszyła się sytuacja gospodarki, ekonomii i polityki, tej wewnętrznej, ale i międzynarodowej. Odkąd rebelianci wkroczyli do miasta wielu z was musiało zapewnić im nocleg, wyżywienie, stanowisko pracy, lub nawet czasem je dla nich ustąpić. To niewątpliwie niesprawiedliwe, jednak muszę powiedzieć jasno i wyraźnie, że to nie jest ich wina! Mieszańcy niczym nie zapracowali sobie na to, co ich spotkało! Dlatego proszę was, pomóżcie mi odbudować królestwo i naprawić szkody, jakich dokonali mój ojciec i wuj. Nie wińcie rebeliantów za to wszystko, co złe, bo to nie oni są przyczyną tego, co dzieje się w naszej ojczyźnie, a okrutne siły zła, które w ciągu tych wszystkich lat tak bardzo popsuły nasze królestwo. Ja wierzę, że nam się uda, ale bez waszej wiary i determinacji sam nie dam rady nic zdziałać. Dlatego ja, książę William wzywam moich poddanych do ratowania naszego królestwa Sarihmas! – Przerwał, a wtedy podniosły się oklaski, krzyki, wiwaty. Kobiety rzucały na scenę kwiatami, mężczyźni gwizdali lub unosili wysoko pięści na znak aprobaty dla księcia. Ten uśmiechnął się i rozejrzał po tłumie. Wszyscy byli pełni nadziei i przypomniało mu się, jak przemawiał w obozowisku, gdy pierwszy raz trafił do Krainy Pięciu Królestw. Uczucie było podobne, ale dopiero teraz poczuł brzemię odpowiedzialności, jakie na nim spoczywało. Widział w tłumie dziesiątki małych, często pewnie głodnych dzieci, które dzisiaj tutaj przyszły, by chociaż zobaczyć atrakcje, których w większości nie będą w stanie wykorzystać z powodu braku pieniędzy. Dlatego w tej jednej chwili, widząc te często niemal wychudzone maluchy, postanowił ogłosić jeszcze jedną rzecz. Uniósł rękę w górę, chcąc nieco uciszyć tłum, który po chwili się go posłuchał. Wtedy ponownie zabrał głos – Wszystkie dzieci mają zapewnione atrakcje za darmo! Koszty pokryją arystokracji z własnej kieszeni, by dać tym maluchom choć jeden wspaniały dzień zabawy i beztroski! – Wtedy podniosły się krzyki maluchów i niekiedy ich matek, które zapewne często ledwo wiązały koniec z końcem. Domyślał się, że Claude nie poprze jego decyzji, a co tu dopiero mówić o arystokratach, jednak uważał, że nie uszczupli to aż tak ich kieszeni, a tym biedakom da wiele radości. Gdy gwar nieco ucichnął, ponownie się odezwał – Życzę wszystkim miłej zabawy i zapewniam, że sam będę w tym dniu uczestniczył w wszystkich tradycyjnych konkursach i zabawach, choć liczę na małe fory z waszej strony – powiedział i mrugnął z uśmiechem do zebranych. Ci ponownie zaczęli klaskać i wiwatować, a William machając im z nieniknącym uśmiechem zaczął wycofywać się z sceny na kulisy. Tam zastał Feliksa, Claudiusa i grupę wkurzonych arystokratów. Nie dał jednak po sobie poznać lekkiego zdenerwowania, a jedynie podszedł do nich spokojnym krokiem i z poważną miną oczekując słownego ataku.
- Postradałeś zmysły książę?! – warknął jeden z zamożnych mężczyzn. William spojrzał na niego zimno i odpowiedział mężczyźnie:
- Póki co nie, więc na twoim miejscu bym się tak nie denerwował. Być może zyskasz większą przychylność tych biedaków, którzy ciężko dla ciebie pracują. Koszty też nie będą nie wiadomo jak wysokie, także spuść z tonu z łaski swojej i nie zapominaj, do kogo mówisz. – Wyminął ich wszystkich i ruszył ku schodom, by zejść ze sceny. Ci podążyli w ślad za nim, choć żaden nie odezwał się nawet słowem, więc podejrzewał, że spalił ich butne zapały na panewce. Po chwili podbiegł do niego jeden z organizatorów imprezy i powiedział:
- Wasza Wysokość, pierwszy konkurs odbędzie się o godzinie siedemnastej. Do tej pory może książę angażować się w mniejsze atrakcje, myślę, że to spodoba się poddanym. Zwłaszcza dzieci będą wniebowzięte – podkreślił, dając mu jasny sygnał, co powinien zrobić. I tak też uczynił.
Malował kolorową kredą ulice wraz z dziećmi, tworząc wymyślne wzory. Nie wspomagał się magią, więc dzieci były zachwycone jego umiejętnościami artystycznymi. Grał z chłopcami w piłkę, a dziewczynkom wyczarował wielki, dmuchany zamek. Wszyscy byli zszokowani tworem, jaki stworzył, więc musiał dla przykładu pierwszy wejść do środka i przekonać dzieci, że to fajna zabawa. Widział jak Feliks niemal płakał ze śmiechu na jego widok, gdy skakał w różowym zamku. Czarodziej ciągle był w pobliżu i przyglądał mu się z uśmiechem. Poszedł nawet na karuzelę, która była tak ogromna, że sam nieco się niepokoił, gdy czekał w kolejce, ale dzieci wokół niego nie wydawały się w ogóle przejmować, więc ostatecznie sam sobie darował. Przekonał się dopiero o słuszności swoich małych obiekcji, gdy siedział w wagoniku. Prędkość była tak oszałamiająca, że musiał zaciskać usta, by opór powietrza nie rozwarł mu ust odsłaniając całe dziąsła i uzębienie. Gdy szalona podróż się skończyła, wyszedł w rozchełstanych ubraniach i potarganych włosach cały ogłupiały, kiedy inne dzieci ustawiały się w kolejne po raz kolejny, jakby kompletnie niewzruszone tak oszałamiającą przejażdżką. Feliks, który czekał pod karuzelą, podszedł do niego ze śmiechem i zaczął poprawiać mu ubrania i włosy.
- Jak było, Wasza Wysokość? – zapytał, nadal chichocząc. Will zamrugał kilkukrotnie i dopiero odpowiedział:
- To było mocniejsze, niż Rollercoaster – odparł, po czym uśmiechnął się do kochanka. Dzieci rozeszły się widząc chwilowe niezainteresowanie księcia. Nie były jednak specjalnie przejęte. William też chciał chwilę odetchnąć. Bo jeśli mieli się bawić do rana, to potrzebował więcej energii.
- Przejdziemy się? – zaproponował mag, wskazując podbródkiem most, który stąd było ledwo widać przez kramy z słodyczami i innymi smakołykami, a także stoiska z zabawkami i innymi atrakcjami.
- Pewnie – odparł i ruszył pierwszy tyłem, a przodem do mężczyzny. Kiedy ten się z nim zrównał, dopiero zaczął iść normalnie. Na dłuższą metę nie było to do końca mądre przez wzgląd na tłum, jaki dziś się tutaj zjawił. Mógłby na kogoś wpaść i się nieźle poturbować.
- Twoja przemowa nieco odbiegała od tego, co przygotował ci Claudius – powiedział spokojnie. Przez to Will nie bardzo mógł zgadnąć, co też mężczyzna o tym myśli. Dlatego zapytał:
- To źle? – Feliks pokręcił przecząco głową, ale zaraz też dodał:
- Uważam, że nie. Dzięki temu brzmiałeś przekonująco. Z resztą, byłeś przekonujący i mówiłeś szczerą prawdę. Myślę, że do nich trafiłeś, a o to przecież chodziło. – William uśmiechnął się pod nosem ucieszony taką opinią. Bardzo sobie cenił zdanie Feliksa.
- Mam taką nadzieję. Nie chcę krzywdy dla tych ludzi. Chciałbym dać im wszystko, czego potrzebują. – Feliks zatrzymał się, przez co i William to zrobił. Oparł dłoń na jego ramieniu i powiedział:
- Wierzę, że ci się uda. Choć pomysł z darmowymi biletami był nieco pochopny, sam przyznaj. – William pokiwał głową i nic nie powiedział. Wiedział, że jego decyzja mogła wiązać się z wieloma nieprzyjemnościami, ale był pewien, że Feliks go rozumie. Przebywał w obozie, w którym ciągle czegoś brakowało. Często nawet dzieciom, o które to przecież dbało się w pierwszej kolejności. Dlatego uśmiechnął się do kochanka i chwycił go za nadgarstek, lekko go ściskając. Nie mogli sobie pozwolić na większą poufałość publicznie, dlatego zaraz go puścił i razem ruszyli dalej. Ludzie kłaniali mu się, czasem krótko go witali, a on im odpowiadał z uśmiechem. Na początku nie chciał być władcą. A teraz nie wyobrażał sobie, żeby w przyszłości nie miał nim zostać. Zmienił się i to chyba na lepsze.
O godzinie siedemnastej odbył się pierwszy konkurs. Miał on dużo wspólnego z magią, bowiem trzeba było wyczarować rzecz przeciwną tej, którą dana osoba wylosowała. Wygrała dziewczyna, która wylosowała ciemność, więc stworzyła niesamowitą, iskrzącą się, ogromną kulę światła. Nikt nie mógł wyjść z podziwu, wszyscy byli zachwyceni, więc werdykt był jednoznaczny. Sędzia wręczył jej medal i wszyscy się rozeszli.

Kolejny konkurs miał miejsce o dwudziestej drugiej. Nie było już dzieci i większości tych osób, które były rodzicami, więc zabawa miała nieco… dojrzalszy charakter. Był to taniec z dziewczyną, którą partner sobie wybrał. Feliks na początku odradzał mu ten konkurs, tłumacząc mu, że przecież średnio lubi tańczyć, a co dopiero z dziewczętami, jednak Will był zdeterminowany. Wtedy czarodziej ostrzegł go, że ta para, która wygra, musi się pocałować. To trochę ostudziło zapał Williama, ale w sumie pierwszy raz widział, żeby Feliks tak bardzo przejął się jego interakcją z inną dziewczyną. Przecież wiedział o jego orientacji, więc o co się tak martwił? Bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że o jego komfort psychiczny. Przecież nieraz potrafił mu dokuczać i opowiadać o damskich częściach ciała, o których wolałby nie mieć nawet pojęcia. To go zaintrygowało i utrzymało w przekonaniu, by wziąć udział w konkursie. Właśnie stał z grupą młodych mężczyzn i jako pierwszy miał wybrać dziewczynę, z którą będzie tańczył. Wybrał najładniejszą z wszystkich, przynajmniej tak mu się wydawało, bo znać się na tym specjalnie nie znał. Ta wyglądała na bardzo zadowoloną i chyba niezbyt zaskoczoną, więc miał nadzieję, że dobrze trafił. Podszedł do niej, ukłonił się, wyciągnął rękę i gdy ona wysunęła swoją dłoń w jego stronę, krotko dygając, pochylił się i lekko ucałował delikatną, jasną skórę. Ta zarumieniła się delikatnie i uśmiechnęła uroczo, po czym przeszła z księciem na wskazane przez sędzię miejsce. Gdy pozostali uczestnicy dobrali się w pary i zajęli swoje miejsca, rozpoczęły się pierwsze dźwięki orkiestry, która im przygrywała. Była to spokojna melodia, przypominająca Williamowi walc wiedeński, ale chyba nie mogła nim być, prawda? Dziewczyna dawała się prowadzić, tańczyła zgrabnie i potrafiła się dopasować do chłopaka. Ten patrzył na nią z uśmiechem, a ona wydawała się być wniebowziętą. W połowie piosenki wszystkie pary zaczęły unosić się w powietrzu, nieprzerwanie tańcząc, a małe, czarodziejskie światełka migały wokół wszystkich par, by pod koniec otoczyć tę parę, która była najlepsza. Co zdecydowanie zdziwiło Williama, pod koniec utworu wszystkie światełka otoczyły właśnie jego i dziewczynę, z którą tańczył. Ta uśmiechnęła się szeroko i kiedy utwór się skończył, a muzyka zmieniła, wszystkie inne pary wróciły na ziemię, oprócz nich. Will przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że musi pocałować dziewczynę. Dziewczynę! Jednak odetchnął krótko i spojrzał na jej ładne, różowe i lekko wydęte wargi. Miała przymknięte powieki, więc i on zamknął swoje oczy i przytknął usta do jej ust, lekko je pocierając. Odliczał w myślach sekundy i kiedy doliczył do pięciu, odsunął się powoli. Wtedy i oni wrócili na ziemię, przyjęli oklaski, medale i uściski dłoni. Pożegnał się z dziewczyną krótkim uściskiem i podszedł do Feliksa, który stał nieco z tyłu, oparty o jeden z budynków. Patrzył na Williama nieodgadnionym wzrokiem, a po chwili złapał go za rękę i pociągnął w stronę zaułku, gdzie przytrzasnął go do ściany, po czym pocałował namiętnie i głęboko.
- Um… Feliks – wydukał Will w przerwie między jednym a drugim pocałunkiem. Mężczyzna przesunął usta na jego policzek, potem na szczękę, aż wreszcie wcisnął wargi w jego szyję, wcześniej odsuwając kołnierz płaszcza. Mówił Willowi, żeby założył szalik, a ten go nie posłuchał, za co w sumie był mu teraz wdzięczny. – Co ty tak nagle…? – zaśmiał się krótko i objął mężczyznę za kark. Ten odsunął się na chwilę od jego szyi i spojrzał mu w oczy ciężkim wzrokiem. Wtedy Will przestał się tak szeroko uśmiechać i sam zerknął na niego poważniej.
- Mógłbyś być wymarzonym księciem każdej królewny – powiedział smutnym tonem i przytulił się do chłopaka, chowając twarz w jego włosach. Być może tylko się Willowi wydawało, że Feliks przejął się tym tańcem, jednak, jeśli naprawdę tak było, wolał utrzymać czarodzieja w jednym, prawdziwym przekonaniu. Dlatego powiedział:
- Chcę być wymarzonym księciem dla ciebie. Pytanie, czy ty tego chcesz, Feliks. – Czarodziej zesztywniał, zszokowany. Tak bardzo zdziwiły go słowa chłopaka, że nie miał pojęcia, co powiedzieć. – Kocham cię. – Williama trochę przeraził wydźwięk własnych słow. Feliks nadal nie odpowiadał. – Więc zostań moją wymarzoną królewną – zaśmiał się sztywno i oczekiwał. Czarodziej nadal go obejmował, prawie w ogóle się nie ruszając i Will zaczął się naprawdę denerwować, że przesadził i przestraszył mężczyznę. Ten w końcu jednak odchylił głowę i spojrzał na niego wzruszonym wzrokiem. Miał uchylone usta i drżący oddech, podobnie jak książę.
- Will… ja… - Nie zdążył jednak dokończyć myśli, kiedy usłyszał głośny wybuch, a zaraz za nim przeraźliwy krzyk. Obaj wybiegli z wąskiej uliczki i rozejrzeli się. Jedno z stoisk stało w ogniu. Wszyscy biegali i krzyczeli w panice, niemal taranując się nawzajem.
- Co się stało?! – krzyknął Will w stronę jednego z chłopaków, który właśnie go mijał. Ten był przerażony i widocznie nie podobało mu się to, że został zatrzymany, ale widząc księcia odpowiedział mu pośpiesznie:
- Nagle stoisko… wybuchło! Dobrze, że nikt tam nie stał, nawet sprzedawcy tam nie było! Ale nikt nie wie, co było przyczyną i… - Nie skończył, bo nagle wystąpił kolejny wybuch kawałek dalej i tym razem oberwało kilka osób, które stały najbliżej. Chłopak, który jeszcze przed chwilą przy nich stał, teraz biegł przed siebie, wymijając kolejne osoby.
- Chodź Will! Nie możemy tu… - Tym razem wybuchnął stragan obok nich. Huk eksplozji i porażające światło ognia ogłuszył i oślepił chłopaka. Czuł, że ma mokre włosy i pomyślał, że musiał wpaść w kałużę. Sięgnął do swoich włosów, po czym otworzył oczy i gdy spojrzał na rękę, spostrzegł, że była cała we krwi. Rzeczywistość zaczęła do niego powoli docierać. W końcu zorientował się, co się stało. Feliks leżał na nim, nieprzytomny i poparzony, a chłopak nie mógł się spod niego wydostać. Nadal słabo słyszał i rozglądał się zdezorientowany.
- Feliks – wyrzęził, ledwie słysząc własny głos. Dotknął mężczyzny drżącymi dłońmi i załkał rozpaczliwie, nie wierząc w to, co widzi. – Kochanie… - Nagle usłyszał równy i zgrany bieg grupy żołnierzy. Ci dotarli do niego i podnieśli ostrożnie Feliksa, po czym pomogli wstać Willowi. Otoczyli ich i zaczęli szybkim krokiem prowadzić w stronę zamku. Podczas drogi niewiele mógł zobaczyć, ale to, co słyszał przerażało go na wskroś. Nagle wybuchnął kolejny stragan, ten, który właśnie mijali. Jeden z żołnierzy, który był najbliżej, zajął się ogniem i zaczął krzyczeć. Wtedy dwóch innych rzuciło na niego zaklęcia, które ugasiły ogień. Jeszcze bardziej przyśpieszyli kroku. Will miał wrażenie, że droga do zamku trwa wiecznie, płuca paliły go niemiłosiernie, ale nie poddawał się. Musiał pomóc Feliksowi. Zerknął na kochanka, który wciąż był nieprzytomny i w tej chwili niemal wleczony przez strażników. Ci jednak nie byli w stanie nieść go inaczej. Jeden z bystrzejszych żołnierzy rzucił zaklęcie ochronne i w ten sposób uniknęli kolejnego wybuchu, który mógłby przynieść skutki śmiertelne.
- Kto za tym stoi?! – zapytał William, chcąc wiedzieć, czy cokolwiek wiadomo.
- Nikt nie wie, Wasza Wysokość! – odparł jeden z żołnierzy, który go podtrzymywał. – Inne jednostki nadal są w mieście i próbują pomóc cywilom wydostać się z głównej ulicy! Wybuchają jedynie stragany, więc w pozostałej części miasta powinno być spokojnie! – Musiał podnieść głos, bo nadal panowała wrzawa. Minęli jednak most i już mieli się wspinać po schodach, by dotrzeć do zamku, gdy zjawił się Claude i oznajmił:
- Aportuję ich do zamku, wy wracajcie do miasta pomóc ludziom! – Strażnicy odkrzyknęli jedynie „tak jest”, przekazali Claudowi Feliksa i ruszyli w swoją stronę. Mężczyzna złapał czarodzieja mocniej, patrząc z przerażeniem na jego rany, po czym chwycił za rękę Williama i z sykiem aportował się do gabinetu Albana.
- Na Boga, co tu się dzieje?! – krzyknął, przestraszony staruszek, a kiedy zobaczył Feliksa, wrzasnął jeszcze głośniej. – Połóż go tutaj, Claudiusie – powiedział i wskazał na białą, szeroką kozetkę. – Na brzuchu. – Claude wykonał polecenie bez słowa. – Zabierz księcia do Charlesa, niech go opatrzy. – Staruszek mimo wcześniejszej reakcji, teraz zdawał się zachowywać spokój. William przez chwilę się opierał, nie chcąc zostawiać Feliksa, ale Claude był nieustępliwy. W końcu wyprowadził chłopaka niemal siłą z pomieszczenia, nie bacząc na jego protesty. Już mieli skręcić, gdy zza ściany wyszła zakapturzona postać. Stanęli jak wryci, niemal od razu przyjmując pozycję bojową, ale to Claude zasłonił swoim ciałem Williama. Tajemnicza postać powoli zdjęła kaptur z głowy i ukazała swoje oblicze. William kojarzył tę twarz. To on! Widział go zaraz przed swoim wystąpieniem.
- Przeczuwałem, że to twoja sprawka – powiedział Claude. A więc on go znał?!
- Oddaj mi fragment, Williamie, a nikt więcej nie ucierpi – odezwał się wypranym z emocji głosem przybysz, nawet nie patrząc na Claudiusa, za to przyglądając się pustym spojrzeniem Williamowi. Chłopaka przeszedł zimny dreszcz. Ten koleś był przerażający i najprawdopodobniej to on stał za tym wszystkim, co się wydarzyło. To przez niego Feliks może lada moment umrzeć!
- Ty draniu! – krzyknął i przepchnął się obok Claudiusa, dopadając z pięściami do mężczyzny. Zalała go tak ogromna fala wściekłości, że nie mógł prawie oddychać. Mężczyzna nie zdążył go zatrzymać i ten wymierzył cios z pięści w szczękę nieznajomego. – Jak śmiałeś?! – Kolejny cios zablokował i wykręcił rękę Willowi. Ten jęknął z bólu i zacisnął zęby.
- Oddaj fragment, Williamie, a nikt więcej nie ucierpi – powtórzył po raz kolejny.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, psycholu! Puszczaj! – Wyszarpnął rękę i cofnął się o krok, dodatkowo strwożony.
- Czego od niego chcesz, Sheridan? – odezwał się Claude, stając obok Willa. – Nie mamy pojęcia o czym mówisz. - Ciemnowłosy mężczyzna zwrócił spojrzenie na Claudiusa i przez krótką chwilę jego twarz zmieniła swój wyraz. Przemknął po niej cień smutku, ale po chwili zniknął, zastąpiony złością. Sheridan popchnął Claudiusa z taką siłą, że ten wylądował po drugiej stronie korytarza, uderzając mocno o ścianę. William spojrzał z przerażeniem na mężczyznę, w głowie powtarzając najsilniejsze zaklęcia obronne. Już miał jakieś rzucić, kiedy zobaczył, jak ciemnowłosy zgina się w pół, a dosłownie chwilę później znika w czarnym i gęstym dymie. Gdy ten całkowicie zniknął, zobaczył pana Charlesa, który podbiegł do niego i zapytał:
- Wszystko w porządku książę? Co się dzieje, do czorta?! – Gdy upewnił się, że Will ma się względnie dobrze, podbiegł do Claudiusa, ale i jemu nic nie dolegało, był tylko nieco poobijany i oszołomiony. Zabrał ich do swojego gabinetu i tam dokładniej obejrzał Williama i wypytał ich o wszystko. Był szczerze zdumiony, a dodatkowo się zadziwił, gdy usłyszał tę część, w której ten cały Sheridan domagał się od nich jakiegoś fragmentu, o jakim nie mieli w ogóle pojęcia. Dopiero teraz, gdy ochłonęli, przyszło im do głowy, o co może chodzić.
- Przecież ja nie mam żadnego… - zaczął i przerwał w połowie zdania, uświadamiając sobie, że przecież ma coś, co Feliks zabrał mu jakiś czas temu, tłumacząc, że ma dziwne właściwości i woli to sprawdzić. – Właściwie… jest coś takiego – dokończył i spojrzał na Claudiusa poważnie. Ten zmarszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc.
- Co masz na myśli? – zapytał. William podparł czoło ręką i nie patrząc na mężczyznę odpowiedział:
- Chyba mam to, czego szuka ten chory pojeb, Sheridan. – Claude skrzywił się, słysząc to określenie, jednak nie upomniał chłopaka. Nikt przecież nie wiedział, że ma związek z tym demonem i wolał, żeby na razie tak zostało. Czuł, że teraz sprawy skomplikują się jeszcze bardziej. 

2 komentarze:

  1. Dlaczego?! Przerywać w takim momencie! Teraz będę myśleć nad dalszą częścią i nie będę mogła się skupić!
    WENY!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz że tak późno. Jak mogłaś skończy w taki sposób pierwszy tom :'(. Proszę, nie żądam byś jak najszybciej zaczęła publikację drugiego tomu. Nie możesz tak tego zostawić >_<. Przez ciebie nie mam już paznokci 8-).

    OdpowiedzUsuń