Rozdział 10
Ludzie automatycznie zaczęli panikować. Wszyscy przepychali się do wejścia tunelu, aby najszybciej trafić tam i zdołać uciec. W tym tłumie nawet Williamowi ciężko było się gdziekolwiek przecisnąć. Nie mówiąc już o dzieciach, które miały najmniejsze szanse, chyba że pomagali im rodzice. Jednak, wiadomo, w obozie było wiele sierot. William z takimi myślami w głowie dostrzegł kilkuletniego chłopca. Malec płakał w głos i siedział skulony przy jednym z namiotów. William ruszył w jego stronę, a w międzyczasie usłyszał głos Feliksa. Czarodziej wołał go i widząc brak reakcji z jego strony ruszył biegiem ku niemu. Czuł narastające w nim przerażenie. Musiał działać szybko, ochłonąć i podjąć decyzję. Kiedy dotarł w końcu do chłopaka i chciał na niego nawrzeszczeć, spostrzegł, że ten trzyma na rękach małego chłopca. Dlatego tylko złapał go za ramię i pociągnął za sobą w stronę tunelu. Pierwsze magiczne pociski, jakie rzucali jeźdźcy Perossów, przeklętych i uskrzydlonych kundlów Claudiusa i jego armii, uderzyły w ziemie obozu, powalając kilka osób na ziemie. Ludzie krzyczeli w panice, przekonani, że nie wszystkim uda się uciec, jeżeli właściwie komukolwiek.
- Jakim cudem są tu tak szybko?! – Krzyknął William, nie przestając
biec, chociaż czuł, jakby paliły go płuca. Feliks zatrzymał się nagle i
krzyknął do chłopaka:
- Zanieś go pod wejście! Czekaj tam na mnie! – William zawahał się
krótko, jednak w końcu mając na myśli dobro dziecka, pobiegł czym prędzej w
wyznaczonym kierunku. Chłopiec ściskał go mocno za szyję, nogami objął go w
pasie i nie przestawał płakać. Nagle usłyszał przerażający grzmot i ryk jednego
z Perossów. Odwrócił się przerażony i zobaczył Feliksa, który wysyłał w stronę
nieba iskrzące się pioruny. Wyglądały jak niebieskie łańcuchy, które wysyłane
ku górze miały za zadanie pochwycić przeciwnika i ściągnąć go na dół. William
nie chcąc tracić czasu odwrócił się z zamiarem ruszenia biegiem dalej, kiedy po
chwili przed jego nogami spadło olbrzymie cielsko potwora. Krzyknął przerażony,
widząc jak ten przeobraża się w ciemną, kleistą masę, a jeździec, który go
dosiadał leży bez ruchu z popaloną twarzą i ramieniem. W dodatku jego głowa
była niezdrowo przekręcona. Ominął oba truchła i dalej ruszył biegiem widząc
ludzi, którzy przepychali się przy wejściu. Kiedy zobaczył Lolę, zawołał:
- Lola! – Dziewczyna z strachem wymalowanym na twarzy odwróciła się w
jego stronę. – Weź go! – Przejęła od niego roztrzęsione dziecko. – Idę po
Feliksa! – Spojrzała na niego z przerażeniem w oczach i krzyknęła:
- Nie, William! Chodź, Feliks sobie poradzi! – Złapała go za rękę,
chcąc pociągnąć w stronę wejścia, jednak ten odsunął się od niej, posłał jej
przepraszające spojrzenie i odbiegł w stronę czarodzieja. Z daleka widział, że
ten nadal wyrzuca w górę kolejne łańcuchy na przemian z płonącymi kulami. Kilka
jeźdźców walczyło z wilkołakami w przemienionej formie na ziemi, Michael też
wykorzystywał swoją wampirzą siłę w walce jednym z Perossów. Niedaleko niego
stał Dymitr, którego William poznał niedawno, ale ich konwersacja nie zaliczała
się do najprzyjemniejszych. Kiedy Will pytał o Ryana, czy ten ma szanse
przeżyć, tylko Dymitr odpowiedział mu jednoznacznie, mianowicie, że nie.
Podsłuchał później, że Feliks miał pretensje o to do przyjaciela Michaela. Cóż,
przynajmniej chciał być szczery. Ale nie zamierzał tracić nadziei. Feliks
powiedział mu, że wszystko jest możliwe. A on postanowił w to wierzyć. I zrobić
wszystko, by uratować Sarihmańczyków… i Ryana. Widząc zbliżający się pocisk w
stronę Feliksa, automatycznie krzyknął:
- Dispresionem! – Kula
rozproszyła się w powietrzu, nie docierając do czarodzieja. Ten spojrzał
zdezorientowany na Williama, moment później czując zbierający się w nim jeszcze
większy strach i złość.
- Miałeś na mnie czekać! – William jednak nie ustąpił, a wciąż patrzył
na niego twardo. Odkrzyknął w jego stronę
- I stracić kolejnego przyjaciela?! Walczmy razem, Feliks! Wszyscy! –
Skupił w dłoni energię i wyrzucił w powietrze kulę, w duchu wypowiadając iaculat. Trącił nią skrzydło jednego z
Perossów, który zawył głośno i ruszył w jego stronę. I, kiedy William chciał go
potraktować jeszcze tego dnia ćwiczonym commori,
dostrzegł strzałę, która nieuchronnie leciała w stronę zmierzającego ku
niemu potworowi. Wbiła mu się w głowę, przez co od razu spadł na ziemię,
zrzucając przy tym z siebie dosiadającego go demona. Mężczyzna ratując się
przed nieuchronną śmiercią rozpostarł skrzydła i zleciał powoli w dół, mając
zamiar rzucić jakimś zaklęciem w stronę Elarena, który zabił jego zwierzę
wypuszczoną strzałą. Z rykiem i skumulowaną w dłoni kulą, ruszył na uzbrojonego
tylko w łuk elfa. Kiedy wypuścił świszczącą bryłę, William rzucił dispresionem. W ten sposób udało mu się
uratować Elarena, tak jak i on chwilę wcześniej uratował jego. Rzucili sobie
szybkie spojrzenia i dalej ruszyli w wir walki. Derek wraz z innymi wilkołakami
rozszarpywał kolejne Perossy. Elaren z swoimi braćmi rozstrzeliwał kolejne
demony. Melhorn z innymi krasnoludami swoim toporem rozłupywał czaszki
napotkanych przeciwników, biegając na krótkich, jednak żwawych nogach i
pokonując wszelkie przeszkody bez szwanku. Aksel z innymi centaurami rozpruwał
mieczem olbrzymie cielska uskrzydlonych kundli, brocząc swoje ostrze w
obrzydliwej, mazistej cieszy. Walczyli wszyscy uzbrojeni mężczyźni. Williamowi
mignęła nawet Nemezja w towarzystwie kilku kobiet. Strzelała z łuku, rzucała
nożem. Walczyła dzielnie i z gracją. Will jednak nie miał za wiele czasu, by
przyglądać się, jak inni toczyli swoją walkę. Sam musiał się bronić. I
atakować. Nie miał pojęcia, ile to trwało, wokół walały się ciała Perossów,
demonów, ale i też ich ludzi. Czuł narastający ból w piersi na myśl, ile osób
będzie musiało jeszcze zginąć, zanim to wszystko się skończy. Spojrzał wściekle
w górę i zobaczył go. Pieprzonego Claudiusa Moliere. Nie wytrzymał. Wrzasnął na
cały głos, ile mu tylko siły starczyło w płucach. Wszyscy na niego spojrzeli.
Każdy zaprzestał zadawania ciosów. Nikt nie odważył się odezwać. Nawet Feliks
wpatrywał się w niego z przerażeniem.
- Claudius Moliere! Ty pieprzony tchórzu! Zejdź na dół i walcz jak
mężczyzna! – Claude przez cały czas trwania walki trzymał się od niej na
dystans, wypatrując księcia Williama. Dzięki wspomnieniom tego dzieciaka
wiedział już jak ten wygląda. I dostrzegł go niemal od razu. Nie zamierzał
jednak wiele robić, chciał poczekać i przyjrzeć się jego umiejętnością. A te
były zaskakująco dobre. Słysząc jego krzyk obleciał go dreszcz ekscytacji.
Rozpostarł skrzydła i wysunął z pochwy swój miecz, zaczynając zmierzać ku
ziemi. William patrzył na niego z nienawiścią i nie ruszył się z miejsca, choć
doskonale widział, że Claude zmierza prosto w jego kierunku. Widział, że ten
się zbliża, ale był jeszcze dobre kilkanaście metrów od niego, kiedy usłyszał przeraźliwy
krzyk Feliksa, a zaraz potem twarz Claudiusa kilka centymetrów od swojej.
Odskoczył zaskoczony i dostrzegł śmiech Claudiusa. Wokół zrobiło się
przeraźliwie biało. Wszyscy zniknęli, widział tylko demona przed sobą. Jego
oczy niebezpiecznie lśniły, a fałszywy uśmiech przyprawiał go o ciarki.
Wzdrygnął się mimowolnie.
- Co zrobiłeś? Gdzie są wszyscy? – Zapytał zdrowo zdenerwowany. Jednak
nie otrzymał odpowiedzi. Przynajmniej nie na zadane pytanie.
- Poddaj się, książę. – William spojrzał na niego czujniej. Gdzie do
cholery się wszyscy podziali?
- Żebyście mogli mnie zabić? – Claudius spojrzał na niego z szerszym
uśmiechem.
- Skąd pomysł, że mielibyśmy to zrobić? – Will spojrzał na niego
wściekły. Czuł, jakby cały wrzał.
- Bo jestem „mieszańcem”. – Ostatnie słowo wyraźnie podkreślił z
ironiczną nutą. Claude zbliżył się do niego powoli i odpowiedział przesadnie
poważnym tonem
- Tak, to rzeczywiście dobry argument. Jednak, jako książę masz pewne
przywileje. – William spojrzał na niego pytająco, jednak nadal z czujną postawą
nie zamierzając wierzyć mu w jakiekolwiek słowo. – Gdybyś poszedł ze mną
dobrowolnie, wzięlibyśmy od ciebie, co jest nam potrzebne, a tobie darowali
życie i wysłali z powrotem na Ziemię. To chyba dogodne warunki, nie sądzisz
książę Williamie? – Chłopak nie miał zamiaru go słuchać. Dlatego od razu
warknął w jego stronę:
- Nigdzie z tobą nie pójdę. – Claudiusowi od razu uśmiech spłynął z
twarzy. Zacisnął wargi w cienką linię, a po chwili odezwał się ostrzegawczym
tonem.
- Zastanów się dobrze. Być może drugiej szansy nie będzie. – Chłopak
jednak nie ustąpił. Rzucił się, za to z pięściami w stronę Claudiusa, ale w
chwili, gdy już miał dosięgnąć go ręką, niespodziewanie wrócił na pole walki.
Potknął się i, gdyby nie to, że Claude przytrzymał go ręką, ten runąłby na
ziemię. Spojrzeli sobie w oczy, a moment później Claude pochylił się nad jego
uchem i wyszeptał:
- Twój drogi przyjaciel jest niezwykle ciasny. Bardzo dobrze mi się go
pieprzyło. Zakosztował tyle bólu,
upokorzenia i cierpienia, że jedyne, o czym teraz myśli, to śmierć. – Słowa
mężczyzny wstrząsnęły chłopakiem. Patrzył przed siebie w otępieniu. Nie
zauważył nawet, kiedy Claudius się odsunął. Nagle zaczęły się podnosić krzyki,
a Will poczuł resztkami świadomości silny podmuch wiatru. Wszystkie Perossy
zawyły i od razu podniosły się w powietrze. Sam Claude wyglądał na
zdezorientowanego, kiedy zobaczył nadlatujące smoki. Jednak tym razem nie uda
mu się przechwycić księcia. Zaklął szpetnie pod nosem i rozpostarł skrzydła.
Zanim uniósł się w powietrze, krzyknął jeszcze do Williama:
– I, jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z planem, jego obecnie największe marzenie ziści się jeszcze dziś
wieczorem! Do zobaczenia, książę Williamie! – Wzniósł się w powietrze i wraz z
ocalałą częścią swojego oddziału zawrócił w kierunku miasta i zamku. William
upadł na ziemię, nie mogąc pozbierać myśli. Czuł, że się dusi.
- William! – Feliks podbiegł do niego, z przerażeniem wymalowanym na
twarzy. – Wszystko w porządku?! – Chłopak jednak nawet na niego nie spojrzał.
Nadal wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. – Will! Mówię do ciebie! –
Potrząsnął go za ramiona, ale i to nie przyniosło zamierzonego efektu. Wydawało
się, że chłopak kompletnie odleciał. I, kiedy Feliks miał już odnieść się do
bardziej niekonwencjonalnych metod przywrócenia trzeźwości umysłu, William
spojrzał na niego. Nadal nieco oszołomionym spojrzeniem, ale nie można było
zaprzeczyć, że z pewnością skierowanym na niego. Odetchnął nieco z ulgą. Will
dostrzegł na jego policzku cienką ranę, z której sączyła się powoli krew.
Sięgnął drżącą ręką do jego twarzy i wyszeptał:
- Jesteś ranny. – Kiedy dotknął palcem zranionego policzka mężczyzny,
ten mimowolnie się skrzywił, wcześniej nie zdając sobie w ogóle sprawy z jej
istnienia. – Wybacz. – Szepnął jeszcze Will i zabrał rękę, spuszczając wzrok.
Podniósł się zaraz potem na nogi i otrzepał spodnie.
- Willy? Wszystko gra? – Czuł te wszystkie spojrzenia na sobie. Chciał
się gdzieś schować, gdziekolwiek, byle tylko nie czuć ich już na sobie. Był
przerażony. Nie umiał zebrać myśli. Poczuł obejmujące go ramiona. Wtulił twarz
w szyję mężczyzny i usłyszał tylko ciche
zaklęcie usypiające, po czym pozwolił poddać się objęciom Feliksa.
***
Coś mu się śniło, ale nie pamiętał już co. Nie otwierał oczu, choć był
świadomy, że się obudził. Było mu trochę duszno, więc spróbował przekręcić się
na drugi bok. Kiedy już mu się udało, natknął się kolanem na coś ciepłego. Nie
potrafił się skupić, starał się tylko wybadać, gdzie jest. Otworzył powoli
oczy, choć przyszło mu to z dużym trudem. Rozejrzał się, nie zmieniając przy
tym swojej pozycji. Było ciemno, pomieszczenie było małe, sufit nisko, w
dodatku panował w nim ziemisty zapach. William czuł, jakby nie miał czym
oddychać. Nabrał powietrza głęboko w płuca, po czym zakaszlał gwałtownie.
Moment później poczuł za sobą ruch. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał za
siebie. Odetchnął ciężko, gdy zobaczył Feliksa. Mężczyzna uniósł się do góry
podpierając łokciem. Kiedy już usiadł, wyciągnął dłoń do czoła Williama i
przytrzymał ją chwilę ze skupioną miną.
- Nie masz już gorączki. – Stwierdził z ulgą. Will oblizał
spierzchnięte wargi, choć nie przyniosło to zbyt dużego efektu. Czuł ogromne
pragnienie.
- Gdzie jesteśmy? – Feliks usiadł wygodniej na wąskim łóżku. Nie było
zbyt wygodne. Uśmiechnął się lekko do Willa.
- W Midis. Już po wszystkim. – Rzucił niemal szeptem. Miał podkrążone
oczy i był bledszy. Miał ciemną karnację, ale jego twarz z pewnością nie
wyglądała na wypoczętą. William układał sobie wszystko w głowie, przygotowania
do przeniesienia obozu, nalot oddziału Claudiusa, bitwa i… jego rozmowa z
Claudem. Rozszerzył w przerażeniu oczy i nabrał powietrza w płuca. Spojrzał
spanikowanym wzrokiem na mężczyznę i niemal krzyknął
- A Ryan?! Claude powiedział mi, że…
- Wiemy, że żyje. – William jednak, nie zdając sobie sprawy z
okoliczności, że właściwie są w Midis od dwóch dni, kontynuował.
- Claude powiedział mi, że zginie dzisiaj wieczorem! – Ścisnął go za
ramię i spojrzał na niego błagalnym spojrzeniem. – Która godzina, Feliks? –
Mężczyzna zmarszczył brwi zdezorientowany.
- Wydaje mi się, że dochodzi czwarta popołudniu. Ale William…
- Mamy jeszcze szanse go uratować, musimy to zrobić! – Złapał
czarodzieja za rękę, pragnąc jak najszybciej ruszyć na zamek i uratować
przyjaciela przed pewną śmiercią.
- Willy, posłuchaj. Jesteśmy w Midis od dwóch dni. – William zamarł z
uchylonymi ustami. Wpatrywał się w czarodzieja z rosnącym przerażeniem w
oczach.
-C-co? – Ledwo wyjąkał. – Ale jak? To znaczy, że… już za późno? –
Spuścił spojrzenie z oczu Feliksa i przeniósł je na koc, którym wcześniej byli
okryci. Dłonie zaczęły mu drżeć. To, co poczuł w tamtej chwili, było czymś,
czego nie poczuł jeszcze nigdy dotąd w całym swoim życiu. Ból.
Wszechogarniający ból.
- Nie Willy, wiemy, że Ryan żyje. Pirstis przywołał wizję i zobaczył w
niej Ryana. Więc odetchnij, wszystko w porządku. – Przyciągnął go do siebie,
pragnąc jakoś uspokoić. Chłopak zaszlochał w jego ramię, nie potrafiąc uspokoić
wszystkich skrajnych emocji. Poczuł tak wielką ulgę, że aż ciężko mu było
oddychać. Ledwo wciągał powietrze, a miał wrażenie, że się nim krztusi. Kiedy
jednak czując uspakajające słowa Feliksa i jego ręce na swoich plecach, które
głaskały go powoli i cierpliwie, zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą. Odsunął
się lekko od mężczyzny, ale nie spojrzał mu w oczy. Czuł, że są trochę
wilgotne.
- To pewne? Na sto procent? – Feliks uśmiechnął się delikatnie,
rozczulony jego zachowaniem.
- Tak, na sto procent. – Pomierzwił nieco mu włosy i oznajmił, że
idzie po coś do jedzenia. William jeszcze, zanim ten wyszedł, poprosił o wodę
dla siebie. Czarodziej oznajmił, że mu ją przyniesie, po czym wyszedł z tego
klaustrofobicznego pomieszczenia. William położył się na łóżku i wpatrzył w
sufit. Ryan żył. Z tą myślą w głowie, zamknął oczy i parsknął smutnym śmiechem
do siebie. Cieszył się, nawet nie był w stanie pokazać jak bardzo. Ale
jednocześnie wiedział, że to wciąż nie koniec. A Claude i Victor mają teraz na
niego coś, co on bardzo chciał odzyskać. I wiedział, że nie zawahają się tego
użyć.
***
2 dni wcześniej
Czuł taką wściekłość, że ostatkami sił powstrzymywał się przed
gwałtowniejszym wyładowaniem emocji. Dodatkowo nie pośpieszał go fakt, że kilka
smoków zaczęło ich gonić. Z nieco mniejszym oddziałem leciał na Perrosie w
stronę zamku. Widział pierwszy zarys miasteczka i monumentalne mury zamku, w
którym miał przyjemność mieszkać. Z każdą chwilą byli coraz bliżej, aż w końcu
jeden z jego ludzi krzyknął, że smoki zawróciły. Odetchnął ciężko, nie będąc
jednak ani trochę mniej zdenerwowanym. Wiedział, że Victor nie będzie
zadowolony z jego porażki. I zwłaszcza dlatego, że była to okazja niemal
idealna, by schwytać księcia. Zaklął szpetnie pod nosem i pochylił się nieco, aby
szepnąć swojemu wierzchowcowi, by wylądował na dziedzińcu zamku. Zanim
wyciągnął nogi z strzemion, dostrzegł króla u szczytu schodów. Ten ruszył w
jego stronę sztywnym krokiem. W dodatku Claude niedawno zaobserwował, że Victor
lekko utykał. Zsunął się powoli z siodła, przełykając przy tym ślinę i przygotowując
się na ostrą reprymendę. Kiedy król stał od niego, zaledwie kilka kroków, Claude
ukłonił się i powiedział:
- Wasza Wysokość… - Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej. Victor
zamachnął się i wymierzył mu z otwartej ręki policzek. Claude stał oszołomiony,
nie śmiał unieść spojrzenia na władcę. Czuł, jak skóra na policzku go pali.
Zacisnął pięści, żeby, choć odrobinę stłumić narastającą w nim ponownie złość.
- Kolejny raz mnie zawodzisz, Claudiusu. – Victor patrzył na niego
niezdrowo błyszczącym spojrzeniem, miał ściągnięte brwi i naprawdę srogi wyraz
twarzy. Claude postanowił się odezwać, jakoś się usprawiedliwić.
- Panie, to niefortunny zbieg okoliczność, ja… - Victor ponownie
uniósł na niego rękę, jednak powstrzymał go ostatecznie Patrick, który podbiegł
do niego, widząc, że Claude wrócił bez Williama.
Złapał wuja za rękę i wykrzyknął strwożony:
- Wuju! Wysłuchaj go, proszę! – Zezłoszczony król spojrzał na bratanka
nieprzyjemnym wzrokiem. Patrick aż skulił się w sobie. Victor wyszarpnął ramię z
uścisku chłopaka, jednak nie zamierzył się ponownie na Claudiusa. Warknął tylko
w jego stronę.
- Sam jesteś niefortunny! – Kiedy gwałtownie odwrócił głowę w stronę
reszty oddziału, jeden kosmyk włosów opadł mu na czoło. Claude widział w nim
szaleńca. A szaleństwo w tym człowieku nadal widocznie postępowało. – Ilu ludzi
straciłeś? – Claude odwrócił się w stronę swojej armii. Spanikowany nie
potrafił się skupić, ale w końcu wydukał z siebie odpowiedź.
- Czternastu, Wasza Wysokość. – Victor odsapnął, po czym oświadczył,
by Claude i główni przełożeni mężczyzny udali się za nim do sali obrad.
Oznajmił, że w związku z zaistniałą sytuacją są zmuszeni omówić kilka kwestii i
ustalić plan działania. Wspięli się po schodach i weszli przed ogromne,
kamienne wrota. Z dziedzińca było wejście na most i przejście do wieży
obronnej, a także oficjalne zejście do miasta. Claude, wchodząc jako ostatni,
obejrzał się jeszcze przez ramię na kamienny monument. Przełknął głośno, po
czym ruszył za pozostałymi. Minęli salę tronową, po której echem odbijał się
stukot ich butów. Ta część zamku była nieco surowa, przez co wydawało się
nawet, że nieco zimna. Nie była jego ulubioną częścią całej budowli. Minął
obojętnym wzrokiem portrety wcześniejszych władców i członków ich rodzin, którzy
w większości od wieków nie żyli. Szli w milczeniu korytarzem, aż wreszcie
dotarli do sali obrad. Claude dostrzegł kątem oka Patricka, który posłał mu
pokrzepiający uśmiech. Mężczyzna chciał mu odpowiedzieć tym samym, jednak w
ostatniej chwili się powstrzymał, gdyż Victor zajął swoje miejsce i zaczął mu
się natarczywie przyglądać. Ponownie przełknął ślinę, choć mimo tego miał
wrażenie suchości w ustach. Powstrzymał chęć skrzywienia się i zajął swoje
miejsce przy ogromnym stole. Z tym miejscem wiązało się wiele jego wspomnień.
Na początku były one względnie pozytywne, czasem nawet bardzo, gdyż niekiedy
urządzano tutaj uczty, ale z czasem, zwłaszcza od momentu, kiedy poszukiwania
księcia Williama nabrały na intensywności, stały się one wręcz nieprzyjemne.
- Jakieś koncepcje, co dalej, Claudiusu? – Podniósł wzrok na króla.
Mimo, że wewnątrz nadal wrzał ze złości i upokorzenia, nie pokazywał tego po
sobie, zachowując obojętny wyraz twarzy.
- Prawdopodobnie udali się do Midis. Moglibyśmy wysłać tam szpiegów. –
Król prychnął na jego słowa, przez co Claude poczuł jeszcze większe ukłucie
wstydu. Zachował jednak rezon i czekał na odpowiedź Victora.
- Praktykowaliśmy to wcześniej, nie przynosiło oczekiwanych
rezultatów. Coś jeszcze? – Claude jednak uparcie milczał, nie chcąc ponownie
tak żałośnie poddać się krytyce króla. Na sali panowała nieznośna cisza. Każdy
czuł, jak atmosfera między nimi gęstnieje. Jednak po chwili ciszę przerwał…
Patrick.
- Kilka dni temu Claude przyleciał tutaj z pewnym chłopakiem. Z tego,
co zdążyłem się zorientować, jest on niezwykle bliski dla księcia Williama.
Moglibyśmy go wykorzystać. – Patrick nie miał interesu dla siebie w tej
kwestii. Nie znał Williama, ale nie chciał dla niego takiego losu, jaki
zaplanował dla niego wuj z starszyzną. Jednak nie chciał też, by wuj wyładował
się na Claudiusu. Król spojrzał na niego z zainteresowaniem, po czym
odpowiedział:
- To jest ciekawa propozycja. Claudiusu, co z tym chłopcem? Żyje
jeszcze? – Claude podniósł wzrok na Victora i odpowiedział:
- Oszem, panie. Jeśli ktoś się nim odpowiednio zajmie, z pewnością
odzyska dawną kondycję. – Król pokiwał powoli głową w zamyśleniu. Drapał się
wolno po zaroście, wpatrując się przez kilkanaście sekund w jeden punkt.
- W takim razie, ty Patrick zaopiekujesz się tym chłopcem. Po
torturach, jakie zapewne zafundował mu Claudius, prawda, wątpię, by był w
dobrej kondycji. Zwłaszcza psychicznej. – Chłopak pokiwał głową, patrząc na
wuja z delikatnym uśmiechem. – Wstępnie chłopak będzie naszą kartą przetargową.
- W końcu Victor zarządził koniec posiedzenia. A Claude i Patrick mogli
swobodniej odetchnąć.
Patrick czekał na chłopaka w łaźni, gdzie ten miał już przygotowaną
kąpiel. Od Claudiusa dowiedział się, tylko tyle że miał na imię Ryan. Mężczyzna
nie powiedział mu nic więcej, gdyż sam musiał udać się na kolejne zebranie tym
razem z swoimi przełożonymi. W tej sytuacji chłopak opierał się tyłkiem o
parapet, ręce miał założone na siebie a włosy w lekkim nieładzie. Słońce
chylące się ku zachodowi rzucało na jego włosy promienie, nadając im ładne
refleksy. Chłopak jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Stał wyluzowany i
oglądał swoje dłonie, znudzony. Miał nieco rozpiętą przy szyi koszulę, a
marynarkę luźno zarzuconą na wierzch. Kiedy już miał ruszyć w poszukiwaniu
chłopaka, usłyszał dźwięki dochodzące zza drzwi. Zatrzymał się w pół kroku, a
po chwili w uchylonych przez rosłego mężczyznę drzwiach stanął chłopak. Miał na
sobie podarte, brudne ubrania. Włosy widocznie przetłuszczone, był też nieco
brudny na twarzy i dłoniach. Wpatrywał się w podłogę nieobecnym wzrokiem.
Patrick przyjrzał mu się uważniej z krzywą miną, czując się nieco dziwnie.
Wiedział, że to Claude mu to zrobił. W większości przynajmniej, resztę zapewne
zlecił. Tej części mężczyzny nie znosił. Tak bardzo pragnął, by ta część jego
osoby po prostu… zniknęła. Podszedł do chłopaka i odezwał się spokojnym głosem.
- Chcę, żebyś się umył. Wszystko jest już przygotowane. Poradzisz
sobie, czy potrzebujesz pomocy? – Chłopak po chwili reflektując, że ktoś
oczekuje od niego odpowiedzi zwrotnej, podniósł niepewnie wzrok. Kiedy jego
oczy spoczęły na twarzy Patricka zadrżał wyraźnie, a po jego twarzy przebiegł
cień zdziwienia. Zaraz jednak opuścił ponownie spojrzenie, miejsce tej ledwie
widocznej emocji ustąpiła apatia. Ryan był zupełnie bierny. Odpowiedział
jedynie
- Nie. – Patrick zaczekał chwilę na jakąkolwiek reakcje, jednak
chłopak jak stał, tak stał. Mężczyzna za nim również nie opuszczał
pomieszczenia. Po chwili Patrick rozkazał mu wyjść, co ten zaraz uczynił.
Zostali w łaźni sami. Było tu nieco cieplej na wzgląd kąpieli, jaką miał zażyć
chłopak. Patrick obrał sobie za cel wynagrodzenie mu, chociaż po części tego,
co musiał znieść w lochach.
- Więc chodź. – Odezwał się i ruszył w stronę wanny. Ryan poszedł za
nim, nieco chwiejnym krokiem. Ciągle wpatrywał się w zimie, dopiero w chwili,
gdy książę się zatrzymał, uniósł spojrzenie i dostrzegł wannę. Spłoszył się
wyraźnie i cofnął pod okno, strwożony. Patrick zrobił zaskoczoną minę. Co tym razem? Zastanowił się w myślach.
- O co chodzi? – Nie ruszył się z miejsca, by przypadkiem jeszcze
bardziej nie zdenerwować chłopaka. – Zdejmij ubrania i wchodź, póki woda jest
jeszcze ciepła.
Ryan uniósł powoli ręce i
złapał koszulę, po czym zsunął ją z ramion. Ta niestety nie dość, że była
zupełnie pobrudzona i miejscami podarta, to jeszcze pozbawiona większości
guzików. Patrick, widząc jego obrażenia, postanowił jednak podejść, jednak
bardzo powoli i ostrożnie. Zatrzymał się przez chłopakiem i spojrzał na jego
tors. Miał sporo siniaków i zadrapań, ale większych obrażeń na szczęście było
mniej.
– Jeszcze spodnie. – Ryan rozpiął je powoli i drżał wyraźnie. Miał
mocno zaciśniętą szczękę w dodatku czuł zbierający się w nim strach. Co dalej?
Czego jeszcze od niego chcą? Żeby pięknie pachniał przed śmiercią? W tamtej
chwili, kiedy sądził, że nie czeka go już nic gorszego, pozwolił sobie nawet na
odrobinę ironii w duchu. Był taki zmęczony, ledwo czuł ból. Jednak wciąż
zachowywał czujność. Nie chciał wchodzić do tej wanny, nie chciał w ogóle
zbliżać się do wody. Zsunął wolno spodnie w dół i, kiedy chciał się pochylić,
by zdjąć je do końca, zachwiał się niebezpiecznie. Patrick automatycznie go
przytrzymał. Zaskoczony Ryan podniósł na niego spojrzenie. Nadal się trząsł, a
myśl, że będzie musiał się wykąpać, przywoływała okropne wspomnienia sprzed
kilku dni. Jeśli i on postanowi go podtapiać? Poczuł dreszcz wspinający się od
dołu jego pleców aż po kark. Nabrał w płuca więcej powietrza, a kiedy został
pociągnięty w stronę wanny, od razu zaoponował. Wiedział, że to może się dla
niego źle skończyć. Oczywiście nie miał w tej chwili na myśli egzekucji, a
tylko dodatkowo wystosowane przed nią tortury. Na początku jeszcze miał nadzieję,
że William zrobi wszystko, by go uratować. Ale minęły cztery dni. Cztery
najgorsze dni w jego życiu, a dzisiaj miał umrzeć. Było mu tak potwornie źle,
że zaszlochał mimowolnie.
- Ryan, już wszystko w porządku, nic ci nie grozi. – Wyjął z kieszeni swoją
białą, batystową chusteczkę i wyciągnął ją do twarzy Ryana, by otrzeć mu łzy z
twarzy. Stał przez nagim, roztrzęsionym chłopakiem, ale i tak był podniecony.
Jego ciało go zaskakiwało, choć w zasadzie powinien to zrzucić na umysł, to on
jest odpowiedzialny za wszystko, na co ciało działało. Cieszył się jedynie, że
jego sztywniejący członek był porządnie schowany. Złapał chłopaka delikatnie za
rękę i spróbował go pociągnąć w stronę wanny, ale ten, widząc co się dzieje,
pokręcił gwałtownie głową. Patrick westchnął cicho, jednak nie pokazał po sobie
lekkiego zirytowania, nie chciał przestraszyć go jeszcze bardziej.
- O co chodzi? Możesz mi powiedzieć. – Chłopak przed nim wziął kilka
głębszych oddechów i wpatrywał się w wodę z szczerą niechęcią. Był tak cholernie
przerażony.
- Boję się. – Patrick westchnął cicho, niezbyt pocieszony odpowiedzią.
Tyle to sam zdążył się zorientować. Zaczął jednak analizować sytuacje. Był
przestraszony. To oczywiste, biorąc pod uwagę, co z nim robili przez te kilka
dni. Jednak dlaczego nie chciał się umyć? Patrick zastanawiał się chwilę w
ciszy nad tym, aż nagle go olśniło. Mentalnie przywalił sobie dłonią w czoło.
Musieli go podtapiać. Aż nim wstrząsnęło, kiedy to sobie uświadomił. Kiedy już
poznał bezpośrednią przyczynę protestu chłopaka, musiał coś wymyślić.
Mianowicie sposób umycia go bez większego dyskomfortu psychicznego.
- W takim razie usiądź na taborecie, umyjemy cię w mniej
konwencjonalny sposób. – Ryan ponownie zrobił większe oczy na jego słowa. Tego
się właśnie obawiał… Mniej konwencjonalnych metod. Sapnął, mocno zdenerwowany.
Jednak usiadł posłusznie, mając nadzieję, że trafił w końcu na kogoś bardziej
normalnego. Zacisną pięści i powieki, czekając na cokolwiek, co miało się
zdarzyć. Po chwili poczuł na plecach przyjemny, ciepły strumień wody. Uchylił
powieki i zobaczył chłopaka, który polewał go wodą z garnuszka. Kiedy ta się
skończyła, ponownie nabrał jej z wanny i polał go tym razem po boku. Kiedy
chłopak już cały był mokry i ociekał wodą, Patrick zaczął go myć. Nieśpiesznie,
delikatnie, by nie urazić go przypadkiem w skaleczone miejsca. W powietrzu
uniósł się przyjemny, odświeżający zapach płynu, jakim chłopak namydlał ciało
Ryana. Mimo, że nie robił mu krzywdy, nadal siedział spięty i za nic nie mógł
się rozluźnić. Patrick chciał go jakoś uspokoić. Myślał intensywnie od czego
zacząć rozmowę, aż w końcu rzucił
- Nie masz nic przeciwko, by spać w mojej sypialni? – Ryan drgnął na
dźwięk jego głosu. Zanim nawet pomyślał, żeby odpowiedzieć, chłopak
kontynuował, nie przestając go przy tym myć. – Bo wolałbym cię mieć na oku.
Kiedy skończymy, ubierzesz się i zjesz coś w moim pokoju. Jest właściwie za
tymi drzwiami. – Nie przestawał mówić, kiedy Ryan robił coraz większe oczy. Że… co? Nic już nie rozumiał.
- Na co masz ochotę? – Ryan spojrzał na jego twarz zdezorientowany. W
końcu nabrał powietrza w usta i odpowiedział:
- Na kanapkę z dżemem.
kanapka z dżemem też tęsknię ale tych dżemów już nie ma....
OdpowiedzUsuńja kocham truskawkowy :3
UsuńOpowiadanie bardzo mi się podoba. Wczoraj dopiero zaczęłam czytać. Lubię takie klimaty magii, różnych światów. Życzę dalszej weny w pisaniu.
OdpowiedzUsuń