piątek, 10 czerwca 2016

Bitwa Pięciu Królestw - rozdział XI

Sorrki za tę przerwę. ;) Miał się pojawić William i pojawi się niebawem, tak sądzę. Nie przewidziałam niektórych spraw, jakie niedawno wypłynęły, wytrącając mnie nieco z dotychczasowej równowagi. Wybaczcie, proszę!

Enjoy!


XI



                Wydawało mu się, że przebrnięcie przez te księgi będzie trwało wieki, ale wieczorem kończył je obie i musiał stwierdzić, że to była… łatwizna.
                W południe zjawił się służący i zaprosił go na obiad. Czarodziej zgodził się, czując, że od wysilania umysłu zdecydowanie zgłodniał.
­– Jak ci idzie? – zapytał go Demetriusz. Siedzieli w przestronnym, gustownie urządzonym pokoju z innymi żywicielami, jedząc podany przez służbę obiad. Razem było tu z tuzin osób, ale Tom nie zdążył ich nawet dokładnie policzyć. Na ciemnych, mahoniowym blacie stołu stało kilkanaście półmisków, wypełnionych po brzegi smakowitymi i ciepłymi potrawami. Tom był tutaj dopiero od wczoraj, a już miał wrażenie, że trochę przytył.
– Dobrze. Jak dotąd wszystko zrozumiałem – odpowiedział i uśmiechnął się. Blondyn siedzący obok wyszczerzył się do niego, a po chwili odparł:
– Alexander się nie ucieszy. – Tom zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
– Co masz na myśli? – zapytał. Demetriusz rozejrzał się konspiracyjnie, po czym pochylił nad Tomem i szepnął mu na ucho:
– Założyłem się z nim. On stawiał, że będziesz miał trudności, ja, że wręcz przeciwnie – poradzisz sobie świetnie – wyjaśnił czarodziejowi. Ten uniósł brwi w zdumieniu.
– Aż tak nikłe nadzieje we mnie pokłada? – zaśmiał się, czując wewnątrz siebie lekkie ukłucie żalu. Czy naprawdę aż tak żałośnie się prezentował, by od razu zakładać, że jest ostatnią ofiarą losu?
– Tak czy owak, ja wygrałem. Zemści mu się to, obiecuję ci – powiedział z diabelskim uśmiechem. Tom uśmiechnął się szerzej, rozbawiony miną Demetriusza.
                Dochodziła północ, kiedy skończył czytać drugą księgę. Obie nie zawierały konkretnych zaklęć, a właściwie teorię na temat żywiołów i ich wykorzystania w magii. Zawsze się tym interesował, ale nigdy dotąd nie miał potrzebnych materiałów, by się tego nauczyć. Tym razem miał taką szansę i z ochotą ją wykorzystał. Zamknął książkę i odłożył ją na bok. Przeciągnął się z długim ziewnięciem. Po chwili wstał z krzesła i rozejrzał się wokół.
Egredi – szepnął. W bibliotece zrobiło się ciemno i nie znalazłby drogi do wyjścia, gdyby nie miał przy sobie świeczki. Nie zgasił jej płomienia, kiedy wszystkie inne światła pod wpływem jego zaklęcia ugasły. Ruszył w stronę drzwi, rozglądając się uważnie, czy nic nie stoi mu na drodze. Kiedy udało mu się przedrzeć do wyjścia, otworzył powoli drzwi. Te zaskrzypiały szkaradnie, przyprawiając go o ciarki. Wziął się w garść, starając się wyprzeć z głowy myśl, że przebywa pod jednym dachem z zgrają wampirów. W zasadzie żadnego z nich dziś nie spotkał, oprócz Alexandra. A nawet i z nim miał przyjemność rozmawiać tylko rano.
                Nie był do końca pewny, czy dobrze pamięta, gdzie jest jego komnata. Przekonał się, że nie ma bladego pojęcia o jej położeniu, kiedy po dwudziestu minutach błądzenia po ciemnych korytarzach ponownie trafił pod bibliotekę. Zatrzymał się przy jej drzwiach i oparł o ścianę, czując, jak zmęczenie uderza w niego ze zdwojoną siłą. Wosk świeczki kapał mu na dłoń i poparzył mu skórę, co dodatkowo go dekoncentrowało. Jednak zebrał w sobie resztki sił i przeanalizował drogę, jaką rano z Alexandrem odbyli. Spod jego komnaty ruszyli korytarzem, skręcili w lewo i doszli do schodów. Zeszli nimi na dół, przeszli przez hol na prawo od schodów i dotarli pod drzwi biblioteki. Tu właśnie był Tom i stąd musiał trafić do swojej komnaty. Odetchnął ciężko, strzepnął wosk z dłoni i ruszył przed siebie. Zatrzymał się w holu i spojrzał na schody. Jak to było możliwe, że wspinał się na nie trzeci raz i za każdym razem trafiał na parter, kiedy nie przypominał sobie, żeby po nich schodził? Coś mu nie pasowało. Mimo to spróbował wspiąć się po schodach, a kiedy był u ich szczytu zatrzymał się na moment. Odwrócił się w prawo i rozejrzał. Wysunął dopalającą się już świeczkę przed siebie i dostrzegł, że kilka metrów od niego na ścianie wisiał dokładnie taki sam pejzaż, jaki widział na dole nieopodal biblioteki. Odwrócił się i przeszedł kilka wolnych kroków, aż do balustrady po drugiej stronie, po czym zatrzymał się. Podobnie, jak przed chwilą, wysunął świeczkę przed siebie. Jak bardzo się zdziwił, gdy zobaczył ten sam obraz, co na ścianie za sobą, wie tylko on sam. Zmarszczył brwi i zaklął pod nosem, kiedy kolejne krople gorącego wosku zapiekły go w skórę. Odwrócił się i przeszedł na drugą stronę szczytu schodów. Chwycił się balustrady i ponownie wyjrzał przed siebie, dostrzegając po raz kolejny ten sam pejzaż. A więc jednak magia. Uśmiechnął się krzywo pod nosem, a zaraz potem szepnął:
Solutio… – Korytarz przed nim lekko zamigotał, a obraz zniknął ze ściany, która również trochę zmieniła fakturę. Ruszył ostrożnie przed siebie i z każdą chwilą przyśpieszał. Świeczka zgasła w połowie drogi, a jemu z nerwów nie przyszło do głowy, by zapalić te rozstawione na korytarzu. Usłyszał czyjś śmiech i kroki niedaleko, a kiedy chwycił za klamkę, miał wrażenie, że ktoś chuchnął mu w szyję. Zadrżał, trochę przestraszony. Wszedł pośpiesznie do środka. W pomieszczeniu paliły się świece, mimo to niewiele wokół siebie widział. Odrobinę uspokojony zaczął się rozbierać. Nadal miał jednak dziwne uczucie obecności w pomieszczeniu kogoś innego, oprócz niego. Odłożył koszulę na najbliższy fotel. Przeszedł przez pomieszczenie. Zatrzymał się przy łóżku i chwycił za rzemienie, chcąc je rozplątać, kiedy usłyszał szmer. Odwrócił się gwałtownie, ale nic nie zobaczył. Naprawdę chciałby to zignorować, ale jego intuicja i rozum, po prostu podpowiadali mu, że nie powinien tego robić. Zostawił swoje spodnie w spokoju i rozejrzał się dookoła. Jego uwagę przyciągnął dziwny cień na ścianie niedaleko okna. Zbliżył się ostrożnie w to miejsce, zdając sobie sprawę, że cokolwiek, co rzuca ten cień, musi stać na szafce zaraz za nim. Odwrócił się z szaleńczo bijącym sercem i potem roszącym kark. Nagle małe, czarne i włochate coś syknęło na niego, a on krzyknął, jak poparzony:
– Aaa! Na Boga, co to za stwór?! – „Stwór” nastroszył się i skoczył z szafki, zrzucając z niej kilka bibelotów. Tom odsunął się gwałtownie i przylgnął nagimi plecami do zimnej ściany. Odskoczył od niej tak szybko, jak się o nią oparł i dopiero po chwili zorientował się, że owym stworem była kotka Demetriusza. Usiadł na ziemi i odetchnął ciężko uspokojony. Chwilę później zwierzę miauknęło i podeszło do niego ostrożnie. Zaśmiał się cicho, nie dowierzając, że dał się tak przestraszyć kotu. Pogłaskał czarne futerko, na co zwierzę zamruczało rozkosznie i zaczęło ocierać się o niego. Chwilę później drzwi otworzyły się i stanął w ich Alexander.
– Znakomicie! – Tom wstał z podłogi gwałtownie i uchylił usta w zdumieniu. – Z samego rana stawisz się w holu na dole i rozpoczniemy lekcje czarów – powiedział i odwrócił się na pięcie z zamiarem wyjścia.
– Ej! – zdołał wydukać oszołomiony Tom.
– Tak? – zapytał wampir, zerkając na niego przez ramię.
– Co to wszystko… To był jakiś… pieprzony test?! – krzyknął wzburzony. Alexander uniósł brwi, widocznie zdziwiony. Odwrócił się przodem do młodzieńca i w ułamku sekundy stał tuż przed nim. Tom cofnął się automatycznie, prawie tracąc równowagę. Wampir przytrzymał go, chwytając jego ramię w mocnym uścisku. Z lekko zmarszczonymi brwiami cofnął rękę i przełknął ślinę. Blondyn przyjrzał mu się uważniej, jeszcze bardziej zdezorientowany. Poczuł niespotykany dreszcz, tak jak za pierwszym razem, kiedy Alexander podał mu rękę.
– Byłem przekonany, że zdążyłeś już do tego dojść – odparł z kpiącą miną, choć Tom wciąż widział, że jest jakby… zmieszany. Odetchnął, czując, że puszczają mu nerwy.
– To zadam inne pytanie. Po co to zrobiłeś? I co to miało na celu? – Alexander oparł prawą rękę na biodrze a drugą uniósł powietrzu, przesadnie nią gestykulując.
– Tom, nie rozśmieszaj mnie. Znasz podstawy magii i niektóre bardziej zaawansowane zaklęcia bez pomocy kogokolwiek innego, a nie umiesz odpowiedzieć sobie na tak proste pytania? Tak czy inaczej, odpowiadając na twoje pierwsze pytanie: chciałem cię sprawdzić, na drugie zaś: to miało na celu sprawdzenie ciebie. Zrozumiałeś? Znakomicie! Na twoim miejscu zapytałbym, jak mi poszło, wiesz? – Blondyn nastroszył się niemal tak samo, jak Pandora przed chwilą, ale powstrzymał się przed wydrapaniem oczu temu krwiopijcy. Czy on zawsze tak dużo gadał?
– Zatem Alexandrze, jak mi poszło? – Wampir uśmiechnął się krzywo i odparł:
– Znośnie. – Tom zrobił urażoną minę. Ale czego miał się spodziewać, kiedy widocznie zirytował mężczyznę? – Radzę ci się wyspać. Dobrej nocy – powiedział i zniknął z oczu czarodziejowi w ułamku sekundy. Drzwi zamknęły się za nim z świstem, a młodzieniec potarł twarz, czując, że jeśli za moment nie padnie twarzą na ziemię, to będzie istny cud. Jakby tego było mało, usłyszał miauknięcie pod drzwiami. Ten cholerny wampir zostawił tu kota! Podszedł do „stwora” i wziął go na ręce. Pandora otarła się pyszczkiem o jego szczękę i zamruczała. Otworzył drzwi i zawołał, mając nadzieję, ze wyczulony na dźwięk Alexander wszystko usłyszy:
– Alexander! Zostawiłeś kota! – Po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że nawet jeśli wampir go słyszy, to widocznie ma go gdzieś. Zabrał kotkę do środka i zamknął drzwi. Tak, z pewnością się wyśpię z kotem w jednym pokoju – pomyślał.


~∞~

                Gdy tylko się obudził, wstał z łóżka i poszedł do łazienki, chcąc się odświeżyć. Tak jak przewidywał, kot nie pozwolił mu zażyć odpowiedniej ilości snu. Nie miał innego wyjścia, niż wziąć się w garść i zrobić wszystko, by doprowadzić się do względnego porządku.
                Wyszedł z łazienki i zobaczył na stoliku tacę z cudownie pachnącym śniadaniem. Zabrał się do jedzenia pieczywa i kawałka białego sera. Obok w osobnej miseczce było kilka zielonych oliwek. Kawałek białego pieczywa leżał na dwóch liściach sałaty. Do tego wszystkiego miał jeszcze ugotowane na twardo jajko i kawałki soczystych owoców, a nawet łuskane orzechy. W dzbanku było coś gorącego i ładnie pachnącego, czego do tej pory Tom nie pił i nawet nie widział na oczy. Wziął do ręki kawałek pieczywa i żując je, nalał sobie do niewielkiej, ręcznie malowanej filiżanki trochę ciemnego, aromatycznego płynu. Omal nie wylał jej zawartości, kiedy Pandora wyskoczyła na krzesło obok stolika załadowanego tacą z śniadaniem. Kot wychylił się, chcąc ukraść coś smacznego dla siebie, ale Tom odgonił ją na czas. Nie spodobało się to kotce, która miauknęła na niego i z prychnięciem uciekła pod łóżko.
                Zaczął jeść z apetytem, popijając ciemnym płynem, który był gorzki, ale jemu samemu bardzo smakował. Gdy skończył jeść, z pełnym brzuchem zszedł do holu, gdzie czekał już Alexander z nieciekawą miną.
– Dzień dobry – przywitał się Tom i skinął mu głową. Ten odpowiedział cichym mruknięciem i poprowadził go do ogrodu. Na zewnątrz było przyjemnie rześko, słońce świeciło, a nieba nie zasłaniała nawet najmniejsza chmurka. Czarodziej podejrzewał, że to będzie jeden z ostatnich ciepłych dni tego lata. Była połowa września i niektóre liście drzew zdążyły pożółknąć. Wciągnął powietrze do płuc i uśmiechnął się, ale kiedy dostał w twarz babim latem, trochę się skrzywił. Okropnie tego nie lubił. Alexander, widząc jego zabawną minę, trochę się rozchmurzył. Zaprowadził go do przestronnej altany, w której były ustawione dwie ławy z stolikiem pośrodku. Kiedy wchodzili do środka, przy wejściu stały dwa posążki jakichś magicznych stworzeń. Tom przyjrzał się jednemu z nic i doszedł do wniosku, że to feniks. Nie miał więcej czasu na kontemplację rzeźby, bo Alexander pośpieszył go słowami:
– No chodź, nie mam całego dnia. – Nie był jednak aż tak oschły, jakby mógł. Widocznie coś się stało zanim Tom zszedł do niego na dół. Wampir usiadł po jednej stronie stołu i wskazał dłonią miejsce naprzeciw siebie. Czarodziej usiadł bez słowa i spojrzał na Alexandra. – Dzisiaj poćwiczysz magię żywiołów. – Tom kiwnął głową i spojrzał na to, co robił Alexander. Położył na stole niewielki bukiet białych, drobnych kwiatów z korzeniami. Obok nich gliniany pojemnik z wodą i woreczek wypełniony czymś, czego Tom jeszcze nie zidentyfikował. Po chwili wyciągnął zza szaty niewielki pergamin prawdopodobnie zapisany zaklęciami. Młodzieniec przekonał się o tym, kiedy wziął go ręki i zaczął czytać.
– Od czego mam zacząć? – zapytał Alexandra, który oparł się wygodniej i odpowiedział spokojnym tonem:
– Sam coś wymyśl. Byłbym najbardziej zadowolony, gdybyś przećwiczył magię wszystkich żywiołów za pierwszym razem – odparł i przymknął oczy, być może mając ochotę zdrzemnąć się, kiedy Tom będzie rwał włosy z głowy, próbując dojść do tego, czego od niego chce wampir.
                Zastanowił się przez moment, co mógł zrobić z tym wszystkim, co miał przed sobą. No tak, miał kwiatki, wodę i po sprawdzeniu zawartości woreczka, przekonał się, że była to ziemia. A więc trzy z czterech żywiołów. Ogień prawdopodobnie miał sobie wytworzyć sam. To nie było problemem, bo znał odpowiednie zaklęcie, a poza tym wszystkie potrzebne miał wypisane na pergaminie. Tylko co miał zrobić z tymi wszystkimi rzeczami? No dobra, miał je wykorzystać, to było proste. Ale jakim sposobem miał zrobić to za jednym razem?! Odłożył z bukietu jedną stokrotkę i wysypał trochę ziemi obok niej. Zerknął na pergamin i szepnął:
Floret. – W porządku, teraz mógł jeszcze wykorzystać wodę. Ale co z ogniem i wiatrem? Alexander uchylił powieki na kilka sekund, ale widząc, że nie dzieje się nic interesującego, przymknął je ponownie. Tom zastanowił się jeszcze przez moment. Ogień. Jedyne, co mógł z nim zrobić, to wykorzystać go do spalenia kwiatu. Potem mógłby go ugasić wodą, a następnie odtworzyć za pomocą żywiołu ziemi. Ale co z wiatrem?! Jak miał nauczyć się z niego korzystać przy wykorzystaniu takich składników? Myślał, kombinował, kiedy po raz kolejny dostał babim latem w twarz. Wiatr zawiał mocniej i poruszył kwiatami na stoliku. Sfrustrowany potarł skórę, próbując pozbyć się cholernej pajęczyny, kiedy zatrzymał wzrok na turlających się po stole roślinkach. Popiół na wietrze rozniesie się w powietrzu, a on za pomocą ziemi uchwyci go i odnowi! Miał ochotę krzyknął tryumfalnie, ale powstrzymał się, zerkając na wampira. Ten nadal go ignorował. Dlatego postanowił zrobić to, co przyszło mu do głowy, mając nadzieję, że trafił w tok myślenia mężczyzny. Wyciągnął stokrotkę z ziemi i odłożył ją tam, gdzie leżały pozostałe. Gdy ułożył je tak, jak były ułożone poprzednio, wysypał całą zawartość woreczka. Gdy upewnił się, że wszystko gotowe, zerknął na pergamin, po czym szepnął:
Ignis. – Kwiaty zajęły się ogniem, ale Tom nie pozwolił im doszczętnie spłonąć. – Aqua – powiedział i przyjrzał się popiołowi. Nie zauważył, że wampir otworzył oczy i patrzył na niego uważnie. – Ventus – szepnął kolejnie i patrzył jak oczarowany, jak popiół kwiatów ucieka pod wpływem podmuchu wiatru, jaki wytworzył. Zauważył też, że Alexander mu się przygląda. Spojrzał na niego, a ten kiwnął mu głową z aprobatą wymalowaną na twarzy. Tom uśmiechnął się i znowu spojrzał na pergamin. Tym razem zaklęcie było dłuższe i chyba trudniejsze: - Renascentia flos- powiedział, a popiół w powietrzu zaczął się łączyć i przypominać kształtem kwiaty, które przed chwilą spalił. W chwili, gdy odzyskały swoją poprzednią formę, Tom powiedział: - Floret. – Kwiaty powoli opadły na powierzchnię kupki ziemi i zaraz zaczęły zapuszczać korzenie. Kiedy proces dobiegł końca, Alexander powiedział cicho:
– Znakomicie. – Tom uśmiechnął się do siebie lekko, przyglądając się białym i uroczym roślinkom. – Teraz przydałoby, żebyś się dowiedział, jak walczyć z wykorzystaniem żywiołów – dodał i wstał z miejsca. – Chodź, skoro poszło ci nawet dobrze, to musimy przynieść kolejną księgę zaklęć – oznajmił i nie czekając na młodzieńca, ruszył w stronę domu. Tom również wstał i pobiegł za nim, chcąc go dogonić. O tak, to był dopiero początek, a on już czuł to niesamowite podekscytowanie na myśl o czarowaniu.



~∞~

                Do jedynego otwartego i funkcjonującego portu w Sarihmas dopłynął niewielki, wojskowy statek. Jego pasażerowie, żołnierze króla Francisco, władcy Alimartis, i jak dotąd, wciąż zwierzchnik Krainy Smoków, mieli misję na tej ziemi i dlatego wyruszyli do domu wroga.
– Poruczniku! – krzyknął jeden z szeregowych.
– Co jest, szeregowy? Zaś musicie za potrzebą? – Zaśmiał się Martin, porucznik niewielkiego oddziału, którym tymczasowo dowodził wraz z pułkownikiem Johnem.
– Nie, poruczniku – zaprzeczył, czerwony na twarzy. – Znalazłem gospodę, jedyną w okolicy – wyjaśnił. Martin pokiwał głową i odgarnął przetłuszczone włosy z czoła, kiedy wiatr przegonił mu je na oczy.
– Zatem zaprowadź nas tam. Potrzebujemy odpoczynku – powiedział pułkownik i razem z oddziałem ruszyli w stronę gospody. Miejsce z zewnątrz wyglądało na przeciętne, ale gdy zawitali do środka, uderzyła w nich bieda i brud, choć sami nie grzeszyli czystością. Przywitał ich oschle tęgi i starszy wiekiem mężczyzna. Kiedy mówił, poruszał zabawnie bujnym wąsem.
– Potrzebujemy noclegu na kilka dni – oznajmił Martin. Gdy mężczyzna uniósł na niego wzrok, jego nieprzyjemny stosunek od razu uległ zmianie. Uśmiechnął się, pogłębiając zmarszczki na swojej pulchnej twarzy.
– Och dobrze, dobrze. Już panów przeliczę. Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć…
– Jest nas czternastu – powiedział pułkownik. Wąsaty gospodarz pokiwał głową i wyciągnął grubą księgę na ladę. Otworzył ją i powiedział:
– Jeden z panów się wpisze – powiedział i wyciągnął pióro przed siebie. Martin stał najbliżej, więc chwycił pióro w dłoń i zerknął na zapisaną stronę w księdze. Przebiegł automatycznie wzrokiem po ostatnich nazwiskach, a kiedy natrafił na Thomas Black serce stanęło mu w piersi. W zasadzie, Thomasów Blacków na świecie na pewno było wiele, jednak nie znalazł go w Argentum. Na początku myślał, że ten zginął, bo gospoda spłonęła doszczętnie, ale nie potrafił stłamsić w sobie nadziei, że jego brat jednak żyje. Z chwilą, gdy zobaczył nazwisko na kartce, ta nadzieja jeszcze mocniej w nim zapłonęła. Spojrzał na gospodarza, chcąc go wypytać o osobę, która się tak podpisała, ale poczuł silną dłoń na ramieniu. Obejrzał się za siebie i zobaczył pułkownika, który patrzył na niego wymownie. Wrócił wzrokiem do księgi, podpisał się pośpiesznie i oddał pióro gospodarzowi.
– Wszystko w porządku, poruczniku? – zapytał John i puścił jego ramię.
– Tak, tak – odparł zamyślonym tonem i ze zmarszczonymi brwiami.

5 komentarzy:

  1. Przed chwilą przeczytałam ten rozdział i muszę powiedzieć ci,że był genialny.Ta próba zaplanowana przez Alexa,żeby sprawdzić umiejętnośći Toma była niespodziewana,myślałam przez chwilę,że zaraz ktoś go zaatakuje.Lekcja o żywiołach też mi się podobała,jak widać czarodziej coraz szybciej się uczy.Zaciekawił mnie też brat Toma,bo chyba przedtem nie mieliśmy o nim informacji...
    Życzę weny autorko i czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to czytać. ;) Tak, Martin pojawił się pierwszy raz. :D Dzięki za komentarz!

      Usuń
    2. Haha :D dziwnie i miło jest zobaczyć komentarz osoby, z którą dzielisz imię i nazwisko ;)

      Usuń
  2. SUPER rozdział. Choć mieszkanie w domu wypełnionym wampirami trochę wywołuje u mnie dreszcze. Czary z żywiołami były super.:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba zostanę magiem ognia. W każdym opowiadaniu główny bohater nim jest.
    Braciszek się znalazł! Hurra! Będziemy świętować?
    Jak Tom szukał pokoju to chciałam uciekać. Serio. A gdy Pandora wyskoczył uszło ze mnie powietrze.
    Żegnam i weny życzę...

    OdpowiedzUsuń