niedziela, 14 lutego 2016

Bonus walentynkowy

Wesołych Walentynek! :*


Bonus walentynkowy


         Szyby autobusu były tak mocno zaparowane, że zaczęły się na nich tworzyć pierwsze krople wody. Płynęły w dół, torując sobie drogę i formując pionowe, krzywe linie. I to wszystko wewnątrz pojazdu.
                Will przetarł szybę dłonią, ale zaraz pomyślał, że cała ta woda wzięła się od tych wszystkich ludzi przebywających wraz z nim w środku. Oni sapali i oddychali, wypluwając z ust olbrzymie ilości pary, a on tego właśnie dotknął. Skrzywił się i otarł dłoń o plecak, który trzymał na kolanach.
                Autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku, a William zerknął z roztargnieniem na zegarek. Nosił go codziennie na dłoni od ostatnich urodzin. Czyli właściwie od miesiąca.
                Przez ten cholerny śnieg i ogólnie okropne warunki pogodowe spóźni się do szkoły. Do środka weszło kilkoro ludzi, ale nie zwrócił na nich uwagi. Wciąż myślał o ostatnim koszmarze, który był tak okropny, że wołałby o nim zapomnieć. Niestety paskudny obraz ciemnych i ponurych otchłani, z których wydobywały się niskie, chrapliwe głosy, nie chciał opuścić jego głowy. Był tak głęboko zamyślony, że wzdrygnął się, gdy ktoś obok niego usiadł.
                Poderwał głowę i pierwszym, co zobaczył, była para ciemnych, brązowych i błyszczących oczu wpatrzonych w niego z taką uwagą i koncentracją, że aż mu się cieplej zrobiło. Zarumienił się lekko i odwrócił wzrok. Wpatrzył się w swoje dłonie nieosłonięte żadnymi rękawiczkami. Kiedy czekał na autobus, trochę zmarzł i właśnie potarł ręce o siebie, czując, że jeszcze nie zdążył się rozgrzać.
                Chłopak obok niego jeszcze chwilę mu się przyglądał, ale gdy autobus ruszył, odwrócił wzrok i wyciągnął swój telefon, przeglądając  Instagram. Will był trochę zainteresowany jego osobą. Zauważył, że pod kurtką ma ten sam mundurek, który on nosił. Jednak nigdy wcześniej nie widział go w szkole.
                Jechali w milczeniu całą drogę, aż autobus zatrzymał się niedaleko szkoły i uczniowie zaczęli wysiadać. Will wstał zaraz za chłopakiem, który z nim siedział i gdy wyszedł na zewnątrz, poczuł chłodny powiew lutowego powietrza. Był dwa tysiące jedenasty rok, czternasty luty, poniedziałek i… Walentynki. Nie miał powodów, by obchodzić to święto, ale wierzył, że jego koleżanki obsypią go karteczkami, jak to było w szóstej i siódmej klasie. Teraz chodził do ósmej, miał trzynaście lat rocznikowo i nigdy nie był zakochany. Nikt mu się nawet dotąd nie podobał. Ale ten chłopak obok… był naprawdę…
                Zatrzymał się, kiedy zobaczył, że w jego stronę idzie jeden z szkolnych osiłków wraz ze swoją małą bandą. W zeszłym tygodniu chciał go zbić i zabrać mu pieniądze na obiad. Postawił się, choć wiedział, że sam ma nikłe szanse. Już miał wizję podbitego oka i burczenia w brzuchu, ale uratował go jedynie fakt, że tata przyjechał po niego wcześniej, niż miał w zwyczaju. Tym razem nie było takiej możliwości, a on nie miał w tej szkole nikogo, kto chciałby mu pomóc. Rozejrzał się za ewentualną drogą ucieczki, ale było już za późno. Chris dopadł go zaraz przy bramie od szkoły i pchnął go na ogrodzenie. Chłopak, który szedł kawałek przed nim obejrzał się. Wcześniej stał przed szkołą i rozmawiał z kimś, kogo albo znał, albo dopiero co zaczepił. Teraz ruszył w stronę Chrisa i złapał go za rękę, którą ten miał zaciśniętą w pięść i wycelowaną w Willa.
- Hej! – krzyknął i szarpnął osiłka w swoją stronę. Ten, zdezorientowany, odwrócił się w jego stronę. Kiedy zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia, warknął rozzłoszczonym tonem:
- Co się wtrącasz, palancie?! Zjeżdżaj stąd!
- Zostaw go w spokoju, to może ci nie przyłożę – odparł spokojnie i puścił go, wyciągając za to rękę do Williama. Wszedł między niego i Chrisa, po czym złapał Willa za rękaw niezapiętej kurtki i pociągnął za sobą. Chris popchnął nieznajomego Willowi chłopaka i wydawało się, że zaraz rozpocznie się bójka, ale pod szkołę podjechał samochód dyrektora i wszyscy się rozeszli. Will poszedł za chłopakiem, który nadal trzymał go za rękaw i prowadził za sobą. Zatrzymali się przed wejściem do szkoły, gdzie stało mnóstwo ludzi oczekujących na pierwszy dzwonek. Wtedy ciemnooki chłopak puścił rękaw Williama i spojrzał na niego uważnie. Tak samo, jak wtedy, gdy ich oczy spotkały się w autobusie.
- Dzięki – powiedział Will i rozejrzał się panicznie wokół. Co miał mówić, robić i… i!
- Nelson – rzucił chłopak i podał dłoń Williamowi, dodając: - Ryan Nelson.
- William Hanson – odparł Will i podał mu swoją zmarzniętą rękę. Ryan miał rękawiczki, ale przed momentem jedną z nich ściągnął, by przywitać się należycie z nowopoznanym chłopakiem.
- Wiesz może gdzie jest klasa numer siedemnaście? Właśnie tam mam iść i nie wiem, gdzie to jest. Jestem nowy – powiedział Ryan z przyjaznym uśmiechem, przyglądając się Willowi, który, co by nie mówić, był zawstydzony. Miał nadzieję, że jego dziwne odczucia wkrótce znikną. Kiedy dotarły do niego słowa nowego kolegi, zrozumiał, że to przecież ta sama klasa, w której on miał dziś pierwsze zajęcia. Drugi semestr już się zaczął, ale nie trwał zbyt długo.
- Tak, wiem. Mam tam zaraz lekcję. Mogę cię zaprowadzić – oznajmił i otworzył drzwi. Zerknął na chłopaka przez ramię i uśmiechnął się delikatnie. To było niespodziewane. Wydawało mu się, że nigdy nie znajdzie kolegi. Odpychał od siebie ludzi, czasem celowo, czasem nie. Nie zdarzyło mu się, by ktoś pierwszy wyciągnął do niego rękę. To było nowe i… przyjemne. Był ciekaw, jak szybko Ryan zniechęci się do niego i poszuka sobie innego kolegi. Na razie mógł się cieszyć jego towarzystwem, bo wydawał się sympatyczny i był… przyjemny dla oka. Choć tego wolał na głos nie mówić. Ruszył wraz z nim korytarzem do szatni, gdzie odłożyli swoje zwierzchne odzienie, a następnie ruszyli na pierwszą lekcję cudownego, walentykowego poniedziałku.


***


                Siedemset trzydzieści jeden dni później Ryan i Will chodzili do szkoły średniej i zaprzyjaźnili się ze sobą. Do tej pory poznali też Lolę, która dołączyła do nich w dziesiątej klasie. Trzymali się razem i Will w końcu poczuł, że ma przy sobie prawdziwych przyjaciół.
                Dziś też były walentynki, ale nie jechał autobusem, ale samochodem Ryana, który przyjechał do niego pod dom. Dziś obchodził urodziny. Wsiadł do środka i przywitał się z przyjacielem lekkim stuknięciem pięści, przybijając mu tak zwanego żółwika. Po raz kolejny leciała płyta Radiohead. Piosenka „Just”, którą Will znał już na pamięć. Kupił Ryanowi na urodziny płytę RED. Zorientował się, że nie wziął jej ze sobą, ale postanowił, że wręczy mu ją przed imprezą. Nie to, żeby nie lubił Radiohead, ale jak Ryan miał na coś fazę, tak ciężko mu było z tej fazy wyjść. Muzyka leciała tak głośno, że nie rozmawiali, aż zatrzymali się pod domem Loli. Tak jak zwykle, musieli na nią trochę poczekać, a nie chcieli pobudzić sąsiadów głośną muzyką, więc wyłączyli radio.
- Wyspałeś się? – zapytał Ryan i spojrzał na chłopaka z uśmiechem. Miał ładny uśmiech. Był jedną z rzeczy, które William w nim lubił.
- Nie – odpowiedział chłopak i uśmiechnął się krzywo. Znów miał koszmary.
- Śpisz u mnie dziś, nie? Jest impreza walentynkowa u Jessici, tej z jedenastej klasy. Mam zamiar się dziś zdrowo najebać – zaśmiał się i zerknął na telefon. Miał nieodebrane połączenie od mamy.
- Tak, już mówiłem rodzicom – odparł Will i oparł się wygodniej. Przymknął oczy, czując, jak okropnie jest zmęczony. Ryan pokiwał głową, w duchu szczerząc się jak opętany. Naprawdę chciał imprezy. Chciał się napić i chciał być blisko… Willa. Nie śmiał tego powiedzieć na głos, ale nie mógł nic poradzić na to, że czuł to, co czuł. W dodatku nastrój Walentynek zdecydowanie mu się udzielał. Lola wkrótce przyszła, wsiadła na tył samochodu, po czym pojechali do szkoły na kilka nudnych i żmudnych lekcji, by kilka godzin później przygotować się na imprezę, o której już od kilku dni myśleli.


***


                Ryan był wniebowzięty, Lola zachwycona, a Will… zmęczony. Naprawdę chciał się dobrze bawić, ale oczy same mu się zamykały. Dlatego stronił od alkoholu, bo po nim zwykle robił się senny. W tej sytuacji to tylko pogorszyłoby sprawę. Nie skarżył się jednak, ponieważ chciał, by przyjaciele się dobrze bawili. Usiadł na kanapie w salonie, rejestrując wcześniej, czy aby jest wystarczająco czysto i w ogóle w porządku. Nie lubił brudu. Właściwie nie znosił.
- Przynieść ci piwo? – zapytał Ryan, pochylając się nad nim nisko. Muzyka była głośna i był pewien, że Will by go nie zrozumiał.
- Nie, dzięki. Może później – odparł i uśmiechnął się wymuszenie. Ryan zrobił stroskaną minę i usiadł obok niego. Znał go nie od dziś i widział, że coś jest nie tak.
- Nie bawisz się dobrze – stwierdził, nawet nie dopytując. Will już chciał zaprzeczyć, ale gdy spojrzał w oczy przyjaciela, jakoś nie mógł skłamać. W końcu nie powiedział nic, bo podeszła do nich Lola i zaciągnęła ich do tańca. Ryan pochłaniał niesamowite ilości alkoholu. Pił prawie bez przerwy, ale jadł też całkiem sporo, nawet jak na siebie. Od razu wczuł się w rytm muzyki. Will nie miał ochoty tańczyć, ale nie chciał robić przykrości przyjaciółce. Przetańczył koślawo dwie piosenki i odszedł, uprzednio tłumacząc, że chce się przewietrzyć.
- Idę z tobą! – krzyknął, rozpalony od procentów i temperatury w pokoju. Will wziął ich kurtki. Na zewnątrz był mróz i padał śnieg, a Ryan był widocznie spocony. Przecisnęli się przez tłum i wyszli na taras domu Jessici. Zeszli po schodach i ruszyli do otwartej bramy, chcąc wydostać się z posesji. Will potrzebował świeżego powietrza, przestrzeni i spaceru. Ryan trochę się zataczał, ale nie na tyle groźne, żeby Will musiał zacząć się martwić. Chwycił jednak przyjaciela za łokieć, czując się trochę spokojniej. Mimo wszystko na chodnikach mógł być lód, a nie trzeba było być pijanym, żeby się poślizgnąć.
- Jak się czujesz? Mocno ci szumi? – zapytał, śmiejąc się z przyjaciela, który był się poważnie pijany. Spojrzał na Willa szklistym wzrokiem i uśmiechnął się szeroko.
- Wspaniale się czuję. A szumi mi tak, jak radio twojej mamy w kuchni – parsknął śmiechem, widocznie rozbawiony swoim porównaniem. William też się zaśmiał, ale jego zdecydowanie bardziej śmieszyło zachowanie przyjaciela, niż same słowa. Chociaż ton też miał zabawny.
- Rzeczywiście mocno. – Ryan zerkał na niego dziwnym wzrokiem i Will zaczął się zastanawiać, czy wszystko w porządku.
- Jak zwykle nie założyłeś szalika – zauważył Ryan i zastąpił drogę chłopakowi. Ściągnął swój własny i zaczął okręcać nim szyję Williama. Ten wytrzeszczył na niego oczy i zamarł kompletnie, zapominając nawet o oddychaniu. Kiedy przyjaciel skończył go opatulać wełnianym, miękkim materiałem, spojrzał mu w oczy błyszczącym i czarnym wzrokiem, a Will nie mógł przestać się gapić. Zdarzało mu się to od początku ich znajomości, ale ostatnim czasem częściej. Już jakiś czas temu odkrył, że Ryan mu się podoba, ale trzymał to w sobie tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. Wstydził się tego i trochę go to brzydziło. W dodatku ojciec zawsze źle się wyrażał o osobach homoseksualnych. Ale Ryan był taki przystojny, dobry, zabawny, ciepły i wyrozumiały, że jak nie mógł czuć tego wszystkiego, co czuł?
- Dzięki – sapnął i odwrócił wzrok. Ryan też się odsunął i ruszył przed siebie, zostawiając Williama w tyle. Chłopak spojrzał za nim i pobiegł w jego stronę, nie chcąc zostawiać go samego. Wciągnął nosem jego zapach, którym przesiąknął szalik. Zarumienił się mimo panującego chłodu. Znał ten zapach doskonale, ale z tak bliska przyprawiał go o gorąco i ciasnotę w spodniach. Ryan mu się tak podobał!
                Po jakimś czasie wrócili na imprezę, ale nie siedzieli tam długo. Około pierwszej przyjechał po nich brat Loli, Sean, i odwiózł wszystkich do domu.
                William pomógł rozebrać się Ryanowi, przy okazji oglądając sobie jego ciało. Chłopak koszmarnie się upił, ale Will nie miał mu tego za złe. Dziś były jego urodziny. Zaciągnął go do łóżka i położył się obok. Nieraz spał u Ryana i wiedział, gdzie szukać piżamy, pasty czy dodatkowej kołdry. Chłopak zapomniał włączyć ogrzewanie w domu, więc było nieprzyjemnie zimno. Trochę drżał z zimna i wyczuł, że Ryan podobnie, bo wtulił się w niego i pocałował go w szyję. Will zesztywniał i zajrzał mu w oczy. Przyjaciel patrzył wprost na niego, tymi swoimi oczami z ciemną i gęstą oprawą.
- Will… - szepnął i wychylił się do jego ust.


***


                Trzysta sześćdziesiąt pięć dni później spędzali Walentynki w łóżku. Kolejnego dnia wypadała sobota, więc zaraz po szkole pojechali do domu Ryana, który znowu miał wolną chatę. William przez cały rok odkrywał siebie w roli geja i musiał przyznać, że w rzeczywistości nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mogła się mu podobać dziewczyna.
                Ryan usiadł na jego biodrach i pomasował go po nagiej piersi. Potarł mocniej oba sutki, wyrywając z ust przyjaciela przeciągłe westchnięcie. Williamowi stał już w samochodzie Ryana. Cały dzień myślał o tym, że chłopak wsadzi mu rękę w spodnie i zrobi bardzo, bardzo dobrze.
                Zbytnio się nie przeliczył, bo jedyne, czym się jego marzenie różniło od rzeczywistości, było to, że Ryan nie musiał mu nigdzie wkładać ręki. No chyba, że między uda, bo Will był nagi. Ale nie zaciskał ich, o nie. Rozłożył całkiem szeroko, jak na siebie i czekał, aż przyjaciel zacznie mu trzepać. Ryan nie śpieszył się zbytnio. Zaczął go całować, ale nie na długo, bo już po chwili przyssał się do jego szyi. Następnie obcałowywał jego ramiona i obojczyki, by w końcu zadrzeć głowę i spojrzeć Williamowi w twarz. Ten był zarumieniony, podniecony i widocznie w dobrym humorze. Ryan uśmiechnął się do niego i cmoknął lekko jego usta, by następnie zanurkować pod koc, którym się okryli.
- Ryan! – Wykrzyknął chłopak, podrywając się do siadu. Nie zdążył jednak nic zrobić. Niemal w tej samej chwili poczuł gorący oddech przyjaciela, jego mokry język i miękkie, przyjemne usta. Jęknął głośno i zacisnął dłonie na prześcieradle. Odchylił głowę w tył i mocno zamknął oczy. To było tak samo cudowne, jak obrzydliwe i ledwo ogarniał, co się dzieje. Ryan ssał go, lizał, całował i wpychał całkiem głęboko, przyprawiając Williama o taką rozkosz, jakiej nigdy w życiu nie czuł. Do tej pory dotykali się jedynie dłońmi, bo Will był koszmarnie oporny na wszelkie nowości. Wsunął palce w gęste włosy przyjaciela i podrygiwał biodrami, chcąc, by wziął go głębiej. Ryan podpierał się jedną ręką, drugą zaś masował wnętrze jego uda na przemian ściskając jądra. Will był kompletnie rozpalony.  Prawie doszedł, ale Ryan odsunął się i popchnął go na poduszki. Chciał go pocałować, ale do tej pory zdążył się zorientować, że Will ma pewne problemy ze seksem i brudem z nim związanym. Na pewno nie ucieszyłby się, gdyby usta Ryana, które przed momentem namiętnie obciągały jego członka, zaczęłyby całować go z pasją we wykrzywione z obrzydzenia wargi. Powstrzymał się, za to chwycił go za dłoń, dając mu znak, że chce, by ten się zajął jego penisem. William nie protestował, aż takich oporów nie miał. Przynajmniej zazwyczaj. Ryan westchnął błogo, czując dłoń przyjaciela tak blisko swojego najczulszego miejsca. Wcisnął twarz w jego szyję i oddychał coraz szybciej. W końcu nie wytrzymał i położył się na boku obok niego. William też się przewrócił przodem do przyjaciela i cmoknął go w nos z uśmiechem.
- Weź mojego do ręki – poprosił szeptem i przymknął oczy. Chciał już dojść. I doszedł, wraz z Ryanem, po kilku długich i niesamowicie przyjemnych chwilach. Tamte Walentynki były przyjemne i przez cały rok wspominał je z uśmiechem na ustach.


***


                W dwa tysiące piętnastym roku William zapomniał o Walentynkach. Tym samym, zapomniał o urodzinach przyjaciela. Od kilku tygodni miał najgorsze jak dotąd koszmary i ledwo funkcjonował. Przestał nawet chodzić do szkoły, a rodzice zbytnio się nie czepiali, widząc, w jakim jest stanie. W nocy z trzynastego na czternastego lutego udało mu się zasnąć. Postanowił odespać wszystkie stracone godziny, przez co obudził się późnym popołudniem w sobotę. Kilka dni temu wyłączył telefon, nie mając siły tłumaczyć się Loli i Ryanowi. I przez to zapomniał o urodzinach Ryana.
                Kiedy się obudził, wstał z łóżka i poszedł do kuchni, by zrobić sobie coś do picia. Radio tym razem jakimś cudem działało i właśnie kończyła się piosenka Ellie Goulding „Love me like you do”, którą Will już zdążył znielubieć. Niedługo miała być premiera „Pięćdziesięciu twarzy Graya” i słyszał o niej już od tygodnia, ale obaj z Ryanem nie byli za bardzo zainteresowani. Nagle piosenka się skończyła i zaczął mówić jeden z dziennikarzy muzycznych, że kwiaciarnie będą dziś otwarte nieco dłużej, niż zwykle, ale należy się śpieszyć, by zdążyć kupić kwiaty dla swojej drugiej połówki. Will wtedy upuścił woreczek z herbatą i oparł się o blat. WALENTYNKI!!! Zerwał się do swojego pokoju, poszukując Iphona, ale nigdzie go nie było. Zatrzymał się na środku pokoju i rozejrzał dookoła. Nie, nie miał go tutaj, musiał zostawić go gdzieś indziej. Zszedł ponownie na dół i pobiegł do salonu. Rodzice oglądali jakiś romantyczny film, a on widząc, że ci widocznie pamiętali o tym święcie, wypalił:
- Dlaczego mi nie przypomnieliście?! – Oboje obejrzeli się na niego ze zdziwionymi minami. Mama jakimś cudem domyśliła się, o co chodzi, po czym odpowiedziała:
- Przecież nie masz dziewczyny. Nie masz, prawda? – zapytała, nagle strwożona. Chłopak zrobił przerażoną minę, po czym odparł:
- Nie o tym! Ryan ma dziś urodziny, a że wypadają w Walentynki, to tak się właśnie beznadziejnie złożyło! – Ojciec odezwał się:
- Spokojnie, na pewno się nie obrazi. Przecież wie, że jesteś chory, nie? – Jednak William nie potwierdził słów ojca. W zasadzie nie poinformował Ryana o swoim stanie zdrowia. Nikogo nie poinformował. Przygryzł dolną wargę i zaczął rozglądać się za telefonem. – A więc nie wie – odpowiedział sobie sam i pokręcił głową z niedowierzeniem. Mama Willa wstała z miejsca i zapytała:  - Czego szukasz?
- Iphona – odparł i zajrzał pod sofę. Nie dostrzegł go jednak, więc zaczął rozglądać się po wszystkich szafkach w salonie, gdzie mógł go potencjalnie zostawić.
 - Schowałam go do szuflady, bo leżał od kilku dni na wierzchu – wyjaśniła, wyjmując z drewnianej komody telefon syna. William niemal do niej podbiegł, wziął telefon i w drodze na górę podziękował jej.
                Gdy wszedł do sypialni, włączył Iphona i zobaczył pierdylion SMS’ów, nieodebranych połączeń, wiadomości na fejsie i Twitterze. Zaczął od SMS’ów i zauważył, że więcej było od Loli, niż Ryana. Ten zdecydowanie więcej dzwonił i pisał na fejsie, za to Lola twitnęła do niego chyba z dwadzieścia razy. Ostatecznie postanowił napisać do Ryana jako pierwszego. Dzisiaj on był ważniejszy.
               
                Przepraszam, miałem ciężki okres. If you know what I mean xD Spotkamy się dziś?
               
                Odpowiedź otrzymał od razu w postaci krótkiej wiadomości:

                Umówiłem się z Sarą. Wybacz, innym razem.

                Kto to Sara? William nigdy o niej nie słyszał.  A więc Ryan był zły. A William smutny. A gdyby to były ich ostatnie wspólne Walentynki? Nawet nie chciał o tym myśleć. Z popsutym humorem i bólem brzucha położył się do łóżka i przykrył kołdrą. Było mu p r z y k r o. Ale zasłużył sobie, doskonale o tym wiedział.
                Około jedenastej w nocy otrzymał wiadomość:

                Wyjdź przed dom.

                Oczywiście wiadomość była od Ryana. William nie spał, bo gdy wcześniej udało mu się zasnąć, znów miał potworne sny. Zabrał do kieszeni maleńki prezent w postaci przewieszki na szyję. Miała kształt srebrnej, błyszczącej gwiazdki. Przypominała trochę blask oczu przyjaciela, kiedy ten się bardzo z czegoś cieszył, albo kochał się z Williamem. Dlatego Will ją wybrał. Wciągnął na siebie płaszcz, tradycyjnie go nie zapinając. Co z tego, że na zewnątrz koszmarnie wiało? Miał to gdzieś. Chciał jak najszybciej pogodzić się z przyjacielem.
                Ryan stał przed swoim samochodem. Był… inny niż zwykle. Miał napięty wyraz twarzy i dłonie wciśnięte w kieszenie kurki. W przeciwieństwie do Williama był porządnie ubrany. W dodatku nie zwrócił mu uwagi w kwestii niedbałości o tak podstawowe rzeczy, jak ciepłe odzienie w wietrzne drzwi. To już źle wróżyło, bardzo źle. Jednak Will nie chciał się wycofać. Tym razem on sam zawalił i to na całej linii.
- Cześć – powiedział niepewnym tonem, przyglądając się Ryanowi.
- Hej – odparł. I nic więcej. Cisza. Poza wiatrem, odgłosami samochodów i rozmów pijanych imprezowiczów. Ale Will tym razem to ignorował. To, że Ryan nic nie mówił, oznaczało ciszę. Straszną, okropną i bolesną ciszę.
- Mam coś dla ciebie – oznajmił, wyjmując granatowe, małe pudełeczko ozdobione białą i niewielką wstążeczką. Wyciągnął prezent do Ryana, a ten po chwili wahania wyjął dłonie z kieszeni i wziął od Willa podarunek. Jego wyraz twarzy się zmienił. Odrobinę, ale zawsze. Will cicho odetchnął. Przynajmniej nie cisnął pudełkiem w śnieg, który zalegał wszędzie wokół nich.
                Ryan zdjął wieczko i przyjrzał się przewieszce. Uśmiechnął się delikatnie, ładnie, ale smutno.
- Dlaczego gwiazdka? – zapytał, widocznie nie rozumiejąc. William zarumienił się. Powinien powiedzieć prawdę? Boże, to był bardzo zły pomysł. Za bardzo się wstydził! Ale… dziś był wyjątkowy dzień. Nigdy nie powiedział Ryanowi, że go kocha, bo nigdy tego tak naprawdę nie czuł. Jednak kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ten nie jest dla niego bardzo ważny.
- Bo błyszczy jak twoje oczy – odparł, nie patrząc na przyjaciela. Gdyby jednak patrzył, dostrzegłby, jak mocno Ryan był poruszony. W przeciwieństwie do Williama był zakochany do szaleństwa w przyjacielu. W jego ciemnych, bujnych lokach, zielonych, dużych oczach, jasnych, ledwo widocznych piegach i miękkich, jasnoróżowych ustach. A poza tym w jego uśmiechu, głosie, wrażliwości, cierpliwości, odwadze, dumie, introwertyzmie i niewinności. Właściwie we wszystkim, czym był William. Dlatego jego słowa bardzo chwyciły go za serce i na nowo rozpaliły nadzieję, jaka ostatnio zaczęła wygasać. Podszedł do Williama i złapał go wolną dłonią za tył głowy. Chłopak zdążył tylko spojrzeć mu krótko w oczy, aż poczuł wargi Ryana na swoich ustach. Automatycznie przymknął powieki i po chwili objął przyjaciela za szyję. W tamtej chwili nie przejmował się rodzicami w domu, którzy mogli podglądać go przez okno, ani ludźmi, którzy z każdą chwilą byli coraz bliżej nich. Miał to wszystko gdzieś, chciał Ryana z powrotem. A gdy dziś go zobaczył, smutnego, złego i… rozczarowanego, przez pewien czas naprawdę myślał, że tym razem ostatecznie przegiął.


***


                Rok później przekonał się, że jego zachowanie sprzed trzystu sześćdziesięciu pięciu dni było niczym w porównaniu do tego, co odwalił parę miesięcy temu. Siedział w swojej komnacie, wiedząc, że kilka pokoi dalej Ryan przygotowuje się do imprezy, jaką zorganizował dla niego Patrick. Chciał pomóc bratu, ale ich stosunki były dalekie od dobrych. Właściwie były nijakie, bo Patrick od niego stronił, a Will nie należał do osób, które się komukolwiek narzucają. Ostatecznie wiedział, że jest zaproszony i zjawić się zamierzał, jednak czuł się nieswojo z myślą, że nie będzie już tak, jak dawniej. Lola zamieszkała w mieście, Feliks nadal nie wrócił z ostatniej wyprawy i William w zasadzie był tutaj sam. Sam jak palec, bo niby z Ryanem się pogodzili, ale to jego brat absorbował najwięcej czasu przyjaciela. Z jednej strony było mu przykro, z drugiej zdawał sobie sprawę, że inaczej być nie może. Kiedy nadeszła pora imprezy, zszedł na dół do sali balowej. Miał na sobie elegancki garnitur i zieloną muszkę przypiętą u szyi. W kieszeni marynarki schował drobny podarunek w postaci niewielkiej, mieniącej się w świetle kuli. Wydawała mu się urocza i w jakiś sposób pasowała do Ryana, ale nie zastanawiał się, dlaczego. Zobaczył przyjaciela rozmawiającego z Lolą, która też się zjawiła. Już miał do nich podejść, kiedy ujrzał, jak Patrick pojawia się przy nim znikąd i wskakuje mu na plecy. Przeraził się, zdając sobie sprawę, że często sam robił podobnie. Jednak tym razem osoba, która to zrobiła, nie była nim, choć wyglądała myląco podobnie.Will wiedział, że bardzo różni się od Patricka – przede wszystkim tym, że Patrick nigdy nie skrzywdził Ryana. A on to zrobił. I to niejeden raz. Stał w miejscu, jak głupi, gdy poczuł dłoń na ramieniu. To był Elaren, który przyglądał mu się z troską na twarzy. William otrząsnął się i uśmiechnął do niego wymuszenie.
- Wszystko w porządku? – zapytał elf. Will pokiwał głową, po czym dodał:
- Jasne, właśnie zamierzałem dać Ryanowi prezent.
- To chodź, nie ma sensu zwlekać, zaraz zacznie się obiad, potem tańce i wiesz, ciężko będzie ci go złapać. - Will pokiwał głową i ruszył wraz z Elarenem w stronę przyjaciela. Ten spojrzał na niego z napięciem, ale nie było one takie, jak w zeszłym roku. Czegoś w nim brakowało.
- Mam coś dla ciebie - powiedział William z delikatnym uśmiechem. Wyciągnął jedwabny woreczek zawiązany białą wstążką i dał go Ryanowi. Ten uśmiechnął się do niego szeroko i rozwiązał wstążkę. Wyjął błyszczącą kulę i zamarł.
- Jest… piękna. Dziękuję – powiedział.
- Mieni się jak twoje oczy, wiesz? – powiedział Patrick, zaglądając mu przez ramię. Wciąż obejmował go od tyłu i opierał brodę o jego ramię. William poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku, ale zachował twarz. Już wiedział, czego brakowało w napięciu Ryana. Brakowało nadziei.
- Cieszę się, że ci się podoba – wydusił Will i odwrócił się na pięcie. Było mu dziwnie. Wolał odetchnąć, niż, nie daj Boże, rozpłakać się przy nich wszystkich.
                Wyszedł najwcześniej, widząc, że Ryan świetnie się bawi i tylko co raz zerka w jego stronę strapionym wzrokiem. Will domyślał się, że wygląda jak ostatnia kupka nieszczęścia. Wolał nie psuć nikomu zabawy, zwłaszcza Ryanowi i poszedł do siebie.
                Długo nie mógł zasnąć. Świtało, gdy zaczął zapadać w płytki sen. Obudził go dźwięk otwieranych drzwi, które trochę skrzypiały. Odwrócił głowę, zaciekawiony. Dzięki temu, że na zewnątrz było nieco jaśniej, rozpoznał Feliksa. Mężczyzna zdziwił się widząc, że książę nie śpi.
- Coś nie tak? – zapytał czarodziej. Will uśmiechnął się, pierwszy raz od kilku dni prawdziwie rozbawiony.
- Wchodzisz do mojej sypialni o świcie i pytasz, czy coś nie tak. To nie ja powinienem spytać? – zaśmiał się, siadając na łóżku. Feliks uśmiechnął się, rozbawiony i podszedł do niego. Usiadł obok i odparł:
- Zależy. – William zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Od czego? – Feliks pochylił się nad nim nisko i sięgnął dłonią za tył jego głowy. William zamarł, zszokowany. Czy Feliks chciał go…
- Od tego, czy moja wizyta w ogóle cię dziwi – wyjaśnił, wyciągając z włosów księcia niewielki, owalny przedmiot. William zerknął na dół, rejestrując, że to kompas. Ładny, niewielki i chyba magiczny kompas. Czasem czarodziejskie sztuczki Feliksa przypominały mu te, które oferowali pseudo magicy na ulicach albo w telewizyjnych talk showach. Podniósł wzrok na mężczyznę, który nadal był cholernie blisko niego.
- Za każdym razem coraz mniej – odparł. Wziął kompas do ręki i podziękował czarodziejowi. To był miły prezent. I właśnie uświadomił sobie, że jeśli kiedykolwiek w życiu się zakochał, to tylko i wyłącznie w tym jednym mężczyźnie. Feliks był jego pieprzoną miłością i nic nie mógł na to poradzić. 

5 komentarzy:

  1. Nie wiem kogo mi bardziej szkoda. Ryana, bo ma nieodwzajemnioną miłość, czy Willa, bo ma wyrzuty sumienia.
    No, chociaż Feliks go pocieszył. A gdzie Claudius? Byłby wściekły gdyby zobaczył Patricka tulącego się do Ryana hihihi

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    Tak się zastanawiałam, gdzie najlepiej skomentować Ci całość... I chyba najlepiej pod ostatnim postem, który na dodatek jest bonusem. Od razu mówię, że przeczytałam dopiero tom I WtS! Ale czytać i komentować trzeba po kolei!
    Po pierwsze... Dlaczego tu jest tak mało komentarzy?! Średnio pewnie po 2-3 pod każdym rozdziałem (nie licząc Twoich odpowiedzi). Naprawdę tego nie rozumiem. Bo opowiadanie ma świetną historię, wciąga i ciągle coś się dzieje.
    Ogólnie to... Przyszłam to w poszukiwaniu historii o związkach homo. Zostałam, bo spodobała mi się fabuła. I, co może wielu zdziwić, niespecjalnie lubię którąkolwiek parę tutaj. XD (I chcę, żeby Feliks zginął!) Z początku miałam nadzieję, że między Willem i Ryanem coś jednak się ułoży, ale kiedy z każdym kolejnym rozdziałem widziałam, że jednak NIE, to miałam ochotę porzucić to opowiadanie. Ale jednak ciekawość CO DALEJ zwyciężyła. I Ryan też mnie przekonał. Rany, JAK JA GO UWIELBIAM. I chyba też przez to coraz mniej trawię Willa, bo jednak dupek go zranił i był przy tym tak cholernie egocentryczny, że tylko myślał o sobie o tym, że ON potrzebuje swojego przyjaciela. A tym, co może czuć Ryan już jakoś niezbyt się przejmował... A Feliks? Zadufany w sobie palant. Miałam ogromną nadzieję, że go polubię, bo uwielbiam jego imię i zapowiadał się dobrze, ale... Nie. NIE. Nie znoszę go. XD I jakoś... Nie czuję żadnej chemii między Willem a Feliksem. :x Ale cóż. Jak już mówiłam, ZOSTAŁAM DLA HISTORII!
    Oh, i chyba najbardziej zawiodłam się na Claudiusie. I nie dlatego, że to źle stworzona postać, nie! Pod tym względem jest naprawdę super, mimo że tak niewiele o nim wiadomo. Kiedy tylko się pojawił odniosłam wrażenie, że będę go uwielbiać. Ale potem, jak się tak znęcał nad moim kochanym Ryanem. :c Nie, temu panu jednak podziękuję!
    I w ogóle jest mi tak szkoooda Ryana! Stracił najlepszego wieloletniego przyjaciela (bo to, co jet teraz między nim a Willem ciężko nazwać prawdziwą przyjaźnią...), został zraniony prosto w serduszko i jest taki... samiuśki. :c Jasne, zaprzyjaźnił się z Patrickiem, no ale jednak... To nie to samo. :c Niech on w końcu pozna swoje pochodzenie, pójdzie do rodziców i zostanie tam na stałe. ;___; Pozna może w końcu kogoś wartościowego i będzie mu w końcu dobrze. ;___; Biedaczysko.
    Ale dobra, może więcej nie będę mówić o Ryanie, bo to trochę bez sensu. XD Przejdę do kwestii technicznych! Zgaduję, że bety nie masz, prawda? Czasem pojawiają Ci się literówki, jakieś dziwnie brzmiące zdania czy niejasności, które można by jednym wtrąconym gdzieś zdaniem wyjaśnić. Nie przeszkadza to może jakoś bardzo, ale jednak czasami zaburza płynność czytania. Fajnie by było, gdyby przed wstawieniem przejrzał Ci tekst ktoś, kto mniej więcej ogarnia na czym betowanie polega, gwarantuję, że tekst będzie wtedy jeszcze lepszej jakości! ;) No i zapis dialogów (powinno się zaczynać od pauz lub półpauz, a nie jak u Ciebie od dywizów) i brak wcięć w nowych akapitach. To ostatnie już całkiem boli, bo robi się blok tekstu i przy tak małej czcionce i długich opisach to czasem robi się męczące. :c
    Ale poza tym to naprawdę jestem pod wrażeniem, że to taki kawał dobrego tekstu! Bo o takie ostatnio ciężko w internetach... Mam nadzieję, że długo nie będzie trzeba czekać na drugi tom, już chcę wiedzieć co dalej! :D Zabieram się za Bitwę, a Tobie życzę duuużo weny, czasu i cierpliwości do pisania! :)
    Pozdrawiam,
    Lotopałanka

    PS I przepraszam za taki chaotyczny komentarz. XD Dopiero skończyłam czytać całość, myśli szaleją i trudno jest napisać coś sensownego. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boziu! Mam ten blog już drugi rok (te szalone rymy xd) i to jest pierwsza krytyka, jaką ktoś mi zaserwował! Ale, co istotniejsze, należy do tych konstruktywnych i za to bardzo, ale to bardzo dziękuję! :D I poza tym niesamowite jest to, że kolejna osoba została wciągnięta w tę historię i pisze o tym z taką... pasją! Jejciu! To mnie zawsze strasznie cieszy i napawa no, dumą. xD Betę mam, jednak zajęłyśmy się na poważnie tym odpowiadaniem jakiś rok temu. Poprawiałyśmy kilka pierwszych rozdziałów, ale brak czasu i nie ma co ukrywać - sił z powodu lenistwa, spowodował, że niestety stoimy w miejscu. W dodatku zwróciłaś uwagę na kilka innych błędów i czuję, że będziemy musiały wrócić do początku... :C Ale to nic! Czego się nie robi dla czytelników? <3 Nie wiem, kiedy uda nam się edytować cały tom, tym bardziej, że pracuję nad innymi tekstami i na tę chwilę to one mnie wciągnęły. :P W dodatku jak mało kto nie cieszysz się z powodu Willa i Feliksa! Mam nawet czytelników, którzy nienawidzą Ryana. xD A Ty go uwielbiasz! :D Coś niesamowitego. ;) "I chcę, żeby Feliks zginął" - śmiechłam! serio śmiechłam, jak mało kiedy! xD Dziękuję za ten "chaotyczny komentarz". Bardzo miło czytać takie słowa (nawet jeśli gnoisz głównego bohatera hahahhaha xD) i liczę, że jeszcze nie raz sypniesz dla chciwej wszelakich opinii autorki jakimś sensownym słowem. ;)

      Usuń
  3. Z własnego doświadczenia wiem, że konstruktywna krytyka tylko pomaga w dalszym rozwoju, dlatego kiedy tylko mogę, staram się w ten sposób pomóc innym. ^^ Wiadomo, że samemu niektórych rzeczy się nie dostrzega, a tak wiadomo na czym ewentualnie należy skupić się bardziej, co poprawić, a co wyszło dobrze. :) Dobrze, że betę masz, ale nie można oddać się lenistwu! To co już jest opublikowane możecie poprawić kiedyś w wolnej chwili, jak będą chęci, jasne, ale zdecydowanie nie odpuszczajcie nowych rozdziałów. Lepiej też pracować nad czymś do czego ma się wenę i więcej ochoty, wszystko wtedy łatwiej idzie i człowiek tak się nie męczy. Mnie cieszy sam fakt, że dalej piszesz i nie porzuciłaś tej historii, tego świata! Bo jednak trzeba przyznać, że wiele autorów po jakimś czasie nudzi się swoim pomysłem i zostawia takie niedokończone teksty. :c
    Tak jeszcze co do Willa, ja ogólnie zazwyczaj nie lubię głównych bohaterów. XD Często są mi obojętni, czasem jestem do nich bardziej negatywnie nastawiona. W przypadku Willa bywa różnie, chociaż pod koniec opowiadania stał mi się bardziej obojętny. XD A on i Feliks... Cóż, akceptuję ich relacje, ale nie popieram! XD
    Całą nienawiść do Ryana innych czytelników zamienię w miłość, moim zdaniem nie zrobił nic, czym zasłużyłby na nienawiść. XD Wręcz przeciwnie, jest tu, jak dla mnie, największym poszkodowanym!
    Możesz na mnie liczyć, będę wpadać co jakiś czas i zostawiać kilka słów od siebie. :) I cieszę się, że mój komentarz Cię ucieszył! :D

    OdpowiedzUsuń