niedziela, 26 kwietnia 2015

Bitwa




Rozdział 10

       
        Ludzie automatycznie zaczęli panikować. Wszyscy przepychali się do wejścia tunelu, aby najszybciej trafić tam i zdołać uciec. W tym tłumie nawet Williamowi ciężko było się gdziekolwiek przecisnąć. Nie mówiąc już o dzieciach, które miały najmniejsze szanse, chyba że pomagali im rodzice. Jednak, wiadomo, w obozie było wiele sierot. William z takimi myślami w głowie dostrzegł kilkuletniego chłopca. Malec płakał w głos i siedział skulony przy jednym z namiotów. William ruszył w jego stronę, a w międzyczasie usłyszał głos Feliksa. Czarodziej wołał go i widząc brak reakcji z jego strony ruszył biegiem ku niemu. Czuł narastające w nim przerażenie. Musiał działać szybko, ochłonąć i podjąć decyzję. Kiedy dotarł w końcu do chłopaka i chciał na niego nawrzeszczeć, spostrzegł, że ten trzyma na rękach małego chłopca. Dlatego tylko złapał go za ramię i pociągnął za sobą w stronę tunelu. Pierwsze magiczne pociski, jakie rzucali jeźdźcy Perossów, przeklętych i uskrzydlonych kundlów Claudiusa i jego armii, uderzyły w ziemie obozu, powalając kilka osób na ziemie. Ludzie krzyczeli w panice, przekonani, że nie wszystkim uda się uciec, jeżeli właściwie komukolwiek.
- Jakim cudem są tu tak szybko?! – Krzyknął William, nie przestając biec, chociaż czuł, jakby paliły go płuca. Feliks zatrzymał się nagle i krzyknął do chłopaka:
- Zanieś go pod wejście! Czekaj tam na mnie! – William zawahał się krótko, jednak w końcu mając na myśli dobro dziecka, pobiegł czym prędzej w wyznaczonym kierunku. Chłopiec ściskał go mocno za szyję, nogami objął go w pasie i nie przestawał płakać. Nagle usłyszał przerażający grzmot i ryk jednego z Perossów. Odwrócił się przerażony i zobaczył Feliksa, który wysyłał w stronę nieba iskrzące się pioruny. Wyglądały jak niebieskie łańcuchy, które wysyłane ku górze miały za zadanie pochwycić przeciwnika i ściągnąć go na dół. William nie chcąc tracić czasu odwrócił się z zamiarem ruszenia biegiem dalej, kiedy po chwili przed jego nogami spadło olbrzymie cielsko potwora. Krzyknął przerażony, widząc jak ten przeobraża się w ciemną, kleistą masę, a jeździec, który go dosiadał leży bez ruchu z popaloną twarzą i ramieniem. W dodatku jego głowa była niezdrowo przekręcona. Ominął oba truchła i dalej ruszył biegiem widząc ludzi, którzy przepychali się przy wejściu. Kiedy zobaczył Lolę, zawołał:
- Lola! – Dziewczyna z strachem wymalowanym na twarzy odwróciła się w jego stronę. – Weź go! – Przejęła od niego roztrzęsione dziecko. – Idę po Feliksa! – Spojrzała na niego z przerażeniem w oczach i krzyknęła:
- Nie, William! Chodź, Feliks sobie poradzi! – Złapała go za rękę, chcąc pociągnąć w stronę wejścia, jednak ten odsunął się od niej, posłał jej przepraszające spojrzenie i odbiegł w stronę czarodzieja. Z daleka widział, że ten nadal wyrzuca w górę kolejne łańcuchy na przemian z płonącymi kulami. Kilka jeźdźców walczyło z wilkołakami w przemienionej formie na ziemi, Michael też wykorzystywał swoją wampirzą siłę w walce jednym z Perossów. Niedaleko niego stał Dymitr, którego William poznał niedawno, ale ich konwersacja nie zaliczała się do najprzyjemniejszych. Kiedy Will pytał o Ryana, czy ten ma szanse przeżyć, tylko Dymitr odpowiedział mu jednoznacznie, mianowicie, że nie. Podsłuchał później, że Feliks miał pretensje o to do przyjaciela Michaela. Cóż, przynajmniej chciał być szczery. Ale nie zamierzał tracić nadziei. Feliks powiedział mu, że wszystko jest możliwe. A on postanowił w to wierzyć. I zrobić wszystko, by uratować Sarihmańczyków… i Ryana. Widząc zbliżający się pocisk w stronę Feliksa, automatycznie krzyknął:
- Dispresionem! – Kula rozproszyła się w powietrzu, nie docierając do czarodzieja. Ten spojrzał zdezorientowany na Williama, moment później czując zbierający się w nim jeszcze większy strach i złość.
- Miałeś na mnie czekać! – William jednak nie ustąpił, a wciąż patrzył na niego twardo. Odkrzyknął w jego stronę
- I stracić kolejnego przyjaciela?! Walczmy razem, Feliks! Wszyscy! – Skupił w dłoni energię i wyrzucił w powietrze kulę, w duchu wypowiadając iaculat. Trącił nią skrzydło jednego z Perossów, który zawył głośno i ruszył w jego stronę. I, kiedy William chciał go potraktować jeszcze tego dnia ćwiczonym commori, dostrzegł strzałę, która nieuchronnie leciała w stronę zmierzającego ku niemu potworowi. Wbiła mu się w głowę, przez co od razu spadł na ziemię, zrzucając przy tym z siebie dosiadającego go demona. Mężczyzna ratując się przed nieuchronną śmiercią rozpostarł skrzydła i zleciał powoli w dół, mając zamiar rzucić jakimś zaklęciem w stronę Elarena, który zabił jego zwierzę wypuszczoną strzałą. Z rykiem i skumulowaną w dłoni kulą, ruszył na uzbrojonego tylko w łuk elfa. Kiedy wypuścił świszczącą bryłę, William rzucił dispresionem. W ten sposób udało mu się uratować Elarena, tak jak i on chwilę wcześniej uratował jego. Rzucili sobie szybkie spojrzenia i dalej ruszyli w wir walki. Derek wraz z innymi wilkołakami rozszarpywał kolejne Perossy. Elaren z swoimi braćmi rozstrzeliwał kolejne demony. Melhorn z innymi krasnoludami swoim toporem rozłupywał czaszki napotkanych przeciwników, biegając na krótkich, jednak żwawych nogach i pokonując wszelkie przeszkody bez szwanku. Aksel z innymi centaurami rozpruwał mieczem olbrzymie cielska uskrzydlonych kundli, brocząc swoje ostrze w obrzydliwej, mazistej cieszy. Walczyli wszyscy uzbrojeni mężczyźni. Williamowi mignęła nawet Nemezja w towarzystwie kilku kobiet. Strzelała z łuku, rzucała nożem. Walczyła dzielnie i z gracją. Will jednak nie miał za wiele czasu, by przyglądać się, jak inni toczyli swoją walkę. Sam musiał się bronić. I atakować. Nie miał pojęcia, ile to trwało, wokół walały się ciała Perossów, demonów, ale i też ich ludzi. Czuł narastający ból w piersi na myśl, ile osób będzie musiało jeszcze zginąć, zanim to wszystko się skończy. Spojrzał wściekle w górę i zobaczył go. Pieprzonego Claudiusa Moliere. Nie wytrzymał. Wrzasnął na cały głos, ile mu tylko siły starczyło w płucach. Wszyscy na niego spojrzeli. Każdy zaprzestał zadawania ciosów. Nikt nie odważył się odezwać. Nawet Feliks wpatrywał się w niego z przerażeniem.
- Claudius Moliere! Ty pieprzony tchórzu! Zejdź na dół i walcz jak mężczyzna! – Claude przez cały czas trwania walki trzymał się od niej na dystans, wypatrując księcia Williama. Dzięki wspomnieniom tego dzieciaka wiedział już jak ten wygląda. I dostrzegł go niemal od razu. Nie zamierzał jednak wiele robić, chciał poczekać i przyjrzeć się jego umiejętnością. A te były zaskakująco dobre. Słysząc jego krzyk obleciał go dreszcz ekscytacji. Rozpostarł skrzydła i wysunął z pochwy swój miecz, zaczynając zmierzać ku ziemi. William patrzył na niego z nienawiścią i nie ruszył się z miejsca, choć doskonale widział, że Claude zmierza prosto w jego kierunku. Widział, że ten się zbliża, ale był jeszcze dobre kilkanaście metrów od niego, kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk Feliksa, a zaraz potem twarz Claudiusa kilka centymetrów od swojej. Odskoczył zaskoczony i dostrzegł śmiech Claudiusa. Wokół zrobiło się przeraźliwie biało. Wszyscy zniknęli, widział tylko demona przed sobą. Jego oczy niebezpiecznie lśniły, a fałszywy uśmiech przyprawiał go o ciarki. Wzdrygnął się mimowolnie.
- Co zrobiłeś? Gdzie są wszyscy? – Zapytał zdrowo zdenerwowany. Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Przynajmniej nie na zadane pytanie.
- Poddaj się, książę. – William spojrzał na niego czujniej. Gdzie do cholery się wszyscy podziali?
- Żebyście mogli mnie zabić? – Claudius spojrzał na niego z szerszym uśmiechem.
- Skąd pomysł, że mielibyśmy to zrobić? – Will spojrzał na niego wściekły. Czuł, jakby cały wrzał.
- Bo jestem „mieszańcem”. – Ostatnie słowo wyraźnie podkreślił z ironiczną nutą. Claude zbliżył się do niego powoli i odpowiedział przesadnie poważnym tonem
- Tak, to rzeczywiście dobry argument. Jednak, jako książę masz pewne przywileje. – William spojrzał na niego pytająco, jednak nadal z czujną postawą nie zamierzając wierzyć mu w jakiekolwiek słowo. – Gdybyś poszedł ze mną dobrowolnie, wzięlibyśmy od ciebie, co jest nam potrzebne, a tobie darowali życie i wysłali z powrotem na Ziemię. To chyba dogodne warunki, nie sądzisz książę Williamie? – Chłopak nie miał zamiaru go słuchać. Dlatego od razu warknął w jego stronę:
- Nigdzie z tobą nie pójdę. – Claudiusowi od razu uśmiech spłynął z twarzy. Zacisnął wargi w cienką linię, a po chwili odezwał się ostrzegawczym tonem.
- Zastanów się dobrze. Być może drugiej szansy nie będzie. – Chłopak jednak nie ustąpił. Rzucił się, za to z pięściami w stronę Claudiusa, ale w chwili, gdy już miał dosięgnąć go ręką, niespodziewanie wrócił na pole walki. Potknął się i, gdyby nie to, że Claude przytrzymał go ręką, ten runąłby na ziemię. Spojrzeli sobie w oczy, a moment później Claude pochylił się nad jego uchem i wyszeptał:
- Twój drogi przyjaciel jest niezwykle ciasny. Bardzo dobrze mi się go pieprzyło.  Zakosztował tyle bólu, upokorzenia i cierpienia, że jedyne, o czym teraz myśli, to śmierć. – Słowa mężczyzny wstrząsnęły chłopakiem. Patrzył przed siebie w otępieniu. Nie zauważył nawet, kiedy Claudius się odsunął. Nagle zaczęły się podnosić krzyki, a Will poczuł resztkami świadomości silny podmuch wiatru. Wszystkie Perossy zawyły i od razu podniosły się w powietrze. Sam Claude wyglądał na zdezorientowanego, kiedy zobaczył nadlatujące smoki. Jednak tym razem nie uda mu się przechwycić księcia. Zaklął szpetnie pod nosem i rozpostarł skrzydła. Zanim uniósł się w powietrze, krzyknął jeszcze do Williama:
 – I, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jego obecnie największe marzenie ziści się jeszcze dziś wieczorem! Do zobaczenia, książę Williamie! – Wzniósł się w powietrze i wraz z ocalałą częścią swojego oddziału zawrócił w kierunku miasta i zamku. William upadł na ziemię, nie mogąc pozbierać myśli. Czuł, że się dusi.
- William! – Feliks podbiegł do niego, z przerażeniem wymalowanym na twarzy. – Wszystko w porządku?! – Chłopak jednak nawet na niego nie spojrzał. Nadal wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. – Will! Mówię do ciebie! – Potrząsnął go za ramiona, ale i to nie przyniosło zamierzonego efektu. Wydawało się, że chłopak kompletnie odleciał. I, kiedy Feliks miał już odnieść się do bardziej niekonwencjonalnych metod przywrócenia trzeźwości umysłu, William spojrzał na niego. Nadal nieco oszołomionym spojrzeniem, ale nie można było zaprzeczyć, że z pewnością skierowanym na niego. Odetchnął nieco z ulgą. Will dostrzegł na jego policzku cienką ranę, z której sączyła się powoli krew. Sięgnął drżącą ręką do jego twarzy i wyszeptał:
- Jesteś ranny. – Kiedy dotknął palcem zranionego policzka mężczyzny, ten mimowolnie się skrzywił, wcześniej nie zdając sobie w ogóle sprawy z jej istnienia. – Wybacz. – Szepnął jeszcze Will i zabrał rękę, spuszczając wzrok. Podniósł się zaraz potem na nogi i otrzepał spodnie.
- Willy? Wszystko gra? – Czuł te wszystkie spojrzenia na sobie. Chciał się gdzieś schować, gdziekolwiek, byle tylko nie czuć ich już na sobie. Był przerażony. Nie umiał zebrać myśli. Poczuł obejmujące go ramiona. Wtulił twarz w szyję mężczyzny i usłyszał tylko  ciche zaklęcie usypiające, po czym pozwolił poddać się objęciom Feliksa.


***


Coś mu się śniło, ale nie pamiętał już co. Nie otwierał oczu, choć był świadomy, że się obudził. Było mu trochę duszno, więc spróbował przekręcić się na drugi bok. Kiedy już mu się udało, natknął się kolanem na coś ciepłego. Nie potrafił się skupić, starał się tylko wybadać, gdzie jest. Otworzył powoli oczy, choć przyszło mu to z dużym trudem. Rozejrzał się, nie zmieniając przy tym swojej pozycji. Było ciemno, pomieszczenie było małe, sufit nisko, w dodatku panował w nim ziemisty zapach. William czuł, jakby nie miał czym oddychać. Nabrał powietrza głęboko w płuca, po czym zakaszlał gwałtownie. Moment później poczuł za sobą ruch. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał za siebie. Odetchnął ciężko, gdy zobaczył Feliksa. Mężczyzna uniósł się do góry podpierając łokciem. Kiedy już usiadł, wyciągnął dłoń do czoła Williama i przytrzymał ją chwilę ze skupioną miną.
- Nie masz już gorączki. – Stwierdził z ulgą. Will oblizał spierzchnięte wargi, choć nie przyniosło to zbyt dużego efektu. Czuł ogromne pragnienie.
- Gdzie jesteśmy? – Feliks usiadł wygodniej na wąskim łóżku. Nie było zbyt wygodne. Uśmiechnął się lekko do Willa.
- W Midis. Już po wszystkim. – Rzucił niemal szeptem. Miał podkrążone oczy i był bledszy. Miał ciemną karnację, ale jego twarz z pewnością nie wyglądała na wypoczętą. William układał sobie wszystko w głowie, przygotowania do przeniesienia obozu, nalot oddziału Claudiusa, bitwa i… jego rozmowa z Claudem. Rozszerzył w przerażeniu oczy i nabrał powietrza w płuca. Spojrzał spanikowanym wzrokiem na mężczyznę i niemal krzyknął
- A Ryan?! Claude powiedział mi, że…
- Wiemy, że żyje. – William jednak, nie zdając sobie sprawy z okoliczności, że właściwie są w Midis od dwóch dni, kontynuował.
- Claude powiedział mi, że zginie dzisiaj wieczorem! – Ścisnął go za ramię i spojrzał na niego błagalnym spojrzeniem. – Która godzina, Feliks? – Mężczyzna zmarszczył brwi zdezorientowany.
- Wydaje mi się, że dochodzi czwarta popołudniu. Ale William…
- Mamy jeszcze szanse go uratować, musimy to zrobić! – Złapał czarodzieja za rękę, pragnąc jak najszybciej ruszyć na zamek i uratować przyjaciela przed pewną śmiercią.
- Willy, posłuchaj. Jesteśmy w Midis od dwóch dni. – William zamarł z uchylonymi ustami. Wpatrywał się w czarodzieja z rosnącym przerażeniem w oczach.
-C-co? – Ledwo wyjąkał. – Ale jak? To znaczy, że… już za późno? – Spuścił spojrzenie z oczu Feliksa i przeniósł je na koc, którym wcześniej byli okryci. Dłonie zaczęły mu drżeć. To, co poczuł w tamtej chwili, było czymś, czego nie poczuł jeszcze nigdy dotąd w całym swoim życiu. Ból. Wszechogarniający ból.
- Nie Willy, wiemy, że Ryan żyje. Pirstis przywołał wizję i zobaczył w niej Ryana. Więc odetchnij, wszystko w porządku. – Przyciągnął go do siebie, pragnąc jakoś uspokoić. Chłopak zaszlochał w jego ramię, nie potrafiąc uspokoić wszystkich skrajnych emocji. Poczuł tak wielką ulgę, że aż ciężko mu było oddychać. Ledwo wciągał powietrze, a miał wrażenie, że się nim krztusi. Kiedy jednak czując uspakajające słowa Feliksa i jego ręce na swoich plecach, które głaskały go powoli i cierpliwie, zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą. Odsunął się lekko od mężczyzny, ale nie spojrzał mu w oczy. Czuł, że są trochę wilgotne.
- To pewne? Na sto procent? – Feliks uśmiechnął się delikatnie, rozczulony jego zachowaniem.
- Tak, na sto procent. – Pomierzwił nieco mu włosy i oznajmił, że idzie po coś do jedzenia. William jeszcze, zanim ten wyszedł, poprosił o wodę dla siebie. Czarodziej oznajmił, że mu ją przyniesie, po czym wyszedł z tego klaustrofobicznego pomieszczenia. William położył się na łóżku i wpatrzył w sufit. Ryan żył. Z tą myślą w głowie, zamknął oczy i parsknął smutnym śmiechem do siebie. Cieszył się, nawet nie był w stanie pokazać jak bardzo. Ale jednocześnie wiedział, że to wciąż nie koniec. A Claude i Victor mają teraz na niego coś, co on bardzo chciał odzyskać. I wiedział, że nie zawahają się tego użyć.


***


2 dni wcześniej

Czuł taką wściekłość, że ostatkami sił powstrzymywał się przed gwałtowniejszym wyładowaniem emocji. Dodatkowo nie pośpieszał go fakt, że kilka smoków zaczęło ich gonić. Z nieco mniejszym oddziałem leciał na Perrosie w stronę zamku. Widział pierwszy zarys miasteczka i monumentalne mury zamku, w którym miał przyjemność mieszkać. Z każdą chwilą byli coraz bliżej, aż w końcu jeden z jego ludzi krzyknął, że smoki zawróciły. Odetchnął ciężko, nie będąc jednak ani trochę mniej zdenerwowanym. Wiedział, że Victor nie będzie zadowolony z jego porażki. I zwłaszcza dlatego, że była to okazja niemal idealna, by schwytać księcia. Zaklął szpetnie pod nosem i pochylił się nieco, aby szepnąć swojemu wierzchowcowi, by wylądował na dziedzińcu zamku. Zanim wyciągnął nogi z strzemion, dostrzegł króla u szczytu schodów. Ten ruszył w jego stronę sztywnym krokiem. W dodatku Claude niedawno zaobserwował, że Victor lekko utykał. Zsunął się powoli z siodła, przełykając przy tym ślinę i przygotowując się na ostrą reprymendę. Kiedy król stał od niego, zaledwie kilka kroków, Claude ukłonił się i powiedział:
- Wasza Wysokość… - Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej. Victor zamachnął się i wymierzył mu z otwartej ręki policzek. Claude stał oszołomiony, nie śmiał unieść spojrzenia na władcę. Czuł, jak skóra na policzku go pali. Zacisnął pięści, żeby, choć odrobinę stłumić narastającą w nim ponownie złość.
- Kolejny raz mnie zawodzisz, Claudiusu. – Victor patrzył na niego niezdrowo błyszczącym spojrzeniem, miał ściągnięte brwi i naprawdę srogi wyraz twarzy. Claude postanowił się odezwać, jakoś się usprawiedliwić.
- Panie, to niefortunny zbieg okoliczność, ja… - Victor ponownie uniósł na niego rękę, jednak powstrzymał go ostatecznie Patrick, który podbiegł do niego, widząc, że Claude wrócił bez Williama.
Złapał wuja za rękę i wykrzyknął strwożony:
- Wuju! Wysłuchaj go, proszę! – Zezłoszczony król spojrzał na bratanka nieprzyjemnym wzrokiem. Patrick aż skulił się w sobie. Victor wyszarpnął ramię z uścisku chłopaka, jednak nie zamierzył się ponownie na Claudiusa. Warknął tylko w jego stronę.
- Sam jesteś niefortunny! – Kiedy gwałtownie odwrócił głowę w stronę reszty oddziału, jeden kosmyk włosów opadł mu na czoło. Claude widział w nim szaleńca. A szaleństwo w tym człowieku nadal widocznie postępowało. – Ilu ludzi straciłeś? – Claude odwrócił się w stronę swojej armii. Spanikowany nie potrafił się skupić, ale w końcu wydukał z siebie odpowiedź.
- Czternastu, Wasza Wysokość. – Victor odsapnął, po czym oświadczył, by Claude i główni przełożeni mężczyzny udali się za nim do sali obrad. Oznajmił, że w związku z zaistniałą sytuacją są zmuszeni omówić kilka kwestii i ustalić plan działania. Wspięli się po schodach i weszli przed ogromne, kamienne wrota. Z dziedzińca było wejście na most i przejście do wieży obronnej, a także oficjalne zejście do miasta. Claude, wchodząc jako ostatni, obejrzał się jeszcze przez ramię na kamienny monument. Przełknął głośno, po czym ruszył za pozostałymi. Minęli salę tronową, po której echem odbijał się stukot ich butów. Ta część zamku była nieco surowa, przez co wydawało się nawet, że nieco zimna. Nie była jego ulubioną częścią całej budowli. Minął obojętnym wzrokiem portrety wcześniejszych władców i członków ich rodzin, którzy w większości od wieków nie żyli. Szli w milczeniu korytarzem, aż wreszcie dotarli do sali obrad. Claude dostrzegł kątem oka Patricka, który posłał mu pokrzepiający uśmiech. Mężczyzna chciał mu odpowiedzieć tym samym, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał, gdyż Victor zajął swoje miejsce i zaczął mu się natarczywie przyglądać. Ponownie przełknął ślinę, choć mimo tego miał wrażenie suchości w ustach. Powstrzymał chęć skrzywienia się i zajął swoje miejsce przy ogromnym stole. Z tym miejscem wiązało się wiele jego wspomnień. Na początku były one względnie pozytywne, czasem nawet bardzo, gdyż niekiedy urządzano tutaj uczty, ale z czasem, zwłaszcza od momentu, kiedy poszukiwania księcia Williama nabrały na intensywności, stały się one wręcz nieprzyjemne.
- Jakieś koncepcje, co dalej, Claudiusu? – Podniósł wzrok na króla. Mimo, że wewnątrz nadal wrzał ze złości i upokorzenia, nie pokazywał tego po sobie, zachowując obojętny wyraz twarzy.
- Prawdopodobnie udali się do Midis. Moglibyśmy wysłać tam szpiegów. – Król prychnął na jego słowa, przez co Claude poczuł jeszcze większe ukłucie wstydu. Zachował jednak rezon i czekał na odpowiedź Victora.
- Praktykowaliśmy to wcześniej, nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Coś jeszcze? – Claude jednak uparcie milczał, nie chcąc ponownie tak żałośnie poddać się krytyce króla. Na sali panowała nieznośna cisza. Każdy czuł, jak atmosfera między nimi gęstnieje. Jednak po chwili ciszę przerwał… Patrick.
- Kilka dni temu Claude przyleciał tutaj z pewnym chłopakiem. Z tego, co zdążyłem się zorientować, jest on niezwykle bliski dla księcia Williama. Moglibyśmy go wykorzystać. – Patrick nie miał interesu dla siebie w tej kwestii. Nie znał Williama, ale nie chciał dla niego takiego losu, jaki zaplanował dla niego wuj z starszyzną. Jednak nie chciał też, by wuj wyładował się na Claudiusu. Król spojrzał na niego z zainteresowaniem, po czym odpowiedział:
- To jest ciekawa propozycja. Claudiusu, co z tym chłopcem? Żyje jeszcze? – Claude podniósł wzrok na Victora i odpowiedział:
- Oszem, panie. Jeśli ktoś się nim odpowiednio zajmie, z pewnością odzyska dawną kondycję. – Król pokiwał powoli głową w zamyśleniu. Drapał się wolno po zaroście, wpatrując się przez kilkanaście sekund w jeden punkt.
- W takim razie, ty Patrick zaopiekujesz się tym chłopcem. Po torturach, jakie zapewne zafundował mu Claudius, prawda, wątpię, by był w dobrej kondycji. Zwłaszcza psychicznej. – Chłopak pokiwał głową, patrząc na wuja z delikatnym uśmiechem. – Wstępnie chłopak będzie naszą kartą przetargową. - W końcu Victor zarządził koniec posiedzenia. A Claude i Patrick mogli swobodniej odetchnąć.
Patrick czekał na chłopaka w łaźni, gdzie ten miał już przygotowaną kąpiel. Od Claudiusa dowiedział się, tylko tyle że miał na imię Ryan. Mężczyzna nie powiedział mu nic więcej, gdyż sam musiał udać się na kolejne zebranie tym razem z swoimi przełożonymi. W tej sytuacji chłopak opierał się tyłkiem o parapet, ręce miał założone na siebie a włosy w lekkim nieładzie. Słońce chylące się ku zachodowi rzucało na jego włosy promienie, nadając im ładne refleksy. Chłopak jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Stał wyluzowany i oglądał swoje dłonie, znudzony. Miał nieco rozpiętą przy szyi koszulę, a marynarkę luźno zarzuconą na wierzch. Kiedy już miał ruszyć w poszukiwaniu chłopaka, usłyszał dźwięki dochodzące zza drzwi. Zatrzymał się w pół kroku, a po chwili w uchylonych przez rosłego mężczyznę drzwiach stanął chłopak. Miał na sobie podarte, brudne ubrania. Włosy widocznie przetłuszczone, był też nieco brudny na twarzy i dłoniach. Wpatrywał się w podłogę nieobecnym wzrokiem. Patrick przyjrzał mu się uważniej z krzywą miną, czując się nieco dziwnie. Wiedział, że to Claude mu to zrobił. W większości przynajmniej, resztę zapewne zlecił. Tej części mężczyzny nie znosił. Tak bardzo pragnął, by ta część jego osoby po prostu… zniknęła. Podszedł do chłopaka i odezwał się spokojnym głosem.
- Chcę, żebyś się umył. Wszystko jest już przygotowane. Poradzisz sobie, czy potrzebujesz pomocy? – Chłopak po chwili reflektując, że ktoś oczekuje od niego odpowiedzi zwrotnej, podniósł niepewnie wzrok. Kiedy jego oczy spoczęły na twarzy Patricka zadrżał wyraźnie, a po jego twarzy przebiegł cień zdziwienia. Zaraz jednak opuścił ponownie spojrzenie, miejsce tej ledwie widocznej emocji ustąpiła apatia. Ryan był zupełnie bierny. Odpowiedział jedynie
- Nie. – Patrick zaczekał chwilę na jakąkolwiek reakcje, jednak chłopak jak stał, tak stał. Mężczyzna za nim również nie opuszczał pomieszczenia. Po chwili Patrick rozkazał mu wyjść, co ten zaraz uczynił. Zostali w łaźni sami. Było tu nieco cieplej na wzgląd kąpieli, jaką miał zażyć chłopak. Patrick obrał sobie za cel wynagrodzenie mu, chociaż po części tego, co musiał znieść w lochach.
- Więc chodź. – Odezwał się i ruszył w stronę wanny. Ryan poszedł za nim, nieco chwiejnym krokiem. Ciągle wpatrywał się w zimie, dopiero w chwili, gdy książę się zatrzymał, uniósł spojrzenie i dostrzegł wannę. Spłoszył się wyraźnie i cofnął pod okno, strwożony. Patrick zrobił zaskoczoną minę. Co tym razem? Zastanowił się w myślach.
- O co chodzi? – Nie ruszył się z miejsca, by przypadkiem jeszcze bardziej nie zdenerwować chłopaka. – Zdejmij ubrania i wchodź, póki woda jest jeszcze ciepła.
 Ryan uniósł powoli ręce i złapał koszulę, po czym zsunął ją z ramion. Ta niestety nie dość, że była zupełnie pobrudzona i miejscami podarta, to jeszcze pozbawiona większości guzików. Patrick, widząc jego obrażenia, postanowił jednak podejść, jednak bardzo powoli i ostrożnie. Zatrzymał się przez chłopakiem i spojrzał na jego tors. Miał sporo siniaków i zadrapań, ale większych obrażeń na szczęście było mniej.
– Jeszcze spodnie. – Ryan rozpiął je powoli i drżał wyraźnie. Miał mocno zaciśniętą szczękę w dodatku czuł zbierający się w nim strach. Co dalej? Czego jeszcze od niego chcą? Żeby pięknie pachniał przed śmiercią? W tamtej chwili, kiedy sądził, że nie czeka go już nic gorszego, pozwolił sobie nawet na odrobinę ironii w duchu. Był taki zmęczony, ledwo czuł ból. Jednak wciąż zachowywał czujność. Nie chciał wchodzić do tej wanny, nie chciał w ogóle zbliżać się do wody. Zsunął wolno spodnie w dół i, kiedy chciał się pochylić, by zdjąć je do końca, zachwiał się niebezpiecznie. Patrick automatycznie go przytrzymał. Zaskoczony Ryan podniósł na niego spojrzenie. Nadal się trząsł, a myśl, że będzie musiał się wykąpać, przywoływała okropne wspomnienia sprzed kilku dni. Jeśli i on postanowi go podtapiać? Poczuł dreszcz wspinający się od dołu jego pleców aż po kark. Nabrał w płuca więcej powietrza, a kiedy został pociągnięty w stronę wanny, od razu zaoponował. Wiedział, że to może się dla niego źle skończyć. Oczywiście nie miał w tej chwili na myśli egzekucji, a tylko dodatkowo wystosowane przed nią tortury. Na początku jeszcze miał nadzieję, że William zrobi wszystko, by go uratować. Ale minęły cztery dni. Cztery najgorsze dni w jego życiu, a dzisiaj miał umrzeć. Było mu tak potwornie źle, że zaszlochał mimowolnie.
- Ryan, już wszystko w porządku, nic ci nie grozi. – Wyjął z kieszeni swoją białą, batystową chusteczkę i wyciągnął ją do twarzy Ryana, by otrzeć mu łzy z twarzy. Stał przez nagim, roztrzęsionym chłopakiem, ale i tak był podniecony. Jego ciało go zaskakiwało, choć w zasadzie powinien to zrzucić na umysł, to on jest odpowiedzialny za wszystko, na co ciało działało. Cieszył się jedynie, że jego sztywniejący członek był porządnie schowany. Złapał chłopaka delikatnie za rękę i spróbował go pociągnąć w stronę wanny, ale ten, widząc co się dzieje, pokręcił gwałtownie głową. Patrick westchnął cicho, jednak nie pokazał po sobie lekkiego zirytowania, nie chciał przestraszyć go jeszcze bardziej.
- O co chodzi? Możesz mi powiedzieć. – Chłopak przed nim wziął kilka głębszych oddechów i wpatrywał się w wodę z szczerą niechęcią. Był tak cholernie przerażony.
- Boję się. – Patrick westchnął cicho, niezbyt pocieszony odpowiedzią. Tyle to sam zdążył się zorientować. Zaczął jednak analizować sytuacje. Był przestraszony. To oczywiste, biorąc pod uwagę, co z nim robili przez te kilka dni. Jednak dlaczego nie chciał się umyć? Patrick zastanawiał się chwilę w ciszy nad tym, aż nagle go olśniło. Mentalnie przywalił sobie dłonią w czoło. Musieli go podtapiać. Aż nim wstrząsnęło, kiedy to sobie uświadomił. Kiedy już poznał bezpośrednią przyczynę protestu chłopaka, musiał coś wymyślić. Mianowicie sposób umycia go bez większego dyskomfortu psychicznego.
- W takim razie usiądź na taborecie, umyjemy cię w mniej konwencjonalny sposób. – Ryan ponownie zrobił większe oczy na jego słowa. Tego się właśnie obawiał… Mniej konwencjonalnych metod. Sapnął, mocno zdenerwowany. Jednak usiadł posłusznie, mając nadzieję, że trafił w końcu na kogoś bardziej normalnego. Zacisną pięści i powieki, czekając na cokolwiek, co miało się zdarzyć. Po chwili poczuł na plecach przyjemny, ciepły strumień wody. Uchylił powieki i zobaczył chłopaka, który polewał go wodą z garnuszka. Kiedy ta się skończyła, ponownie nabrał jej z wanny i polał go tym razem po boku. Kiedy chłopak już cały był mokry i ociekał wodą, Patrick zaczął go myć. Nieśpiesznie, delikatnie, by nie urazić go przypadkiem w skaleczone miejsca. W powietrzu uniósł się przyjemny, odświeżający zapach płynu, jakim chłopak namydlał ciało Ryana. Mimo, że nie robił mu krzywdy, nadal siedział spięty i za nic nie mógł się rozluźnić. Patrick chciał go jakoś uspokoić. Myślał intensywnie od czego zacząć rozmowę, aż w końcu rzucił
- Nie masz nic przeciwko, by spać w mojej sypialni? – Ryan drgnął na dźwięk jego głosu. Zanim nawet pomyślał, żeby odpowiedzieć, chłopak kontynuował, nie przestając go przy tym myć. – Bo wolałbym cię mieć na oku. Kiedy skończymy, ubierzesz się i zjesz coś w moim pokoju. Jest właściwie za tymi drzwiami. – Nie przestawał mówić, kiedy Ryan robił coraz większe oczy. Że… co? Nic już nie rozumiał.
- Na co masz ochotę? – Ryan spojrzał na jego twarz zdezorientowany. W końcu nabrał powietrza w usta i odpowiedział:
- Na kanapkę z dżemem. 

3 komentarze:

  1. kanapka z dżemem też tęsknię ale tych dżemów już nie ma....

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie bardzo mi się podoba. Wczoraj dopiero zaczęłam czytać. Lubię takie klimaty magii, różnych światów. Życzę dalszej weny w pisaniu.

    OdpowiedzUsuń