czwartek, 7 maja 2020

Bitwa Pięciu Królestw - XXII


XXII



Gładko zaśnieżone ścieżki ogrodu wokół dworu właśnie deptał Tom, spacerując wczesnym rankiem. Wyszedł na zewnątrz, gdy tylko się obudził i opuścił swoją komnatę. Dotarli tu raptem dwa dni temu, a już zdążył się rozgościć. Podobało mu się w stolicy. Dwór był położony na uboczu, ale miał okazje przejeżdżać przez miasto i było naprawdę… niezwykłe. Zupełnie inne, niż to w Srebrnym Mieście. W jego stronach zwykle panowało lato, lub deszczowa pora. Nie miał pojęcia, że zima może być tak piękna. Zasypane krzewy i ścieżki, mróz, okalający gałęzie drzew i roztańczony w koło śnieg… Wszystko to wprawiało czarodzieja w zachwyt.
Zauroczenie tutejszą przyrodą przerwał mu głos Samuela, który wołał go z dziedzińca. Zawrócił w stronę dworu, domyślając się, że to pewnie coś ważnego. Byli tu już od dwóch dni, a nadal nie rozmawiali z królem. Może znalazł tym razem dla nich chwilę? Wszedł po schodach i zatrzymał się przy wilkołaku.
– O czternastej król zjawi się w sali obrad – powiedział Samuel, a Tom pokiwał głową i ruszył do wejścia. Sam poszedł za nim, kontynuując: – Generał Edward przyjechał niedawno, przedstawi nam aktualną sytuację. Na razie wiem, że twoim zadaniem będzie utworzenie bariery, by smoki nie przebiły się do miasta. Nie brzmi tak źle, nie? – Samuel widocznie się denerwował, dużo mówił i to dość nerwowym tonem. Tom posłał mu łagodny uśmiech i powiedział:
– Na pewno wszystko pójdzie gładko. – Poszli do jadalni. Czuł się głodny i burczało mu w brzuchu. Na miejscu zastał Alexandra i Demetriusza. Przywitał się z nimi krótko, ale z nich dwóch to Alex odpowiedział cieplejszym tonem, a to przecież nie było w jego zwyczaju. Demetriusz traktował go od jakiegoś czasu z dużą rezerwą i Tom źle się z tym czuł, ale nie wiedział, co na to poradzić. Usiadł na wolnym miejscu, naprzeciw Alexandra i nałożył sobie niewielką porcję jajek i smażonego mięsa. Pieczywo też wyglądało smakowicie, więc sobie nie podarował. Samuel usiadł obok niego i nalał do filiżanki wciąż gorącego naparu. Co jakiś czas mierzył wampira ostrym wzrokiem, na co Alexander odpowiadał jedynie chłodnymi spojrzeniami. Toma zaczynało to już nudzić, ale nie komentował. Spory z samego rana, to ostatnie, na co miał ochotę.
Po śniadaniu poszedł z Alexandrem do biblioteki. Wampir chciał z nim porozmawiać w cztery oczy. Tom nie miał pojęcia, o co mogło chodzić. Samuel wiedział, gdzie i z kim Thomas poszedł po posiłku. Zły i rozdrażniony wyszedł na zewnątrz w poszukiwaniu konia. Miał zamiar w ciągu paru najbliższych dni pojechać do Księżycowego Lasu zobaczyć się z rodziną. Chciał wybrać się do miasta po drobiazgi dla najbliższych, a także swojej narzeczonej. Na samą myśl o niej ciężej westchnął ze zrezygnowania. Kiedy przechodził jedną ze ścieżek w kierunku stajni, zobaczył przez okno Toma, który stał naprzeciw tego białogłowego, pieprzonego krwiopijcy i śmiał się od ucha do ucha. Z jeszcze gorszym humorem wszedł do stajni i niewiele myśląc, wybrał pierwszego z brzegu konia. Pojechał z nadzieją, że wróci w lepszym nastroju.
               

~∞~

– Gdybym teraz mógł na nowo podjąć decyzję w sprawie uczenia cię magii, odmówiłbym ci – powiedział Alexander, stojąc przy jednym z regałów wypełnionym po brzegi księgami i zapieczętowanymi zwojami. Tom, który stał do niego plecami, odwrócił się nagle, słysząc, co wampir powiedział.
– Że co? Dlaczego? – Alex odwrócił się do niego z bladym uśmiechem. Tom rzucił mu pytające spojrzenie, marszcząc brwi ze zdziwienia. Co on w ogóle gadał?
– Wojna zawsze wiąże się z ryzykiem. Nigdy nie można przewidzieć, co się wydarzy. Czasem wróg zdobywa przewagę w jednej chwili i…
– Alex, daj spokój. To tylko jedno zaklęcie. Co może pójść źle? – zapytał Tom, niedowierzając, że wampir nazbierał tyle wątpliwości z dnia na dzień.
– Pytasz, co może pójść źle, Tom? Wszystko właściwie! – Krzyknął wampir, wymachując rękami. W końcu potarł twarz dłonią w geście rezygnacji. Tom przyjrzał mu się uważnie, po czym zapytał:
– Nie przesadzasz czasem? – Alex spojrzał na niego, by moment później złapać go za ręce. Pogłaskał kciukiem wierzch lewej dłoni Toma, właśnie na tej, gdzie nosił pierścień od niego. Zajrzał mu w oczy swoim bladym, niebieskim spojrzeniem i odparł:
– Przesadzam nieustannie, Tom. Ale nie w tej sprawie, zaufaj mi. – Czarodziej nie wiedział, co myśleć. W końcu powiedział:
– Więc co według ciebie miałbym teraz zrobić? – Alexander wyprostował się bardziej i puścił dłonie młodzieńca. Oblizał szybko usta, analizując w głowie, jak dobrać słowa, żeby przekonać Toma do swojego planu. Nie powinien się tak stresować, przecież był mistrzem manipulacji…
– Nie znamy się długo, wiem o tym. – Tom już naprawdę nie miał pojęcia, dokąd zmierza ta rozmowa. – Jednak myślę, że zapracowałem sobie na twoje zaufanie, Tom. – Czarodziej pokiwał głową, zgadzając się z mężczyzną. – I wierzę, że mogę zaufać tobie – powiedział, przygryzając wargę. Tom zagapił się na nie o chwilę za długo, ale w końcu pokiwał stanowczo głową. Oczywiście, że Alex mógł mu ufać. Wampir uśmiechnął się krótko, ale bardzo ciepło, jak na siebie. Tom wyszczerzył się do niego, mrużąc uroczo oczy. Na bogów, on był taki cudowny… Nie mógł pozwolić na to, by stała mu się krzywda.
– Alex, zaczynam się stresować – powiedział ze śmiechem Tom i odwrócił się na pięcie, by usiąść w jednym z foteli. Wampir poszedł za nim, a kiedy młodzieniec już siedział, przyklęknął przy nim, szokując tym Toma nie na żarty. Czarodziej przyjrzał mu się uważnie, ale nic nie powiedział. Czekał na słowa Alexandra. Ten milczał chwilę i zaczął miąć w palcach róg koszuli chłopaka. W końcu jednak się odezwał:
– Chcę, byś wyruszył ze mną i Demetriuszem na Ziemię. – Jeśli Tom był przed chwilą zszokowany, to teraz nie znał słowa, które opisałoby jego oszołomienie. – Mam w Rzymie posiadłość, ogromną bibliotekę pełną ksiąg zaklęć, pokój wypełniony magicznymi przedmiotami, ogrody, które zamieszkują niezwykłe rośliny i zwierzęta… Nie znalazłbyś chwili na nudę, mógłbyś rozwijać swoją magię w nieskończoność. – Czarodziej cały stężał. Nie wiedział, czego się spodziewać, ale o tym mu się nawet w najdziwniejszych snach nie śniło. Uchylił usta, żeby odpowiedzieć, kiedy nagle rozległ się potężny huk. Tom wstał z fotela, wystraszony. Chwilę później usłyszeli pierwsze krzyki. Alexander bez chwili namysłu porwał Toma na ręce i wybiegł z biblioteki. W głównym hallu panował istny chaos. Ludzie biegali, niektórzy krzyczeli z bólu, przygnieceni stertą gruzu. Dach się… zawalił. Tom usłyszał potężny ryk dochodzący z zewnątrz. Niemożliwe… Zdrętwiał na samą myśl. To był smok. Nagle po pomieszczeniu rozniósł się gęsty dym. Tom nie zdążył nawet się rozejrzeć, ani powiedzieć czegokolwiek do Alexandra, bo ten zniknął mu z pola widzenia. Dostrzegł go na schodach, przedzierającego się między ludźmi i stertami rozwalonego stropu i ścian. Pobiegł za nim, domyślając się, o co chodzi. Szukał Demetriusza.


~∞~


To stało się nagle. Samuel nie miał pojęcia, jakim cudem smoki znalazły się w samym centrum Sarihmas. Niszczyły miasto w zastraszającym tempie. Mimo złych warunków pogodowych, ogień rozprzestrzeniał się przerażająco szybko. Wilkołak galopem wracał do dworu króla, będąc pewnym, że w jego siedzibę czarodzieje także uderzą. Jeżeli coś się stało Thomasowi… Nie chciał nawet o tym myśleć. Spiął mocniej konia, omijając rannych ludzi i powalone kamienice. Nie mógł się spóźnić, do diabła!

               
~∞~


– Alex! – krzyknął Tom, kaszląc i dusząc się ciężkim dymem. Budynek zaczął płonąć. – Alex, do cholery! – Zasłonił twarz rękawem koszuli i szedł dalej, mrużąc mocno oczy. W końcu go zauważył. Stał w jednym z pokoi i odrzucał na bok z furią wielkie sterty kamieni i połamanych belek. Wbiegł do środka i zamarł z przerażenia. Na ziemi leżał Demetriusz, przygnieciony i cały zakrwawiony. Czarodziej nie mógł się ruszyć z miejsca do momentu, aż wampir uwolnił rannego młodzieńca i upadł przy nim na kolana.
– Czy on…? – zapytał niepewnie Tom, nie poznając swojego drżącego głosu. Alexander wyczuwał bicie serca, ale Demetriusz był ledwo przytomny. Resztkami sił postękiwał z bólu. Wampir drżącymi rękami próbował zatamować krwotok z lewego uda.
– Dobry Boże, błagam… – załkał mężczyzna, widząc, że Demetriusz gaśnie w oczach. Przetarł szybko powieki, rejestrując jego obrażenia. Było ich za dużo, z czego dwa dość rozległe, do tego kilka poważnych złamań. Możliwe, że żebra przebiły płuco, bo bardzo płytko oddychał. Mijały kolejne sekundy, a on nie wiedział, co robić.
– Alex, przemień go! – usłyszał głos za sobą. Odwrócił głowę i zobaczył Toma, który blady jak ściana podszedł do niego i ścisnął go za ramię.
– Nie… co ty mówisz. Nie mogę mu tego zrobić! – warknął, dając upust emocjom. Trząsł się niemiłosiernie mocno i nie mógł nad tym zapanować.
– On umiera, Alex! – Czarodziej potrząsnął nim mocno. Wampir pokręcił głową, nadal bijąc się z myślami. Obiecał sobie, że nie zrobi tego Demetriuszowi. Nie jemu…
– To przekleństwo, Tom. Wieczne życie, to niekończąca się samotność i męka. Nie zasłużył na to! – Krzyknął, rozpaczliwie głaszcząc zakrwawioną twarz Demetriusza.
– Przy tobie nie będzie samotny. Nie trać więcej czasu! Alex, stracisz go na zawsze! – krzyczał czarodziej, szarpiąc wampira za zakurzoną koszulę. Podłoga pod nimi trzeszczała niebezpiecznie. Ogień wciąż się rozprzestrzeniał, krzyk rannych i umierających w przerażającym cierpieniu ludzi nie milknął. Alexander spojrzał na Toma ze strachem w oczach. Czarodziej ścisnął go za przedramię pokiwał głową, czując rosnącą gulę w gardle na widok tak zdenerwowanego i zlęknionego wampira. Nagle mężczyzna pochylił się nad nieprzytomnym już Demetriuszem i odchylił mu ostrożnie głowę. Pochylił się nad nim, jak gdyby chciał go pocałować, po czym wgryzł się w jego szyję. Tom odetchnął głębiej, mając nadzieję, że Demetriusz z tego wyjdzie. Nigdy więcej nie chciał widzieć takiego spojrzenia Alexandra, jak przed chwilą.


~∞~


Niedługo po zawaleniu się budynku przyszła po nich grupa żołnierzy. Samuel zjawił się chwilę przed nimi. Gdy tylko zobaczył Thomasa, bez chwili zwłoki przygarnął go do siebie i przytulił mocno. Przez całą drogę nie mógł wyprzeć z głowy mrocznych wizji…
Demetriusz nie odzyskał przytomności, ale jego rany zaczęły się goić. Alexander jednak nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu. Był potwornie ponury i milczący. Tom nie próbował go zagadywać. Strasznie źle się czuł. Podejrzewał, że było to wynikiem zatrucia dymem we dworze. Zostało tam tyle ludzi… na pewną śmierć. Czarodziej był wstrząśnięty tym całym okrucieństwem. Jeśli mógł jakoś zapobiec dalszemu przelewowi krwi, zamierzał to zrobić.
Samuel co chwilę dopytywał go, czy wszystko w porządku. Zaczynało go to irytować, ale powstrzymywał się przed upomnieniem mężczyzny. Widocznie musiał naprawdę markotnie wyglądać. Tak, jak zresztą się czuł.
Zabrali ich do jakiegoś podziemnego bunkra. Okazało się, że tam właśnie przebywał król. Toma wcześniej zastanawiało, jakim cudem władca uniknął ataku smoka. Teraz domyślił się, że to tu schroniły się władze królestwa Sarihmas. A to znaczyło, że musieli wiedzieć, co się święci, nieco wcześniej. Czarodziej uważał to za ogromną niesprawiedliwość, ale w ojczyźnie dość się naoglądał krzywdy niewinnych, żeby teraz dłużej się nad tym zastanawiać. Wojna rządziła się swoimi prawami.
Szli ciemnym, brudnym korytarzem, oświetlonym przez pochodnie kilku żołnierzy. Alexander niósł Demetriusza na rękach, patrząc tępym wzrokiem przed siebie. Tom zerkał na niego co jakiś czas, stroskany, ale nie odzywał się słowem. Samuel też w końcu przestał do niego mówić, widocznie zafrasowany innymi sprawami. Może martwił się o watahę. W końcu smoki niszczyły wszystko, co spotkały na swojej drodze. Lasy na pewno im nie umknęły.
Weszli do sporego pomieszczenia, gdzie przy dużym stole siedziało kilka osób. Tom rzucił okiem na każdą z nich. Zwrócił uwagę głównie na kobietę. Miała charakterystyczne, spiczaste uszy i wyjątkowo piękną buzię. Długie, rude włosy lały się po jej ramionach, a splecione po obu stronach głowy warkocze, łączyły się w jeden i biegły w dół pleców zjawiskowej elficy. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Tom odwrócił wzrok, nie chcąc się jej narazić. Wyglądała na twardą.
– Usiądźcie – odezwał się mężczyzna siedzący u szczytu stołu. Czarodziej spojrzał na niego. Od razu zorientował się, że to król. Mężczyzna wręcz emanował władzą i charyzmą. Choć… był dość młody, jak na króla. Nadal wciąż… chłopięcy. Samuel popchnął go lekko w stronę stołu. Dopiero wtedy się ruszył.
– Kto to? – zwrócił się jeden z zebranych do Alexandra, wskazując na Demetriusza. Wampir, jakby wyrwany z transu, odchrząknął i odpowiedział:
– Mój syn. – Tom uniósł nieco brwi. Taaak… to brzmiało naprawdę dziwnie.
– Żyje? – zapytał ponownie mężczyzna. Alexander kiwnął tylko głową. – Collins, zabierz tego młodego człowieka, niech zbiera siły przed walką. – Wampir niechętnie oddał Demetriusza w obce ręce. W końcu cała trójka usiadła między obradującymi.
– Zostaliśmy podstępnie zaskoczeni przez wroga. Poprzedni plan na nic się nie zda, więc potrzebujemy nowego – powiedział niezbyt odkrywczo wódz krasnoludów. Reszta zebranych pokiwała głowami, poza królem. Ten jedynie wpatrywał się w Alexandra, który nie zwracał nawet na to uwagi.
– Czy ktoś mi powie, jakim cudem ci pieprzeni czarodzieje dostali się do stolicy? – zapytał król doniosłym głosem. Wszyscy zwrócili na niego wzrok i przez dłuższą chwilę nikt się nie odezwał. Dopiero po chwili Alexander zabrał głos.
– Przez portal. Czy to nie oczywiste? – zakpił, widocznie za nic sobie mając fakt, że zwraca się do króla.
– To niemożliwe. Wszelkie oficjalne przejścia są strzeżone – powiedziała rudowłosa elfica. Alexander uśmiechnął się, nie kryjąc drwiny. Miał ochotę się zaśmiać.
– Otóż to. Oficjalne przejścia obstawiliście, ale przecież mogli otworzyć nowe – wyjaśnił z cierpiętniczą miną.
– To by oznaczało, że poszli w układ z demonami. To one kontrolują całą siatkę portali między wszystkimi światami – powiedział król, wciąż przyglądając się wampirowi. Ten spojrzał na niego poważniej, widząc, że tym razem rozmawia z kimś dużo bardziej pojętnym.
– Bardzo możliwe, wasza wysokość. Jednak… – przerwał na moment, rozglądając się po zebranych. Jego wzrok spoczął na Thomasie na dłużej, niż na pozostałych. Tom przygryzł policzek, czekając na dalsze słowa wampira. – …istnieje inna możliwość. – Powiedział grobowym tonem.
– Wszyscy nie możemy się doczekać kolejnych rewelacji. Mów! – warknął dowódca Edward.  Alexander oblizał usta i wziął większy oddech. W końcu zaczął wyjaśniać:
– Według pradawnej legendy, wieki temu rozegrała się bitwa między aniołami, a istotami mroku. Ich spór dotyczył mistycznej broni, która potrafiła otworzyć wrota do każdego wymiaru, nawet samego piekła. Przepadła i słuch o niej zaginął, ale jeśli czarodzieje mają ją w swoich rękach, to jesteście straceni – dokończył bez skrupułów, zaplatając palce obu dłoni na stole. Samuel przeklął w duchu, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Tyle starań, czasu, przelanej krwi i poświęcenia… na marne. Nie mieściło mu się to w głowie.
– To niemożliwe! Musi istnieć jakiś sposób – powiedział wódz krasnoludów z emocji aż wstając z krzesła.
– Zetrą nas na proch, jeśli nic nie zrobimy! – krzyknęła elfica, uderzając pięścią w stół. Tom dobrze wyczuł, że lepiej sobie u niej nie nagrabić.
– Raczej spalą tymi diabelskimi smokami. Gdyby ich można się było jakoś pozbyć… Mielibyśmy wygraną w kieszeni – powiedział generał Edward.
– Zwłaszcza, że nie przenieśli całego wojska, a jedynie marną garstkę. Reszta wciąż bije się o Kanał Liberto – dodał mężczyzna, który wcześniej się nie odzywał. Tom nie miał pojęcia, kim mógł być, bo wyglądał zupełnie przeciętnie. Oczywiście poza tym, że był diabelsko przystojny. Tom czuł się pośród zebranych nad wyraz przeciętnie. Łączył się w cierpieniu z brzydkim, brodatym krasnoludem. Nagle zaświtał mu w głowie pewien pomysł.
– Wiem, jak możemy pozbyć się smoków – powiedział, sprawiając tym, że wszyscy w jednej chwili zamilkli.
– Kim ty w ogóle jesteś? – zapytał napastliwie krasnolud, kręcąc swoim bujnym wąsem.
– To czarodziej, który miał utworzyć barierę – wyjaśnił Samuel.
– Czarodziej, ach tak? Jaką mamy pewność, że nie kolaboruje ze swoimi, he?! – warknął brodacz, coraz bardziej się unosząc. Samuel już miał w planach go bronić, ale to Tom się odezwał:
– Chcę tylko, żeby ta wojna dobiegła końca. Nie obchodzi mnie jej wynik. – Krasnolud więcej się nie odezwał, za to król zabrał głos:
– Zdaje się, że wpadłeś na jakiś pomysł. Przedstaw nam swój koncept. – Tom pokiwał energicznie głową, by zaraz wziąć się za wyjaśnienia.
– Stwórzmy nowy wymiar, gdzie wyślemy smoki. Jestem gotowy podpisać pakt z demonem, jednak będę potrzebował pomocy, żeby znaleźć siedzibę smoków i ją zapieczętować. – Alexander wytrzeszczył oczy, słysząc, co mówił Tom. Skąd on miał pojęcia o czarnej magii?! Cholerny, mały gnojek nie wiedział nawet, w co się pakuje, a na dodatek miał czelność decydować o tym bez wcześniejszego ustalenia tego z nimi! Samuel też nie wyglądał na zadowolonego.
– Jesteś gotowy ponieść tak wysoką cenę? – zapytał król, zdziwiony postawą czarodzieja. Thomas uśmiechnął się gorzko i odparł:
– Nie mam nic do stracenia. – Te słowa uderzyły w Samuela i Alexandra tak mocno, że obaj cali stężeli.
– Rozumiem. Proś o wszystko, co będzie ci potrzebne. Nie ma czasu na zwłokę, więc z samego rana poczyń przygotowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz