niedziela, 1 lutego 2015

Witaj w Sarihmas, Książę


Rozdział 5



Magia. To czuł William, kiedy tylko postawił pierwsze kroki na ojczystej ziemi. Gdy wciągnął powietrze, jej zapach omamił go do tego stopnia, że mógłby się nim karmić i poić, nie myśląc o niczym innym. Przez te kilka chwil zaczerpnął tyle energii, że ciężko mu było nie uśmiechać się pod nosem i stawiać energicznie kroków.
Z niemałą konsternacją, ale i zafascynowaniem przypatrywały mu się dwie osoby. Ryan, który widząc przyjaciela w takim nastroju, aż sam dostawał nowych pokładów energii. A także Feliks, którego widok uśmiechniętego Williama przyprawiał o nieco szybszy oddech. Kręciło go to, ale też trochę irytowało. To nie był dobry moment na podobne rozważania.
Według słów Aksela, kierowali się właśnie w stronę obozu, w którym znajdowali się Lola i Sean. Na samą myśl o spotkaniu z przyjaciółmi William i Ryan dodatkowo się rozpromienili.
Mijając kolejne zielone, porośnięte trawą i barwnymi kwiatami pola, malownicze wzniesienia, gęste lasy dostrzegali różne istoty, które przypatrywały im się ciekawie, choć z nieukrywanym lękiem i niepewnością.
Nagle, gdy wspięli się na jedno z wzniesień, William dostrzegł u jego podstaw namioty, które ciągnęły się do kolejnego wzgórza. Zeszli ostrożnie na dół, Ryan dodatkowo podtrzymywał się nawzajem z Willem.
Nagle Aksel wyjął złoty róg i zadął w niego głośno.
-Oto książę William! Prawowity król Sarihmas, Oisin i Midis!  - Zatrzymali się przed pierwszymi namiotami a zza nich poczęły wyłaniać się tłumy postaci. William dostrzegł niemałą ilość centaurów. Poza nimi niewiele istot mógł zidentyfikować.
Wszyscy zebrani zaczęli składać mu pokłon. Zdezorientowany William nie bardzo wiedział, co robić. Nastała cisza. Feliks szturchnął go lekko w ramię, po czym chłopak odezwał się z wahaniem:
-Witajcie. Podnieście się, proszę. – Zwierzęta poczęły podnosić się niepewnie, popatrując po sobie z konsternacją. William, nie bardzo wiedząc, co ma mówić, postanowił improwizować. – Nie wyobrażałem sobie, że to miejsce może być tak niezwykłe. Nie wiem zbyt wiele o naszej krainie, choć mam nadzieje, że pomożecie mi w zaznajomieniu się z jej kulturą, historią i pięknem.
-Panie! Do tego potrzebny ci będzie tylko mędrzec! – krzyknął ktoś z tłumu. Zaskoczony Will spojrzał na Feliksa z pytającym wyrazem twarzy, nie mając pojęcia, co na to powiedzieć.
-Elaren! Wyjdź przed tłum! – Zagrzmiał potężny głos Aksela. Między kolejnymi zebranymi przeciskała się smukła, lecz względnie wysoka postać. Przed Williamem ukazał się młody, przystojny chłopak o charakterystycznie szpiczastych uszach. Miał na sobie poszarpane u dołu spodnie, skórzaną kamizelkę, a pod nią białą koszulę z długimi, szerokimi rękawami, nieco zwężonymi u końca. Przewieszony przez plecy wisiał skórzany kołczan, wypełniony po brzegi strzałami.
Chłopak ukłonił się nisko i uśmiechnął się czarująco do każdego z osobna, na dłużej zatrzymując wzrok na Williamie. Książę nie opuścił wzroku, choć poruszył się nieco niespokojnie pod przeszywającym spojrzeniem, prawdopodobnie, elfa.
-Wy elfy nie posiadacie ni krzty dyscypliny. – Tak jak też myślał… Intuicja go nie zawodziła. Słowa te warknął w stronę łucznika wzburzony jego zachowaniem centaur. Na ten komentarz chłopak trochę się skulił i stracił odrobinę animuszu, jednak widać posiadał na tyle odwagi, by odpyskować Akselowi.
-Mamy jej tyle, ile wy centaury posiadacie w sobie ochoty do psoty! – Nim jednak zbity z pantałyku Aksel zdołał coś powiedzieć, Elaren podszedł o krok bliżej do księcia i podał mu dłoń, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Gdyby książę i jego towarzysze chcieli spędzić trochę czasu na zabawie, proszę zgłosić się do mnie! – wykrzyknął niemal z dumą. W tej chwili Feliks dotknął dłońmi delikatnie ramion Williama i odezwał się pierwszy raz, odkąd ruszyli z lasu Rosie prowadzeni przez centaura w stronę portalu. Na ten dotyk i dźwięk jego głosu Will zadrżał.
-Teraz jednak bylibyśmy wdzięczni, gdyby ktoś zaprowadził nas do naszego namiotu. – Z tłumu wyłonił się pewien osobliwy, niski o ogromnych oczach stworek, o ziemistym kolorycie skóry, ubrany skromnie, choć z wyraźną dbałością.
– Ja was zaprowadzę. –  powiedział kojącym dla ucha głosem, choć nie miał on w sobie tyle pewności, co Elaren. Feliks ruszył przodem, ciągnąc za sobą zaoferowanego Willa. Michael za to ponaglił Ryana, by ten się łaskawie ruszył, bo i on był widocznie zafascynowany i nieskory do szybkiego reagowania na niewerbalne sygnały.
Wszyscy robili im przejście, cofając się na boki. Posyłali Williamowi uśmiechy, jedne szerokie niemal do granic możliwości, inne skromniejsze, przysłonięte prawdopodobnie odczuwanym respektem, niepewnością i tym, że być może byli to ludzie dotknięci rządami Victora. To były przypuszczenia, które wysnuł spoglądając w oczy tych zawiedzionych ludzi. W ich spojrzeniach tliły się resztki nadziei, którą pokładali właśnie w nim. W tamtej chwili William się przestraszył. Zaniepokoiła go myśl, że może swoją porażką zgasić ostatnie, tlące się iskierki.


***


– Chłopaki!!! – wykrzyknęła rozradowana Lola. Kiedy tylko dostrzegła przyjaciół, podbiegła w ich stronę i rzuciła się każdemu z osobna w ramiona. William na jej widok pomyślał, że wygląda jeszcze młodziej, niż zwykle, co wydawało mu się dotychczas niemożliwe. A jednak…
– Tęskniliście? – Uśmiechnęła się zawadiacko unosząc przy tym lewą brew ku górze. Ręce miała wsparte na biodrach. Z rozpuszczonymi włosami, bez makijażu… Ryan nie mógł wyjść z szoku. Poza tym miała na sobie… Sukienkę. I to nie byle jaką! Przewiewną, sięgającą prawie do ziemi, w kolorze krwistej czerwieni.
– Nawet nie wiesz jak bardzo. – sapnął cicho William, mając nadzieję, że Feliks nie dosłyszał jego słów. Stał przy namiocie, rozmawiając o czymś z Akselem półgłosem.
– Rządził się, nie? – Zaśmiała się cicho.
– Kurewsko – dodał Ryan, krzywiąc się nieco. – Gdzie Sean?
– Pomaga w tworzeniu barier. Demony nie mają tutaj wstępu, jednak w swoich pieprzonych orszakach Victor posiada nie tylko te cholerne czarty.
– A ty, czym się zajmujesz? – zapytał zaciekawiony Will, zgarniając poplątane kosmyki włosów do tyłu. Wiatr tutaj wiał naprawdę mocno.
– Pomagam, gdzie się da. Dzisiaj przygotowuje z elfami strzały. Obrabiam drewno i takie… – Jej wzrok podążył w kierunku Elarna, który właśnie śmiał się z czegoś w głos, rozmawiając z jakąś młodą dziewczyną. William posłał porozumiewawcze spojrzenie Ryanowi, który też się uśmiechnął, choć obaj próbowali zachować poważny wyraz twarzy, widząc rozmarzony wzrok przyjaciółki.
– A więc tu się chował twój luby… – zaświergotał przesłodzonym głosem Ryan. Kiedy do Loli dotarło, co miał na myśli chłopak, walnęła go pięścią w ramię z zawstydzoną miną.
– Tylko ani słowa… On… Nie ma o niczym pojęcia, to było dawno temu.
– Jasne, jasne. Tylko już mnie nie bij. – William śmiał się z nich. Naprawdę zdążył stęsknić się za ich szalonym trio.
Zostali zwołani do namiotu. Na posiedzenie. Tak im powiedział Feliks. Powiedział również, by Will za wiele nie mówił, chyba, że zostanie bezpośrednio zapytany, ale żeby i wtedy przemyślał, co chce powiedzieć. Przez to wszystko chłopak był nieco zestresowany. Zdawał sobie sprawę, że w kwestii dyplomacji na dzień dzisiejszy jest tak wybitny, jak Ryan w obcowaniu z jego magią. Wiedział, że czarodziej z pewnością ma rację. Mimo to czuł się nieco dziwnie. Starał się tłumaczyć to tak, że to z powodu nowego miejsca, twarzy, wrażeń i bezpośredniego kontaktu z magią. William czuł ją wszędzie, przenikała do niego nawet wraz z powietrzem. Choć, gdyby miał być szczery, właśnie to ona go trochę uspokajała. Dlatego był w stanie usiąść na wyznaczonym miejscu i skupić się na obecnej sytuacji.
W namiocie znajdowali się Feliks, Michael, Ryan, Aksel, Lola i zawołany wcześniej Sean. Poza nimi było jeszcze trzech mężczyzn, z czego jeden naprawdę niski, a także jedna kobieta, o naprawdę niezwykłej urodzie.
– Książę – odezwał się najstarszy z nich mężczyzna, o nieco groźnym wyglądzie. Jego poszarpane ubrania składające się głównie z skóry i futra zwierząt dodawały mu aparycji typowego rudeboya. Co z tego, że miał z czterdzieści lat?  – Czekaliśmy na ciebie.
– Przepowiednia póki co się wypełnia – odezwał się najniższy z obecnych. Miał gęstą i długą brodę. W ogóle owłosienia mu nie brakowało. Włosy, mimo, że niezbyt zadbane, były równie bujne, co broda. Krzaczaste brwi dodawały mu srogiego wyrazu twarzy. Wpatrywał się w chłopca lekko przymrużonymi oczami.
– Ile potrzeba nam jeszcze czasu, by móc zaatakować zamek? – rzucił pytanie Feliks. Wszystkie spojrzenia zostały skierowane na niego.
– Wszystko jest już gotowe. Być może kilka dni, by ostatecznie dopiąć resztę na ostatni guzik. – Tym razem odezwała się Nemezja. Spoglądała na Feliksa z figlarnym uśmiechem na ustach. William skrzywił się nieco pod nosem na ten widok. Wiedział już, że za nic jej nie polubi.
– Derek, lepiej tego… – zaczął, lecz nie dokończył przystojny, smukły mężczyzna z charakterystycznymi uszami, jak te, które Will zobaczył u Elarna.
– Masz minę, jakbyś raczej wolała odpinać guziki… – rzucił kpiącym tonem, a moment później syknął cicho, łapiąc się za pośladek.
– Co robisz, wredna jędzo?! – Kobieta podeszła do niego o krok i syknęła mu w twarz.
– Jeszcze słowo, a masować sobie będziesz spodnie z przodu. – William przypatrywał im się w osłupieniu, nie będąc pewien, jak wypadałoby się zachować. Mimo wszystko, sytuacja rozbawiła go. I jak Ryan z Lolą i Seanem mogli sobie chociaż pochichotać, tak on, który na chwilę obecną skupiał uwagę większej połowy tutaj zebranych, nie miał takiej możliwości.
– Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość. Nie chcieliśmy…
– Wszystko w porządku, naprawdę. – Feliks rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie przez ramię. Nie było ono specjalnie ostre czy nieprzyjemne, ale z pewnością upominające.
– Myślę, że powinniśmy przeczekać jeszcze dwa tygodnie. Książę powinien lepiej zaznajomić się z tutejszymi zwyczajami, mieszkańcami i panującymi zasadami. – Zebrani poruszyli się niespokojnie.
– Dwa tygodnie, to trochę dużo, nie sądzisz Feliksie? – powiedział Lerodiel, przywódca elfów.
– Wystarczająco, nieprawdaż? – Na tę odpowiedzieć Lerodiel nieco się skrzywił, choć nie dodał nic więcej.
– Też tak uważam, Feliksie – dodała Nemezja, swoim aksamitnym głosem, który przyprawiał Williama o zgagę. Uśmiechnęła się do czarodzieja kokieteryjnie, ukazując rząd swoich prostych, białych zębów.
– Chcielibyśmy usłyszeć, w jaki sposób udało ci się znaleźć księcia. – Przerwał tę okropną dla Willa chwilę krasnal, zwracając się do czarodzieja. Feliks oznajmił, że czas na wyjaśnienia znajdą przy stole, gdy zostanie podana kolacja. William zdziwiony brakiem protestu, zapytał Feliksa dlaczego tak bardzo odwleka wyjaśnienia, które z pewnością należały się dowódcą poszczególnych ras.
– Kolację podadzą za godzinę. Zbliża się noc –oznajmił oczywistym tonem. Zaskoczony Will od razu chciał zadać mnóstwo pytań dotyczących ogólnie tego, jak do chuja jest to możliwe­?! Przecież kiedy wyruszyli ledwo świtało…
– W Sarihmas dzień się kończy, kiedy na Ziemi się zaczyna – wyjaśnił chłopakowi i oznajmił, że powinni się przebrać, umyć i przyszykować na ucztę. Bowiem zaraz po kolacji, miała odbyć się uroczystość powitalna dla księcia, czyli mówiąc wprost, popijawa!


***


Ogromny, długi i bogato zastawiony stół przeróżnymi potrawami był oblegany przez różnych jegomości, choć zwłaszcza tych sędziwych. Oczywiście świadczyło o tym tylko zachowanie co niektórych osób, bowiem niemal każdy wyglądał tutaj równie młodo. Jak Will zdążył zauważyć, wilkołaki chyba starzały się szybciej, choć równie dobrze mogło być tak, że byli naprawdę wiekowi. Williama i Ryana porwały do zabawy elfy. Grała muzyka, młodzi tańczyli i organizowali różne zabawy. Feliks zdawał relacje z tego, jak udało mu się znaleźć księcia i namówić go do współpracy. Zainteresowani słuchali go uważnie, wypytując o różne kwestie. Na przykład o to, jakim cudem książę znał się z Lolą i Seanem wcześniej, a także, w jaki sposób Feliks się z nimi skontaktował. Okazało się, że czystym przypadkiem, bowiem uciekając przed Claude, przeniósł się przez portal, który wyrzucił go w Denver. I któregoś dnia, nie bardzo mogąc się wydostać z tamtego miejsca, spotkał na ulicy Lolę i Seana, którzy późnym wieczorem wracali do domu. Wtedy też wszystkiego się dowiedział, a potem, nazajutrz został poinformowany się o ataku demonów na księcia Williama. Kiedy zaś został zapytany o Ryana, powiedział, że to towarzysz księcia, i ten nie chciał się z nim rozstawać. Oświadczył, że jest tylko człowiekiem, choć do Lerodiela szepnął, że nie ma zupełnej pewności.
Po jakimś czasie, gdy większość pożądanych informacji przepłynęła między zainteresowanymi, Feliks mógł odetchnąć, zjeść coś, napić się i poprzyglądać bawiącym się niedaleko młodzieńcom. Wypatrzył w tłumie roześmianego Williama, który trzymał nieporadnie w ramionach Lolę. Fakt faktem, to ona bardziej prowadziła, jednak nie w sposób było przestać się zachwycać urodą chłopaka. Feliks do tej pory nie miał zbyt wielu okazji, by widzieć Williama uśmiechniętego, więc wtedy właśnie pomyślał, że chłopiec jest jeszcze piękniejszy, gdy na jego twarzy gości radość.
Przyglądając się mu znad kielicha, czuł rosnące pożądanie. Zdawał sobie sprawę, że być może nie powinien o tym myśleć. Choćby ze względu na tego całego Ryana. Wydawało się, że są razem, choć czasami niektóre sytuacje kompletnie temu przeczyły. No ale, nawet jeśli nie, William był bardzo młody. Zapewne chciał przeżyć piękną, wzniosłą miłość, a czarodziej wątpił, by jego było stać na coś takiego po tylu latach, kiedy czuł się starszy, niż nawet był w rzeczywistości, co dopiero przy tej kolosalnej liczbie było niewiarygodne. A jednak.
 Choć chłopak rozniecał w nim ogień. Chciałby go mieć w łóżku, dotknąć jego jasnej skóry, zagłębić się w ciasnym wnętrzu. Dreszcze go przechodziły na samą myśl.
 Już miał wstać i rozglądnąć się za towarzystwem na dzisiejszy wieczór, kiedy ni stąd ni zowąd usiadła obok niego Nemezja. Piękna, jak zawsze. Tę kobietę miał więcej razy, niż sam planował, bowiem ona za nim szalała i przy każdej możliwej okazji, korzystała. Była w połowie czarownicą, a w połowie elficą. Jako przedstawicielka mieszańców sprawowała się bardzo dobrze.
– Masz plany na tę noc? – rzuciła propozycją tak, jak miała w zwyczaju – czyli bezpośrednio i lakonicznie. Feliks obdarzył ją lekko nietrzeźwym spojrzeniem, mimo to pozornie obojętnym.
– Za jakimiś się właśnie rozglądam – odparł i ponownie przeniósł wzrok na bawiący się tłum. Tym razem zobaczył, że William nie tańczy, a rozmawia z Elarnem i co raz z czegoś się śmieje. Coś go ścisnęło nieprzyjemnie w trzewiach. Zrzucił to na wino krasnoludów.
Nemezja pochyliła się nieco w bok, opierając głowę na dłoni jednej ręki, którą wsparła wcześniej o stół. Jej piersi nieco się przez to uwydatniły, poza tym w świetle palących się pochodni wydawały się jeszcze bardziej obfite. Nadal zalotnie się uśmiechała, po czym wstała, podając mu swoją zgrabną rękę.
– Chodź, poszukamy razem. – I pociągnęła go w stronę tańczącego tłumu.
– Chyba żartujesz. Jesteśmy za starzy. – Czarodziej trochę się opierał. Miał sporo obiekcji, chociażby, co pomyślą sobie o nim inni? No i był przywódcą wszystkich czarodziei, nie miał zamiaru podkopywać sobie autorytetu i niszczyć opinii rozsądnego maga.
– Przecież nie musimy z nimi szaleć. Tylko się rozglądniemy. Poza tym mnie nie rozmieszaj. Starzy? W którym miejscu? Bo tu… – przejechała sugestywnie dłonią po przedzie jego spodni –… ostatnio było wszystko w porządku. Nawet bardzo. – Niemal mruczała, pochylając się nad nim i zmniejszając odległość między ich twarzami. Feliks uśmiechnął się do niej delikatnie. Tej nocy miał ją po raz kolejny.

William był wkurzony. Cały jego świetny nastrój poszedł się kochać w chwili, gdy zobaczył tą cholerną Nemezję w towarzystwie Feliksa. Kiedy przesunęła dłonią po jego rozporku… Był totalnie rozzłoszczony. Jeszcze bardziej denerwowało go to, że się tym przejmuje. Mimo, że Elaren nadal do niego mówił, przestał go słuchać i obserwował parę. Nagle pojawił się przy nim Ryan z jakąś dziewczyną, i zasłonił mu czarodziejów.
– Jak tam? – zapytał go, nachylając mu się nad uchem. Will uśmiechnął się do niego i odpowiedział:
– Kapitalnie. – Zerknął jeszcze raz nad ramieniem przyjaciela, jednak zniknęli mu z oczu. –Przedstawisz mnie?
– Jasne! To jest Rosseta. – Czerwono włosa dziewczyna ukłoniła mu się lekko i uśmiechnęła czarująco.
– Miło mi poznać, książę. Jak ci się tu podoba? – Will odpowiedział jej uśmiechem, po czym odparł:
– W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie równie pięknego miejsca. – Ryan popatrzył na niego głupio, na poły rozbawiony, ale też nieco zdziwiony tym jakże kwiecistym stwierdzeniem. Nawet William miał dziwną minę, jakby sam nie wiedział, co powiedział. Albo raczej skąd mu to przyszło do głowy. Dziewczyna jednak nie zauważyła niczego, zaczęła mówić, że bardzo się cieszy, gdyż wreszcie może ich życie się odmieni. Wspomniała o ludziach, w których na nowo odrodziła się nadzieja. William jej słuchał, chociaż nadal w jego głowie kiełkowała myśl, co właśnie robi Feliks z Nemezją. Sam fakt, że prawdopodobnie się pieprzą nie wzbudzał w nim podniecenia. Kręciła go myśl, że on ją pieprzy. Że bierze ją z całej siły, ma nad nią całkowitą kontrolę. Zrobiło mu się gorąco. Przed stojącym problemem uratował go Sean, który zaprosił Rossetę do tańca. Elaren, który wcześniej rozmawiał z Williamem, również się gdzieś ulotnił. Zostali sami z Ryanem
– Chodźmy się kochać. – Ryan wyszczerzył na niego oczy i uchylił usta w niemym zdziwieniu. Zdołał jedynie skinąć głową. Kiedy Will ruszył przed siebie, poszedł za nim, ściągając lekko brwi w zastanowieniu. Czyżby to wino na niego tak działało? Nie miał jednak zbyt wiele czasu na dalsze rozmyślanie nad niecodziennym stanem Willa, bowiem chłopak wciągnął go do namiotu, łapiąc uprzednio za nadgarstek. Stanął na palcach i wcałował się w usta Ryana, zaplatając mu przy tym jedną rękę na szyję. Drugą zaczął rozpinać mu koszulę, choć nie szło mu to za szybko, więc nieco rozdrażniony niepowodzeniem oderwał się od niego i jedną myślą, która zakwitła mu w głowie, rozpiął mu koszulę. Zaskoczony Ryan sapnął. William uśmiechnął się z zadowoleniem. Zsunął mu ją z ramion, po czym swobodnie opuścił na ziemię. Przesunął dłońmi po jego nagich ramionach. Westchnął przy tym lekko, przyglądając się temu wyrzeźbionemu ciału.
– Co ci się stało? – zapytał nadal mocno zdezorientowany Ryan. William przeniósł spojrzenie z jego przyjemnie zarysowanej piersi i ramion na przystojną twarz i uśmiechnął się nieco drwiąco.
– Stanął mi. – Jednak Ryan nie za bardzo załapał. On też miał wzwód. Wiedział, że Will wie, o co się go pyta, więc albo nie chciał odpowiadać, albo… – Już wtedy, gdy przyprowadziłeś tą dziewczynę. –Teraz Ryan nie mógł nie zrobić głupiej miny. Kiedy Will całował go po szyi i ramionach zapytał z rozbawieniem:
– Na jej widok? – Roześmiał się zaraz potem i złapał sweter Willa u dołu, podciągając go do góry i zdejmując chłopakowi przez głowę. Nie chciało mu się wierzyć, że dzięki niemu William miał stojący problem. I w rzeczywistości słusznie, bo nie on był przyczyną podniecenia Willa. Przynajmniej nie pierwotnie.
– Chodź na łóżko. – Pociągnął go za sobą. Nie zareagował na jego słowa, wolał nie myśleć o podmiocie swojego podniecenia, tym bardziej o nim mówić. Ryan rozpiął swoje spodnie i zsunął je z bioder. Zdjął buty a z nimi skarpetki. William w tym czasie leżał na miękkim futrze robiącym za pościel. To był jego własny namiot, Ryan wprawdzie dzielił jeden z Seanem i jeszcze jakimiś chłopakami, ale po dzisiejszej zabawie zapewne niewielu trafi tam, gdzie mieli miejsce. Położył się obok Willa i przesunął mu ręką po boku wpatrując się w jego zielone oczy. William uśmiechnął się do niego i sięgnął do swojego rozporka. Ryan pomógł mu zdjąć spodnie i skopał je na ziemię. Wsunął mu dłoń we włosy i zaczął nieśpiesznie całować. Czuł się taki dumny, jakby urósł (pomijając kwestie dosłowne). Wzniecić w tym chłopaku takie nagłe i nieplanowane pragnienie… Nigdy dotąd mu się to nie udało. William przysunął się do niego bardziej i sięgnął ręką do wnętrza bokserek Ryana. Chłopak sapnął cicho w jego usta, jednak nie przestał go całować.
Dotykali się. William leżał na przyjacielu, przejmując inicjatywę, czego nie miał w zwyczaju robić wcześniej. Trzymał członka Ryana i trzepał mu mocno, a sam Ryan macał jego pośladki przestając na moment zajmować się penisem chłopaka.
– Ocierasz się jak kotka w rui. – Ledwo powiedział między kolejnymi, szybkimi oddechami, choć nawet w chwili takiego podniecenia umiał wytworzyć nutkę kpiny w swoich żartach. William spojrzał na niego starając się przywołać swoje mrożące spojrzenie, ale wyszło raczej żałośnie chłodne. Dodatkowo stęknął przy tym, gdy palec Ryana musnął jego wejście.
– Ryan… Nie. – Cofnął nieco biodra i spojrzał na niego niemal błagalnie. Puścił przy tym jego penisa, choć Ryan przyciągnął go do siebie i przytulił mocno. Za każdym razem ciężej mu było odmawiać przyjacielowi. Po pierwsze dlatego, że sam tego chciał, ale część jego osoby się przed tym chorobliwie wzbraniała. Po drugie Ryan był dla niego taki dobry i chciałby dać mu jak najwięcej przyjemności. Mimo to, nie umiał się nie krzywić na samą myśl o palcach w jego wnętrzu, choć jego penis na taką myśl drgnął radośnie, muskając przy tym podbrzusze.
– Proszę Will… Będzie ci przyjemnie. – Wtulał twarz w szyję chłopaka, wciągając przy tym jego intensywny, choć niespecjalnie męski zapach. William pachniał cudownie, ale nie tak bardzo męsko jak inni jego znajomi. Mówiąc kolejne słowa spojrzał mu w oczy z bijącą na mile determinacją, tak silną, że gdyby ją zmaterializować, oczy Willa znalazłyby wyjście z tyłu głowy. – Zadbam o to. – Will się wahał, tak bardzo, że ostatecznie ledwo wydukał:
– Po-powili, dobrze? – Zsunął się z chłopaka i położył obok na brzuchu, wciskając twarz w poduszkę. I Ryan nie śpieszył się. Usiadł mu na udach, pochylił się i zaczął całować go po plecach. Muskał ustami łopatki, wspinając się wyżej w stronę karku chłopaka. Dłońmi sunął po jego ramionach i bokach, co raz zjeżdżając na pośladki. Masował je delikatnie, ugniatając przyjemnie jędrną skórę. Tym wszystkim wywoływał u Williama kolejne westchnięcia.
– Chcę cię pocałować – wyszeptał nad uchem Willowi. Chłopak odwrócił głowę w jego stronę. Miał zamknięte oczy, a usta uchylone. Pot błyszczał mu na czole i skroniach. Ryan pocałował go, ledwo stykając się z skórą jego warg, po czym polizał je lekko. Przesunął ustami po jego policzku, szczęce, zroszonej nieco skroni, po czym pogłaskał go wspartą na łokciu ręką po włosach. Znów zaczął całować jego plecy, tym razem wędrując bezpośrednio w dół. Zatrzymał się na dłużej przy lędźwiach, a Will szarpnął lekko biodrami i jęknął cicho. Po chwili pocałował go w pośladek. Poślinił palec i przesunął nim po wejściu Willa. Chłopak wgryzł się w poduszkę, zagłuszając jęk. Ryan był cholernie podniecony, czuł, że mógłby dojść zaraz po tym, jak zagłębiłby się w przyjacielu. Masował spięte mięśnie nieśpiesznie, i w chwili, gdy miał zagłębić w nim palec, obaj usłyszeli głośny huk. William poderwał się z łóżka zdenerwowany i zaczął się ubierać. Coś się ewidentnie stało, choć nie miał bladego pojęcia, co. Nie było jednak najrozsądniejszym pozostać nagim w chwili, gdy ktoś mógłby tutaj zaraz wejść.
– Kurwa mać! – zaklął wściekły Ryan i wciągnął pośpiesznie spodnie, nie mając nawet głowy do rozglądania się za bokserkami. –Co to było?! –William spojrzał na niego zdenerwowany, zapinając nerwowo spodnie. Ryan właśnie wciągał koszulę.
– N-nie wiem. – Był mocno zdezorientowany. Dodatkowo naszyjnik dziwnie wibrował i niemal palił go w pierś. Ryan krzywił się niemiłosiernie. Nadal twardy penis ocierał mu się o szorstki materiał dżinsów.
– Uwiera, kurwa… – sapnął i potarł się niemal z czcią po kroczu. William w normalnej sytuacji pewnie parsknąłby śmiechem, ale teraz nie miał do tego głowy. Ruszył do wyjścia z namiotu i momentalnie w kogoś uderzył. Z taką siłą, że pociemniało mu przed oczami. Potarł dłonią czoło i zadarł głowę w górę dostrzegając zdezorientowanego Feliksa. Niecodzienny widok.
– Wszystko w porządku? – Przyjrzał się Williamowi. Rozczochrane włosy, sweter na lewą stronę, niezapięty rozporek… Rzucił okiem na Ryana i wysunął dość jednoznaczne wnioski.
– T-tak. Co się stało? – William się jąka. No, rzeczywiście coś tu się działo. I ten intensywny zapach rozchodzący się w namiocie. Feliks zacisnął zęby i postarał się zachować spokojny wyraz twarzy.
–Demony próbują przedostać się przez bariery. – Will poruszył się niespokojnie.
– Mówiłeś, że nie mają tutaj dostępu – warknął Ryan i tak już mocno sfrustrowany. Feliks spojrzał na niego i uniósł jedną brew wysoko, po czym odpowiedział, a jego ton ociekał jadem jak rzadko kiedy:
– Gdy mówiłem, musiałeś niewiele słuchać. – Ryan sapnął cicho, po czym przestąpił nerwowo z nogi na nogę. – Demony Claudiusza mogą, bo to ludzie, którzy zaciągnięci do jego szeregów posługują się diabelską magią.
– Co mamy robić? – Swoim pytaniem przerwał zaciętą walkę na spojrzenia między czarodziejem a Ryanem.
– Idziesz ze mną. Ryan zostaje z Lolą i Seanem tutaj. – Zaskoczony Ryan zapytał rozemocjonowanym głosem:
– Idę z nim! –Feliks, jakby nagle stukrotnie bardziej rozjuszony zerwał się w jego stronę i warknął wzburzonym tonem:
– Nie! Zostajesz tu, bo ciuchniesz Willem na kilometr i przy odrobinie szczęścia zmylimy tego cholernego gnoja Clauda, kiedy jego pieprzone psy będą węszyć, bezustannie czując jego zapach – wyrzucił z siebie jednym tchem. Moment później w namiocie pojawili się Lola i Sean. Dziewczyna chwyciła Ryana za rękę i pociągnęła za sobą na zewnątrz. Za nimi ruszył Sean. Czerwony na twarzy William wpatrywał się w ziemię. Miał bose stopy.
– Wciągnij buty – nakazał spokojniejszym tonem Feliks. Nie odważył się na niego spojrzeć. Był tak okropnie zażenowany… Rozejrzał się za obuwiem. Kiedy je znalazł, założył pośpiesznie, po czym wrócił do Feliksa:
– Co teraz? – Zapytał.
– Złap mnie za rękę – odparł czarodziej. William chwycił go, a on przyciągnął chłopaka mocno do siebie, tak, że ten wtulił się w niego. – Wstrzymaj oddech. – Po czym zawirowali w powietrzu i zniknęli, przemieszczając się w inne miejsce.
William sapnął zaskoczony, rozglądając się po zaciemnionym miejscu. Był w jakimś pomieszczeniu, ale przez ciemność niewiele widział. Feliks wypuścił go z ramion, a chłopak nieco niechętnie się odsunął. Czuł się trochę nieswojo. Czarodziej zaklaskał w dłonie. Od razu zapłonęły wszystkie świece, rozjaśniając pokój.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał William, rozglądając się po pomieszczeniu z zaciekawieniem.
– W moim domu – odparł swobodnie Feliks. – Rozgość się. – Przeszedł przez pomieszczenie, po czym zdjął z siebie koszulę. Przewiesił przepocony materiał przez krzesło. William znów poczuł, że się czerwieni. Odwrócił speszony wzrok i zaczął z zafascynowaniem przyglądać się zakurzonym zasłonom. Słyszał oddalające się kroki Feliksa. Bał się jednak odwrócić, w razie gdyby postanowił wrócić na przykład bez spodni. Dobry Boże… To nie było na jego nerwy. Zaczął na spokojnie analizować sytuacje. Jakiś facet chcę się przedostać do obozu, by dorwać jego. Został tam Ryan, bezbronny, dodatkowo jak sam czarodziej zauważył, pachnący Willem. A on, był tutaj. Gdziekolwiek to tutaj było. W każdym razie był sam. Sam z Feliksem. Sam na sam. Przeszedł go dreszcz. Spostrzegł, że ma sweter na lewą stronę. Zawstydzony zdjął go pośpiesznie i już miał go wciągnąć ponownie, kiedy do pomieszczenia wszedł Feliks. W koszuli. Prześwitującej. Święta Panienko.
– Rozporek też masz niedopięty. –William automatycznie zerknął w dół i poczuł jeszcze większe gorąco wychodzące mu na policzki. – Nie zasuwaj. Idź weź prysznic. – Był widocznie rozbawiony, choć starał się to jako tako ukryć. Jednak, bezskutecznie. William posłuchał i po kilku wskazówkach czarodzieja umył się sprawnie, po czym wytarł ręcznikiem. Wyszedł z łazienki i ruszył przed siebie, choć niezupełnie wiedział gdzie się udać. Zawołał w głąb domu:
– Em, Feliks? – Odpowiedział mu głos z końca korytarza. Ruszył w tamtą stronę boso, miał na sobie jedynie długą koszulę, w której wyglądał komicznie. Niczym pieprzony arystokrata z okresu baroku. Jeszcze te jego loki, definitywnie nie pomagały… Otworzył szerzej uchylone wcześniej drzwi i zajrzał do środka. Na niewielkim podwyższeniu stało spore łóżko.
– Wchodź. Nie mam niestety pokoju gościnnego, przewidywałem, że zjawimy się tutaj nieco później i w większym gronie. Jednak wyszło inaczej. – Will stanął przy łóżku i patrzył na mężczyznę, uważnie go słuchając. Zaraz… Mają spać razem w jednym łóżku?!
– Właściwie, to czemu nie mogłeś zabrać reszty? – Feliks poklepał miejsce obok na łóżku, po czym odpowiedział:
– Nie byłem na to przygotowany, poza tym to nie jest Sarihmas, Oisin, ani nawet Midis. – William wszedł na łóżko, nieco dalej od miejsca, które wskazał mu czarodziej, tak asekuracyjnie, by nie narazić się ponownie na stojący problem. – To zupełnie inny wymiar i taka podróż wymaga sporo magii. –William spojrzał na niego zaskoczony, po czym zapytał:
– Inny wymiar? To dlaczego na Ziemi nie można się aportować do Sarihmas? – Feliks wsunął się pod kołdrę, a widząc to William, sam uczynił podobnie, wtulając się w poduszę i odwracając się bokiem do mężczyzny. Ten również ułożył się przodem do niego. Miał na twarzy lekki zarost. William uważał, że z takim delikatnym jest mu dużo lepiej, wyglądał seksowniej, jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe.
– Od czasu wojny są założone blokady, by uniemożliwić ucieczkę mieszańcom właśnie w to miejsce. Wymiar, w którym jesteśmy nie nadaje się do normalnego życia, właściwie poza Sarihmas, dogodnym światem jest tylko Ziemia. Więc większość miała uniemożliwioną ostatnią drogę ucieczki.
– Oh, rozumiem – westchnął William. Moment później niepohamowanie ziewnął, za co uśmiechnął się przepraszająco do Feliksa. Czarodziej odpowiedział mu uśmiechem, po czym powiedział:
– Lepiej chodźmy spać. Od jutra zaczynasz naukę szermierki, walki wręcz i pojedynkowania się za pomocą magii. – William skinął głową i rzucił mężczyźnie ciche dobranoc, po czym przymknął oczy i niemal od razu odpłynął. Jakby z oddali słyszał stłumione słowa: ,,słodkich snów."


***


Feliks przebudził się w chwili, gdy przez okno wpadły do sypialni światła przelatującej komety. Błysnęło mu prosto w twarz. Zmarszczył brwi, potarł powieki, po czym otworzył oczy. Odwrócił głowę w stronę nadal śpiącego Williama. Był naprawdę przystojnym chłopcem. Ciemne brwi i rzęsy, prosty, zgrabny nos i pełne, nieco wydęte usta. Właśnie one dodawały mu coś z dziecka, kiedy zezłoszczony miał je jeszcze bardziej wydęte. Jeden kosmyk jego włosów opadł mu na oko, przysłaniając je. Miał urocze loki, takie grube i lśniące na skrętach. Przesunął dłonią w stronę jego twarzy i odgarnął je delikatnie. Rozmarzył się nieco, patrząc tak na niego, niemal bezwstydnie. Koszula mu się odchyliła, ukazując nagi obojczyk i smukłą, bladą szyję. Bo William w ogóle był blady. Pieprzony arystokrata… Chłopak poruszył się przez sen i lekko zmarszczył brwi, niszcząc w ten sposób ład i spokój panujący na jego twarzy. Moment później uchylił powieki i zobaczył wpatrującego się w niego Feliksa.
– Dzień dobry… – wymruczał i przeciągnął się, rozciągając na materacu. Jak jakiś kot. Feliks uwielbiał koty.
– Wyspałeś się? – William potaknął. Po chwili Feliks oznajmił, że czas wstawać i wziąć się do roboty. Kiedy William się ubierał, Feliks już gotowy oznajmił, że idzie do kuchni przyszykować śniadanie. Po chwili chłopak ruszył w stronę miejsca, z którego dochodziły znajome dźwięki. Znajome z kuchni jego domu, oczywiście. Zdziwiony spostrzegł Feliksa stojącego nad kuchenką. Smażył jajka. Na patelni. Posługując się gazem. William, jak wcześniej zaskoczony, tak później zdrowo rozbawiony rzucił:
– Wdrażasz bardziej konwencjonalne metody? – Usiadł przy stole na jednym z krzeseł. Feliks obejrzał się na niego przez ramię i rzucił mu swój zniewalający uśmiech. Och, cholera…
– Dla czarodziejów są one bardziej niekonwencjonalne. – William zaśmiał się pod nosem. –Pomyślałem, że może będzie ci lepiej smakować. – dodał, po czym kontynuował już bez uśmiechu:
– Choć właściwie nie mam pojęcia co dalej… – William wstał i podszedł do niego, po czym zapytał:
-Dodałeś soli? – Feliks pokręcił przecząco głową. Chłopak polecił mu dodać przyprawy i zamieszać jajka drewnianą łyżką. Potem Will przygotował herbatę i razem usiedli do stołu. Zajadali do jajecznicy kromki białego chleba posmarowane masłem. Chłopak przyglądał im się przez chwilę:
– Nie przepadasz za białym pieczywem? – zapytał czarodziej.
– Mama zazwyczaj kupował ciemne, jednak takie naprawdę dobrze smakuje. – uśmiechnął się z zapewnieniem do mężczyzny i kontynuował jedzienie. Rozmawiali na temat działań wojennych, ich niedalekiej wizyty u mędrca, po której William posiądzie potrzebną mu wiedzę za jednym zamachem. To było konieczne z uwagi, że mieli dokonać w miarę szybkiego zamachu stanu, a William, który miał niewielkie pojęcie o swojej ojczyźnie nie był w stanie zrobić dobrego wrażenia na poddanych, nie wiedząc powiedzmy jakiej są rasy i tym podobne. Gdy zjedli śniadanie, Feliks już za pomocą magii je umył i odstawił suche i błyszczące do szafek.
– Czas na trening, książę – powiedział czarodziej, uśmiechając się do Williama enigmatycznie. 




Ah! Chciałam przekazać, że pojawiła się nowa bohaterka, Rosseta, którą znajdziecie w zakładce "postacie" :D Miłego wieczoru! <3 

5 komentarzy:

  1. Wybacz słońce, że dopiero teraz dodaje komentarz, ale nie miałam czasu ostatnio ;_;
    Robi się coraz bardziej ciekawie *_*
    Mam nadzieję, że za niedługo dojdzie do czegoś więcej pomiędzi Will'em i Feliksem *_*
    awwwwww *_*
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny<3

    @NiallisMy19

    OdpowiedzUsuń
  2. No chyba nie wiadomo co.... Al fajnie się czyta

    OdpowiedzUsuń
  3. dziś znalazłam Twój blog i przeczytałam wszystko jednym tchem. opowiadanie genialne i nie moge doczekać sie dalszej jego części. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co nie ma tego wiele, ale pracuję nad tym, by to się zmieniło :D

      Usuń