- William! – krzyknął
Feliks na chłopaka, kiedy ten nie zdążył wykonać bloku przed ciosem
czarodzieja. Feliks w ostatniej chwili zdążył zatrzymać swoją pięść cal od nosa
Willa.
- Przepraszam! –
wykrzyknął. Miał rozszerzone w przestrachu oczy i uchylone usta. Ciężko
oddychał.
Ćwiczyli od
przeszło dwóch godzin, intensywnie należy dodać. Od ich przybycia tutaj minęły
trzy dni. Cały ten czas upływał Willowi na nauce; jeśli nie walki wręcz, to
umiejętności magii. Po tak długich i męczących ćwiczeniach padał wieczorem na
łóżko po odświeżającej kąpieli i od razu zasypiał.
- Wystarczy. Idź
weź prysznic. – Zaskoczony chłopak ostatecznie tylko przytaknął i poszedł do
łazienki. Kiedy już wychodził i dopiero co zaczął wycierać się ręcznikiem, usłyszał pukanie.
- Mogę? –
Usłyszał stłumiony głos Feliksa.
- Tak, proszę –
odpowiedział, nieco zawstydzony. Ledwo owinął się jeszcze ręcznikiem wokół pasa
i ujrzał w drzwiach czarodzieja. Można powiedzieć, oczarowanego czarodzieja.
Pożerał Willa wzrokiem, jednak zdając sobie sprawę z zaistniałej sytuacji,
odłożył jakieś złożone równo ubrania i pośpiesznie wyszedł z zaparowanej
łazienki, mrucząc pod nosem, by włożył przygotowane ubrania. William uśmiechnął się. Wyszczerzył się jak
szaleniec, śmiejąc się w duchu zadowolony z siebie. Mrugnął do swojego odbicia
w lustrze, nie przestając czuć ogarniającego go samozadowolenia. Rozczesał
palcami mokre, ciemne kosmyki, po czym wciągnął na siebie przyniesione przez
czarodzieja ubranie. Utrzymane w dość jednolitej barwie, mianowicie
ciemnozielonej. Wyszedł z łazienki i ruszył w stronę sypialni, mając nadzieje,
że tam znajdzie mężczyznę. I nie mylił się. Feliks stał przodem do okna,
przebrany i widocznie odświeżony. Will odchrząknął lekko, by zwrócić na siebie
uwagę odwróconego do niego tyłem mężczyzny. Feliks spojrzał na niego i
uśmiechnął się lekko. Z jego wcześniejszego zakłopotania nie pozostało ani
śladu.
- Dokąd
pójdziemy? – zapytał Will, kiedy Feliks podszedł do szafki pakując jakieś swoje
notatki do torby.
- Do mędrca – wyjaśnił
krótko, nie zaprzestając powolnej czynności. Kiedy skończył, przewiesił torbę
przez ramię, po czym dodał patrząc już na chłopaka. – Powinieneś wiedzieć, że
mędrzec jest smokiem. – Will sapnął, zdrowo zaskoczony. Wcześniej wyobrażał
sobie go jako starego mężczyznę, z długą brodą, otoczonego kadzidełkami i
innymi ciekawymi ziółkami. W końcu każdy mędrzec potrzebuje natchnienia. –
Mieszkają w okolicy również inne smoki. Przeniesiemy się do innego wymiaru, tam
czas również płynie inaczej, więc gdy wrócimy tutaj, miną prawdopodobnie dwa,
trzy dni.
- A ile spędzimy
tam czasu? – zapytał nieco zaniepokojony Will.
- Przy dobrych
wiatrach, kilka godzin, tak sądzę. – Will potaknął, nadal nieco oszołomiony
nowymi informacjami. Mimo wszystko, nic już nie mówił, tylko pozwolił objąć się
Feliksowi i razem aportowali się do niesamowitej krainy Sanros, królestwa
smoków i ich wspaniałego władcy, Pirstisa.
***
Wylądowali.
William rozejrzał się i dostrzegł, że stoją na skraju wysepki, a zaraz pod nią
znajduje się przepaść. Przerażony cofnął się gwałtowanie, przez co wpadł prosto
na Feliksa, lądując w jego ramionach.
- W porządku? – zapytał
chłopaka nieco zaniepokojony. William potaknął gorliwie głową, po czym odsunął
się niepewnie od czarodzieja i stanął obok, choć nadal blisko mężczyzny.
- To tutaj? –
Feliks przytaknął, po czym ruszył, dając mu znak ręką, by szedł za nim.
Wspinali się przez kilkanaście minut wzdłuż wapiennych skał, łapiąc się rosnących
pni drzew lub bujnych gdzieniegdzie kęp trawy. W końcu dotarli przed wnękę
jakiejś ogromnej jaskini. Po chwili pojawił się przed nimi sporych rozmiarów
skrzydlaty jaszczur, od razu kłaniając się nisko.
- Witam,
Feliksie. – Czarodziej kiwnął mu głową, gdy ten uniósł na niego swoje ogromne,
złote oczy.
- Witam również
czcigodnego księcia. Jestem Gael, doradca naszego króla, Pirstisa. – William również lekko mu się ukłonił,
posyłając stworzeniu lekki uśmiech.
- Miło mi cię
poznać – powiedział. Gael zaprosił ich do wnętrza jaskini. Przechodząc przez
kolejne pomieszczenia, Will widział różne smoki. Jedne były imponujących
rozmiarów, inne zdecydowanie mniejsze. Jeszcze inne posiadały odmienne kolory,
od złocistych, po bardziej matowe, brązowe, nawet czarne. Gael poinformował
ich, że komnata Pirstisa znajduje się na samym końcu ich rezydencji, więc
musieli przejść przez całą jaskinię, a ta była naprawdę imponujących rozmiarów.
Dotarli po jakimś czasie mijając przyglądające się im jaszczury, pod ogromne, naprawdę
zdumiewających rozmiarów dwuskrzydłowe drzwi. Po chwili rozwarły się przed
nimi, a Gael dał im znać, by weszli do środka. Jak i w wszystkich poprzednich
pomieszczeniach, tak i tu nie odznaczała się ta komnata niczym konkretnym.
- Pirstis zjawi
się już niedługo. Może życzycie sobie czegoś do jedzenia bądź picia? – Feliks
odmówił mu grzecznie. Razem z Williamem zbliżyli się nieco do legowiska
tutejszego władcy, mającego prawdopodobnie charakter ludzkiego tronu. Will na
samą myśl o rozmiarach gada dostawał dreszczy, bowiem jego legowisko było
naprawdę gigantyczne. Ich kroki odbijały się echem po ogromnym pomieszczeniu, a
w chwili, w której przystanęli, z wnęki obok wyleciała skrzydlata bestia,
rozmiarem przewyższająca pozostałe smoki nawet trzykrotnie.
- Nareszcie
Feliksie – oznajmił smok grubym, potężnym głosem. Ułożył się w swojej loży
wygodnie i odsapnął ciężko. – Witaj książę. Jak ci się podoba w moim
królestwie? – Will odetchnął cicho i odpowiedział:
- Szczerze
mówiąc, nie miałem jeszcze okazji go zwiedzić. – Smok kiwnął głową w
zrozumieniu, po czym spojrzał na Feliks i rzekł:
- Więc, kiedy już
uporamy się z wszystkimi formalnościami, rozumiem, że Feliks będzie skory
pokazać ci krainę Sanros od jak najlepszej strony. – Czarodziej otworzył usta,
chcąc zaprotestować. Jednak Pirstis nie dał mu tej możliwości, kontynuując. –
Książę, podejdź do mnie proszę. – William spojrzał pytająco na Feliksa, a ten
kiwnął mu lekko głową, posyłając lekki uśmiech. – Rozepnij proszę koszulę. –
Will zaczął rozpinać guziki, po czym słysząc kolejną prośbę smoka, zdjął ją z
siebie. Kiedy Pirstis zobaczył naszyjnik, poruszył nieco głową, jakby w
zamyśleniu, po czym zwrócił się do Feliksa:
- Nie sądzisz
Feliksie… - Czarodziej przerwał mu, mówiąc:
- Zastanawiałem
się nad tym i przyznaję, że nie jestem pewien, czy nie zdejmując uprzednio
medalionu osiągniemy pożądane skutki. – William odwrócił się do Feliksa, po
czym po chwili wahania zapytał nieco drżącym głosem. Było mu zimno i miał gęsią
skórkę.
- Rosa mówiła,
żebym… – Feliks uspokoił go, unosząc lekko rękę. Podszedł do chłopaka i rozpiął
mu zapięcie, dotykając przy tym chłodnymi palcami wrażliwej skóry Williama.
Czarodziej wypuścił ciepłe powietrze przez usta wprost na jego kark, przez co
William lekko zadrżał. Nie uszło to uwadze Feliksa. Całej sytuacji spokojnie
się przyglądał Pirstis, wyciągając dość jednoznaczne wnioski. Uśmiechnął się
jedną stroną swojej smoczej twarzy, co dodało mu groźniejszego wyglądu.
- Jestem tu z
tobą. Możesz być spokojny. – William zaczerwienił się lekko, słysząc słowa
mężczyzny. Kiwnął głową i rzucił mu zakłopotany uśmiech. Smok nakazał
Williamowi zbliżyć się i dotknąć dłonią miejsca, w którym znajdowało się serce
gada. Nagle William poczuł, jakby przez całe jego ciało przeszedł prąd.
Słyszał, widział, czuł. Przeraziła go intensywność tego wszystkiego. Obrazy,
jakie przelatywały mu przed oczami; momentami przedstawiające piękne równiny i
wzgórza, lasy, polany, różne nieśmiałe stworzenia, które spłoszone postanowiły
mu umknąć; ale też pełne zgrozy, ilustrujące okrucieństwo wojny, tortury i inne
przerażające sceny. Słyszał różne imiona, a wraz z nimi przedstawiały mu się
związane z nimi osoby ukazane w różnych momentach, jedne uśmiechnięte, pogodne,
inne zaś widocznie wrogo nastawione, zezłoszczone. Czuł, jak wszystko mu się
układa w jedną całość, poznawał słowa, których wcześniej nie znał, widział
przeróżne stworzenia i od razu miał pojęcie czym one są. Zaczynał wszystko
rozumieć. Widział Sarihmas. I wiedział, jakie ono jest.
Otworzył oczy.
Zakręciło mu się w głowie, jednak udało mu się utrzymać równowagę, bo wciąż
trzymał przytkniętą rękę do łuskowatej skóry smoka.
- W porządku? – usłyszał
nieco stłumione słowa Feliksa. Nadal szumiało mu w głowie, ciągle słyszał teraz
lepiące się ze sobą słowa. Zabolała go głowa, więc skrzywił się mocno i
pochylił do przodu, przyciskając dłoń do czoła. Czuł, jakby głowa miała mu
pęknąć od nadmiaru informacji. Zachwiał się niebezpiecznie, jednak dzięki
pomocy Feliksa, który przytrzymał go w pionie, nie wylądował na ziemi.
- Dziwnie się
czuję – odpowiedział. Po chwili puścił
swoją głowę i wyprostował się lekko. Nadal miał nieco bolesny wyraz twarzy.
- Powinien się
przewietrzyć, a potem koniecznie położyć. Rozumiem, że tego dopilnujesz, Feliksie?
– Czarodziej gorliwie pokiwał głową i chwycił chłopaka pod ramię. Pomógł
chłopakowi założyć koszulę. Pirstis powiedział im, żeby wrócili do domu Feliksa
z pomocą Zonriego. Polecił swojemu poddanemu, by poleciał wraz z czarodziejem i
księciem, tłumacząc, że ten niezbyt dobrze się czuje. Pożegnał się z Feliksem i
księciem, życząc na koniec temu drugiemu powodzenia i polecając siebie i swoich
poddanych w razie jakiejkolwiek potrzeby. Will podziękował mu uprzejmie za
wszystko i z niemałym trudem wspiął się na grzbiet smoka. Tuż za nim usiadł
Feliks, oplatając go w pasie asekuracyjnie jedną ręką. William czuł ciepło jego
ciała, uspokajało go to nieco. Był naprawdę oszołomiony informacjami i obrazami,
jakie nagle znalazły miejsce w jego głowie. Ciężko mu było skupić się nad
odpowiedziami na pytania mężczyzny. Kiedy już wydostali się z jaskini i
uderzyły w nich promienie zachodzącego słońca, Will nabrał w płuca świeżego
powietrza. Wznieśli się w powietrze, a on mógł oczyścić choć odrobinę swój
umysł. Adrenalina, która skoczyła mu do żył odpowiednio go rozbudziła,
dodatkowo widoki były naprawdę zdumiewające. Na horyzoncie widniały pokryte u
szczytów śniegiem góry, a zza nich wyłaniały się ostatnie promienie
zachodzącego słońca. Oświetlały rozchodzące się pasma łąk i lasów, a w ogromnej
rzece odbijał się ten zniewalający krajobraz. Przymknął oczy, opierając się
bardziej o Feliksa. Czarodziej dyskrenie zanurzył nos w jego włosach i wciągnął
zapach chłopaka, uśmiechając się lekko.
- Lepiej ci? –
William drgnął na dźwięk jego głosu, po czym odpowiedział z uśmiechem na
ustach.
- Lepiej. Długo
to trwało? – Feliks poprawił dłoń na jego talii, pocierając przy tym skórę
brzucha Willa przez materiał koszuli.
William zaczerwienił się lekko, czując to przyjemne tarcie. Przyprawiło
go o dreszcz. Przyjemny, trzeba zaznaczyć.
- Ponad cztery
godziny – oznajmił Feliks.
- Oh… - Tyle był
w stanie z siebie wykrzesać. Jemu w życiu nie wydawało się, by trwało to tak
długo. Gdyby nie fakt, że dzień się już kończył, a oni w sumie byli na miejscu
około trzeciej, nie wpadłby, że tyle trwał cały ten proces. Zastanawiał się, co
też Feliks robił w tym czasie… - Co ty robiłeś w tym czasie? – Czarodziej
parsknął cichym śmiechem, po czym odpowiedział:
- Nie miałem za
wiele do roboty. Siedziałem i patrzyłem. Wolałem czuwać, tym bardziej, że nie
miałeś naszyjnika. – William w tej chwili właśnie sobie o nim przypomniał. Od
razu zapytał mężczyznę o medalion. Feliks oznajmił, że założy mu go w chwili,
gdy tylko wylądują na ziemi. Rozmawiali jeszcze chwilę, Feliks powiedział mu,
że następnym razem (nie określił się bynajmniej jakoś konkretnie) pokaże mu
królestwo Pirstisa, gdyż teraz Will powinien odpocząć i nazbierać sił na jutro.
Wkrótce Zonri
wylądował przed domem Feliksa, który znajdował się na niewielkim wzniesieniu.
Wokół drewnianego domu rosły wysokie sosny, rzucając długie cienie na mahoniowe
ściany. Pożegnali się ze smokiem i weszli do środka.
***
William wziął
prysznic i wykończony marzył tylko o tym, by położyć się do łóżka. Feliks przygotował
mu kolację, ale zdołał zjeść tylko jedną kanapkę. Całe szczęście wypił kubek
ciepłej herbaty. Poczuł się odrobinę lepiej, mimo to nadal był wyczerpany, o
czym powiedział czarodziejowi. Feliks wówczas kazał mu się położyć. Zajrzał do
niego po jakiejś godzinie i dostrzegł, że Will leżał zupełnie odkryty.
Dodatkowo jego koszula była podwinięta. Bardzo, należy zaznaczyć, ujawniając
blade i krągłe pośladki księcia. Arystokratyczny
w każdym calu przebiegło Feliksowi przez myśl. Mimo jego ironicznego ja,
nieporuszony przyjaciel znajdujący się między nogami czarodzieja poruszył się,
miał zupełnie inne zdanie, bowiem zareagował dość jednoznacznie, rosnąc nieco i
drgając niespokojnie. Przykrył chłopaka pośpiesznie, klnąc na siebie w duchu.
On, stary czarodziej, Feliks, czuł się zakłopotany. Był zawstydzony przez
jakiegoś dzieciaka. Co najlepsze, sam William nie miał pojęcia, że Feliksowi
właśnie przez niego stoi. Więc czym on się właściwie przejmował?
Ostatecznie
poszedł się umyć, a kiedy już ulżył sobie i pozbył się wszelkich śladów dnia,
ruszył do łóżka. Przez długi czas wpatrywał się w plecy Williama, a kiedy ten
się odwrócił przez sen, na jego piękną twarz. Zachwycał się urodą chłopaka, aż
w końcu nie oddał się objęciom Morfeusza, by śnić o tym, co było, a może o tym,
co będzie.
Przebudził się,
czując ruch obok siebie. Nie zdążył uchylić powiek, a poczuł jak ciało obok
wtula się w niego, mrucząc sennie. To William przywarł do Feliksa całym ciałem,
kładąc mu przy tym głowę na nagiej piersi. Zaskoczony czarodziej rozwarł powieki i zerknął w dół. Jedynym, co zdołał
zobaczyć, były zmierzwione snem włosy chłopaka. Zadrżał, kiedy poczuł
przesuwającą się po jego brzuchu dłoń Willa. W miejscu serca zalała go fala
ciepła. Odniósł wrażenie dziwnej przyjemności. Pamiętał to uczucie, choć było
tak odległe, że w tym momencie odczuł to tak intensywnie, że aż musiał
odsapnąć. Ostatecznie objął ręką ciało chłopaka, drugą zaś przykrył ich obu
dokładniej, po czym na powrót oddalał się w krainę snów.
William
przebudził się, czując na powiekach rozgrzewające promienie słońca. Otworzył
powoli oczy i dostrzegł brązowy sutek. Zdezorientowany zaczął coraz bardziej
ogarniać sytuacje. W końcu zrozumiał, że leży na Feliksie, a sam czarodziej
przytula go do siebie. Zaczerwienił się gwałtownie i w chwili, gdy chciał się
odsunąć coś trzasnęło. Przed łóżkiem stanęło kilka osób. Michael z zdziwionym
wyrazem twarzy, Lola z rozdziawionymi ustami, Sean z lekkim uśmiechem na twarzy,
a także Ryan. Zaskoczony. Zły. Zraniony.
Feliks obudził
się moment po tym, jak William odsunął się od niego, brutalnie odpychając jego
rękę. Dostrzegłszy nowoprzybyłych prawie spadł z łóżka. I jak przez pierwsze
chwile niezręcznej sytuacji był widocznie spięty, tak później rozluźnił się,
jakby okoliczności z rana w ogóle nie miała miejsca. William wprost przeciwnie,
był zdenerwowany. Ciągle. Bez przerwy. Dodatkowo, choć minęła już dobra godzina
od niespodziewanej wizyty, Ryan nie zamienił z nim ani słowa. Unikał jego
spojrzenia, za to Feliksa piorunował wzrokiem prawie na każdy kroku. Czarodziej
to ignorował, przynajmniej zazwyczaj. Czasem ukradkiem posyłał Ryanowi
zawadiackie uśmiechy, co wprowadzało chłopaka w niemałą złość. Miał ochotę
przywalić cholernemu magowi. Powstrzymywał się jednak ostatkami woli. William
chciał złapać jego spojrzenie, jednak Ryan skutecznie go olewał.
Michael
oświadczył Feliksowi, że są potrzebni w obozie niemal natychmiast. Dlatego też
Feliks biegał jak szalony po całym domu i pakował jakieś zwinięte zwoje, mapy i
różne inne przedmioty do swojej niezwykle pojemnościowej torby. W międzyczasie
omawiali z Michaelem sytuację, jaka obecnie panowała między rebeliantami. Z
słów Michaela wynikało, że byli gotowi do ataku i zamachu stanu już w ciągu
najbliższych paru dni.
Dotarli do
Sarihmas, kiedy zmierzchało. William na wiadomość, że tutaj minęły niemal dwa
tygodnie od jego zniknięcia aż zaniemówił z wrażenia. Przecież był w Sanros
niespełna 5 dni. Jako że Ryan nadal z nim nie rozmawiał, ba, nie kwapił się
nawet, by nawiązać z nim kontakt wzrokowy, wypytał Lolę o to, co robili podczas
jego nieobecności. Dziewczyna też zachowywała się wobec niego chłodniej, niż
kiedykolwiek dotąd. Mimo to, opowiedziała mu w skrócie czym się zajmowali. Nie
zapomniała napomknąć o zalotnikach Ryana. Podkreśliła, że byli to również
mężczyźni. William poczuł małe ukłucie zazdrości i krzywił się nieco, słuchając
Loli. Potem udał się do namiotu, chcąc się przygotować do snu. Teoretycznie, w
praktyce pewnie przeleży całą noc w łóżku, gdyż nie czuł się śpiący. Odchylił
materiał kotary, by wsunąć się do środka. Zobaczył Ryana, który stał bez
koszuli, pakując jakieś rzeczy do swojej torby. William odchrząknął cicho, na
co chłopak odwrócił się gwałtownie.
- Co robisz? –
zapytał Will. Ryan widocznie skonsternowany sam też odchrząknął, po czym
powiedział:
- Pakuję swoje
rzeczy. – William postanowił podejść do niego. Szedł powoli, zatrzymał się przy
chłopaku, po czym rzucił kolejnym pytaniem
- Czemu? Zostań.
– Ryan zerknął w stronę przyjaciela.
- Zostałem, kiedy
cię nie było. Teraz jesteś, więc pójdę do swojego namiotu. – William sapnął
cicho. To było tak niezręczne…
- Posłuchaj, to z
Feliksem… To totalne nieporozumienie. Ja… – Ryan jednak mu przerwał:
- Jasne. –
Odwrócił się do niego przodem. Uniósł jedną brew, patrząc na niego z
politowaniem. –To że na nim leżałeś, to
pewnie mi się przewidziało i w ogóle. – William zaczerwienił się gwałtownie. W
końcu z trudem z siebie wydusił:
- Nie pieprzyłem
się z nim, jeśli o to ci chodzi. – Ryan odsapnął zaskoczony, mrugając
kilkakrotnie. Rozchylił lekko usta, po czym zapytał, chyba sam niedowierzając.
- Nie…? – William
widząc jego reakcję, uśmiechnął się niepewnie i pokręcił przecząco głową. Ryan
westchnął ciężko i usiadł na posłaniu, które dwa tygodnie temu dzielił z
Williamem. Właściwie, te dwa tygodnie były dość względne, bo każdy z nich
inaczej odczuł upływający czas. William usiadł obok niego, dosyć blisko, bo
stykał się z nim ramieniem i udem.
- Zostań. – Nie
słysząc odpowiedzi, oparł głowę na ramieniu Ryana. Chłopak zadrżał na to lekko.
Serce przez tego chłopaka miał już naprawdę pokancerowane.
- Okej – odparł.
William uniósł na niego spojrzenie. Uśmiechnął się szeroko, odczuwając
niewypowiedzianą ulgę. Nie chciał sprawić chłopakowi przykrości. Nie mógł go
stracić. Wstał w miejsca, po czym usiadł Ryanowi na kolanach okrakiem. Objął go
za szyję i pocałował delikatnie. Ryan rozchmurzył się nieco i posłał Williamowi
oszczędny, ale jednak uśmiech. William pocałował go ponownie, tym razem w
policzek. Potem w szczękę, brodę, a na końcu w szyję, wywołując u przyjaciela
przyjemny dreszcz.
- Dalej się
gniewam – szepnął Williamowi do ucha, kiedy ten z niemałym zapałem zajmował
się jego szyją. Słysząc te słowa, Will przesunął jedną dłonią po jego piersi,
zatrzymując ją na wypukłości w dżinsach Ryana. Ucisnął krocze, pomasował, a po
namiocie rozległ się jęk Ryana.
Zaczęli się całować jak opętani. William wsunął język między usta chłopaka, a Ryan przycisnął go do siebie mocniej łapiąc za plecy. Chciał zerwać z chłopaka wszystkie ubrania i wziąć go mocno, szybko, od razu. Pragnął tego tak mocno, jak niewielu rzeczy na świecie. William też się podniecił. Czuł jak jego penis wypycha my przód spodni. Przesunął dłońmi po karku chłopaka, po czym przesunął palcami po jego kasztanowych włosach. Zanurzył je między jedwabne kosmyki, masując delikatnie skórę głowy. Ryan mruknął mu w usta na znak aprobaty. Wsunął jedną dłoń za krawędź spodni Willa, po czym przesunął ją pod koszulę chłopaka. Jedną dłonią masował prawą brodawkę przyjaciela pod koszulą. Chwilę później wyciągnął dłonie spod materiału ubrań, chcąc pozbawić chłopaka koszuli.
Zaczęli się całować jak opętani. William wsunął język między usta chłopaka, a Ryan przycisnął go do siebie mocniej łapiąc za plecy. Chciał zerwać z chłopaka wszystkie ubrania i wziąć go mocno, szybko, od razu. Pragnął tego tak mocno, jak niewielu rzeczy na świecie. William też się podniecił. Czuł jak jego penis wypycha my przód spodni. Przesunął dłońmi po karku chłopaka, po czym przesunął palcami po jego kasztanowych włosach. Zanurzył je między jedwabne kosmyki, masując delikatnie skórę głowy. Ryan mruknął mu w usta na znak aprobaty. Wsunął jedną dłoń za krawędź spodni Willa, po czym przesunął ją pod koszulę chłopaka. Jedną dłonią masował prawą brodawkę przyjaciela pod koszulą. Chwilę później wyciągnął dłonie spod materiału ubrań, chcąc pozbawić chłopaka koszuli.
Wtedy usłyszeli
głośne kaszlnięcie. Oderwali się od siebie momentalnie, tak gwałtownie, że
William zleciał na ziemię z łoskotem. Chłopak, kiedy tylko się podniósł i
zobaczył Feliksa, zaczerwienił się gwałtownie. Ryan piorunował mężczyznę
wzrokiem, marząc o tym, by mu przywalić, że już po raz kolejny przeszkodził
jemu i Willowi w takim momencie. Jasna cholera.
Warczał na niego w myślach, wyobrażając sobie, że gdyby miał laserowe
spojrzenie, właśnie wypalałby te kurewsko rozbawione oczy Feliksa.
- William,
podejdź tu. Muszę rzucić zaklęcie zdejmujące energię, żebyś się wyspał na
jutro. – Chłopak podszedł na chwiejących się nogach w stronę czarodzieja. Czuł,
że płonie. Na twarzy, ale jego penis niemal wił się w bokserkach, doprowadzając
Williama na skraj wytrzymałości. Feliks przytknął dłoń do czoła Williama,
mrucząc jakieś tajemnicze słowa pod nosem. Po chwili, gdyby mag nie stał przy
nim, William runąłby jak długi na ziemię. Na szczęście Feliks w porę go złapał.
- Nie
przesadziłeś? – warknął zirytowany Ryan. Podszedł do czarodzieja, mając na celu
sam wziąć chłopaka na ręce i położyć do łóżka. Feliks jednak go wyminął
trzymając Willa na rękach. Jak pieprzony
książę. Pomyślał dodatkowo zły.
- Trochę – odpowiedział
z złośliwym uśmiechem na ustach. – Musi się wyspać. – rzucił jeszcze jakby na
usprawiedliwienie. Kiedy Will leżał już na łóżku, Feliks zaczął ściągać mu
buty. Ryan już chciał mu powiedzieć, że lepiej sam się tym zajmie, kiedy obaj
usłyszeli jedno, ciche słowo:
- Ryan… - Chłopak
uśmiechnął się z satysfakcją patrząc na Feliksa. Czarodziej jednak zachował
klasę. Odsunął się życząc cicho dobranoc i ruszył do wyjścia z namiotu. Ryan w
tym czasie zrzucił z nóg buty i położył się w ubraniach obok chłopaka. Ten
automatycznie się w niego wtulił. Feliks, gdy tylko już miał opuścić ich
miejsce spania, odwrócił się jeszcze przez ramię i dostrzegł uroczy obrazek.
Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie kiełkujące w nim uczucie zazdrości. To
wprawiało go w mały niepokój. Nieco rozdrażniony ruszył do swojego namiotu, by
choć trochę się wyspać. Trochę, bo w łóżku czekała na niego Nemezja.
***
Lola siedziała na zewnątrz, wpatrywała się w gwiazdy i trzymała maleńki kamień w dłoni, który zmieniał co raz swoją barwę, kształt… Był przepiękny. Nosiła go przy sobie od czasu, kiedy Elaren go jej podarował. Poznali się jeszcze, gdy mieszkała w Sarihmas, kilka lat przed wejściem w życie okrutnych rządów ojca Willa. Elaren był wtedy jeszcze młodszy, właściwie dopiero co wchodził w wiek dojrzałości. Lola mu się podobała, więc okazywał jej swoje zainteresowanie. Pewnego razu dostrzegł ją, gdy siedziała samotnie na pomoście, trochę dalej za centrum miasta, wpatrując się w nocne niebo. Podszedł wtedy do niej i dosiadł się, zaczynając miłą rozmowę. Było naprawdę romantycznie. Wtedy też Elaren podarował Loli kamień, maleńki kruszeń, który zachowała do dziś. Po tym wieczorze na pomoście myślała, że Elaren zacznie na poważnie zabiegać o jej względy. Być może i tak by się stało, jednak dziewczyna wraz z bratem podjęli się ryzykownego zadania, które w skutkach rozdzieliło tą dwójkę na spory kawał czasu.
Usłyszała powolne
kroki, które z każdą chwilą były coraz głośniejsze. Nie zwróciła jednak na to
większej uwagi, nadal wypatrywała kolejnych konstelacji, opierając się o
drewniany słup bramy obozu. Obok pala stał drugi, równie duży. Po krótkiej
chwili ktoś przy nim usiadł. Lola momentalnie zwróciła swoje spojrzenie w
kierunku przybysza i powiedziała:
- Elaren. – uśmiechnęła
się lekko, zawstydzona i uciekła spojrzeniem w stronę oświetlonych pochodniami
namiotów.
- Witaj. – Elf
dostrzegł błyszczący przedmiot w dłoniach dziewczyny. Był mile zaskoczony.
- Nie
spodziewałam się ciebie tutaj o tej porze. – Elaren przysunął się do niej,
jednak ostrożnie, zachowując niewielką odległość. Dziewczyna spojrzała mu w
twarz, a on z pytającym o pozwolenie wyrazem twarzy ujął jej dłonie. Przyjrzał
się maleńkiemu kamykowi, będąc już w zupełności pewnym, że to jego dzieło,
które kilkanaście lat temu podarował Loli.
-Ja nie
spodziewałem się, że go zachowasz. – Patrzyli sobie w oczy z bliska. W ich
oczach odbijał się błyszczący w świetle księżyca kryształ. Lola bardzo pragnęła
go pocałować. Dotknąć. Choć musnąć palcami. Nie miała jednak świadomości, że on
marzył o tym samym. Nachylił się nad nią niemal opierając swoje czoło o jej,
wywołując tym spore napięcie całej sytuacji. Było naprawdę intymnie.
- Elaren, ja… –
Lola chciała mu tyle powiedzieć, wyrzucić, obiecać, wyznać… Jednak on
powiedział tylko jedno słowo.
- Lolita. –
Czarownica zadrżała. Miała wilgotne oczy i on to dostrzegł. Chwycił ją za dłoń,
po czym podciągnął za sobą do góry. – Gdy książę zasiądzie na tronie, ja… Chcę
być twój, Lola. A ty chcesz być moja? – zapytał z nadzieją w głosie. Dziewczyna
uśmiechnęła się, próbując ukryć lekkie rozbawienie na skojarzenie z wszystkimi
filmami, jakie obejrzała na Ziemi. Wiedziała, że Elaren jest szczery, mówi to,
co czuje. Dlatego opanowała się, spojrzała na niego poważniej i odpowiedziała:
- Chcę. – Po tych
słowach Elaren podszedł do niej i łapiąc w ramiona, złożył na jej ustach słodki
pocałunek. Gdyby jej nie przytrzymał, prawdopodobnie runęłaby na ziemię, nogi miała
jak z waty. Odsunął się i z rumieńcami na policzkach odprowadził ją do jej
namiotu, po czym sam udał się do siebie.
***
- Podciągnij się do góry. – Ryan złapał Willa za biodra i ponownie wziął go w usta. Chłopak jęknął gwałtownie i zaraz potem przycisnął rękę do ust, chcąc się uciszyć. Podniósł się, jak mu przyjaciel zasugerował, tak, że opadł plecami na miękką poduszkę. Ryan poruszał głową szybko, czuł, jak członek przesuwa mu się po tylniej ścianie gardła. Dawniej prawdopodobnie by się zakrztusił, ale teraz miał wprawę. Po chwili William doszedł, wyginając się na łóżku. Bokiem twarzy był wtulony w poduszkę. Oddychał jeszcze niespokojnie po przebytym orgazmie. Miał ściągnięte brwi, a powieki zaciskał podobnie jak pięści. Ryan bynajmniej nie przestawał miętosić jego penisa, dodatkowo teraz bawił się jego jądrami. W końcu Will zerknął na dół. Przymrużył przy tym powieki, rzucając na policzki cień swoich długich rzęs. Słońce właśnie wschodziło.
- A ty? – Ryan
podniósł się, po czym położył obok chłopaka.
- Strzep mi. –
William uśmiechnął się do niego rozbawiony.
- Bezpośrednio
jak zawsze. Tak bardzo Ryan… - Chwycił jego penisa w dłoń i zaczął go masować.
Przysunął się do niego bliżej, po czym pocałował w policzek. Sunął nosem po linii szczęki. Ryan zwrócił twarz ku niemu
i złapał jego usta w pocałunku.
Kiedy skończyli,
leżeli jeszcze z godzinę, rozmawiając, żartując, jak za starych czasów.
Wspominali różne sytuacje z podstawówki, żartowali z znajomych i ogólnie dużo
się śmiali. William opowiadał jedną z historyjek o tym jak Ryan udawał, że
posuwa profesorkę (stał za nią, wykonując ruchy frykcyjne), dopingował mu, a za
nimi stał Jerry, ojciec Willa. Teraz się z tego śmiali. To było w podstawówce,
a wtedy nie było im po wszystkich do śmiechu. William dostał reprymendę, choć
obyło się na tym, że tylko Jerry ostatecznie poza nimi o tym wiedział, nie
licząc dzieciaków, które miały ubaw razem z nimi. Ryan popłakał się ze śmiechu,
mówiąc, że rok później udawał, że posuwa pana profesora. Wtedy nikt ich nie
przyłapał. Oficjalnie przynajmniej. Śmiali się w głos, gdy William opowiadał,
jak jedna dziewczyna chciała mu obciągnąć za narysowanie pracy na zajęcia
artystyczne. Kiedy powiedział jej, że zrobi to za mleczną czekoladę, wyznała,
że to był tylko pretekst i że po prostu chce się z nim przespać. William miał
wtedy 14 lat. Ona miała 16. Dlaczego? Tego Will nie wie do dziś.
- Kijem bym jej
nie tknął – powiedział Will, kładąc głowę na nagiej piersi przyjaciela. Ryan
dalej cicho chichotał.
- Ja ją bzykałem.
Dziwnie jęczy. – William spojrzał na niego za oburzeniem i uszczypnął go w
ramię. – Ał! No co?! – Ryan pomasował bolące miejsce i zaśmiał się w stronę
chłopaka, gubiąc w drodze do jego zniesmaczonej twarzy złość do chłopaka.
- Weź… Fuj. –
Ryan znowu zaczął się śmiać jak szalony, potrząsając ramionami.
- Lubię cipki. –
William wlazł na niego siadając mu na udach okrakiem i położył się na nim cały.
Zasłonił mu dłonią usta, po czym powiedział:
-Wolisz kutasy. I
nie mów o cipkach, bo mój mi więdnie. – Ryan polizał jego dłoń, na co
zaskoczony William porwał rękę z dziewczęcym piskiem. Ryan przewrócił go na
plecy i pochylił się nad nim mrucząc mu prosto w twarz:
- Mokra cipka,
śliska pipeczka, lubię lizać cipeczki. No Will, nie zatykaj uszu. – William
kręcił głową, śmiejąc się w głos.
- Przestań,
naprawdę mi odpadnie. Nie wytrzyma tego! – Ryan znów się zaśmiał, po czym
pocałował go lekko. Ostatecznie zszedł z niego i położył się na powrót obok.
Przykryli się, po czym wtuleni w siebie ponownie zasnęli. Witam! Kolejny rozdział, po kolejnej sporej przerwie. Jednak mam już całkiem spory zapas, więc mam nadzieję, że takie okropne odległości między rozdziałami trochę się zmniejszą :)
Pozdrawiam gorąco! :3
Ryan umie wszystko zepsuć :'/ ALE MAM NA DZIEJE ŻE FELIKS Z WILIAMEM BEDZIE RUCHABLE( ͡° ͜ʖ ͡°)
OdpowiedzUsuńno trochę to dziwnie wygląda ale dobra, Rayan jest trochę wkurw....
OdpowiedzUsuńzakochani już tak mają :c XD
UsuńNo może i tak:-)
OdpowiedzUsuń