Dobry wieczór!
Zapraszam na kolejny rozdział :)
Rozdział 4
Minęły
cztery dni, odkąd zatrzymali się w starym, cuchnącym domku w lesie. Wczoraj
Michael wysłał Lolę i Seana do królestwa, by mogli pomóc rebeliantom w
przygotowaniu powitania księcia Williama w niedługim czasie. Przemieszczali się
codziennie o kilkanaście kilometrów, czasem piechotą, innym razem wybierając
Jessie. Był to stary samochód, model Honda S800, który w magiczny sposób
wielokrotnie pomniejszony siedział schowany w płaszczu Feliksa. Kiedy jednak
miał zostać wykorzystany, czarodziej rzucał zaklęcie i zwiększał magicznie
Jessie. Ryan z Williamem zachwycali się samochodem, choć ten pierwszy
dużo oszczędniej to okazywał.
William
ciągle ćwiczył swoją magię, oczywiście z pomocą Feliksa i Michaela, a także
Ryana, ale tylko do pewnego momentu. Bowiem, zdarzyło się, że Will miał
przećwiczyć nową magię, mianowicie siłę obrony. Myśląc o tym, by odrzucić Ryana
w obronie własnej, gdy ten rzucał się na niego z pięściami, skutkowało to tym, że
obaj lądowali na ziemi. Nieco zdziwiony Feliks polecił mu przećwiczyć przyciąganie
do siebie, co również należało do siły obrony, lecz także nie odnosiło
oczekiwanego skutku. Zdrowo zaintrygowany czarodziej polecił mu przećwiczyć to
zaklęcie na sobie, myśląc, że Will ma najprawdopodobniej jakąś blokadę w tej
dziedzinie. Dowiedział się, jak bardzo się pomylił, kiedy William swoją magią
odepchnął go z taką siłą, że skończyłoby się to z skutkiem śmiertelnym dla
maga, gdyby nie Michael, który zdążył go złapać, a sam uderzył z impetem o
drzewo, łamiąc je w pół. Kompletnie zdezorientowany, gdy tylko podniósł się na
nogi rzucił się na Ryana krzycząc na niego, wypytując o to, czy jest zdrajcą,
od kiedy wysyła informacje o planach królowi i tym podobne. Szarpał go za
kurtkę, a na poły zdezorientowany i przestraszony chłopak, ale i też nieźle
wkurzony, zaczął się wyrywać, mówiąc, że nie ma pojęcia, o co chodzi i żeby go
puścił. Zdenerwowany Feliks nie przestał jednak. Nadal na niego krzyczał i
widać było, że jest coraz bardziej zagubiony. William przytrzymywany przez
Michaela chciał się wyrwać z rąk wampira i odciągnąć czarodzieja od
przyjaciela. Widział, jak Feliks na niego krzyczy, aż w pewnym momencie
wyciągnął różdżkę, jakimś cudem poparzył Michaela i wydostał się z jego
uścisku, po czym podbiegł prędko ku szarpiącym się mężczyznom, a następnie
odepchnął Feliksa od Ryana. Zszokowany czarodziej zbladł wyraźniej.
– Co ty wyprawiasz?! – wykrzyczał na czarodzieja, stojąc w obronnej pozie przed
Ryanem. Feliks warknął na niego, po czym wykrzyknął
– Po czyjej jesteś stronie?! – William wyprostował się i twardo oznajmił:
– Po stronie przyjaciół! A ty rzuciłeś się na bezbronnego i niewinnego chłopaka!
– Z jednej strony ucieszony Ryan, a z drugiej nieco urażony, jęknął głośno i
krzyknął:
– Hej! – William rzucił mu karcące spojrzenie przez ramię, po czym powiedział
– Daj spokój! Nie miałbyś z nim szans. – Ryan teraz szczerze i dogłębnie
skrzywdzony nie powiedział nic, choć skrzywił się wyraźnie. Feliks słysząc
słowa Williama uśmiechnął się mimowolnie pod nosem, co nie uszło uwadze
Michaela. Później nawet zarzucił Feliksowi, że nie powinien się nim
interesować, co Feliks niby zignorował, udając, że nie bardzo rozumie, o czym
mówi wampir. W rzeczywistości Will mu się niezaprzeczalnie podobał. Czemu się
tu dziwić, był przystojny i przypominał mu trochę jego pierwszą miłość. To było
okropne i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale mimo wszystko i tak polubił
chłopaka, zwłaszcza za to, jaki był, a rywalizacja o jego względy z tym
dzieciakiem była zabawna i ciekawa.
Ostatecznie
pogodzili się, także dzięki Michaelowi, który niezbyt pochlebnie stwierdził, że
Ryan jest za głupi na psa Otylii.
Została
członkinią rady wiele lat temu, jest elfem i jedynym narzędziem w królestwie,
które zdobywa, i przekazuje wszelkie informacje.
Ryan
kolejną obelgę przyjął mniej niż źle, raczej tragicznie. Opuścił obóz i poszedł
w głąb lasu, choć zbliżał się już wieczór. William chciał za nim pójść, ale
Feliks mu kategorycznie zabronił. Oznajmił, że sam po niego pójdzie, bo tak
będzie bezpieczniej. Will miał wobec tego obiekcje, zwłaszcza po tym, jak
Feliks oskarżył chłopaka o to, że jest zdrajcą na podstawie tego, że nie działa
na niego wróża magia. Cóż, było to dziwne, ale jego impulsywne zachowanie co do
Ryana było karygodne. Tak sądził Will. Ostatecznie nie zrobił nic, nie chciał
się przeciwstawiać czarodziejowi, który był starszy od niego o siedem wieków.
Poza tym doszli do porozumienia i może Feliks chciał przeprosić Ryana, za to, co
zrobił. Gdy tylko dopuścił do siebie owe wyobrażenie, jak to Feliks składa
wyrazy skruchy i tym podobne, zdał sobie sprawę, jak bardzo to było nierealne.
Czarodziej zabierając ze sobą miecz, pas i swój płaszcz o zawartości do dzisiaj
okrytej tajemnicą, a także różdżkę, ruszył za chłopakiem, który puszczając się
biegiem był już zapewne zdecydowanie oddalony od obozowiska. Feliks też nie
próżnował, przeszukiwał las biegiem, zatrzymując się tylko na jakichś śladach
pozostawionych przez chłopaka. Po dłuższym czasie znalazł go nad brzegiem
wąskiego potoku płynącego przez las, w którym obecnie się zatrzymali. Ruszył w
jego stronę, ale zatrzymał się zapobiegawczo kilka metrów wcześniej, po czym
oparł się plecami o jedno z drzew. Kiedy odchrząknął lekko, Ryan drgnął
wyraźnie, dopiero uświadomiony o jego obecności. Nie odwrócił się, jednak ani
też nie odezwał słowem, nadal wpatrując się w rwącą wodę wąskiej rzeki. Po
dłuższej chwili ciszy, to Feliks pierwszy zabrał głos, choć mijało się to z
jego z góry założonym planem.
– William się martwi. – Po kolejnej złowróżbnej ciszy miał ochotę podejść do
niego, złapać za rękę i teleportować do obozu. Kiedy już zrobił jeden krok w
jego stronę, usłyszał
– Nie myśl, że nie zauważyłem. – Feliks nieco zbity z tropu czekał na dalszą
część wypowiedzi, jednak, gdy ta nie nadchodziła, zapytał:
– Co masz na myśli? – Chłopak gwałtownie się odwrócił, a na twarzy gościł mu
kpiący uśmieszek.
– Nie uważasz, że jesteś dla niego za stary? – zapytał bez ogródek. Feliks w
pierwszej chwili pomyślał, że mógłby udawać, że nie ma pojęcia, o co chodzi,
ale wziął to za bezsensowne i również uśmiechnął się półgębkiem, patrząc na
chłopaka wyzywająco.
– Być może. Ale na pewno nie jestem dla niego zbyt zwyczajny, w przeciwieństwie
do ciebie. Ryan stracił trochę animuszu, jednak po chwili niemal wybuchnął ze złości.
– Nic o nim nie wiesz! – Zdenerwowany odwrócił się plecami do czarodzieja i kopnął kamień leżący na brzegu. Wpadł do wody z pluskiem, rozbryzgując
jej krople na spodniach i dole niebieskiej kurtki Ryana. Po chwili ponownie
odwrócił się w stronę mężczyzny, jednocześnie słysząc jego odpowiedź
– Z
wielką chęcią o wszystkim się dowiem – rzucił z lubieżnym uśmiechem. Ryan
podszedł do niego szybkim krokiem i wysyczał półgłosem
– Nie waż się go skrzywdzić, starcze. Bo wtedy dowiem się o tym i… – Feliks nie
dał mu dokończyć.
– I
co, dzieciaku? Z resztą, nieistotne. Nie mam zamiaru go krzywdzić. – Spojrzenie
Ryana nieco zelżało, odsunął się i po chwili powiedział:
– Nie zasłużył. Na to wszystko. – Feliks przybrał na twarz swój zwyczajny wyraz.
Z jedną dłonią w kieszeni i wypiętym w lewą stronę biodrem wyglądał niezwykle
luźno jak na wiekowego czarownika. Spojrzał na zachmurzone, ciemniejące niebo i
odpowiedział:
– Niewielu zasłużyło. – Ryan przyjrzał mu się, po czym ruszył przodem. Zaskoczony
czarodziej spojrzał za nim – A ty dokąd? – spytał. Ruszył za nim biegiem i
złapał go za ramię. Chłopak automatycznie mu się wyrwał i oznajmił
– Żadnej aportacji. – A Feliks uśmiechnął się pod nosem i pokiwał zabawnie głową
w niemej zgodzie na prośbę chłopaka.
***
Siedzieli
na zewnątrz przy ogniu, który Feliks wyczarował tak, że spoza granic bariery
ochronnej nie był on dla nikogo widoczny. Mieli dwa namioty, jeden William
dzielił z Ryanem, drugi Feliks z Michaelem. Jednej nocy Will nie mógł spać i
słyszał stłumione jęki i posapywania z sąsiedniego namiotu. Po sytuacji z
cuchnącej chatki miał przynajmniej pewność co do źródła tych dźwięków. Można by rzecz, szczęście w nieszczęściu.
– Michael, mogę zadać ci pytanie? – zwrócił się do wampira William. Mężczyzna
zwrócił wzrok na niego i skinął głową, z nikłym cieniem uśmiechu na twarzy. O
czymś głęboko rozmyślał. – Może to głupie, że sugerują się ludzką literaturą,
ale zazwyczaj w utworach o twoim rodzaju mówiono, że wampiry nie mogą pokazywać
się w słońcu. – Michael zaśmiał się lekko, a po chwili odpowiedział lekko.
– Nie dziwię się, że cię to zastanawia. Rzeczywiście, musimy unikać słońca, ale
tylko do pewnego wieku, który ja już osiągnąłem, a nawet przekroczyłem i mogę
się swobodnie poruszać za dnia. – William kiwnął głową na znak, że rozumie.
Znowu nastała cisza. Feliks wyciągał z plecaka jakiś prowiant. Słychać było
huczące sowy i szum drzew, którymi kołysał zimny, jesienny wiatr. Wiele liści
zdążyło w ciągu tego tygodnia opaść. Zrobiło się dużo bardziej ponuro.
– Ale na pewno macie jakieś słabe strony – rzucił Ryan, który opierał się o
Willa. Byli otuleni jednym kocem, wyglądali razem naprawdę uroczo. Wszystkiemu
akcentu doprawiały jeszcze wyraźne rumieńce, które wykwitły im na policzkach,
na skutek buchającego gorącem ognia z paleniska. Michael słysząc słowa
chłopaka uśmiechnął się rozbawiony i rzucił
– A
co, planujesz zamach na moje życie? Myślałem, że póki co tylko Feliks ci się
naraził. – Zawstydzony chłopak powiedział tylko, że wcale nie miał złych intencji.
Michael był zdrowo rozbawiony zachowaniem chłopaka. W końcu opowiedział im co
nieco jak mogą się bronić przed nieprzyjaźnie nastawionymi wampirami.
Powiedział, że zazwyczaj wystarczy odciąć głowę albo przebić czymkolwiek serce,
wtedy jest po wszystkim. Jedli kolacje, a Feliks udzielał Williamowi kolejnego
wykładu na temat koncentracji nawet w sytuacji, kiedy jest pod wpływem emocji i
niespecjalnie może się skupić. Chłopak miał z tym problem, bo jak dotąd w tego
rodzaju treningach był „używany” Ryan, jako jego impuls do działania. Jednego
razu Feliks wzniósł chłopaka w powietrze i zawiesił go na jednym z drzew. Ryan,
ledwo trzymając się gałęzi zwisał niezdolny do tego, by w jakikolwiek sposób
samemu sobie pomóc. Miał się tym zająć William ściągając go swoją magią na dół.
Zdrowo zdenerwowany nie umiał się skupić, a kiedy już udało mu się wykrzesać z
siebie magie, ta odepchnęła go z siłą, przez co wpadł w ramiona Feliksa,
porządnie zamroczony. Chwilę później gałąź złamała się z trzaskiem pod Ryanem, a
chłopak runął w dół. W ostatniej chwili Michaelowi udało się go złapać. Will
niezaprzeczalnie denerwował się w takich sytuacjach i Feliks chciał go nauczyć
jak radzić sobie wtedy ze stresem. I było to słuszne posunięcie.
Ledwie
skończył swój monolog, a dojrzał śpiącego Willa, który opierał się o ramię
Ryana. Zapatrzył się chwilę na niego, przez co słowa chłopaka dotarły do niego
z lekkim opóźnieniem.
– Pomożesz mi go przenieść do namiotu?
– Hm…? Pewnie. – Wyciągnął różdżkę i przelewitował chłopaka do środka. Ryan już
miał ruszyć za nim, kiedy jednak Michael zatrzymał go, pytając o, jak
twierdził, coś istotnego. W międzyczasie Feliks przetransportował chłopaka do
środka, kolejnym zaklęciem odwinął go z koca, po czym ułożył na prowizorycznym
łóżku, składającym się z wielu nałożonych na siebie koców i dwóch poduszek pod
głowę. Chłopak stęknął pod nosem i mruknął cicho
– Ryan… Przykryj mnie… – Feliks odpowiedział
– Już, już... – Po czym naciągnął delikatnie na niego koc. Will zmarszczył
lekko brwi i uchylił powieki. Od razu szepnął:
– Feliks… - Mężczyzna spojrzał w zasnute już mgłą snu oczy. Nie chciał odrywać od
niego wzroku, był dla niego magią samą w sobie, tak istotnie potrzebną, by
umieć czerpać jeszcze z życia przyjemność i zachwyt. Uniósł dłoń i pogłaskał
nią włosy chłopca, zjeżdżając na policzek, a kciukiem ocierając nieznacznie
rozchylone usta. Odszepnął mu
– Dobranoc, mój książę. – William otarł się policzkiem o jego dłoń, po czym
wtulił twarz w poduszkę i na powrót zasnął.
***
Znowu
czuł to dziwne otępienie. Tym razem stało się to, kiedy już spał.
Spadał
w ciemność. Gdy już poczuł grunt pod nogami, niewiele się rozjaśniło. Była noc,
a on stał na niewyobrażalnie wielkim moście. Spojrzał przed siebie i dostrzegł
zarys zamku, spowitego w cienie, które rzucały na ściany muru kolejne wieże
monumentalnego budynku. Spojrzał za siebie i zobaczył prawdopodobnie wartownię,
jednak dużo mniej imponującą od przeciwległego pałacu. Ruszył ostrożnie przed
siebie, ku ogromnemu zamczysku. Z mostu widok był zdumiewający. Rozpościerały
się pola, lasy i góry, a także rzeka, torująca sobie drogę między kolejnymi
wzgórzami, o niezwykle finezyjnych meandrach. Dostrzegł, że zamek z pewnością
musi znajdować się na jakimś wzniesieniu, widać było porośnięte trawą skały, a
odległość mostu od ziemi wprawiała go w stan bliski przerażenia o niechybne
odczucie lęku wysokości. Słyszał wiatr, który smagał mury mostu i rozwiewał mu
włosy we wszystkie strony. Droga zbliżała się ku końcowi, widział już schody.
Przyśpieszył, bo kolejne, silne podmuchy zrobiły się niemal nie do zniesienia.
Nagle
usłyszał znajome wycie. Przerażony obejrzał się i dostrzegł latającego potwora,
który kiedyś zaatakował ich w domu Ryana. Przerażony przyległ mocno do ściany
za sobą, w myślach żegnając się z życiem. Demon, jak to zwykł nazywać te stwory
Feliks, śmignął ogromnymi skrzydłami zaraz obok niego i przeleciał na swoich
ogromnych skrzydłach przez jeden z otworów, jakby to William nazwał na
normalnych moście, barierki. Jednak normalny most to nie był. „Barierka” miała
ze cztery metry wysokości. Cóż, był to z pewnością budzący olśnienie monument.
Wbiegł
na pierwsze schody przy wejściu, kolejne pokonując już nieco wolniej. Czuł jak
coś go prowadzi, jakby ktoś go wołał i machinalnie wiedział, dokąd iść. Na
jednym z rozwidlenia schodów, skręcił w lewo, aż po dłuższej chwili wspinaczki
wyszedł na korytarz. Szedł przed siebie, potem skręcił raz w prawo i znowu miał
przed sobą schody. Wspiął się po nich, widząc po drodze okienko, z którego było
widać ogromny księżyc. Był naprawdę olbrzymi, nie widział takiego nawet przez
lunetę.
Szedł
dalej, aż ponownie znalazł się na korytarzu i tym razem szedł długo przed
siebie. Było ciemno, co jakiś czas nad drzwiami prowadzącymi prawdopodobnie do
kolejnych komnat wisiały świecące jasno lampy, wyglądające na pierwszy rzut oka
Willa na naftowe.
Nagle
zatrzymał się przed drzwiami. Stanął jak wryty kompletnie nie wiedząc,
dlaczego. Jednak coś go do tego pchało i, choć niemal drżał z przerażenia, chwycił
za uchwyt ogromne drzwi i popchnął je. Usłyszał krzyk. Spojrzał w stronę źródła
dźwięku i aż sam wydał z siebie okrzyk. Na ogromnym łóżku w zaciemnionym pokoju
znajdowali się mężczyźni. Jeden przyciskał drugiego za głowę do poduszek i
pieprzył go mocno od tyłu.
– Błagam… Dość… – jęczał boleśnie i zaciskał dłonie w pięści na poduszce.
Mężczyzna poruszał się w nim bezlitośnie, wybijał mu przy tym silne klapsy w
pośladki.
William
chciał mu pomóc i już miał się ruszyć w jego stronę, gdy nagle poczuł czyjąś
rękę na ramieniu.
Kolejne
wydarzenia miały niewiarygodnie szybki przebieg. Otóż, gdy tylko udało im się
obudzić krzyczącego we śnie Williama, Feliks wypytywał go o sen z podniesionym
głosem, co się w nim działo, co zobaczył i tym podobne. Przerażony chłopak
zaczął na niego krzyczeć, że nie powinien się był obudzić, gdyż chciał pomóc
chłopakowi, który był gwałcony przez drugiego mężczyznę. Nie bardzo zdawał
sobie sprawy w tamtej chwili, że w rzeczywistości nie zdziałałby wiele.
Michael, słysząc to, oświadczył wszem i wobec, że musi ich opuścić na jakiś
czas. Po tych słowach Feliks zaczął krzyczeć na niego. William kompletnie nie
mógł połączyć faktów w jakikolwiek sposób, słysząc coś o Dymitrze, który jest w
niebezpieczeństwie. Oczywiście tylko zdaniem Michaela, bowiem Feliks zagorzale
mu powtarzał, że Dymitrowi na pewno nic nie jest, że nie ma potrzeby się
martwić i przedłużać wszystko tylko dlatego, że William miał sen, z którego nie
mógł nawet wyciągnąć jakiegoś konkretnego opisu ludzi, których w nim widział.
Względnie
przekonany Michael został z nimi. Wraz z Feliksem oświadczyli chłopcom, że będą
musieli udać się do pewnej kobiety, która pomoże im odgadnąć, co się dzieje z
Williamem, gdy ten śni w tak ekscentryczny sposób. Rano aportowali się na
obrzeża lasu Bighorn, a potem całe popołudnie błądzili w gęstwinie, szukając
owej kobiety. Ryan z Williamem byli już naprawdę zmęczeni. Słaniali się wręcz
na nogach. Feliks też wydawał się być znużony. Jedynie Michael nie okazywał po
sobie zmęczenia, kroczył bezustannie z swoim permanentnym wdziękiem.
– Daleko jeszcze? – spytał zmęczonym głosem Ryan.
– Zobaczymy – odpowiedział wampir. William zaczął zastanawiać się czy w ogóle
zmierzają w jakieś konkretne miejsce. Dla niego całe to przemierzanie lasu
przypominało bardziej karkołomny spacer bez celu. Paradoksalnie. Bo mieli cel.
Ale nie wyglądało na to, by wiedzieli, gdzie się konkretnie udać.
Rozglądając
się, dostrzegł kolorowe liście. Chybotały się na wietrze, niektóre z nich
opuszczały gałęzie opadając na ziemię wśród innych, układających się w kruchy
dywan pod szurającymi podeszwami butów. Miał wrażenie, jakby to wszystko
wydarzyło się z miesiąc temu. Co noc przed snem, starał się poukładać w głowie,
co tak właściwie miało miejsce w ostatnich dniach. W dodatku Lola i Sean
postanowili wyruszyć do królestwa. Brakowało mu dziewczyny. Cieszył się, że ma
Ryana obok, bo byłby niesamowicie samotny, gdyby sprawy potoczyły się tak samo,
ale bez udziału chłopaka. Feliks był mało rozmowny, poza wykładami o magii i
samoobronie, a Michael bezustannie cyniczny, wyniosły i zamyślony. Poza tym
przerażali go. Dorośli, wiekowi można powiedzieć, dosłownie nawet, co było
jeszcze bardziej niepokojące w jego mniemaniu. Wstydził się rozmawiać o
czymkolwiek, mając ciągłe przeświadczenie, że uda mu się tylko wyjść na idiotę.
Poza tym nie miał za wiele czasu, bo wolne chwile spędzał pod okiem Feliksa
ucząc się sztuki magii. Był tym wszystkim po części zafascynowany. Po części,
bo zdawał sobie sprawę jaką cenę ma to, kim jest. Zagubiony mechanicznie wręcz
wykonywał polecenia czarodzieja, wiedząc tylko to, że on nie chce jego krzywdy
i jest w stanie zapewnić mu bezpieczeństwo. Dodatkowo nim oczarowany, darzył go
zaufaniem, w rzeczywistości nie zdając sobie z tego do końca sprawy. Podobał mu
się, owszem. To go nie dziwiło, bo jak kiedyś rozmawiał z Ryanem, to ten sam
przyznał, choć dosyć niechętnie, że czarodziej jest przystojny. Ale miał Ryana.
Chłopak swoją dobrocią i troską przysłaniał mu osobę Feliksa dostatecznie. No,
przynajmniej zazwyczaj. Bywało nieco inaczej, kiedy zostawał sam na sam z
magiem. Czuł się dziwnie w jego obecności, niezwykle rozgorączkowany jego
obecnością i siłą spojrzenia, jakim go wówczas raczył. Wolał nawet nie myśleć o
tym, że zdarzało mu się fantazjować o jego ustach, dłoniach, pośladkach i
penisie, kiedy robił to z Ryanem. Spanikowany zawsze, wtedy otwierał oczy i
odpychał od siebie podobne wizje.
Nagle
William krzyknął zdumiony. Idąc, patrzył pod nogi, więc kiedy jego wzrok
napotkał przeszkodę od razu stanął jak wryty. Znikąd przed nim pojawiła się
starsza kobieta. Kiedy podniósł wzrok, dostrzegł, że jej twarz znajduje się,
zaledwie kilka cali od jego buzi.
– Witaj, Rosie. – Kobieta, na oko pięćdziesięcioletnia, choć William nie dałby
sobie uciąć ręki z wiadomych przyczyn, odwróciła się w stronę czarodzieja.
– Feliks. – Chwyciła w dłoń swoją kwiecistą spódnicę i podeszła do niego. W
drugiej dłoni trzymała kosz, choć Will nie mógł dostrzec jego zawartości, gdyż
był okryty białą serwetą. – Co tym razem, moje drogie dziecko? – Dziecko?!
Okej, William zdecydowanie nie dałby sobie uciąć nawet palca w sprawie wieku
tej kobiety.
– Potrzebujemy pomocy. Mamy kilka pytań i… – Kobieta nie dała mu dokończyć.
– Wy jej potrzebujecie, czy książę? – Nieco skonsternowany Feliks poruszył
się niespokojnie. – Spokojnie Feliksie. Już wszystko wiem. Chodźmy, zatem. –
Obeszła Ryana i Willa i ruszyła przodem w sobie tylko znanym kierunku. Feliks
dał znać chłopakom, by się ruszyli. Ci byli tak oszołomieni, zwłaszcza William,
że wymowny gest czarodzieja wolniej niż normalnie do nich dotarł. W końcu
ruszyli za Michaelem, który dodatkowo szturchnął zaczepnie Ryana w ramię i
posłał mu szelmowski uśmiech. Chłopak był nieco skołowany, więc spojrzał na
wampira trochę tępo, na co ten parsknął, rozbawiony. Po kilkunastu minutach
zobaczyli niewielki domek stojący przy ogromnym, starym, czego Will mógł być
bardziej pewien, dębie. Chatka była w zupełności z drewna. Weszli do środka.
Wnętrze było nieco zaciemnione, prawdopodobnie przez małe okna, które nie
wpuszczały do środka wiele światła. Dodatkowo dom kobiety znajdował się w
środku gęstego lasu i choć wiele liści opuściło już swoje drzewa, to nadal
korony i gęste gałęzie nie wpuszczały za wiele promieni słonecznych między
gęsto rozrośniętymi gałęziami.
Kobieta
zdjęła z głowy czerwoną chustę i położyła ją na oparciu krzesła. Koszyk
odłożyła na stół. Całe wyposażenie jej skromnego mieszkania składało się z
stołu, kilku krzeseł, ze trzech szafek, piecyka i wąskiego łóżka. Wewnątrz były
tylko jeszcze jedne drzwi, lecz zamknięte i Will nie wiedział, co się za nimi
znajdowało.
– Usiądźcie. – Przy stole było sześć miejsc, więc każdy znalazł jedno dla siebie.
Kobieta poleciła, by Will zajął miejsce obok niej. Ryan usiadł obok niego, zaś
Feliks naprzeciw Williama, również obok Rosy. Michael zajął miejsce u boku
czarodzieja i wpatrywał się w swój sygnet na palcu z czerwonym rubinem. – Z
Dymitrem wszystko dobrze, Michael. Nie musisz się martwić. – Wampir poderwał na
nią rozemocjonowane spojrzenie. Po chwili doprowadził się do porządku i odchrząknął,
po czym powiedział
– Dziękuję. – Nastała krótka chwila ciszy, kiedy to Feliks zapytał kobietę
– Jak się miewasz, Rosie?
– W
porządku, dziękuję. Ale przejdźmy do rzeczy. Co chcecie wiedzieć? – Feliks
zerknął w stronę Willa i zaczął wyjaśniać
– Książę ma dziwne sny i chcemy wiedzieć, jak je powstrzymać. – Kobieta pokiwała
w zamyśleniu głową i po chwili się odezwała.
– Wiem, co to takiego. To rodzaj połączenia między rodzeństwem. – Feliks pokiwał
twierdząco głową i odpowiedział
– Tak też przypuszczaliśmy. Znasz sposób jak je przerwać? – Kobieta rzuciła mu
pobłażające spojrzenie.
– Widać, że nigdy nie miałeś rodzeństwa. To niemożliwe! Zwłaszcza w przypadku,
kiedy związane rodzeństwo jest krwi wróżek. – Feliks i Michael automatycznie
zrobili zbolałe miny. Po chwili czarodziej ponownie zapytał:
– Jest jakikolwiek sposób, by je, choć na jakiś czas zatrzymać, cokolwiek Rosie.
Victor nie może go znaleźć. – Czarodziej wyglądał na coraz bardziej
zdesperowanego. Wpatrywał się z uporem w kobietę, a z oczu biła mu taka ilość
nadziei, że widząc to Will omal nie utonął w jego ciemnych źrenicach. Kobieta
momentalnie zwróciła na chłopca wzrok. Zmrużyła lekko oczy, po czym wstała z
uśmiechem i bez słowa ruszyła do jednej ze szafek. Szperała w nich przez
dłuższą chwilę, po czym wyjęła z drewnianego pudełeczka nieduży naszyjnik. Rosa
podeszła ponownie do stolika i usiadła. Była to niewielka przewieszka w
kształcie czteroramiennej gwiazdy. W środku znajdował się niewielki kryształ w
ciemnoniebieskim kolorze.
– To pewnego rodzaju talizman. – Spojrzała na Williama i dotknęła wolną ręką jego
ramienia. – Twoja mama przekazała mi go, kiedy dowiedziała się, że jest
brzemienna. – Zawiesiła na chwilę głos, przymknęła oczy i odetchnęła głębiej. –
Myślę, że już wtedy wiedziała, co ją czeka. Chłopcze, przelała tam całą swoją
miłość. Bo ona kochała ciebie, twojego ojca. Wbrew legendzie darzyła was
miłością, którą przelała tu, w ten naszyjnik. Prosiła przekazać go tobie, gdy
będziesz gotowy objąć tron w Sarihmas. Była prawdziwym aniołem, a ty… Bardzo ją
przypominasz, książę. I myślę, że w sercu nosisz więcej jej cennych zalet.
Zorganizowali
sobie obóz niedaleko domku Rosie. Tak twierdził Will. Przynajmniej do momentu,
gdy widział starą chatę. Kiedy zniknęła mu z oczu nie był już taki pewien, choć
na początku widział ją doskonale.
Spanie
na ziemi było dla niego czymś naprawdę trudnym. Często nie umiał zasnąć wśród
ziemistego zapachu i świadomości, że wszelkie zarazki i drobnoustroje są tak
blisko niego. Miał problem z najmniejszym brudem, dlatego seks ograniczał do
ręcznej zabawy, nie potrafiąc się przemóc z świadomością, że owszem, jest to
przyjemne, ale też potwornie brudne.
Wszedł
pod koc w ubraniach (jego ciało naprawdę domagało się kąpieli), nie chcąc się
przeziębić. Dzielił namiot z Ryanem, drugi zajmowali Feliks i Michael. Chłopak
jednak jeszcze siedział na zewnątrz, przed ogniskiem, rozmawiając o czymś z
wampirem.
Był
zmęczony. Chciał zasnąć przed powrotem przyjaciela, żeby przynajmniej
oszczędzić sobie zbędnej wymianie zdań lub jakiegoś związanego z seksem pomysłu
Ryana. Z uporem zaciskał powieki, choć nie przynosiło to pożądanych skutków.
Myślał o tym, co powiedziała Rosa. Myślał o swojej… mamie. Dotąd świadomość, że
jego rodzice, ci, którzy go wychowali, nie są odpowiedzialni za jego przyjście
na świat nie była tak przytłaczająca. W tamtej chwili uderzyła w niego ze
zdwojoną siłą. Chwycił w dłoń medalion i przeszedł go dziwny prąd.
Automatycznie wypuścił go z dłoni i poderwał się do góry. W wejściu do namiotu
stał zdezorientowany Ryan.
– Myślałem, że już śpisz. – William odwrócił od niego spojrzenie i popatrzył
nerwowo w dół na naszyjnik. – Coś nie tak? – Chłopak ponownie na niego
spojrzał, lecz teraz wysilił się na lekki uśmiech i odparł
– Nie, nic. – Ryan w tym czasie usiadł obok niego i zaczął zdejmować buty. – O
czym tak rozmawiałeś z Michaelem?
– O
tym, co będziemy robić dalej. Jutro mamy aportować się do miejsca, skąd udamy
się do Sarihmas, jak już słyszałeś. Feliks ma wątpliwości… – William zmarszczył
lekko brwi i zapytał:
– Dlaczego? – Ryan położył się na posłaniu i podłożył sobie rękę pod głowę.
Westchnął cicho, po czym powiedział :
– Chodzi o to, czy aby na pewno trafimy w bezpieczne miejsce. – William położył
się ponownie odwracając głowę w stronę chłopaka. – Przyznaję, że zaczynam się
bać.
William
nie odpowiedział. W zamian za to przylgnął do boku Ryana i przymknął oczy.
Odetchnął głęboko i dopiero poczuł, że może zasnąć.
Feliks obudził ich w wyjątkowo okrutny sposób. Mianowicie wysłał do ich namiotu krzyczącą notkę, która swoim jazgotem przyprawiła obu chłopców o natychmiastowy ból głowy. Kolejnym powodem ich niezadowolenia była kosmicznie wczesna pora. Chyba jeszcze nawet nie świtało. Ledwo przytomni wygramolili się na zewnątrz i ruszyli w stronę stojącego nieopodal czarodzieja.
– Oh, wstaliście – rzucił, jakby nie był odpowiedzialny za ich bolesną pobudkę.
– Michael już ruszył w poszukiwaniu portalu prowadzącego bezpośrednio do Oisin.
– Tu wziął oddech i odwrócił się w stronę oszołomionych chłopaków, po czym
spojrzał na Willa i zwrócił się do niego – William, spakuj was obu, wystarczy
ci pięć minut, prawda? – Młody książę wyszczerzył na niego oczy i sapnął cicho.
– C-co? Ale… – Feliks zmarszczył lekko brwi w niezrozumieniu, po czym powiedział
– Magicznie, Will. Dasz radę, ćwiczyłeś to kilka razy. – Chłopak ostatecznie nic
nie powiedział, choć wpatrywał się jeszcze kilka sekund w czarodzieja
intensywnie mając nadzieję, że ten może żartował i za moment sam zajmie się
pakowaniem ich rzeczy. Jednak Feliks wrócił do swojej wcześniejszej czynności,
to jest pakowania jego i Michaela rzeczy to swojego magicznego plecaka, który
chyba dna nie posiadał. W każdym razie lekko skołowany William ruszył w końcu w
stronę ich rozładowanego bagażu, a za nim poczłapał nadal ledwo przytomny Ryan.
– W
porządku… - odetchnął cicho, po czym ponownie nabrał powietrza. Skupił się i
pomyślał, a w chwili, gdy w jego głowie pojawiła się pożądana myśl, wszystkie
ich rzeczy zaczęły wirować w powietrzu, porządkując się, składając i chowając w
kolejnym magicznym plecaku, który podarował im czarodziej. Miał on jeszcze
jedną zaletę. Nawet, gdy wpakowało się do niego zawartość, która wypełniłaby z
powodzeniem dwie spore walizki i torbę podręczną, nie ważył on wiele.
Po
kilku minutach z ich obozu pozostały tylko ślady po ognisku i podeptana trawa.
Po
jakiejś godzinie zjawił się Michael w towarzystwie dziwnego stworzenia, na
którego widok Ryan potknął się o własne nogi i zaliczył bolesną glebę.
– Centaury też istnieją?! – szepnął przerażony, a przy upadku uderzył głową o
nogi Williama, na co chłopak lekko się skrzywił, choć bardziej był zaoferowany
niesamowitym widokiem, jaki przestawiał olbrzymi stwór, którego znał z
mitycznych opowiadań opracowywanych na lekcjach angielskiego.
– Witaj, Akselu – zwrócił się Feliks do nowego przybysza. – Poznaj proszę naszego
księcia, Williama. – Tu gestem przywołał Willa, na co chłopak niechętnie
ruszył do przodu wpatrując się wielkimi oczami w pół konia pół człowieka.
Zwierzę wpatrywało się w niego spokojnie, po czym przemówiło, klękając
przednimi nogami i pochylając nisko głowę.
– Bardzo mi miło, książę Williamie. Pozwól mi zaprowadzić cię do twojej ojczyzny
i ludu, który na ciebie czeka. – Chłopak nie bardzo wiedział, co zrobić.
Odchrząknął lekko, po czym odpowiedział nieco sztywnym głosem:
– Mnie równie… - Tu centaur uniósł niepewnie spojrzenie, po czym przypomniał
swoje imię ponownie.
– Jestem Aksel, panie. –William uśmiechnął się do niego delikatnie.
– Wstań, Aksel. I prowadź nas, proszę.
Ruszyli.
Właśnie trafiłam na twojego bloga *_*
OdpowiedzUsuńJest nieziemski<3
Uwielbiam, każdy rozdział i z każdym rozdziałem czytam go coraz chętniej<3
Zapowiada się ciekawie<3
Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny<3
Jeśli masz tt to mogłabyś mnie na nim powiadamiać o nowych rozdziałach??
@NiallisMy19
Dziękuję, bardzo się cieszę, że Ci się spodobał :3 Hahah, mam nadzieję, że wkrótce będę mogła dodawać je częściej, bo co miesięczna przerwa bynajmniej mnie nie satysfakcjonuje :c Dziękuję i też pozdrawiam <3 Mam! I oczywiście mogę Cię powiadamiać :D
UsuńDwa kolejne rozdziały, jakie mi zostały, przeczytałam praktycznie na raz i mam niedosyt. Bohaterowie z rozdziału na rozdział coraz bardziej przypadają mi do gustu, poruszają sznureczkami mojej zboczonej wyobraźni, która sama zaczyna tworzyć dziwne pairingi, mieszając ze sobą chyba wszystkich bohaterów, którzy do tej pory się pojawili.
OdpowiedzUsuńNawiązując do fabuły - masz wyobraźnię. Te kwiatki z dłoni, wampiry, demony i wszystko ze sobą współgrające, narobiłaś mi apetytu na kolejne rozdziały. Tak więc czekam z niecierpliwością (na ciasteczko-wampira również :3).
kckckckckkckckckckc, but you kno XD
OdpowiedzUsuńyolo tak bardzo, esti xD
Usuń