poniedziałek, 8 grudnia 2014

Śmiertelna rana Willa i Nowy Towarzysz podróży


Witajcie!W poprzednim rozdziale pojawiła się drobna nieścisłość, otóż William nie mieszkał w Nowym Jorku, a w Denver. :D Wybaczcie, proszę, to był początek historii, wszystko wymyślałam na bieżąco, czego efekty niestety widać. Gdyby cokolwiek się jeszcze pojawiło, postaram się informować. I oczywiście przepraszam za to! Życzę przyjemnego wieczoru i zapraszam do komentowania. :) Enjoy! :D




Rozdział 3



- Co on tu robi? – Feliks wyglądał na poirytowanego. W rzeczywistości był skrajnie wkurwiony.
- Feliks, zrozum proszę – wydukała dziewczyna. Czarodziej ani na chwilę nie spuścił z tonu, nadal z srogą miną wpatrywał się w czwórkę przed nim. Sean w końcu postanowił się wtrącić i zaczął łagodnie:
- Nie musisz się niczym martwić. Nie będzie sprawiał kłopotów. – Feliks rzucił mu karcące spojrzenie i oznajmił:
- Nie wiesz tego. Jesteście pewni, że idzie z nami? – Cała czwórka odpowiedziała chórem twierdząco. Feliks westchnął cierpiętniczo i dodał:
 - W porządku. Ale ja za niego nie odpowiadam. – Wyminął ich ze swoim bagażem i ruszył w stronę pociągu.
Rozmowa z Ryanem przebiegła zadziwiająco szybko. Kiedy tylko Will zasugerował mu, że powinien wrócić do domu i nie mieszać się w tę sprawę, Ryan wyciągnął ciężką artylerię. Oznajmił wszem i wobec, że nie ma zamiaru dać się zostawić dwójce swoich jedynych przyjaciół, a przede wszystkim, nie zostawi Williama, ponieważ ten jest dla niego bardzo ważny. Cóż, reakcje wszystkich były zupełnie inne. Sean stał zszokowany, Lola była kompletnie wzruszona, a Will… on w zasadzie nie pokazał wiele po sobie. Wyglądał, jakby te słowa odbiły się od niego, choć w sercu miał przez to niezły bałagan.
Czy Ryan był poważny, kiedy mówił to Williamowi? Nawet on sam nie miał pojęcia. Wiedział jednak, że tym uzyska poparcie Loli, która, tak jak przewidywał, przekonała pozostałych, żeby zabrać chłopaka ze sobą. W dodatku chwilę później zadzwonili rodzice szatyna, że przez najbliższy miesiąc nie będą mogli wrócić do domu. Właściwie, to nawet nie oni, tylko ich asystentka. Irytujące, że nie mieli dla niego nawet dwóch minut na rozmowę. To ostatecznie zaowocowało tym, że Ryan pojechał z nimi, a Feliks miał niezłego świra od chwili, gdy się dowiedział. Ciągle rzucał jakieś docinki i krzywo się patrzył.
Jechali pociągiem do stanu Wyoming, ponieważ Feliks otrzymał wiadomość, że w mieście Casper jest otwarty portal. Ryan przysypiał, głowa opadła mu na ramię. Will wpatrywał się w krajobraz za oknem, zastanawiając się nad wszystkim, co się teraz działo.
Musiał pożegnać się z całym swoim dotychczasowym życiem. Ze szkołą, znajomymi, planami na przyszłość, marzeniami… i… z rodzicami. Tak. Pojechał do domu przed wyjazdem, żeby zabrać swoje rzeczy i pożegnać się z nimi. Dziwnie się czuł. Dość osobliwie. Z jednej strony było mu niezwykle przykro, w końcu nie miał pojęcia co go czeka, nie był pewien, czy będzie miał okazję kiedyś jeszcze ich zobaczyć. Jednak widział po nich, że oczekują tego od niego. Zachowali się tak, jakby ich rola w jego życiu się skończyła, a on miał obowiązek być teraz dorosły i wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy stał przed mamą, kobietą, która go wychowała i poświęciła mu siedemnaście lat życia, pragnął się do niej przytulić, podobnie jak wtedy, gdy był małym chłopcem, i coś go trapiło, czy to ból brzucha, gorączka, a nawet rozbite kolano. Nie miał jednak na tyle odwagi, nie wiedział, czy ona by sobie tego życzyła. I, kiedy już miał powiedzieć im do widzenia, odwrócić się i wyjść, kobieta podeszła do niego i uścisnęła mocno. Zaraz po niej zrobił to Jerry. Chłopak był nieco zdumiony, zaraz się rozkleił, podobnie jak i jego przybrani rodzice. Tulili się do siebie i żegnali, choć Will musiał się śpieszyć, bo nie mogli się aportować, a do dworca był kawałek drogi.
Siedzieli w przedziale wszyscy razem. Will, Ryan i Lola po jednej stronie, a Feliks z Seanem po przeciwnej. Po dwóch godzinach drogi byli już nieco znużeni, Ryan zdążył się obudzić, rozmowa nie kleiła się zbytnio, panowała dość ciężka atmosfera. Prawdopodobnie dlatego, że Feliks nadal nieco się gniewał o nierozsądne postanowienie, by zabrać chłopaka. Miał wrażenie, że jako jedyny zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa tej misji. Cóż, po Williamie mógł się spodziewać, że nie będzie on specjalnie świadomy tego, jaką decyzję podjął, ale z tego co zdążył zauważyć, chłopak miał najwięcej obiekcji. Nie licząc jego oczywiście. Był tym nieco zdziwiony, ale z drugiej strony w zasadzie nie musiał się dziwić. Widać było, że tę dwójkę łączy coś więcej i, choć specjalnie się nie obnosili, to w pojedynczych spojrzeniach i gestach był w stanie to uchwycić. Jednak po Loli i Seanie nie spodziewał się takiego braku zdrowego rozsądku. I jakby mógł zrzucić głupotę tej decyzji na ślepe zauroczenie, tak teraz widocznie musiał sobie darować. Jak widać, tym razem nie o to chodziło. Przynajmniej nie do końca.
Mężczyzna widząc zbolałe miny dwójki rodzeństwa i znużone twarze chłopców, postanowił odpuścić. Cóż mógł zrobić, skoro decyzji tych małolatów nie zmieni? Postanowił trochę rozluźnić atmosferę.
- Lola, co myślisz? Może wypadałoby co nieco opowiedzieć chłopakowi o jego umiejętnościach? - Mówiąc, nie patrzył na dziewczynę, tylko na Williama. Uśmiechał się lekko, jakby zawadiacko i mrużył przy tym odrobinę oczy. Dziewczyna słysząc jego słowa, momentalnie się rozpromieniła i pokiwała energicznie głową. Złapała Willa za rękę. Zdziwiony chłopak uniósł na nią niepewne spojrzenie. Sean uśmiechał się, na poły rozbawiony, ale też trochę złośliwie. Po chwili dziewczyna szepnęła:
- Flore primula... – Z dłoni chłopaka zaczęła wyrastać maleńki pierwiosnek. Wyłaniał się w cudownie przyśpieszony sposób, jednak wydawało się to być jednocześnie niezwykle delikatnym procesem. William wpatrywał się w swoją dłoń zupełnie oczarowany. Kiedy pączek rozwinął się do końca, Ryan wiedziony dziwnym pragnieniem wyciągnął rękę do kwiatu i dotknął go opuszkiem palca. William zadrżał wyraźnie i spłoszony popatrzył po wszystkich.
- Jest teraz częścią ciebie. Czuje wszystko to, co, ty i w drugą stronę – oznajmiła Lola. Chłopak ponownie przeniósł wzrok na maleńką roślinkę. Przysunął dłoń bliżej twarzy i uśmiechnął się do siebie. Feliks wpatrywał się w niego nieco urzeczony, ale kiedy zdał sobie sprawę, że Sean mu się przygląda, odwrócił wzrok i spojrzał w okno. Młody czarodziej nadal na niego patrzył. Uśmiechał się uszczypliwie pod nosem.
- Co mam z nią zrobić? – zapytał chłopak. Mimo że była naprawdę piękna, zdawał sobie sprawę, że nie może sobie pozwolić, by tak po prostu robić za doniczkę.
- Teraz druga część zadania. Feliks, może mu pomożesz? – Zapytał Sean. Starszy czarodziej spojrzał na niego.  Pozostali nie wyczuli nutki złośliwości, jednak on doskonale widział ten drwiący błysk w oku chłopaka. Mimo to zachował obojętny wyraz twarzy i wstał z miejsca. Zatrzymał się przed Willem, a ten spojrzał na niego zmieszany. To, jak to z boku wyglądało mogli z powodzeniem ocenić Ryan i Lola. I, choć na dziewczynie nie zrobiło to wielkiego wrażenia, to Ryan niemal sapnął ze złości. Widocznie poczerwieniał na policzkach. Ale… Nie tylko on. William był równie czerwony, choć nie z tego samego powodu co przyjaciel. Zawstydzony spuścił wzrok na swoją rękę i odetchnął. Kiedy czarodziej kucnął przy nim, podniósł na niego już nieco spokojniejsze spojrzenie. Feliks uśmiechnął się do niego lekko, na co Will odpowiedział nerwowym skinięciem.
- Więc…? – zaczął – Mam coś powiedzieć? – Wyglądał na nieco zagubionego. Wprawdzie zdawał sobie już sprawę, że nie jest czarodziejem, a także, że jego magia jest inna, niż rodzeństwa, czy, choćby Feliksa. Ale kompletnie nie miał pomysłu co może zrobić.
- Nie potrzebujesz słów. Twoja magia wymaga myśli. Pomyśl, co musisz zrobić, żeby pozbyć się pierwiosnka. – William zastanowił się chwilę. Mógłby ją wyrwać, ale z tego, co mówiła Lola, sam czuje wszystko to, co roślina. Więc wyobraził sobie jak mogłoby to go zaboleć. Zaraz jednak powiedział:
- Trzeba ją wykorzenić. – Feliks posłał mu kolejny olśniewający uśmiech, widocznie zadowolony, że chłopak sam znalazł odpowiednie wyjście, bez większego naprowadzania. Chwycił chłopaka za dłoń, z której wyrastał mały kwiatek, po czym powiedział:
- Doskonale! Teraz skup na niej spojrzenie i pomyśl o tym. Coś w stylu: „Wykorzeń się”, czy „Opuść moją dłoń wraz z korzeniami”, ale wszystko w głowie.  – Mówiąc ostatnie słowa postukał go palcem w czoło i puścił jego rękę. Ryan już nieco spokojniejszy przyglądał się Williamowi w skupieniu, podobnie jak Lola i Sean. Trwała cisza, podczas której Will starał się wykrzesać z siebie, chociaż odrobinę magii. Był zdenerwowany, miał kompletny chaos w głowie i nie potrafił skupić się na jednej myśli. Kiedy mijały kolejne sekundy, podczas, których nie wydarzyło się kompletnie nic, Feliks westchnął cicho i powiedział:
- Zaczekaj – chłopak spojrzał na niego nieco przejęty niepowodzeniem. Mężczyzna mówił do niego łagodnie  – Spokojnie. Jeśli ci się nie uda, ja się jej pozbędę i wszystko będzie w porządku.- Will patrzył na mężczyznę. - To musi być jedyna myśl, jaka do ciebie przemawia. Ma cię wypełniać. Spróbuj jeszcze raz, ale bez nerwów. – William spojrzał ponownie na roślinę. Ledwo myśl pojawiła się w jego głowie, a stokrotka z cichym pisknięciem wydobyła się spod jasnej skóry chłopaka. Sapnął zdrowo zaskoczony i wbił się w oparcie siedzenia. Feliks ujął kwiat w dłonie, a po chwili wraz z jego cichym szeptem roślina rozpłynęła się w powietrzu, a wszelki ślad po niej zginął.
- Idealnie. Prawie. W każdym razie właśnie o to chodzi. Będziemy jeszcze mieli okazje poćwiczyć, ale myślę, że na tę chwilę wystarczy. Wkrótce będziemy na miejscu.
- Gdzie się zatrzymamy? – Zapytała Lola.
- W hotelu LaBonte. – Zdziwiony Sean zapytał:
- Nie jesteśmy w Wyoming State Capitol? – Feliks uśmiechnął się.
- Do hotelu się aportujemy. – Ryan skrzywił się, gdy zjedzona kanapka podeszła mu do gardła.


***


Feliks był podenerwowany. Chodził po pokoju hotelowym w tę i z powrotem, z wyraźnie przejętą miną. Zbliżała się jedenasta w nocy, a wyczekiwany gość spóźniał się już dwie godziny. Ryan leżał na łóżku, z stopami założonymi na siebie. Will siedział po drugiej stronie, nogi miał spuszczone na ziemię, a głowę podpierał o rękę, którą łokciem wsparł o kolano.  Sean stał oparty o ścianę przy oknie, a Lola brała właśnie prysznic w łazience obok. Feliks i czarodziejskie rodzeństwo oznajmili, że wynajmą jeden pokój. Recepcjonistka, Ryan i William byli zdecydowanie zaskoczeni. Nie odzywali się jednak, w przeciwieństwie do blondynki w średnim wieku siedzącej za ladą. Kiedy ta zaczęła wyrażać swoje wątpliwości na głos, Lola rzuciła na nią jakieś zaklęcie, które, jak potem wyjaśniła, zahipnotyzowało kobietę. Pokój był przytulny, ale z taką ilością dorosłych ludzi wydawał się lekko klaustrofobiczny. Ratowało jedynie to, że utrzymany w jasnych kolorach był nieco znośniejszy. Resztę dopełniała szafka stojąca w kącie, stolik z dwoma krzesłami pod oknem i ogromne łóżko małżeńskie, które zajmowali obecnie Ryan z Willem.
- Kiedy dotrzemy do Sarihmas, będziemy mieli gdzie się zatrzymać? – Zapytał Ryan.  Feliks przeniósł na niego wzrok. Milczał chwilę, jakby sens słów musiał do niego dotrzeć.
- Michael ma nas przetransportować do obozu rebeliantów. – Feliks ponownie przeszedł przez pokój, otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Widząc opustoszałe pomieszczenie, wszedł ponownie do środka.
- Tam nie znajdą Williama? – Dopytał Ryan. Wstał z łóżka zamierzając wziąć prysznic, bo Lola właśnie wyszła z łazienki. Miała na sobie inne ubrania, ale ręcznik wciąż siedział artystycznie zawinięty w turban.
- Władza nie ma dostępu do miejsca, gdzie my się ukrywamy. Jest to teren na pograniczu dwóch państw, znajduje się tam pewne święte miejsce, przez co król może sobie tylko skomleć z bezradności. Czerpie dodatkową moc od demonów, a one nie mają tam wstępu. – Ryan w między czasie wyciągał z torby świeże rzeczy na zmianę, zanim jednak wszedł do łazienki zapytał:
- Co, jeśli nie uda nam się tam dzisiaj dotrzeć? – Feliks odetchnął ciężko, jakby nie mógł w ogóle słyszeć o takiej ewentualności. Zaczesał dłonią włosy do tyłu i odpowiedział:
- Wtedy będziemy mieli przesrane. – Po chwili ciszy Ryan wyszedł się umyć, za to Will  położył się na łóżku, uprzednio ściągając buty. Leżąc na boku wtulał nieco twarz w poduszkę. Wpatrywał się w sporą rysę na szafce nocnej, ale znudzony w końcu przymknął oczy. Lola pytała czy nie chcą czegoś zjeść lub się napić, Sean coś odpowiedział, ale Willowi ciężko było cokolwiek zarejestrować.  Słyszał pojedyncze słowa, choć nie mógł zrozumieć ich sensu, zastanowić się nad tym, co się dzieje. Nagle jakby zapomniał, gdzie jest, co tu robi. Zapomniał jak ma na imię. Było mu przyjemnie ciepło i słodko, czuł, że odpływa. Słyszał jakieś krzyki, poczuł jak przez mgłę szarpnięcie, ale postanowił to zignorować, było mu zbyt przyjemnie, by dać się wyrwać z tak błogiego uczucia. Zapadł w ciemność.


***


Rozbłyska światło. Jest tak jasno, że nie dostrzega nic poza rażącym blaskiem. Przysłania twarz przedramieniem i zmruża mocno oczy. Pierwsze otępienie ustępuje. Wzrok się przyzwyczaja. Rozgląda się. Miejsce przypomina drogę do miasta Yuma. Tam mieszkała jego babcia. Nie był tam od wielu lat. Kobieta zmarła, gdy ten skończył osiem wiosen. Zapamiętał to miejsce jako piaszczyste pustkowie. Chłopak rusza przed siebie. Jest jak kukiełka. Sterowany. Kontrolowany. Przyjemnie otępiony. Schodzi z drogi i wchodzi na łąkę. Zaczyna biec. Łaskotanie po łydkach. Szelest suszonej trawy. Wiatr we włosach. Szybciej. Ciężki oddech. Łomotanie serca. Jeszcze szybciej. Musi tam dobiec. Szybciej. Już. Teraz. Szum w głowie. Zaraz. Szybciej.
Stop.
Jest tak cicho. Tylko on. I jego bicie serca. Tylko on. I jego oddech. Tylko on. Z samym sobą. Wokół nie ma nic. Pustkowie. Zaczyna wiać. Rozwiewa włosy. Ostudza ciało. Otacza. Zakleszcza. Nie chce odejść. Co ja tu… Wieje mocniej. Zagłusza. Nie pozwala myśleć. „Czekaj”. Stoi wyprostowany. Czujny.
Szept. Cichy. Nieuchwytny. Niezrozumiały. Kojący. Powietrze wokół jest suche. Wargi ma spierzchnięte. W ustach Sahara. Znowu. Szept. Jego imię. Wypowiedziane tak czule. Delikatnie. Rozgląda się. Dalej to samo. Pusto. Zaciska powieki. Coś jest nie tak. Otwiera oczy. Widzi… siebie? Nie. Nie siebie. Kogoś podobnego. Chłopak stoi niedaleko. I się uśmiecha. Ma delikatne rysy twarzy, nieskazitelną skórę i niebieskie oczy. Jego szaty rozwiewa wiatr. Wygląda zupełnie inaczej, niż Ryan. Właśnie, Ryan… Nagle pojawia się obok. Niebo robi się czarne. Nadciąga burza. Wiatr zrywa się tak gwałtownie. Walczy. Z kim walczy? Z nimi? Prawie porywa Williama. Brunet w strojnych szatach wyciąga do niego dłoń.
- Chodź ze mną. – William drży. Jego aksamitny głos. Bardzo chce wziąć go za rękę. Pójść z nim. Zostawić to.
- Nie rób tego. Nawet nie wiesz, kto to. – Mówi Ryan. Will się cofa. Błyskawica. Jeszcze ciemniej. I znowu cisza.
- Jestem Patrick. A ty jesteś moim bratem, Will. Komu zaufasz? Chłopakowi, który czuje do ciebie więcej niż powinien i nieustannie oczekuje tego samego? Loli i jej bratu, którym zależy tylko na tym, by wrócić do Sarihmas, czy może Feliksowi, który ma cię za rodzaj broni, którą może wykorzystać? Nie wspominając, że przypominasz mu…
-Wiliam! On chce cię zmanipulować! Daj mi rękę, szybko. – Kolejna błyskawica. Ślepota. Zrywa się zefir. Wrzask wiatru. Nie, nie wiatru. Potworów. William je zna. Pamięta. Rozpoznaje. Nie chce ich tutaj. Niech znikną. Odejdą. Chłopak zaczyna krzyczeć. Ktoś łapie go za dłoń. Wszystko znika. Ciemność.
***


- Budzi się – powiedziała Lola. Feliks dotykał mu dłonią czoła. William nie mógł dostrzec Ryana. Z trudem wyjęczał, czując okropny ból w lewym boku.
- Ryan… - Sean nagle wykrzyknął:
- On krwawi! – Feliks zaklął, widząc na pościeli powiększającą się plamę krwi. Po chwili usłyszeli krzyk Loli z łazienki. Sean pobiegł tam, a Feliks zaczął uleczać ranę Williama.
- Kurwa mać! Jest nieprzytomny! – Krzyczał Sean, wyciągając nagiego, nieruchomego chłopaka z kabiny. Lola pobiegła do pokoju, by zaciągnąć Feliksa do łazienki, bo ten nadal się w niej nie zjawił mimo wołania. Kiedy jednak zobaczyła krwawiącego obficie Willa, odwróciła się bez słowa i sama zajęła się Ryanem. Na jej szczęście nie był ranny. Przynajmniej zewnętrznie. Rzuciła zaklęcie trzeźwiące, po czym chłopak poderwał się do góry. Miał szeroko otwarte oczy i dyszał.
- Nic nie pomaga! Gdzie ten cholerny Michael?! – Krzyczał Feliks coraz bardziej spanikowanym głosem. Był wyraźnie zdenerwowany, nie miał pojęcia co zrobić, by pomóc chłopcu. Widząc brak jakichkolwiek skutków swojej magii, doszedł do wniosku, że musiał go zranić demon. W tej sytuacji mógł pomóc jedynie wampir, dlatego też oczekiwany dzisiejszego wieczoru mężczyzna był w tym momencie jeszcze bardziej potrzebny. Oczyścił ranę z jadu potwora, który mu to zrobił i nieco zatamował krwawienie, ale nie mógł zrobić nic więcej. Po chwili do pokoju wparowała cała trójka, mocno strwożona.
- Co się tam stało?! – Wykrzyknął Feliks. Nadal uciskał prześcieradłem  ranę Willa, trzymając materiał w zakrwawionych dłoniach. Chłopak stękał zamroczony bólem, choć musiał przyznać, że trochę mu ulżyło.
- Tam był… Patrick… - Zacisnął powieki i ściągnął brwi w grymasie bólu, a zębami przygryzał dolną wargę. Ryan w samych spodniach, które zdążył na siebie naciągnąć, wyrwał się do niego i złapał go za zaciśniętą w pięść rękę. Aż mu łzy stanęły w oczach, gdy zobaczył strach i ból goszczący na jego twarzy.
- Jak to się stało, że zemdlałeś? – Spytał Sean Ryana. Chłopak odwrócił w jego stronę głowę i odpowiedział:
- Nie wiem! Pamiętam, że się myłem, a potem to, że Lola mnie obudziła. – Feliks uniósł na niego spojrzenie i zapytał:
- Więc nic ci się nie śniło? – Ryan spojrzał na niego zdezorientowany, po czym wybuchnął:
- Pozwoliłeś mu zasnąć?! – Ruszył w jego stronę, jakby był gotów mu przywalić. Lola momentalnie doskoczyła do Willa, kiedy czarodziej odsunął się od niego unikając ciosu Ryana, jednocześnie też puszczając prowizoryczny opatrunek. Feliks zablokował rękę chłopaka, a kiedy ten chciał go kopnąć, wykręcił mu rękę i odwrócił do siebie tyłem, przez co przylegał do niego całym sobą.
- Ryan! To trwało kilka sekund, nie mogliśmy się zorientować! – krzyczał Sean. – Stary, błagam cię, puść go… - Ostatnie słowa były prawdopodobnie kierowane do czarodzieja, jednak ten ani na chwilę nie poluzował uścisku. Nachylił się nad uchem chłopaka i powiedział, cichym zmysłowym głosem:
- Nie kieruj się swoimi szczeniackimi uczuciami do niego, tak mu nie pomożesz. I, jeśli chcesz, żebym kiedykolwiek, chociaż pomyślał o ratowaniu twojej chudej dupy, lepiej postaraj się więcej nie powodować takich sytuacji, jak ta teraz. – Puścił go i odepchnął od siebie lekko. Ponownie podszedł do Willa, chcąc zająć miejsce Loli. Wtedy jednak przed oknem pojawił się ktoś. Aż podskoczyli do góry przerażeni. Kiedy zauważyli Michaela, mogli odrobinę odetchnąć. Niestety, tylko odrobinę.
Feliks otworzył kwaterę i wpuścił mężczyznę do środka. Miał na sobie rozpiętą, zniszczoną marynarkę i proste, czarne spodnie w kant. Ciemne oczy, przydługie tego samego koloru włosy i niezwykle ostre rysy twarzy. Okazał się przystojnym mężczyzną o mlecznej cerze i aparycji chłodnego drania.
- Wybacz proszę spóźnienie. – W magicznie szybki i bezproblemowy sposób znalazł się w pokoju obok łóżka. – Co tak ładnie pachnie? – Nachylił się nad Williamem i wciągnął powietrze z błogą miną.
- Książę William – odpowiedział Feliks i pociągnął go do siebie, by odsunąć mężczyznę od rannego chłopca.
- Och… - Michael wydawał się być zaskoczony, jednak moment później uśmiechnął się lekko. – Czuję, że jest ranny. – Feliks skinął głową. Wszyscy stali w napięciu, oczekując na dalszy ciąg wydarzeń.
- Potrzebujemy twojej pomocy – powiedziała Lola. – Jesteś wampirem? – Mężczyzna spojrzał na dziewczynę, po czym odpowiedział:
- A ty czarownicą na banicji? Tak, jestem wampirem. Ale nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, kim on jest. Moja krew i jego to mieszanka totalnie poroniona! – Mówiąc to, zdrowo gestykulował.
- Nie mamy jednak wyjścia, moja moc nie działa. - Zwrócił się do niego Feliks. Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem momentalnie analizując to, o czym został poinformowany.
- Zranił go demom, a on nadal tutaj jest? I jeszcze! Pozwoliłeś na to?! – Wydawał się być wzburzony. Prawdopodobnie taki właśnie był. William stękał i oddychał ciężko, krzywiąc się z bólu. Widocznie zbladł na twarzy.
- Wyjaśnienia odłóżmy na później, bo inaczej chłopiec się wykrwawi – zawyrokował Feliks. Mężczyzna, nadal nieco poirytowany, ostatecznie nadgryzł sobie nadgarstek i przysunął go do ust Williama. Zdezorientowany chłopak nie wiedział co się dzieje. W chwili, gdy poczuł specyficzny zapach momentalnie odwrócił głowę na znak protestu. Wtedy Feliks podszedł do niego i zaczął szeptem przekonywać go, że musi to zrobić, inaczej nie zdołają go uratować. Wtedy niechętnie uchylił wargi i pozwolił Michaelowi przysunąć rękę do swojej twarzy. W chwili pierwszego spotkania kubków smakowych z ohydnym w mniemaniu Willa smakiem krwi, chłopak prawie się zakrztusił, ale dzielnie przełknął wszystko to, co Michael uznał za konieczne. I była do spora dawka. Zdecydowanie solidna. Wampir moment później sam się zregenerował.
- Więc? Czekam na wyjaśnienia. – Spojrzał butnie na Feliksa. Czarodziej westchnął, uprzednio patrząc jeszcze, jak bok chłopaka goi się w przyśpieszonym tempie. William teraz spał, choć na szczęście pod barierami, których wcześniej Feliks nie założył. I, mimo że się przed wszystkimi nie przyznał, miał niemałe poczucie winy. Z drugiej strony nie mógł wiedzieć, że Will zaśnie w ciągu kilkunastu sekund.
Odwrócił się do mężczyzny i zaproponował, by wszyscy usiedli. Wreszcie mogli odetchnąć. Gdy już każdy zajął jakieś miejsce, Feliks zabrał głos.
- Nie mam pojęcia, co się stało. Odpoczywał na łóżku, a kiedy odwróciłem się w jego stronę, już spał. I nie mogliśmy go obudzić. Nawet u porządnie zmęczonego człowieka zasypianie nie trwa tak krótko. Jak myślisz, co to mogło być? – Michael wpatrywał się w niego zaintrygowany nowinami, jakie udało mu się usłyszeć.
- Nie wiem, ale wiem, kto może wiedzieć. Jednak, śniły mu się demony. Na pewno są w drodze po niego, powinniśmy się stąd zabrać i to szybko. – Mówiąc to poderwał się do góry, a zaraz po nim zrobili to inni.
- Gdybyś pojawił się wcześniej prawdopodobnie wszystko odbyłoby się bez problemów. Możesz mi wyjaśnić, co cię tak zatrzymało? – Zapytał z wyraźnym przekąsem w głosie Feliks. W między czasie pakował się magicznie za pomocą różdżki, podobnie robili Sean i Lola. Ryan zajął się bagażem swoim i Williama. Nie mieli wiele do pakowania.
- Spotkałem Dymitra. – Feliks zastygł przez chwilę w miejscu, z pomniejszoną magicznie torbą w jedne rękę, a w drugiej z uniesioną różdżką. Spojrzał na Michaela z niesmakiem.
  - To wiele wyjaśnia. – Ruszył do Williama, by rzucić zaklęcie lewitujące. Po chwili schował swój drobny pakunek i różdżkę do płaszcza, a chłopaka wziął na ręce. Spojrzał na jego twarz i słysząc jego szemrzący oddech skrzywił się lekko. – W takim razie chodźmy. Gdzie jest portal? – Michael stracił odrobinę animuszu, jednak widząc zdezorientowaną minę czarodzieja odzyskał rezon i powiedział:
- Dymitr przekazał mi, że nie możemy zabrać księcia do Sarihmas w ciągu najbliższych dni. Portal został zamknięty dziś rano, a ja niestety byłem już w drodze. Wtedy dałbym ci inaczej znać, a teraz będziemy musieli się tułać przez kilka najbliższych dni… - Feliks poczerwieniał na twarzy i już miał rzucić na wampira jakieś bolesne zaklęcie, ale, wtedy on ponownie się odezwał. - Jednak! Mogę aportować dwójkę. Niestety, nie dziś, ale jutro lub pojutrze. Choć muszą być czarodziejami, tylko ich zapach i magię uda mi się zatuszować. Może mi wszystkich przedstawisz, skoro w związku z niefortunnymi wydarzeniami będę zmuszony dzielić z wami przestrzeń przez następne kilka dni?
- W porządku, ale najpierw się stąd wynieśmy. – Zarządził Feliks i przycisnął do siebie mocniej zmęczone i pocące się krwią ciało chłopca.


***


 - Dlaczego poci się krwią? – Zapytał przejęty Ryan. Siedzieli właśnie w jakimś opuszczonym, śmierdzącym stęchlizną i wilgocią domu, gdzie nie było ani prądu, ani normalnego mebla, na którym mogliby usiąść. Rodzeństwo właśnie zajmowało się ogarnianiem pomieszczenia, ale zajmowało im to już ze dwie godziny, bez jakichś efektownych skutków.
- Bo wróżki nie tolerują wampirzej krwi – odpowiedział skrzętnie Michael. Kiedy dowiedział się, że Ryan jest człowiekiem nie był specjalnie zadowolony, nie lubił problemów. Poza tym chłopak ładnie pachniał, a jemu zostało surowo zabronione nawet go dotknąć, czy co dopiero spróbować. Siedział na pierwotnie starym fotelu, który został przemieniony w czystą i wygodną sofę. Jeden ze starych, kruszących się stołów Feliks zamienił w łóżko, na którym położył śpiącego Willa. Po chwili czarodziej wyszedł na zewnątrz. Ryan, widząc to, poszedł za nim. Zobaczył go stojącego na schodach werandy. Podszedł do niego spokojnym krokiem, wewnątrz jednak tocząc walkę z samym sobą. Mimo to martwił się o Willa i chciał wiedzieć co mu teraz dolega.
- Nic mu nie będzie? – Zapytał na wstępie, nie zamierzając owijać w bawełnę. Feliks odpowiedział, nie odwracając się w jego stronę.
- Wyjdzie z tego. –  Po chwili ciszy odwrócił się do chłopaka i powiedział. – Nie martw się, nie zrobiłbym mu świadomie krzywdy. – Uśmiechnął się lekko, po czym wszedł ponownie do środka. Zastał wszystkich w pokoju, który robił im za tymczasowy salon. Uśmiechnął się do siebie lekko pod nosem napotykając spojrzenie wampira. Mówiło ono wiele, nawet więcej, niż wiele.


***


Otworzył oczy. Czuł, że chce mu się pić. Gdyby nie wpadające przez okno światło księżyca, nie byłby w stanie niczego dostrzec. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, to z pewnością nie był pokój hotelowy. Spojrzał na Ryana, mając nieodpartą chęć, by go obudzić, jednak coś go przed tym powstrzymało. Słyszał jakieś rytmiczne, stłumione dźwięki z góry. Zaciekawiony ruszył schodami, nadstawiając ucha. Nagle usłyszał:
- Feliks… - Kompletnie zszokowany chciał czym prędzej zwiać na dół, ale ciekawość go przezwyciężyła i ruszył w stronę uchylonych drzwi najciszej jak potrafił. Kolejne sapnięcia i typowe dla pozycji, w której wampir wraz z magiem byli ułożeni, dźwięki rozbrzmiewały w uszach Williama. Michael klęczał z pochyloną głową tyłem do Feliksa, zaś on wchodził w niego bez opamiętania. Chłopak zaczerwienił się i poczuł jak penis drgnął mu w bieliźnie. Od razu pognał na dół marząc tylko o tym, żeby pozbawić się cisnących spodni i bokserek. Trafił do pokoju, gdzie spał wraz z Ryanem i położył się do łóżka, uprzednio zdejmując przyprawiające o katorgę odzienie. Z jednej strony było mu wstyd, że napalił się na Feliksa, ale z drugiej… odtwarzając w głowie obraz jego pleców skąpanych w srebrnym świetle, dobiegającym zza okna czuł, jak erekcja mu rośnie. Dotknął się i aż przygryzł wargę, żeby nie wydać z siebie kompromitującego dźwięku. Przede wszystkim po to, by nikogo nie obudzić. Poruszył dłonią kilka razy, szybko, by jak najprędzej mieć to za sobą. Po chwili usłyszał pomruki Ryana, aż ten nagle otworzył oczy. Spojrzał na niego zdziwionym, choć nadal zaspanym wzrokiem. A Will miał ochotę zapaść się pod ziemię. Zabrał rękę i odwrócił się tyłem do przyjaciela, kompletnie zawstydzony.
- I mnie nie obudziłeś…? – Tu nieco zachichotał, po czym dodał: – Mhmm… To tak bardzo w twoim stylu, William… - Will prychnął cicho pod nosem, choć nadal czuł palący wstyd, który tylko dodatkowo się podwoił. Ryan chwycił go za ramię i odwrócił w swoją stronę. William spojrzał na niego zupełnie zakłopotany. Widząc te brązowe, a w tej chwili czarne jak noc oczy, dostrzegał w nich tyle emocji.
Bał się ich. Przerażała go myśl, że nie patrzy na Ryana tak samo, jak on na niego. Wiedział, że to niesprawiedliwe i, że wykorzystuje go, nie pozwala mu odejść. Złościł się, gdy ktoś inny się nim interesował, zawsze dyskretnie ubiegał się o jego uwagę. I co najgorsze, uczył się być przy nim gejem. Czasem po wszystkim odwracał się, milczał i nie pozwalał mu się dotknąć. Zdarzało się też, że rozklejał się i wtulał w niego, przepraszając szeptem i nie dając zasnąć do rana przez swoje dziecinne zachowanie. To było żałosne, ale Ryan niczego mu nigdy nie wypominał. Will wykorzystywał jego słabość do swojej osoby i było mu z tym często źle, ale potrzebował go, bo wiedział, że nikt nie byłby dla niego tak wyrozumiały, jak on.
Dotknął go. Zadrżał gwałtownie, ale powstrzymał się przed jękiem. Ryan przysunął twarz do jego szyi i pocałował go lekko. Przyciągnął go do siebie wolną ręką i otarł się o udo Willa.
- Opowiedz mi – szepnął mu do ucha Ryan. Usiadł na nim okrakiem i pochylił się do jego ust całując je namiętnie. Był widocznie nakręcony. Chłopak pod nim ledwo zdążył odpowiedzieć na pocałunek, a Ryan już się od niego oderwał. Uniósł się i powoli masował penisa przyjaciela. Patrzył przy tym na niego oczekując odpowiedzi. William nieco skonsternowany spojrzał na niego. Stęknął lekko i wygiął się, po czym odpowiedział:
- Co ci mam opowiedzieć? – Ryan uśmiechnął się do niego bokiem ust i pogładził wierzchem wolnej dłoni jego twarz i zjechał nią, już wewnętrzną stroną, po szyi, piersi i zatrzymał ją na sutku, pocierając go lekko palcami. William odetchnął i poruszył biodrami. Chciał się podnieść i pocałować Ryana, ale ten przytrzymał go i popchnął na poduszkę. Odgarnął mu włosy z czoła.
- Opowiedz mi o tym, co go tak usztywniło. – Słysząc to Will zaczerwienił się gwałtownie i odwrócił wzrok. Czując mocniejszy ucisk sapnął głośniej i odchylił głowę.
Szeptali. Ale Will i tak nie byłby w stanie przyznać się do tego, co zobaczył. Nie chodziło o sam fakt tego zdarzenia, lecz to, jak owe zdarzenie pozytywnie na niego zadziałało.
- Nie powiem ci – odpowiedział i wtulił twarz w poduszkę. Ryan zdjął z siebie bokserki i zaczął ocierać ich penisy o siebie. Przeturlał ich na bok i wpił się w usta chłopaka, by mogli wzajemnie się uciszać w dźwiękach przyjemności.
Leżeli zmęczeni na łóżku, a Ryan gładził go palcami wolnej dłoni po ramieniu, gdyż drugą miał założoną za głowę. Will leżał bierny na cokolwiek. Nie sprzeciwiał się temu co robił Ryan, choć nie odpowiadał niczym. Tym razem nie czuł za wiele. Na pewno nie był obrzydzony tym co zrobili, choć specjalnej satysfakcji też nie miał. Może dlatego, że szczytując odtworzył w głowie obraz nagich pleców i pośladków Feliksa? Na samą myśl o tym zaczerwienił się lekko, co nie uszło uwadze Ryana. Uśmiechnął się lekko pod nosem, cały czas trwając w słodkiej niewiedzy i myśląc, że tylko dzięki jego zasłudze Will miał tak przyjemny orgazm. Położył się na boku, przodem do chłopaka i cmoknął go w skroń, po czym zapytał:
- Wszystko w porządku? Już dobrze się czujesz? – Will zerknął na niego. Patrzył mu przez chwilę w oczy z dziwnym, można powiedzieć nawet niepokojącym wyrazem twarzy. Ryan ściągnął brwi i już miał pytać, o co chodzi, kiedy Will wtulił się w niego. Z twarzą przy jego piersi starał się stłumić potrzebę wylania łez.
- Jest okej. – Tulił się do niego jeszcze chwilę, nic nie mówiąc, tylko oddychając głęboko, żeby się uspokoić. Ryan głaskał go po włosach, nieco zaniepokojony jego zachowaniem. Po dłuższej chwili William wyszeptał: – Ale chce mi się pić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz