Witajcie!W poprzednim rozdziale pojawiła się drobna nieścisłość, otóż William nie mieszkał w Nowym Jorku, a w Denver. :D Wybaczcie, proszę, to był początek historii, wszystko wymyślałam na bieżąco, czego efekty niestety widać. Gdyby cokolwiek się jeszcze pojawiło, postaram się informować. I oczywiście przepraszam za to! Życzę przyjemnego wieczoru i zapraszam do komentowania. :) Enjoy! :D
Rozdział 3
- Co on tu
robi? – Feliks wyglądał na poirytowanego. W rzeczywistości był skrajnie
wkurwiony.
- Feliks,
zrozum proszę – wydukała dziewczyna. Czarodziej ani na chwilę nie spuścił z
tonu, nadal z srogą miną wpatrywał się w czwórkę przed nim. Sean w końcu postanowił
się wtrącić i zaczął łagodnie:
- Nie musisz
się niczym martwić. Nie będzie sprawiał kłopotów. – Feliks rzucił mu karcące
spojrzenie i oznajmił:
- Nie wiesz
tego. Jesteście pewni, że idzie z nami? – Cała czwórka odpowiedziała chórem
twierdząco. Feliks westchnął cierpiętniczo i dodał:
- W
porządku. Ale ja za niego nie odpowiadam. – Wyminął ich ze swoim bagażem i
ruszył w stronę pociągu.
Rozmowa z
Ryanem przebiegła zadziwiająco szybko. Kiedy tylko Will zasugerował mu, że
powinien wrócić do domu i nie mieszać się w tę sprawę, Ryan wyciągnął ciężką
artylerię. Oznajmił wszem i wobec, że nie ma zamiaru dać się zostawić dwójce
swoich jedynych przyjaciół, a przede wszystkim, nie zostawi Williama, ponieważ
ten jest dla niego bardzo ważny. Cóż, reakcje wszystkich były zupełnie inne.
Sean stał zszokowany, Lola była kompletnie wzruszona, a Will… on w zasadzie nie
pokazał wiele po sobie. Wyglądał, jakby te słowa odbiły się od niego, choć w
sercu miał przez to niezły bałagan.
Czy Ryan był
poważny, kiedy mówił to Williamowi? Nawet on sam nie miał pojęcia. Wiedział
jednak, że tym uzyska poparcie Loli, która, tak jak przewidywał, przekonała
pozostałych, żeby zabrać chłopaka ze sobą. W dodatku chwilę później zadzwonili
rodzice szatyna, że przez najbliższy miesiąc nie będą mogli wrócić do domu.
Właściwie, to nawet nie oni, tylko ich asystentka. Irytujące, że nie mieli dla
niego nawet dwóch minut na rozmowę. To ostatecznie zaowocowało tym, że Ryan
pojechał z nimi, a Feliks miał niezłego świra od chwili, gdy się dowiedział.
Ciągle rzucał jakieś docinki i krzywo się patrzył.
Jechali
pociągiem do stanu Wyoming, ponieważ Feliks otrzymał wiadomość, że w mieście
Casper jest otwarty portal. Ryan przysypiał, głowa opadła mu na ramię. Will
wpatrywał się w krajobraz za oknem, zastanawiając się nad wszystkim, co się
teraz działo.
Musiał pożegnać
się z całym swoim dotychczasowym życiem. Ze szkołą, znajomymi, planami na
przyszłość, marzeniami… i… z rodzicami. Tak. Pojechał do domu przed wyjazdem,
żeby zabrać swoje rzeczy i pożegnać się z nimi. Dziwnie się czuł. Dość
osobliwie. Z jednej strony było mu niezwykle przykro, w końcu nie miał pojęcia
co go czeka, nie był pewien, czy będzie miał okazję kiedyś jeszcze ich
zobaczyć. Jednak widział po nich, że oczekują tego od niego. Zachowali się tak,
jakby ich rola w jego życiu się skończyła, a on miał obowiązek być teraz
dorosły i wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy stał przed mamą, kobietą, która go
wychowała i poświęciła mu siedemnaście lat życia, pragnął się do niej
przytulić, podobnie jak wtedy, gdy był małym chłopcem, i coś go trapiło, czy to
ból brzucha, gorączka, a nawet rozbite kolano. Nie miał jednak na tyle odwagi,
nie wiedział, czy ona by sobie tego życzyła. I, kiedy już miał powiedzieć im do
widzenia, odwrócić się i wyjść, kobieta podeszła do niego i uścisnęła mocno.
Zaraz po niej zrobił to Jerry. Chłopak był nieco zdumiony, zaraz się rozkleił,
podobnie jak i jego przybrani rodzice. Tulili się do siebie i żegnali, choć
Will musiał się śpieszyć, bo nie mogli się aportować, a do dworca był kawałek
drogi.
Siedzieli w
przedziale wszyscy razem. Will, Ryan i Lola po jednej stronie, a Feliks z
Seanem po przeciwnej. Po dwóch godzinach drogi byli już nieco znużeni, Ryan
zdążył się obudzić, rozmowa nie kleiła się zbytnio, panowała dość ciężka atmosfera.
Prawdopodobnie dlatego, że Feliks nadal nieco się gniewał o nierozsądne
postanowienie, by zabrać chłopaka. Miał wrażenie, że jako jedyny zdaje sobie
sprawę z niebezpieczeństwa tej misji. Cóż, po Williamie mógł się spodziewać, że
nie będzie on specjalnie świadomy tego, jaką decyzję podjął, ale z tego co
zdążył zauważyć, chłopak miał najwięcej obiekcji. Nie licząc jego oczywiście.
Był tym nieco zdziwiony, ale z drugiej strony w zasadzie nie musiał się dziwić.
Widać było, że tę dwójkę łączy coś więcej i, choć specjalnie się nie obnosili,
to w pojedynczych spojrzeniach i gestach był w stanie to uchwycić. Jednak po
Loli i Seanie nie spodziewał się takiego braku zdrowego rozsądku. I jakby mógł
zrzucić głupotę tej decyzji na ślepe zauroczenie, tak teraz widocznie musiał
sobie darować. Jak widać, tym razem nie o to chodziło. Przynajmniej nie do
końca.
Mężczyzna
widząc zbolałe miny dwójki rodzeństwa i znużone twarze chłopców, postanowił
odpuścić. Cóż mógł zrobić, skoro decyzji tych małolatów nie zmieni? Postanowił
trochę rozluźnić atmosferę.
- Lola, co
myślisz? Może wypadałoby co nieco opowiedzieć chłopakowi o jego
umiejętnościach? - Mówiąc, nie patrzył na dziewczynę, tylko na Williama.
Uśmiechał się lekko, jakby zawadiacko i mrużył przy tym odrobinę oczy. Dziewczyna
słysząc jego słowa, momentalnie się rozpromieniła i pokiwała energicznie głową.
Złapała Willa za rękę. Zdziwiony chłopak uniósł na nią niepewne spojrzenie.
Sean uśmiechał się, na poły rozbawiony, ale też trochę złośliwie. Po chwili
dziewczyna szepnęła:
- Flore primula... – Z dłoni
chłopaka zaczęła wyrastać maleńki pierwiosnek. Wyłaniał się w cudownie
przyśpieszony sposób, jednak wydawało się to być jednocześnie niezwykle
delikatnym procesem. William wpatrywał się w swoją dłoń zupełnie oczarowany.
Kiedy pączek rozwinął się do końca, Ryan wiedziony dziwnym pragnieniem
wyciągnął rękę do kwiatu i dotknął go opuszkiem palca. William zadrżał wyraźnie
i spłoszony popatrzył po wszystkich.
- Jest teraz
częścią ciebie. Czuje wszystko to, co, ty i w drugą stronę – oznajmiła Lola.
Chłopak ponownie przeniósł wzrok na maleńką roślinkę. Przysunął dłoń bliżej
twarzy i uśmiechnął się do siebie. Feliks wpatrywał się w niego nieco
urzeczony, ale kiedy zdał sobie sprawę, że Sean mu się przygląda, odwrócił
wzrok i spojrzał w okno. Młody czarodziej nadal na niego patrzył. Uśmiechał się
uszczypliwie pod nosem.
- Co mam z nią
zrobić? – zapytał chłopak. Mimo że była naprawdę piękna, zdawał sobie sprawę,
że nie może sobie pozwolić, by tak po prostu robić za doniczkę.
- Teraz druga
część zadania. Feliks, może mu pomożesz? – Zapytał Sean. Starszy czarodziej
spojrzał na niego. Pozostali nie wyczuli nutki złośliwości, jednak on
doskonale widział ten drwiący błysk w oku chłopaka. Mimo to zachował obojętny
wyraz twarzy i wstał z miejsca. Zatrzymał się przed Willem, a ten spojrzał na
niego zmieszany. To, jak to z boku wyglądało mogli z powodzeniem ocenić Ryan i
Lola. I, choć na dziewczynie nie zrobiło to wielkiego wrażenia, to Ryan niemal
sapnął ze złości. Widocznie poczerwieniał na policzkach. Ale… Nie tylko on.
William był równie czerwony, choć nie z tego samego powodu co przyjaciel.
Zawstydzony spuścił wzrok na swoją rękę i odetchnął. Kiedy czarodziej kucnął
przy nim, podniósł na niego już nieco spokojniejsze spojrzenie. Feliks
uśmiechnął się do niego lekko, na co Will odpowiedział nerwowym skinięciem.
- Więc…? –
zaczął – Mam coś powiedzieć? – Wyglądał na nieco zagubionego. Wprawdzie zdawał
sobie już sprawę, że nie jest czarodziejem, a także, że jego magia jest inna,
niż rodzeństwa, czy, choćby Feliksa. Ale kompletnie nie miał pomysłu co może
zrobić.
- Nie
potrzebujesz słów. Twoja magia wymaga myśli. Pomyśl, co musisz zrobić, żeby
pozbyć się pierwiosnka. – William zastanowił się chwilę. Mógłby ją wyrwać, ale
z tego, co mówiła Lola, sam czuje wszystko to, co roślina. Więc wyobraził sobie
jak mogłoby to go zaboleć. Zaraz jednak powiedział:
- Trzeba ją
wykorzenić. – Feliks posłał mu kolejny olśniewający uśmiech, widocznie
zadowolony, że chłopak sam znalazł odpowiednie wyjście, bez większego
naprowadzania. Chwycił chłopaka za dłoń, z której wyrastał mały kwiatek, po
czym powiedział:
- Doskonale!
Teraz skup na niej spojrzenie i pomyśl o tym. Coś w stylu: „Wykorzeń się”, czy
„Opuść moją dłoń wraz z korzeniami”, ale wszystko w głowie. – Mówiąc
ostatnie słowa postukał go palcem w czoło i puścił jego rękę. Ryan już nieco
spokojniejszy przyglądał się Williamowi w skupieniu, podobnie jak Lola i Sean.
Trwała cisza, podczas której Will starał się wykrzesać z siebie, chociaż
odrobinę magii. Był zdenerwowany, miał kompletny chaos w głowie i nie potrafił
skupić się na jednej myśli. Kiedy mijały kolejne sekundy, podczas, których nie
wydarzyło się kompletnie nic, Feliks westchnął cicho i powiedział:
- Zaczekaj – chłopak
spojrzał na niego nieco przejęty niepowodzeniem. Mężczyzna mówił do niego
łagodnie – Spokojnie. Jeśli ci się nie uda, ja się jej pozbędę i wszystko
będzie w porządku.- Will patrzył na mężczyznę. - To musi być jedyna myśl, jaka
do ciebie przemawia. Ma cię wypełniać. Spróbuj jeszcze raz, ale bez nerwów. –
William spojrzał ponownie na roślinę. Ledwo myśl pojawiła się w jego głowie, a
stokrotka z cichym pisknięciem wydobyła się spod jasnej skóry chłopaka. Sapnął
zdrowo zaskoczony i wbił się w oparcie siedzenia. Feliks ujął kwiat w dłonie, a
po chwili wraz z jego cichym szeptem roślina rozpłynęła się w powietrzu, a
wszelki ślad po niej zginął.
- Idealnie.
Prawie. W każdym razie właśnie o to chodzi. Będziemy jeszcze mieli okazje
poćwiczyć, ale myślę, że na tę chwilę wystarczy. Wkrótce będziemy na miejscu.
- Gdzie się
zatrzymamy? – Zapytała Lola.
- W hotelu
LaBonte. – Zdziwiony Sean zapytał:
- Nie jesteśmy
w Wyoming State Capitol? – Feliks uśmiechnął się.
- Do hotelu się
aportujemy. – Ryan skrzywił się, gdy zjedzona kanapka podeszła mu do gardła.
***
Feliks był
podenerwowany. Chodził po pokoju hotelowym w tę i z powrotem, z wyraźnie
przejętą miną. Zbliżała się jedenasta w nocy, a wyczekiwany gość spóźniał się
już dwie godziny. Ryan leżał na łóżku, z stopami założonymi na siebie. Will
siedział po drugiej stronie, nogi miał spuszczone na ziemię, a głowę podpierał
o rękę, którą łokciem wsparł o kolano. Sean stał oparty o ścianę przy
oknie, a Lola brała właśnie prysznic w łazience obok. Feliks i czarodziejskie rodzeństwo
oznajmili, że wynajmą jeden pokój. Recepcjonistka, Ryan i William byli
zdecydowanie zaskoczeni. Nie odzywali się jednak, w przeciwieństwie do
blondynki w średnim wieku siedzącej za ladą. Kiedy ta zaczęła wyrażać swoje
wątpliwości na głos, Lola rzuciła na nią jakieś zaklęcie, które, jak potem
wyjaśniła, zahipnotyzowało kobietę. Pokój był przytulny, ale z taką ilością
dorosłych ludzi wydawał się lekko klaustrofobiczny. Ratowało jedynie to, że
utrzymany w jasnych kolorach był nieco znośniejszy. Resztę dopełniała szafka
stojąca w kącie, stolik z dwoma krzesłami pod oknem i ogromne łóżko małżeńskie,
które zajmowali obecnie Ryan z Willem.
- Kiedy
dotrzemy do Sarihmas, będziemy mieli gdzie się zatrzymać? – Zapytał Ryan.
Feliks przeniósł na niego wzrok. Milczał chwilę, jakby sens słów musiał
do niego dotrzeć.
- Michael ma
nas przetransportować do obozu rebeliantów. – Feliks ponownie przeszedł przez
pokój, otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Widząc opustoszałe pomieszczenie,
wszedł ponownie do środka.
- Tam nie
znajdą Williama? – Dopytał Ryan. Wstał z łóżka zamierzając wziąć prysznic, bo
Lola właśnie wyszła z łazienki. Miała na sobie inne ubrania, ale ręcznik wciąż
siedział artystycznie zawinięty w turban.
- Władza nie ma
dostępu do miejsca, gdzie my się ukrywamy. Jest to teren na pograniczu dwóch
państw, znajduje się tam pewne święte miejsce, przez co król może sobie tylko
skomleć z bezradności. Czerpie dodatkową moc od demonów, a one nie mają tam
wstępu. – Ryan w między czasie wyciągał z torby świeże rzeczy na zmianę, zanim
jednak wszedł do łazienki zapytał:
- Co, jeśli nie
uda nam się tam dzisiaj dotrzeć? – Feliks odetchnął ciężko, jakby nie mógł w
ogóle słyszeć o takiej ewentualności. Zaczesał dłonią włosy do tyłu i
odpowiedział:
- Wtedy
będziemy mieli przesrane. – Po chwili ciszy Ryan wyszedł się umyć, za to Will
położył się na łóżku, uprzednio ściągając buty. Leżąc na boku wtulał
nieco twarz w poduszkę. Wpatrywał się w sporą rysę na szafce nocnej, ale
znudzony w końcu przymknął oczy. Lola pytała czy nie chcą czegoś zjeść lub się
napić, Sean coś odpowiedział, ale Willowi ciężko było cokolwiek zarejestrować.
Słyszał pojedyncze słowa, choć nie mógł zrozumieć ich sensu, zastanowić
się nad tym, co się dzieje. Nagle jakby zapomniał, gdzie jest, co tu robi. Zapomniał
jak ma na imię. Było mu przyjemnie ciepło i słodko, czuł, że odpływa. Słyszał
jakieś krzyki, poczuł jak przez mgłę szarpnięcie, ale postanowił to zignorować,
było mu zbyt przyjemnie, by dać się wyrwać z tak błogiego uczucia. Zapadł w
ciemność.
***
Rozbłyska
światło. Jest tak jasno, że nie dostrzega nic poza rażącym blaskiem. Przysłania
twarz przedramieniem i zmruża mocno oczy. Pierwsze otępienie ustępuje. Wzrok
się przyzwyczaja. Rozgląda się. Miejsce przypomina drogę do miasta Yuma. Tam mieszkała
jego babcia. Nie był tam od wielu lat. Kobieta zmarła, gdy ten skończył osiem
wiosen. Zapamiętał to miejsce jako piaszczyste pustkowie. Chłopak rusza przed
siebie. Jest jak kukiełka. Sterowany. Kontrolowany. Przyjemnie otępiony. Schodzi
z drogi i wchodzi na łąkę. Zaczyna biec. Łaskotanie po łydkach. Szelest
suszonej trawy. Wiatr we włosach. Szybciej. Ciężki oddech. Łomotanie serca.
Jeszcze szybciej. Musi tam dobiec. Szybciej.
Już. Teraz. Szum w głowie. Zaraz. Szybciej.
Stop.
Jest tak cicho.
Tylko on. I jego bicie serca. Tylko on. I jego oddech. Tylko on. Z samym sobą. Wokół
nie ma nic. Pustkowie. Zaczyna wiać. Rozwiewa włosy. Ostudza ciało. Otacza.
Zakleszcza. Nie chce odejść. Co ja tu… Wieje
mocniej. Zagłusza. Nie pozwala myśleć. „Czekaj”. Stoi wyprostowany. Czujny.
Szept. Cichy. Nieuchwytny.
Niezrozumiały. Kojący. Powietrze wokół jest suche. Wargi ma spierzchnięte. W
ustach Sahara. Znowu. Szept. Jego imię. Wypowiedziane tak czule. Delikatnie.
Rozgląda się. Dalej to samo. Pusto. Zaciska powieki. Coś jest nie tak. Otwiera
oczy. Widzi… siebie? Nie. Nie siebie. Kogoś podobnego. Chłopak stoi niedaleko.
I się uśmiecha. Ma delikatne rysy twarzy, nieskazitelną skórę i niebieskie
oczy. Jego szaty rozwiewa wiatr. Wygląda
zupełnie inaczej, niż Ryan. Właśnie, Ryan… Nagle pojawia się obok. Niebo
robi się czarne. Nadciąga burza. Wiatr zrywa się tak gwałtownie. Walczy. Z kim
walczy? Z nimi? Prawie porywa Williama. Brunet w strojnych szatach wyciąga do
niego dłoń.
- Chodź ze mną.
– William drży. Jego aksamitny głos. Bardzo chce wziąć go za rękę. Pójść z nim.
Zostawić to.
- Nie rób tego.
Nawet nie wiesz, kto to. – Mówi Ryan. Will się cofa. Błyskawica. Jeszcze
ciemniej. I znowu cisza.
- Jestem
Patrick. A ty jesteś moim bratem, Will. Komu zaufasz? Chłopakowi, który czuje
do ciebie więcej niż powinien i nieustannie oczekuje tego samego? Loli i jej
bratu, którym zależy tylko na tym, by wrócić do Sarihmas, czy może Feliksowi,
który ma cię za rodzaj broni, którą może wykorzystać? Nie wspominając, że przypominasz
mu…
-Wiliam! On
chce cię zmanipulować! Daj mi rękę, szybko. – Kolejna błyskawica. Ślepota. Zrywa
się zefir. Wrzask wiatru. Nie, nie wiatru. Potworów. William je zna. Pamięta.
Rozpoznaje. Nie chce ich tutaj. Niech znikną. Odejdą. Chłopak zaczyna krzyczeć.
Ktoś łapie go za dłoń. Wszystko znika. Ciemność.
***
- Budzi się –
powiedziała Lola. Feliks dotykał mu dłonią czoła. William nie mógł dostrzec
Ryana. Z trudem wyjęczał, czując okropny ból w lewym boku.
- Ryan… - Sean
nagle wykrzyknął:
- On krwawi! –
Feliks zaklął, widząc na pościeli powiększającą się plamę krwi. Po chwili
usłyszeli krzyk Loli z łazienki. Sean pobiegł tam, a Feliks zaczął uleczać ranę
Williama.
- Kurwa mać!
Jest nieprzytomny! – Krzyczał Sean, wyciągając nagiego, nieruchomego chłopaka z
kabiny. Lola pobiegła do pokoju, by zaciągnąć Feliksa do łazienki, bo ten nadal
się w niej nie zjawił mimo wołania. Kiedy jednak zobaczyła krwawiącego obficie
Willa, odwróciła się bez słowa i sama zajęła się Ryanem. Na jej szczęście nie
był ranny. Przynajmniej zewnętrznie. Rzuciła zaklęcie trzeźwiące, po czym
chłopak poderwał się do góry. Miał szeroko otwarte oczy i dyszał.
- Nic nie
pomaga! Gdzie ten cholerny Michael?! – Krzyczał Feliks coraz bardziej
spanikowanym głosem. Był wyraźnie zdenerwowany, nie miał pojęcia co zrobić, by
pomóc chłopcu. Widząc brak jakichkolwiek skutków swojej magii, doszedł do
wniosku, że musiał go zranić demon. W tej sytuacji mógł pomóc jedynie wampir,
dlatego też oczekiwany dzisiejszego wieczoru mężczyzna był w tym momencie
jeszcze bardziej potrzebny. Oczyścił ranę z jadu potwora, który mu to zrobił i
nieco zatamował krwawienie, ale nie mógł zrobić nic więcej. Po chwili do pokoju
wparowała cała trójka, mocno strwożona.
- Co się tam
stało?! – Wykrzyknął Feliks. Nadal uciskał prześcieradłem ranę Willa,
trzymając materiał w zakrwawionych dłoniach. Chłopak stękał zamroczony bólem,
choć musiał przyznać, że trochę mu ulżyło.
- Tam był…
Patrick… - Zacisnął powieki i ściągnął brwi w grymasie bólu, a zębami
przygryzał dolną wargę. Ryan w samych spodniach, które zdążył na siebie
naciągnąć, wyrwał się do niego i złapał go za zaciśniętą w pięść rękę. Aż mu
łzy stanęły w oczach, gdy zobaczył strach i ból goszczący na jego twarzy.
- Jak to się
stało, że zemdlałeś? – Spytał Sean Ryana. Chłopak odwrócił w jego stronę głowę
i odpowiedział:
- Nie wiem!
Pamiętam, że się myłem, a potem to, że Lola mnie obudziła. – Feliks uniósł na
niego spojrzenie i zapytał:
- Więc nic ci
się nie śniło? – Ryan spojrzał na niego zdezorientowany, po czym wybuchnął:
- Pozwoliłeś mu
zasnąć?! – Ruszył w jego stronę, jakby był gotów mu przywalić. Lola momentalnie
doskoczyła do Willa, kiedy czarodziej odsunął się od niego unikając ciosu
Ryana, jednocześnie też puszczając prowizoryczny opatrunek. Feliks zablokował
rękę chłopaka, a kiedy ten chciał go kopnąć, wykręcił mu rękę i odwrócił do
siebie tyłem, przez co przylegał do niego całym sobą.
- Ryan! To
trwało kilka sekund, nie mogliśmy się zorientować! – krzyczał Sean. – Stary,
błagam cię, puść go… - Ostatnie słowa były prawdopodobnie kierowane do
czarodzieja, jednak ten ani na chwilę nie poluzował uścisku. Nachylił się nad
uchem chłopaka i powiedział, cichym zmysłowym głosem:
- Nie kieruj
się swoimi szczeniackimi uczuciami do niego, tak mu nie pomożesz. I, jeśli
chcesz, żebym kiedykolwiek, chociaż pomyślał o ratowaniu twojej chudej dupy,
lepiej postaraj się więcej nie powodować takich sytuacji, jak ta teraz. –
Puścił go i odepchnął od siebie lekko. Ponownie podszedł do Willa, chcąc zająć
miejsce Loli. Wtedy jednak przed oknem pojawił się ktoś. Aż podskoczyli do góry
przerażeni. Kiedy zauważyli Michaela, mogli odrobinę odetchnąć. Niestety, tylko
odrobinę.
Feliks otworzył
kwaterę i wpuścił mężczyznę do środka. Miał na sobie rozpiętą, zniszczoną
marynarkę i proste, czarne spodnie w kant. Ciemne oczy, przydługie tego samego
koloru włosy i niezwykle ostre rysy twarzy. Okazał się przystojnym mężczyzną o
mlecznej cerze i aparycji chłodnego drania.
- Wybacz proszę
spóźnienie. – W magicznie szybki i bezproblemowy sposób znalazł się w pokoju
obok łóżka. – Co tak ładnie pachnie? – Nachylił się nad Williamem i wciągnął
powietrze z błogą miną.
- Książę
William – odpowiedział Feliks i pociągnął go do siebie, by odsunąć mężczyznę od
rannego chłopca.
- Och… -
Michael wydawał się być zaskoczony, jednak moment później uśmiechnął się lekko.
– Czuję, że jest ranny. – Feliks skinął głową. Wszyscy stali w napięciu,
oczekując na dalszy ciąg wydarzeń.
- Potrzebujemy
twojej pomocy – powiedziała Lola. – Jesteś wampirem? – Mężczyzna spojrzał na
dziewczynę, po czym odpowiedział:
- A ty
czarownicą na banicji? Tak, jestem wampirem. Ale nie wiem czy zdajesz sobie
sprawę z tego, kim on jest. Moja krew i jego to mieszanka totalnie poroniona! –
Mówiąc to, zdrowo gestykulował.
- Nie mamy
jednak wyjścia, moja moc nie działa. - Zwrócił się do niego Feliks. Mężczyzna
spojrzał na niego z niedowierzaniem momentalnie analizując to, o czym został
poinformowany.
- Zranił go
demom, a on nadal tutaj jest? I jeszcze! Pozwoliłeś na to?! – Wydawał się być
wzburzony. Prawdopodobnie taki właśnie był. William stękał i oddychał ciężko,
krzywiąc się z bólu. Widocznie zbladł na twarzy.
- Wyjaśnienia
odłóżmy na później, bo inaczej chłopiec się wykrwawi – zawyrokował Feliks.
Mężczyzna, nadal nieco poirytowany, ostatecznie nadgryzł sobie nadgarstek i
przysunął go do ust Williama. Zdezorientowany chłopak nie wiedział co się
dzieje. W chwili, gdy poczuł specyficzny zapach momentalnie odwrócił głowę na
znak protestu. Wtedy Feliks podszedł do niego i zaczął szeptem przekonywać go,
że musi to zrobić, inaczej nie zdołają go uratować. Wtedy niechętnie uchylił
wargi i pozwolił Michaelowi przysunąć rękę do swojej twarzy. W chwili
pierwszego spotkania kubków smakowych z ohydnym w mniemaniu Willa smakiem krwi,
chłopak prawie się zakrztusił, ale dzielnie przełknął wszystko to, co Michael
uznał za konieczne. I była do spora dawka. Zdecydowanie solidna. Wampir moment
później sam się zregenerował.
- Więc? Czekam
na wyjaśnienia. – Spojrzał butnie na Feliksa. Czarodziej westchnął, uprzednio
patrząc jeszcze, jak bok chłopaka goi się w przyśpieszonym tempie. William
teraz spał, choć na szczęście pod barierami, których wcześniej Feliks nie
założył. I, mimo że się przed wszystkimi nie przyznał, miał niemałe poczucie
winy. Z drugiej strony nie mógł wiedzieć, że Will zaśnie w ciągu kilkunastu
sekund.
Odwrócił się do
mężczyzny i zaproponował, by wszyscy usiedli. Wreszcie mogli odetchnąć. Gdy już
każdy zajął jakieś miejsce, Feliks zabrał głos.
- Nie mam
pojęcia, co się stało. Odpoczywał na łóżku, a kiedy odwróciłem się w jego
stronę, już spał. I nie mogliśmy go obudzić. Nawet u porządnie zmęczonego
człowieka zasypianie nie trwa tak krótko. Jak myślisz, co to mogło być? –
Michael wpatrywał się w niego zaintrygowany nowinami, jakie udało mu się
usłyszeć.
- Nie wiem, ale
wiem, kto może wiedzieć. Jednak, śniły mu się demony. Na pewno są w drodze po
niego, powinniśmy się stąd zabrać i to szybko. – Mówiąc to poderwał się do
góry, a zaraz po nim zrobili to inni.
- Gdybyś
pojawił się wcześniej prawdopodobnie wszystko odbyłoby się bez problemów.
Możesz mi wyjaśnić, co cię tak zatrzymało? – Zapytał z wyraźnym przekąsem w
głosie Feliks. W między czasie pakował się magicznie za pomocą różdżki,
podobnie robili Sean i Lola. Ryan zajął się bagażem swoim i Williama. Nie mieli
wiele do pakowania.
- Spotkałem
Dymitra. – Feliks zastygł przez chwilę w miejscu, z pomniejszoną magicznie
torbą w jedne rękę, a w drugiej z uniesioną różdżką. Spojrzał na Michaela z
niesmakiem.
- To wiele wyjaśnia. – Ruszył do Williama, by
rzucić zaklęcie lewitujące. Po chwili schował swój drobny pakunek i różdżkę do
płaszcza, a chłopaka wziął na ręce. Spojrzał na jego twarz i słysząc jego
szemrzący oddech skrzywił się lekko. – W takim razie chodźmy. Gdzie jest
portal? – Michael stracił odrobinę animuszu, jednak widząc zdezorientowaną minę
czarodzieja odzyskał rezon i powiedział:
- Dymitr
przekazał mi, że nie możemy zabrać księcia do Sarihmas w ciągu najbliższych
dni. Portal został zamknięty dziś rano, a ja niestety byłem już w drodze. Wtedy
dałbym ci inaczej znać, a teraz będziemy musieli się tułać przez kilka
najbliższych dni… - Feliks poczerwieniał na twarzy i już miał rzucić na wampira
jakieś bolesne zaklęcie, ale, wtedy on ponownie się odezwał. - Jednak! Mogę
aportować dwójkę. Niestety, nie dziś, ale jutro lub pojutrze. Choć muszą być
czarodziejami, tylko ich zapach i magię uda mi się zatuszować. Może mi
wszystkich przedstawisz, skoro w związku z niefortunnymi wydarzeniami będę
zmuszony dzielić z wami przestrzeń przez następne kilka dni?
- W porządku,
ale najpierw się stąd wynieśmy. – Zarządził Feliks i przycisnął do siebie
mocniej zmęczone i pocące się krwią ciało chłopca.
***
-
Dlaczego poci się krwią? – Zapytał przejęty Ryan. Siedzieli właśnie w jakimś
opuszczonym, śmierdzącym stęchlizną i wilgocią domu, gdzie nie było ani prądu,
ani normalnego mebla, na którym mogliby usiąść. Rodzeństwo właśnie zajmowało
się ogarnianiem pomieszczenia, ale zajmowało im to już ze dwie godziny, bez
jakichś efektownych skutków.
- Bo wróżki nie
tolerują wampirzej krwi – odpowiedział skrzętnie Michael. Kiedy dowiedział się,
że Ryan jest człowiekiem nie był specjalnie zadowolony, nie lubił problemów.
Poza tym chłopak ładnie pachniał, a jemu zostało surowo zabronione nawet go
dotknąć, czy co dopiero spróbować. Siedział na pierwotnie starym fotelu, który
został przemieniony w czystą i wygodną sofę. Jeden ze starych, kruszących się
stołów Feliks zamienił w łóżko, na którym położył śpiącego Willa. Po chwili
czarodziej wyszedł na zewnątrz. Ryan, widząc to, poszedł za nim. Zobaczył go
stojącego na schodach werandy. Podszedł do niego spokojnym krokiem, wewnątrz
jednak tocząc walkę z samym sobą. Mimo to martwił się o Willa i chciał wiedzieć
co mu teraz dolega.
- Nic mu nie
będzie? – Zapytał na wstępie, nie zamierzając owijać w bawełnę. Feliks
odpowiedział, nie odwracając się w jego stronę.
- Wyjdzie z
tego. – Po chwili ciszy odwrócił się do chłopaka i powiedział. – Nie
martw się, nie zrobiłbym mu świadomie krzywdy. – Uśmiechnął się lekko, po czym
wszedł ponownie do środka. Zastał wszystkich w pokoju, który robił im za
tymczasowy salon. Uśmiechnął się do siebie lekko pod nosem napotykając
spojrzenie wampira. Mówiło ono wiele, nawet więcej, niż wiele.
***
Otworzył oczy. Czuł, że chce mu się pić. Gdyby nie wpadające przez okno światło księżyca, nie byłby w stanie niczego dostrzec. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, to z pewnością nie był pokój hotelowy. Spojrzał na Ryana, mając nieodpartą chęć, by go obudzić, jednak coś go przed tym powstrzymało. Słyszał jakieś rytmiczne, stłumione dźwięki z góry. Zaciekawiony ruszył schodami, nadstawiając ucha. Nagle usłyszał:
- Feliks… -
Kompletnie zszokowany chciał czym prędzej zwiać na dół, ale ciekawość go
przezwyciężyła i ruszył w stronę uchylonych drzwi najciszej jak potrafił.
Kolejne sapnięcia i typowe dla pozycji, w której wampir wraz z magiem byli
ułożeni, dźwięki rozbrzmiewały w uszach Williama. Michael klęczał z pochyloną
głową tyłem do Feliksa, zaś on wchodził w niego bez opamiętania. Chłopak
zaczerwienił się i poczuł jak penis drgnął mu w bieliźnie. Od razu pognał na
dół marząc tylko o tym, żeby pozbawić się cisnących spodni i bokserek. Trafił
do pokoju, gdzie spał wraz z Ryanem i położył się do łóżka, uprzednio zdejmując
przyprawiające o katorgę odzienie. Z jednej strony było mu wstyd, że napalił
się na Feliksa, ale z drugiej… odtwarzając w głowie obraz jego pleców skąpanych
w srebrnym świetle, dobiegającym zza okna czuł, jak erekcja mu rośnie. Dotknął
się i aż przygryzł wargę, żeby nie wydać z siebie kompromitującego dźwięku. Przede
wszystkim po to, by nikogo nie obudzić. Poruszył dłonią kilka razy, szybko, by
jak najprędzej mieć to za sobą. Po chwili usłyszał pomruki Ryana, aż ten nagle
otworzył oczy. Spojrzał na niego zdziwionym, choć nadal zaspanym wzrokiem. A
Will miał ochotę zapaść się pod ziemię. Zabrał rękę i odwrócił się tyłem do
przyjaciela, kompletnie zawstydzony.
- I mnie nie
obudziłeś…? – Tu nieco zachichotał, po czym dodał: – Mhmm… To tak bardzo w
twoim stylu, William… - Will prychnął cicho pod nosem, choć nadal czuł palący wstyd,
który tylko dodatkowo się podwoił. Ryan chwycił go za ramię i odwrócił w swoją
stronę. William spojrzał na niego zupełnie zakłopotany. Widząc te brązowe, a w
tej chwili czarne jak noc oczy, dostrzegał w nich tyle emocji.
Bał się ich.
Przerażała go myśl, że nie patrzy na Ryana tak samo, jak on na niego. Wiedział,
że to niesprawiedliwe i, że wykorzystuje go, nie pozwala mu odejść. Złościł
się, gdy ktoś inny się nim interesował, zawsze dyskretnie ubiegał się o jego
uwagę. I co najgorsze, uczył się być przy nim gejem. Czasem po wszystkim
odwracał się, milczał i nie pozwalał mu się dotknąć. Zdarzało się też, że
rozklejał się i wtulał w niego, przepraszając szeptem i nie dając zasnąć do
rana przez swoje dziecinne zachowanie. To było żałosne, ale Ryan niczego mu
nigdy nie wypominał. Will wykorzystywał jego słabość do swojej osoby i było mu
z tym często źle, ale potrzebował go, bo wiedział, że nikt nie byłby dla niego
tak wyrozumiały, jak on.
Dotknął go.
Zadrżał gwałtownie, ale powstrzymał się przed jękiem. Ryan przysunął twarz do
jego szyi i pocałował go lekko. Przyciągnął go do siebie wolną ręką i otarł się
o udo Willa.
- Opowiedz mi –
szepnął mu do ucha Ryan. Usiadł na nim okrakiem i pochylił się do jego ust
całując je namiętnie. Był widocznie nakręcony. Chłopak pod nim ledwo zdążył
odpowiedzieć na pocałunek, a Ryan już się od niego oderwał. Uniósł się i powoli
masował penisa przyjaciela. Patrzył przy tym na niego oczekując odpowiedzi.
William nieco skonsternowany spojrzał na niego. Stęknął lekko i wygiął się, po
czym odpowiedział:
- Co ci mam
opowiedzieć? – Ryan uśmiechnął się do niego bokiem ust i pogładził wierzchem
wolnej dłoni jego twarz i zjechał nią, już wewnętrzną stroną, po szyi, piersi i
zatrzymał ją na sutku, pocierając go lekko palcami. William odetchnął i
poruszył biodrami. Chciał się podnieść i pocałować Ryana, ale ten przytrzymał
go i popchnął na poduszkę. Odgarnął mu włosy z czoła.
- Opowiedz mi o
tym, co go tak usztywniło. – Słysząc to Will zaczerwienił się gwałtownie i
odwrócił wzrok. Czując mocniejszy ucisk sapnął głośniej i odchylił głowę.
Szeptali. Ale
Will i tak nie byłby w stanie przyznać się do tego, co zobaczył. Nie chodziło o
sam fakt tego zdarzenia, lecz to, jak owe zdarzenie pozytywnie na niego
zadziałało.
- Nie powiem ci
– odpowiedział i wtulił twarz w poduszkę. Ryan zdjął z siebie bokserki i zaczął
ocierać ich penisy o siebie. Przeturlał ich na bok i wpił się w usta chłopaka,
by mogli wzajemnie się uciszać w dźwiękach przyjemności.
Leżeli zmęczeni
na łóżku, a Ryan gładził go palcami wolnej dłoni po ramieniu, gdyż drugą miał
założoną za głowę. Will leżał bierny na cokolwiek. Nie sprzeciwiał się temu co
robił Ryan, choć nie odpowiadał niczym. Tym razem nie czuł za wiele. Na pewno
nie był obrzydzony tym co zrobili, choć specjalnej satysfakcji też nie miał.
Może dlatego, że szczytując odtworzył w głowie obraz nagich pleców i pośladków
Feliksa? Na samą myśl o tym zaczerwienił się lekko, co nie uszło uwadze Ryana.
Uśmiechnął się lekko pod nosem, cały czas trwając w słodkiej niewiedzy i
myśląc, że tylko dzięki jego zasłudze Will miał tak przyjemny orgazm. Położył
się na boku, przodem do chłopaka i cmoknął go w skroń, po czym zapytał:
- Wszystko w
porządku? Już dobrze się czujesz? – Will zerknął na niego. Patrzył mu przez
chwilę w oczy z dziwnym, można powiedzieć nawet niepokojącym wyrazem twarzy.
Ryan ściągnął brwi i już miał pytać, o co chodzi, kiedy Will wtulił się w
niego. Z twarzą przy jego piersi starał się stłumić potrzebę wylania łez.
- Jest okej. –
Tulił się do niego jeszcze chwilę, nic nie mówiąc, tylko oddychając głęboko,
żeby się uspokoić. Ryan głaskał go po włosach, nieco zaniepokojony jego
zachowaniem. Po dłuższej chwili William wyszeptał: – Ale chce mi się pić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz